Pierwsza zasada domówek według Nathaniela Harrisona - rób je u siebie, nawet jak nie ma cię w domu.
No mniej więcej tak.
Raczej nie odpuszczał sobie grania po zamknięciu sklepu, ale nie oszukujmy się - zostawianie Garner zbyt długo jako samotnej gospodyni imprezy nie brzmiało szczególnie... pewnie. Niby większość z ludzi, którzy mieli się tam pojawić, wiedziała że to generalnie jego mieszkanie, lecz to nie był żaden gwarant braku katastrofy. A katastrofy mogły dziać się tylko z jego udziałem. Czym prędzej więc zamknął sklep i jak zwykle piechotą ruszył do domu trasą, którą mógłby pokonać z zamkniętymi oczami, a szło się dobrych dwadzieścia minut. Mógł tylko skorzystać z toalety jeszcze przed wyjściem - chciało mu się, ale stwierdził, że wcale nie aż tak. W sumie teraz też nie chciało mu się jeszcze aż tak, lecz znalazł się już na terenie Devonshire, i był po drodze taki jeden lokal, którego właściciel swojego czasu zalazł brunetowi za skórę... więc ten teraz stwierdził, że obsika mu drzwi, skoro akurat mu się chce. Kończył właśnie papierosa. Odrzucił niedopałek gdzieś na oślep na chodnik i nawet się nie rozglądając podszedł do wejścia. Temperatury o tej porze dnia wcale nie były jakieś przyjemne, on z reguły miał chłodne dłonie sam z siebie, a jeszcze jak trzymał je wystawione na takie nocne powietrze to już w ogóle fajnie. Dlatego z rozporkiem wcale nie poszło mu szybko i gładko, a jak już myślał, że sobie teraz spokojnie opróżni pęcherz... -
Hej, ty tam! Co robisz?! - Szybko odwrócił głowę w stronę, z której dobiegł go silny, męski głos. Kurwa, jakiś odważny nocny patrol. No zajebiście. Zamiast odkrzyknąć panom policjantom, że on tu miał zamiar olać sklep jednego gościa, w przyspieszonym tempie ogarnął sytuację ze spodniami i puścił się biegiem w przeciwnym kierunku niż ten ich.
Dosłownie wpadł do mieszkania, nadal jeszcze lekko dysząc. Mógł przejść do zwykłego marszu wcześniej niż dopiero pod drzwiami szeregowca, bo udało mu się sprawnie czmychnąć, ale jak już adrenalina mu skoczyła, po prostu o tym nie myślał tylko uciekał do samego końca. Zamaszystym ruchem ściągnął z siebie rozpiętą już podczas wchodzenia na piętro kurtkę, a po literalnym wrzuceniu jej do szafy wkroczył pewnym krokiem w gęstą, imprezową atmosferę, palcami przeczesując nieźle rozczochrane włosy. Od razu przedarł się pomiędzy ludźmi do salonu, w którym gromadziło się najwięcej osób, podszedł od tyłu do kanapy i, nie zważając na możliwą niezadowoloną reakcję siedzącego na skraju chłopaka, sięgnął mu łapskiem przez ramię by bez skrupułów pochwycić trzymaną przez niego butelkę z piwem. Korzystając z elementu zaskoczenia mógł przejąć ją bez problemu... i zaraz wyłoił praktycznie duszkiem całą zawartość - przy przechwytywaniu szkła było widać, że została tam może nieco ponad połowa objętości, weszło całkiem easy. Na widok Nate'a, czy może bardziej na wejście jakie zrobił, znajomi naokoło podnieśli głosy w kibicującym buczeniu, a gdy brunet odstawił butelkę od ust, rozległo się gwizdanie i wesołe okrzyki. Tylko chłopak pozbawiony piwa teatralnie się obruszył. -
Nie zesraj się, Ryan, wtedy to już na pewno dzisiaj nie zaliczysz - rzucił do niego rozbawiony pierwsza klasa, po czym soczyście beknął i otarł buzię wierzchem dłoni. Kumpel, tak naprawdę wcale nie zły (w końcu piwa było w tym domu pod dostatkiem) przez moment dla zasady się z nim przekomarzał; długo to nie trwało, bo zaraz odezwał się Jackson. -
Nate, butelka, grasz? - Prosta sprawa, wiadomo że tak. -
Pewnie, ale muszę najpierw do łazienki - oznajmił ze wzruszeniem ramion i już miał obracać się na pięcie, lecz został powstrzymany przez czyjeś głośne kojarzenie faktów. -
Yyy weeeź poczekaj... Ta twoja współlokatorka poszła tam na siedem minut w niebie z inną laską. - Uwaga Harrisona momentalnie zakotwiczyła się w usłyszanych słowach. -
Że niby Will? - Brwi automatycznie mu się ściągnęły, szczęka machinalnie zacisnęła. -
Taa, Will. Niedawno weszły. To wyzwanie, daj im spokój. - Cóż, niedoczekanie. -
Mam to gdzieś - stwierdził z machnięciem ręki i, uśmiechając się lekko pod nosem, udał się pod te konkretne drzwi.
Gdyby usłyszał po prostu, że
ktoś jest w łazience na siedmiu minutach w niebie, odpuściłby sobie i poczekał; był złośliwy, lubił wpierdalać się ludziom w różne sprawy, no ale pewne rzeczy szanował. Tylko że tu chodziło o Garner. Złapał mocno za klamkę i najpierw nacisnął, bo kto wie, może się nie zamknęły... Zamknęły, okej. Nie ma problemu. -
Wpuść mnie, Will! - warknął na tyle głośno, aby przebić się przez barierę w postaci drzwi, ale też głośną muzykę i szum wytwarzany przez ludzi w całym mieszkaniu. Za moment już się szarpał z tą klamką, jakby miało mu to cokolwiek pomóc, chociaż tak naprawdę zależało mu na tym, by dziewczyna zwyczajnie go nie olała. Na co dzień zachowywał się raczej w porządku. Miewał trochę chamskie, bezczelne odzywki, jednak większość bez problemu obracał w objaw specyficznego humoru. Miewał także swoje wybuchy złości, lecz tylko od czasu do czasu - i też dość łatwo się z nich tłumaczył czynnikami zewnętrznymi. Aktualnie mógł się zdenerwować o brak dostępu do łazienki, przecież taka reakcja w takiej sprawie była normalna. -
Kurwa, Will, otwieraj te jebane drzwi bo albo je rozwalę, a ty zapłacisz za naprawę, albo zaraz pójdę odlać się na twoją pościel! - Puścił klamkę i odczekał chwilę... zaraz mógł usłyszeć odgłos przekręcanego zamka.
Dobry wybór, Will.
-
Grzeczna dziewczynka. - Praktycznie chuchnął jej tymi słowami w twarz, gdy tylko uchyliła drzwi, następnie bez dalszych wyjaśnień przecisnął się obok niej do środka. Jeszcze w ruchu obrócił się przez ramię by na nią spojrzeć, kątem oka rejestrując obecność drugiej brunetki. -
Może się skusisz na szybki prysznic? Albo twoja koleżanka? - Prędko odbił wzrokiem z Garner na towarzyszącą jej tu Navi i, cóż, niezbyt dyskretnie przejechał spojrzeniem po jej sylwetce, w dużej mierze odkrytej za sprawą skąpej sukienki. -
Nie znamy się chyba, zapamiętałbym raczej; Nate jestem. Przyszłaś z Molly? - Obstawiał po stroju; akurat ta dziewczyna miała zwyczaj ubierać się w tym stylu, a jak czasem przychodziła z jakąś swoją znajomą, to laska wyglądała niemal identycznie. Zabawne, że Molly siedziała w salonie i też grała w butelkę, więc przez moment znaleźli się w tym samym kręgu, a on jej nawet nie zauważył z tymi zmienionymi ciuchami. Nie, że nie wyglądała w nich o wiele fajniej, na pewno tak by stwierdził gdyby na nią spojrzał - tylko on zwyczajnie się nie rozglądał. Z taką sukienką raczej mimowolnie zwróciłby na nią uwagę.
Wbrew pozorom całość jego zachowania wypadła bardziej jak bezczelne żarty niż faktyczna propozycja, bo w jego głosie teraz z pewnością brzmiało przede wszystkim rozbawienie przebijające się ponad wcześniejszą irytację, a on nawet nie wchodził w jakieś realne próby interakcji, już zaraz zajął się ściąganiem przez głowę bluzy. W końcu z tym prysznicem to akurat było na poważnie, a w każdym razie on miał zamiar go wziąć. Podczas swojego biegu trochę się spocił, a nie należał do tego typu kolesi, który szedłby w takim stanie między ludzi.
-
Jak nie macie zamiaru dołączyć, to wypieprzajcie. - Bluzę cisnął na ziemię i już łapał za brzeg koszulki, jednak przed zdjęciem jej wstrzymał się jeszcze i uniósł teraz raczej takie wyprane spojrzenie na dziewczyny. Wyzywająco uniósł jedną brew do góry, przesuwając oczy od jednej do drugiej twarzy. Nie spodziewał się przytaknięcia, wręcz bardzo by się zaskoczył gdyby je usłyszał. Parsknął więc sam do siebie śmiechem, oblizując wargi pokręcił z naciąganym zrezygnowaniem głową i czekał na jakiś ruch. Ostatecznie nie miał zamiaru demoralizować niechętnych dziewoi - był pieprznięty, lecz nie w tę stronę.
@Navi K. Levine @Will Garner