Minęło wystarczająco dużo czasu od ostatniego spotkania z Mirką, by Elliot mógł przyznać wreszcie przed samym sobą, że
zatęsknił. Że posyłane w jej stronę spojrzenia, krzywy uśmiech i nieświadome ignorowanie otaczającego ich świata są wystarczającym na to dowodem. Że być może jeszcze chwila, a powiedziałby to na głos; gdyby nie Billy, gdyby nie okoliczności, gdyby nie wszystko, co stało im na drodze do opowiedzenia sobie tego, z czym tyle czasu czekali.
-
Ale kłamiesz Varinsdottir, no naprawdę - wytknął głośno, oburzone spojrzenie wbijając prosto w Mirkę. Nie byłby przecież sobą, gdyby nie dorzucił swoich trzech groszy nawet wtedy, kiedy nikt nie pytał go o zdanie. -
SAMA to będziesz targać ten dywan następnym razem, bo JA więcej ci już nie pomogę - zakładając, że miałby jeszcze kiedyś taką okazję, gotów był z miejsca przysiąc, że nie przekupiłaby go więcej cytrynowymi cukierkami, po których puste papierki wcisnął do kieszeni swojej rozciągniętej bluzy. Ba! Gdyby nie odpowiedź na pytanie, którego tak naprawdę ostatecznie nie zadał (może jednak
nie chciał wiedzieć?), mógłby śmiało uznać, że nie przekonałaby go już absolutnie niczym - co akurat nie było do końca zgodne z prawdą. -
Wy? Mieszkacie razem? - próbując to sobie wyobrazić, poklepał przyjaciela po ramieniu, tym razem specjalnie trochę mocniej, jeszcze w ramach zemsty za to, że Pilgrim tak się na nim uwiesił. -
Dobra Mireczka, trochę za bardzo ckliwa się robisz - rzucił wesoło, dla siebie zatrzymując to, o czym mimowolnie pomyślał - że w jej towarzystwie nigdy nie było
źle. W chatce z przeciekającym dachem, hostelach, w których po podłogach biegały karaluchy, czy na tylnych siedzeniach vana, gdzie nie raz ściśnięci w trójkę, czasem nawet czwórkę, zmuszeni byli spać w nocy, nie mając do wyboru żadnego innego noclegu. -
Idziemy do środka? - zaproponował, wyprzedzając Mirkę o ułamek sekundy; i unosząc brwi do góry w wyrazie zaciekawienia, kiedy przedstawiła im swój plan. Na tyle, na ile zdążyła poznać już Elliota, powinna wiedzieć, że akurat jemu nie musi powtarzać czegoś takiego dwa razy. Tak naprawdę nie musiała wcale - nie czekając na Billy'ego, z podekscytowanym uśmiechem na ustach chwycił ją od razu za dłoń, palce przeplatając ze swoimi, jak gdyby tylko w ten sposób mógł poczuć, że
naprawdę jest tuż obok i nie zniknie zaraz z zasięgu jego wzroku, na kolejny miesiąc, dwa, a może i cały rok. Albo tym razem na zawsze.
Ale
na zawsze brzmiało w ich wydaniu obco. Nie mogli
na zawsze się pożegnać; ani
zawsze być już razem. Z ich perspektywy
za zawsze po prostu nie istniało - zamiast tego było
tu i teraz, przeplecione długimi spojrzeniami i gryzącym w gardło dymem papierosowym, ciągnącym się za gościem, który właśnie ich wyminął. Właśnie
tu i teraz Elliot czuł się szczęśliwy; bo choć
szczęście to pojęcie względne, a w jego przypadku często warunkowane też wypalonym blantem, nikt oprócz Mirki nie był mu do niego potrzebny.
-
Chodź - ściskając drobną dłoń dziewczyny pociągnął ją za sobą do środka, Billy’emu rzucając na odchodne krótkie
idziesz?, które bez odpowiedzi echem odbiło się od ścian zatłoczonego klubu, gdy do Pilgrima podszedł jakiś znajomy. Nic więcej nie mówiąc wzruszył ramionami, ciągnąc Mirkę za sobą - w głąb przyciemnionego pomieszczenia, gdzie nie dalej niż dwa shoty później, w tym samym miejscu, ale z nieco większą tolerancją na głośną muzykę, uśmiechał się szeroko, gotów powiedzieć jej w sekrecie wszystko, o czym tylko chciałaby usłyszeć. -
Zróbmy coś, czego jeszcze nigdy nie robiliśmy - stwierdził nagle, pełen niezdrowego entuzjazmu, tak jakby miał zamiar zaproponować Mirce lot w kosmos albo walkę z niedźwiedziami grizzly w zamkniętej klatce. Przecież nikt nigdy nie powiedział, że Elliot był normalny. -
Wyjedźmy gdzieś razem. Ale sami, bez Cece i całej reszty. Moooże... do Portugalii? Aaalbo gdzieś dalej? Gdzieś, gdzie jeszcze nigdy nie byliśmy? - cień uśmiechu błąkał się po ustach Steinharta, ale musiała wiedzieć przecież, że nie żartował. -
Gdzie jeszcze nie byłaś, Varinsdottir? - tak jak powinna była wiedzieć, że i tym razem nie chciał stracić jej z oczu; ani teraz, ani za trzy godziny, kiedy zaczną zbierać się do swoich domów. Choć w gruncie rzeczy najlepiej już nigdy więcej.
@Mirka Varinsdottir