NUMBER 1
— Czy za ładny uśmiech zrobisz za mnie zaległe raporty? — inspektor wydziału śledczego oparłszy się prawą dłonią o blat biurka przynależącego do Annie, tutejszej sekretarki, wbił w nią wręcz błagalne spojrzenie, oczekując w napięciu odpowiedzi. Kobieta pierw prześwietliła jego sylwetkę wzrokiem, ostatecznie zatrzymując go na ciemnych oczach Arthura. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, jedynie lekko zmarszczone brwi ukazywały, iż się nad czymś głęboko zastanawiała. Prostując się następnie w obrotowym fotelu, obie dłonie złożyła nader subtelnie na stercie idealnie ułożonych dokumentów.
— Za uśmiech nie, ale zmienię zdanie za pudełko czekoladek... I to nie byle jakich! — i tu pogroziła również palcem, na co brunet o mało nie parsknął śmiechem. Zachował jednak adekwatną co do okoliczności powagę, bowiem dobijał targu życia. Raporty były jego zmorą. Ponadto przez nie był niekiedy zmuszony do zostawania po godzinach
— I naucz się w końcu robić za siebie papierkową robotę, bo jak każdy mi tak zacznie przychodzić, to z komisariatu nie wyjdę do końca tego roku. A plany na urlop mam.
Tutaj już niestety żadne przygryzanie dolnej wargi nic nie dało, więc Moore prychnąwszy cicho pod nosem, pokręcił także z narastającym rozbawieniem głową. Pani Bythe zawsze wiedziała, jak mu poprawić humor, a jej cięty język niejednego nowego oficera doprowadził do zmiany barwy twarzy. Z bladości na purpurę.
— Załatwione. Jutro przyniosę Ci najdroższe czekoladki, jakie znajdę w naszym miejscowym sklepie. Oczywiście tych pozbawionych alkoholu, bo w pracy przecież nie wolno nam pić — puściwszy oczko, pragnął dodać coś jeszcze, aczkolwiek w tym samym momencie wnętrze posterunku wypełnił głośny krzyk Simona, jednego z funkcjonariuszy.
— Moore zbieraj się. Mamy wezwanie. Pani Etienn Delacour. Podobno ktoś się kręci na terenie jej posesji.
Arthur ściągnąwszy nieznacznie swoje brwi, wyprostował sylwetkę, odsuwając na kilka centymetrów od biurka Annie. W niemałym skupieniu próbował odnaleźć choćby zarys osoby, o której wspomniał jego kolega. Z mieszkańcami miał przecież styczność niemalże każdego dnia. Z jednymi więcej, z drugimi mniej, aczkolwiek Pani Delacour nie wyłaniała się z odmętów jego pamięci. Jej nazwisko wprawdzie poruszało pewne trybiki, które odkrywały przed nim jedynie pustkę. Jeszcze kilka lat temu zapewne uzyskałaby ona miano jednej z najważniejszych osób, jakie pomógłby przybliżyć rozwiązanie sprawy śmierci Connora.
Kolega widząc niemałe zdezorientowanie na twarzy Arthura, postanowił mu nieco pomóc z właściwym rozpoznaniem kobiety.
—To ta paranoiczka — wypalił krótko, a spojrzenie Simona mówiło jedno, a mianowicie, iż wzywanie policji przez panią Delacour staje się już niemalże tradycją na przestrzeni ostatnich tygodni, a nawet i miesięcy.
Nie mogli jednakże zignorować wezwania, a stawić się tam, rozejrzeć, finalnie przypominając o konsekwencjach bezpodstawnego wzywania funkcjonariuszy policji.
— Dobra, zbieramy się — Moore jeszcze na chwilę powrócił do swojego biurka, aby zabrać z jego blatu kaburę wraz z bronią palną, a potem w zwarciu i gotowości, skierował się wraz z Simonem w stronę nieoznakowanego radiowozu.
— Przypomnij mi jeszcze dlaczego to my jedziemy, a nie mundurowi — zagaił, gdy umieścił się na siedzeniu kierowcy. Pas zapiął, a kluczki wsunął do stacyjki. Poprawił jeszcze lusterko, bowiem jego kompan majstrował przy nim dzisiejszego ranka.
— Patrole są w rozjazdach obecnie. Owszem, najbliższy mógłby tam podjechać, ale sam mam coś do załatwienia w tamtejszych rejonach — Arthur już miał na końcu języka to, że prywatę to zostawiamy na czas po służbie, jednakże przypomniał sobie, jak Simon wspomniał o tym, że Pani Delacour ma urojenia. Dlatego ten uznał, że uda mi się wyskoczyć, skoro poza dobrym słowem nie wniosą niczego innego.
Westchnął zatem i uruchomił silnik. Słońce przedzierało się uparcie przez szybę, utrudniając tym samym wgląd na drogę. Ze schowka wyciągnął ciemne okulary, które następnie wcisnął na swój krzywy nos.
W radiu rozbrzmiał utwór Europe, a Simon w takt rytmu uderzał palcami o swoje kolano.
Wkrótce znaleźli pod odpowiednim domem. Numer 13 - informacja ta znajdowała się na małej plakietce przyczepionej do płotu.
Obaj mężczyźni opuścili wnętrze auta. Moore zawiesił na szyi policyjną odznakę zwisającą ze srebrnego łańcuszka. Simon zaś swoją przypiął do paska od spodni. W ciszy skierowali się ku wejściu, jednakże ruch gdzieś po prawej zwrócił ich uwagę. Kręcił się tam wysoki mężczyzna, który na widok stróży prawa po prostu dał nogę na tyły posesji.
Moore zadziałał natychmiastowo. Puścił się sprintem za intruzem, a jego kolega zapukał pewnie do drzwi domu, aby skonfrontować się z panią Delacour i przy okazji uspokoić ją nieco.
@Etienn Delacour