Stoi w bezruchu.
Nogi przygniecione są mocno do podłogi, jakby wwiercone w drewniane panele, uniemożliwiając wykonanie minimalnego kroku w przód. Głowę ma spuszczoną, wpatrzoną w niedociągnięte skarpetki, każda z innej parafii, bo przecież do pary już dawno przestał nosić. Cienki materiał okrywa czarne, luźne dresy, założone tydzień temu. Zauważa niewielką dziurkę na kolanie, zapewne powstałą w wyniku przenoszenia. Jest malutka, prawie niezauważalna i przez chwile sam Leo żałuje, że nie może zamienić się z nią miejscem. Tak po prostu przeistoczyć się w jebaną dziurę w spodniach, na którą nikt nie zwraca uwagi. Od której nikt niczego nie oczekuje.
Nie chcę tego słuchać. Po prostu mi pokaż.
Stanowczy głos Mirki otula chłodem pomieszczenie, które jeszcze kilka miesięcy temu tętniło życiem, po brzegi wypełnione głośnym śmiechem, długimi rozmowami i cichym mlaskiem śliny, kiedy schowani pod pierzyną potrafili przecałować całą noc. Słowa odbijają się bezdźwięcznie od ścian, błądząc echem w nieskończoność. Katując go w kółko i w kółko. Zaciska mocniej dłonie na miękkim materiale spodni, uświadamiając sobie, jak bardzo się spociły. Wciąż stoi. Wciąż nie drga nawet na milimetr, uparcie wpatrzony w obskurną podłogę.
Pokaż mi, Leo, pokaż mi n a t y c h m i a s t, co takiego trzyma cię w domu.
Chce krzyczeć. Chce zebrać w sobie te wszystkie prawdziwe myśli, obawy i nienawiść, wziąć głęboki oddech i po prostu to wszystko
wykrzyczeć. Głośno. Z całej siły. Do utraty tchu. Do ostatniego ułamka powietrza w płucach wydrzeć z siebie całego to gówno zalęgnięte od kilku miesięcy.
Pokaż mi, co jest ważniejsze niż posiedzenie ze mną na pieprzonej huśtawce w ogrodzie. Pokaż mi.
Chce powiedzieć jej, jak bardzo to boli. Wyjaśnić, że to nie tak jak myśli, że to nie nie to, że nie chce spędzać z nią już czasu i siedzieć na huśtawce w ogrodzie. Chce opowiedzieć jej o pustce, jaką czuje w sercu, o braku powietrza za każdym razem, gdy wychodzi na zewnątrz, o każdym odruchu wymiotnym, gdy do okna dobiega zadowolony śmiech dzieciaków z pobliskiego placu zabaw, o nieprzespanych nocach, koszmarach, o strachu przed wodą, nawet tą pod prysznicem. O atakach paniki, o wylanych łzach, albumach, z których wytargał tylko siebie i spalił, zostawiając ostatki popiołu pod łóżkiem, o myślach samobójczych, lekach, modlitwach i całym tym jebanym syfie, który ciągnie się za nim od czternastego czerwca, godziny piętnastej pięć, kiedy ratownik z karetki wypowiedział krótkie
Niestety, przykro mi i spojrzał na niego wzrokiem, który dawał zapewne przy każdej nieudanej akcji, a którego Leo nie zapomni do końca życia. Wszystko to chce jej wykrzyczeć. Najgłośniej, jak tylko potrafi. Bierze głęboki wdech, uchyla powoli usta.. i nic.
Nie potrafi. Dolna warga drga delikatnie w tylko sobie znanym rytmie, a gardło w całości odmawia posłuszeństwa.
Cisza. Głucha, jebana cisza.
Kątem oka obserwuje, jak Mirka energicznie zbiera jego koszulki, spodnie i śmierdzące skarpety na jedną, wielką kupkę, czując, jak ciało ogarnia jeszcze większy wstyd. Wstyd za samego siebie. Wstyd, który popycha go kolejny krok w tył, jeszcze bardziej zamykając w sobie, o ile w ogóle jest to jeszcze możliwe. Noga w końcu odzyskuje panowanie, tylko zamiast do przodu, przenosi się w przeciwnym kierunku. I znowu. Jeszcze raz. Jeszcze jeden krok do momentu, aż plecy Leo spotkają się z chłodną ścianą, po której osuwa się lekko, przenosząc na nią cały ciężar ciała. A ona wciąż zbiera. Widzi ukradkiem dół kolorowych spodni, biegających po pokoju wzdłuż, w kółko i znowu wzdłuż. Próbuje przywołać się do porządku, znaleźć ugodę z ciałem, odzyskać kontrole, lecz nie potrafi. Jebane nic.
I nagle coś się zmienia.
Krótki trzask rozbrzmiewa po pokoju.
Nim się orientuje, policzek pokrywa blada czerwień, a po całej szczęce przebiega niekontrolowany ból. Rozchyla szeroko oczy, z zaskoczeniem spoglądając w końcu przed siebie, jednak jej już tam nie ma. Po twarzy Mirki nie ma nawet śladu. Jedyne co jest w stanie zauważyć to czubek lokatych włosów, nerwowo przeskakujący z lewej na prawą stronę. Rozkłada ręce w geście samoobrony, jednak w zamian dostaje jedynie solidne uderzenia prosto w klatkę piersiową. Chaotycznie wycelowane, zadawane nierówno, bez najmniejszego ostrzeżenia. Żółć podchodzi mu do gardła.
—
Mirka, przestań — prosi panicznie, z całych sił usiłując złapać jej roztrzepotane ramiona. —
Przestań — ponagla z przerażeniem w oczach. Pierwszy raz widzi ją w takim stanie. Wściekłą. Obdartą ze zbędnej uprzejmości.
Nieustraszoną. —
Mirka — na moment udaje mu się złapać drobne nadgarstki, jednak już po chwili te powracają do wcześniejszych czynności. Dostaje prosto w klatkę piersiową, mając wrażenie, jakby jej ciosy trafiały bezpośrednio w serce. Jakby w rzeczywistości nie było żadnej skóry, kości i tkanek tłuszczowych, a uderzenia zadawały faktyczne, fizyczne obrażenia na głównym organie. Po części czuje, że na to zasłużył. Że należy mu się każdy pojedynczy kat, każdy najdrobniejszy ból i rana. Że zasłużył na zło, nerwy i nienawiść z jej strony. Problem tylko w tym, że ona na to nie zasłużyła. —
Mirka — ponownie wypowiada jej imię, tym razem bardziej stanowczo i nieco głośniej, czując, jak ciało ogarnia istna panika. —
MIRKA, KURWA, PRZESTAŃ — wykrzykuje w końcu, zdzierając sobie przy tym ostały nalot na gardle, jakby nie było używane przed dłuższy czas. Nie tylko jego to dziwi. Korzystając z chwilowego zastoju, Leo jest w stanie zacisnąć dłonie na kościstych biodrach i przyprzeć ukochaną do ściany, sam przejmując kontrole. Dłonie przenosi szybko na rozgrzaną do czerwoności twarz, wplatając palce w bujne, kręcone włosy. Próbuje ją przytrzymać. Czuje, jak w środku wszystko zaczyna buzować. Stabilizuje jej twarz. I w końcu to robi. Patrzy jej prosto oczy. Bez zbędnych ucieczek, wodzenia i hamulców. Spogląda prosto w epicentrum złości, bólu i zawodu.
Umiera. Umiera w środku, kuląc się w sobie bardziej niż od najsilniejszego uderzenia.
—
Nie mogę — ledwo słyszalne słowa opuszczają jego usta, kiedy uświadamia sobie obrzydliwą prawdę —
Nie mogę ci tego robić — Nie mogę tak pierdolić ci życia, zatruwać twojej przestrzeni, niszczyć każdy słoneczny dzień i gasić uśmiech z pojedynczym spotkaniem, dodaje już tylko w myślach, czując, jak w okolicy oczu robi się mokro. Ciało otula nieprzyjemny dreszcz, kiedy zdaje sobie sprawę, jak bardzo ją skrzywdził. Widzi to. Widzi prawdę w jej przepięknych, teraz tak smutnych oczach.
Wina
wina
wina
wina
wina.
Wszystko jego wina.
@Mirka Varinsdottir