003.
—
Żałuj, że nie widziałeś jego twarzy — rzuca rozbawiony blondyn, gdy całą siedmioosobową grupą kroczą wzdłuż jednego z kadłubów wielkiego, morskiego jachtu. Chłopak klepie Leo po plecach, następnie niezdarnie mierzwiąc mu włosy —
Był kurwa tak pewny, że wygra ten zakład, że kiedy dowiedział się, że musi iść do tego cholernego pałacu na randki w ciemno, sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał puścić pawia, mówię ci, Bruno — ciągnie rozbawiony, na co Leo jedynie przewraca rozbawiony oczami. Rozmowa o jego przegranych zakładach zdecydowanie nie należy do jego ulubionych. Nie lubi przegrywać. Nigdy nie lubił, a fakt, że karą za to były cholerne randki w ciemno, wcale nie pomagały. W końcu już dawno nie ekscytuje go miłość. Nie ekscytuje go niewinne trzymanie za ręce, słodkie całusy w czoło, ciepłe słowa na dobranoc, czy szczere
kocham, wypowiadane prosto w oczy. Od rozstania z Mirką przerzucił się na czysto łóżkowe relacje, dochodząc do wniosku, że to jedyne czego potrzebuje w życiu. Brak zobowiązań. Brak zbędnych emocji. I dobrze mu z tym.
W ciągu ostatnich kilku lat wyszedł na prostą, ogarnął się.. A raczej stoczył jeszcze bardziej, pozbawiając się
czucia i jakichkolwiek emocji, zatracając dusze w alkoholu, imprezach i kolosalnych ilościach zielska, ale
jest lepiej. Jest kurwa wręcz wyśmienicie. Dobrze mu tak, jak jest. Dopasował się.
—
Dobra, już, no już, wystarczy — stopuje ich Leo, mając wrażenie, że trochę za bardzo już zagalopowali się w tych randkowych opowieściach —
Uważaj Skidmore, żebym ja przypadkiem nie przypomniał historii, kiedy zwymiotowałeś na swoją randkę po zjedzeniu sześciu ostrych tortilli — ostrzega rozbawiony, lustrując gest przyjaciela i również obejmując go ramieniem. Reszta ekipy wybucha gromkim śmiechem. Leo również im wtóruje. Lubi wieczory jak te; dobra miejscówka, świetna ekipa, przyjemna muzyka i dużo alkoholu. W końcu nie często można zaimprezować na wielkim jachcie, ma tylko nadzieje, że żaden z nich (a przede wszystkim on) nie dostanie choroby morskiej od nadmiernego bujania.
Ahoj, przygodo!.
—
Siema, Mirka! — głos kumpla dzwoni mu w uszach, a on przez moment ma wrażenie, że się przesłyszał. Serce na moment przystaje, a już po chwili wykonuje nierówne, energiczne bicia, jakby teraz nagle zachciało mu się eksplodować. Podnosi powoli spojrzenie, mimowolnie wbijając je w ciemne, tak dobrze znane oczy.
Kurwa.
Może po prostu za dużo wypił? Może ten trzeci joint pod pokładem był o jednym za dużo? Może zamiast zielska wypalił jakieś inne cholerstwo, które teraz powodowało pierdolone halucynacje? Mruga na moment, przystając w miejscu.
Proszę, zniknij.
Proszę.
Proszę.
Proszę.
Proszę.
Proszę.
Dalej tam jest. Stoi tuż przed nim, absolutnie, rzeczywiście namacalna, bo przecież już w następnej chwili, większość ekipy wymija go zadowolona i z ogromnym entuzjazmem rzuca się do powitalnych ścisków. Leo stoi jak wryty, obserwując całą sytuację z bezpiecznej odległości. Ostatni raz gdy stali w takim ułożeniu, znajdywali się w zabrudzonej po brzegi sypialni, wykrzykując żale pieprzonego świata. Trochę pozmieniało od tego czasu. Wygląda inaczej.
Lepiej. Chociaż oczy wciąż ma te same. On też się zmienił. Wynormalniał, przybrał na mięśniach, ściął nieco włosy. Też wygląda dobrze, jednak nie
tak dobrze jak ona.
Ekipa przerzedza się w końcu, rozchodząc po pomieszczeniu, pozostawiając tylko ich na samym środku pokładu. Leo wykonuje w końcu kilka niepewnych kroków w przód, jakby wciąż bał się, że postać przed nim to tylko wytwór ućpanej wyobraźni, ale
niestety, jest prawdziwa. Staje tuż przed nią, spoglądając głęboko w oczy. Przez moment próbuje odnaleźć w nich
miłość. Resztkę uczucia, jakie dzielili, minimalne chociaż pokłady sympatii, jednak bez powodzenia. Obojętnieje na twarzy i gdy wydaje się, że zaraz coś powie, on podnosi wzrok i rusza przed siebie, wymijając drobną, lokatą
dziewczynękobietę, która kiedyś skradła mu coś więcej niż tylko serce. Kieruje się do niewielkiego barku i nalewa szklankę whisky, wdając się w rozmowę ze stojącą tuż obok niewielką ekipą.
Głośna muzyka rozbrzmiewa z głośników, wprawiając pokład w dosłowne podskoki, spowodowane rytmicznymi uderzeniami basu. Większość ludzi znajduje się na parkiecie, zachłyśnięta imprezowym nastrojem, inni urzędują przy barze, a niektórzy już dawno uderzyli w kajutę po wyrzyganiu z siebie wszelakiego alkoholu prosto za burtę. Leo natomiast siedzi na deku, podparty o kabinę kapitańską, popalając jointa i wpatrując się nostalgicznie w rozgwieżdżone niebo. Niby dobrze się bawi. Niby wszystko jest okej, a emocje, których powrotu bał się przy pierwszym spotkaniu Mirki, wciąż zdawały się chować głęboko ukryte. Wciąż
nic nie czuje. I, pomimo że w ciągu ostatnich dwóch godzin co chwile łapał się na szukaniu jej wzrokiem, tak jakimś cudem wciąż nie stracił dobrego nastroju.
Jednak były jakieś plusy posiadania wypalonego mózgu, prychnął sam do siebie, ciągnąć kolejnego bucha.
Nagle słyszy kroki. Kobieca postać pojawia się na pokładzie, kierując prosto w stronę barierki. Dobrze zna te kształty, sposób chodzenia i ustawienie ramion. Zna na pamięć.
Świetnie, rzuca samemu sobie,
tylko tego tu jeszcze brakowało, kręci rozbawiony głową, gardząc losem za te jego idiotyczne płatanie figli. Zupełnie jakby ten na siłę nieustannie stawiał ich na swojej drodze tego wieczoru. Przygląda się jej. Obserwuje uważnie, jak podchodzi do barierki i z zamyśleniem spogląda na ciągnący się w nieskończoność, oświetlany jedynie przez księżyc horyzont.
Tylko przypadkiem nie skacz, tak by kiedyś zaczął tę rozmowę,
byłaby wielka szkoda dla świata, gdybyś utonęła, dodałby jeszcze pewnie żartobliwie. A ona odwróciłaby się do niego, uśmiechnęła i odpowiedziała coś równie zabawnego. Jednak to już nie ta bajka.
—
Kiedy wróciłaś? — odzywa się w końcu, ujawniając swoją obecność. Nie wiedziała, że był tam przez cały czas. W końcu skąd mogłaby wiedzieć, skoro siedział pod samą ścianą, okryty cieniem kapitańskiej budki. Ponownie zaciąga się jointem, tym razem wpatrzony w błyszczące z oddali oczy.
Cześć, Mirka.
@Mirka Varinsdottir