Bistrot Pierre

restauracja francuska

Awatar użytkownika

lat

cm
Elita

Bistrot Pierre
restauracja francuska

Jeśli szukasz restauracji, w której oświadczyć się swojej ukochanej, to znalazłeś idealne miejsce. Przestronne, nowocześnie urządzone bistro z dużym tarasem z zachwycającym widokiem na morze jest czymś, co zapadnie każdemu w pamięć. Bistrot Pierre znajduje się koło mola, co zapewnia panoramiczny widok zarówno na plażę, jak i część miasta. Miejsce to jest otwarte przez cały tydzień, a profesjonalna, miła obsługa z pewnością zadba o to, aby każde danie było idealnie dopracowane, niezależnie od tego, czy to szybki wypad na lunch, czy romantyczna kolacja we dwoje. I nie martw się, jeśli niekoniecznie radzisz sobie z ich francuskimi nazwami i wymową - na pewno nie jesteś pierwszy ani ostatni!
Mów mi Eastbourne.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Dla użytkownika

Rudy Freiser
Awatar użytkownika
31
lat
189
cm
Ochroniarz/bramkarz
Prekariat
Rudy szedł twardo stąpając po ziemi, mimo tego, że z każdej strony otaczały go rozświetlone na różowo neony, które informowały przechodniów o tym, że już lada chwila rozpocznie się najbardziej komercyjne święto na świecie. Może jeszcze w dawnych czasach miało ono jakiś sens, ludzie nie mogli widywać się codziennie, miłość była szczera i prawdziwa, a gdy się ją spieprzyło to po prostu naprawiono trybik w maszynie, który powodował spięcia. Teraz, gdy Freiser, widział te wycięte z papieru serduszka, słyszał romantyczną muzykę z głośników w każdej knajpie czy też mijał te sztuczne pary udające zakochanych, robił minę godną pożałowania i udawał, że jest mu niedobrze. Chociaż tego ostatniego wcale udawać nie musiał.
Rudy nie wierzył w miłość, albo chociaż próbował to sobie tak tłumaczyć. Wystarczyły mu nocne przygody z dziewczynami, które przychodziły do klubu. Były tak pijane, że szybko zapomniały z kim w nocy miały do czynienia, a on bez wyrzutów sumienia mógł wyjść z ich mieszkań nie pozostawiając po sobie żadnej karteczki. Najbardziej lubił miesiące turystyczne kiedy do miasta przyjeżdżały kobiety z całego świata, niektóre nawet nie do końca znające język. Tyle, że teraz był luty, a o turystki trudno, dlatego też musiał pocieszać się mieszkankami Eastbourne, a z tym bywało czasami ciężko.
Mijał właśnie kolejną kawiarnię, która na wystawie wywiesiła plakat o braku miejsc na wieczór walentynkowy. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, nie palił ich, ale lubił zapach tytoniu. Po sześciu lat bez picia i ćpania nauczył się również być czystym od fajek, jednak pomagały mu się odprężyć, kiedy wiedział, że ma je w kieszeni. Wciągnął zapach, a potem pokręcił z niedowierzaniem głową. Jak to możliwe, że ludzie dają się na to wszystko nabrać? Nawet miał przez chwilę ochotę się zaśmiać, ale stwierdził, że przyjdzie na to jeszcze dobry czas i jedynie schował papierosy z powrotem do kieszeni spodni, a potem wszedł do kawiarni. Przy lekkim szturchnięciu drzwi, dzwoneczki u góry dały znak wszystkim dookoła, że do środka wparował ktoś nowy i głowy odwróciły się w jego kierunku. Tego Rudy też nigdy nie potrafił zrozumieć jak i tego, że ludzie po wejściu do knajpy siadają przy brudnym stoliku, a nie przy tym, który akurat jest wolny i czysty.
Podszedł tam gdzie zawsze siadał i mógł mieć widok na to co się dzieje dookoła. O dziwo dzisiaj było tam więcej ludzi niż zazwyczaj. Przesunął krzesło i usiadł pod odpowiednim dla siebie kątem spoglądając jednym okiem za ladę. Czyżby Harper miała wolne? Nie sądził.
Znali się od jakiegoś czasu, chociaż powiedzenie - znali się - było dosyć na wyrost. Akceptowali swoje osoby, witali się na ulicy i od czasu do czasu Freiser wpadał do kawiarni w której pracowała żeby napić się kawy lub gorącej czekolady. Tylko ona nie próbowała mu wcisnąć skisłego mleka i przeterminowanego cukru. No i chętnie wchodziła z nim w dyskusję. Rozejrzał się jeszcze raz po sali, aż w końcu jego wzrok padł na kolejny różowy plakat informujący o spotkaniach na szybkie randki, a on musiał akurat przyjść w sam środek tego bałaganu. Nic dziwnego, że wiele twarzy odwróciło się w jego kierunku. Zapewne niektórzy myśleli, że będzie kolejną porcją mięsa do złowienia. Nie chcąc na to patrzeć odwrócił głowę, a wtedy spod ziemi wyrosła Harper.
- O. Hej! - Powiedział po jakimś czasie nieco zaskoczony. Nie jej obecnością tutaj, ale raczej tym, że cały czas musiała gdzieś się pod tą ladą ukrywać. - Czekoladę poproszę i to.. - Zamyślił się na chwilę mierząc ciastka na talerzyku wzrokiem. - Malinowe coś z bezą na wierzchu. - Postawił na klasyczną wersję siebie i choć nie miał zbytnio zaufania do bezy - kolorem bardziej przypominała obsikany śnieg - to żołądek wręcz się tego domagał.
- Maczałaś swoje słodkie rączki w tym żałosnym czymś. - Pokazał palcem na salę, która co sekundkę wypełniała się nowymi osobami, które z ochoczym uśmiechem na twarzy brali swoje karteczki by zapisać plusy i minusy danej osoby. Freiser uznał, że to smutne. Przecież ten otyły gość w kącie nie ma najmniejszych szans żeby wyrwać którąkolwiek z tych panienek. Zapewne sam o tym dobrze wie, ale skoro już tutaj siedzi to boi się wstać. Z daleka było widać, że facet spocił się już trzykrotnie, a gdyby przyszło do wyciskania koszuli mógłby stać na zakręcie i sprzedawać beczki potu. - Myślałem, że głupota osiągnęła już granicę, ale najwidoczniej człowiek jest w stanie sprzedać ostatnią namiastkę przyzwoitości żeby pokazać innym na Instagramie, że i on ma prawo do miłości w Walentynki. - Pozwolił sobie jeszcze na szybki i uszczypliwy komentarz wiedząc, że Harper na pewno dopowie swoje trzy grosze. Nie znał dziewczyny zbyt dobrze, pojęcie o uczuciu i szybszym biciu serca zapewne miała o wiele większe od niego, ale mimo wszystko widział w niej babkę, która nigdy sama z siebie nie poszłaby na randkę z obcym gościem. Może sam dla żartu powinien zabrać w tym udział? Dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach, którzy go otaczają, napluć im w twarz jednocześnie mówiąc to co o nich myśli? Wystarczyłoby odpowiedź część jego historii o nałogu, a bez zastanowienia przy jego imieniu pojawiłby się minus. Od zawsze uważał ludzi za żałosnych, za takich którzy wolą iść za tłumem niż mieć swoje własne zdanie. Miłość przereklamowana jest, miłość zakłamana jest, miłość nie istnieje.

@Harper Pearson
Mów mi Marcin. Piszę w 3 osobie. Wątkom +18 mówię Tak.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Seks, nagość, narkotyki, alkohol, niestabilność emocjonalną i uczucia mierzone na łyżeczce od herbaty.

Podstawowe

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Nie zrezygnowała ze swoich okołowalentynkowych zmian w pracy, chociaż naprawdę bardzo chciała - wolała przesiedzieć cały weekend zamknięta w swoim pokoju, aktualnie nie trzymała się wcale najlepiej mimo, że na pierwszy rzut oka nie dało się tego po niej poznać. Typowa Harper, zakładała swój resting bitch face i stawiała czoła codzienności uparcie udając, że jest niczym niewzruszona... a potem wracała do siebie i zasypiała, zapłakując poduszkę. Tylko nie chciała sobie pobłażać i zasłaniać się swoim beznadziejnym stanem przed totalnie wszystkim, co należało do życia codziennego. Rodzice cały czas wspomagali jej utrzymanie i nie było to dla nich wielkim obciążeniem, jednak blondynka nie miała zamiaru z tego powodu samej sobie odpuszczać i zdawać się na ich pieniądze. Planowała sobie mniej więcej przyszłość, chciała mieć z czego opłacać treningi i jeszcze jakieś drobne przyjemności, a do tego być w stanie coś odłożyć. Mogła więc zagryźć zęby i jakoś wewnętrznie przecierpieć patrzenie na zakochanych podczas prawdziwych randek, jak i tych, którzy zakochać się pragnęli, i wobec tego brali udział chociażby w takich szybkich randkach jak te organizowane dzisiaj w Bistrot Pierre.
Starała się działać mechanicznie i nie zwracać zbyt dużej uwagi na panujące okoliczności, choć to do łatwych nie należało skoro wszędzie siedziały same pary, każdy stolik był przystrojony niewielkim bukiecikiem róż i w ogóle tych walentynkowych akcentów było od zatrzęsienia. Nawet część z nich sama rozkładała - przyszła na wcześniejszą zmianę, już tej popołudniowo-wieczornej mogłaby nie znieść. Akurat uprzątnęła jeden z opuszczonych stolików i odniosła brudne talerzyki oraz filiżanki na zmywak, przyjście nowego gościa odnotowała więc dopiero po ponownym pojawieniu się na sali. Znajoma twarz. Zamiast udać się w jego kierunku najprostszą drogą, wybrała taką idącą naokoło - mówiąc wprost, zaszła go trochę od tyłu.
- Hej - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach. Nie takim wymuszonym, z którym witała i obsługiwała klientów - tamten był szerszy, pewnie ładniejszy i bardziej zachęcający, ale był też zwyczajnie wyuczony. W końcu nie pracowała w sklepie na kasie, tylko w całkiem eleganckim bistro - w którym warto było się uśmiechać i być miłym niezależnie od własnego nastroju, bo napiwki też potrafiły być wtedy eleganckie. Teraz jednak kąciki jej warg uniosły się wprawdzie tylko lekko, za to szczerze. Z ulgą. Nie byli w żadnym razie dobrymi kumplami, ale przynajmniej nie musiała przy nim udawać, że ma dobry humor i że jej się chce. - Oczywiście, proszę pana. Świetny wybór, zaraz podam. - Odnotowała jego zamówienie w pamięci i pokiwała przy tym głową, jakby z uznaniem. Normalnie zrobiłaby to w taki sposób, żeby wyglądało na serio, lecz w tym przypadku mogła się zachowywać z bawiącym ją dystansem do tej swojej profesjonalnej uprzejmości.
Obejrzała się dyskretnie przez ramię i obrzuciła salę kontrolnym spojrzeniem. Chociaż potrzebowała sobie troszkę odreagować, a towarzystwo Freisera nadawało się do tego świetnie, nadal była w pracy i musiała czuwać, aby nikt nie wyraził niezadowolenia z braku obsługi. Bądź co bądź, ta posada była świetna i blondynce zależało, aby ją zachować - miała tu zatrudnienie na część etatu, sama bazowa pensja wyglądała już nieźle, no i te napiwki... Skoro jednak nie odniosła wrażenia, że była gdzieś potrzebna, wróciła spojrzeniem do znajomego.
- Uroki pracy w miejscówce z romantycznym widokiem. - Wywróciła teatralnie oczami, czemu towarzyszyło nieznaczne wzruszenie ramion. I tak tyle dobrego, że jej jedyny udział w tym wydarzeniu polegał na pomocy w przestawianiu stolików oraz jakimś drobnym dekorowaniu lokalu. Uniżyła się nawet przed kierownikiem i ugadała sobie, że jej głównym zajęciem na tej zmianie będzie obsługa gości niebiorących udziału w całym tym randkowaniu. Facet nie lubił jej jakoś wybitnie, ale dopóki nikt z pozostałej ekipy nie wnosił sprzeciwu, ten rejon był jej.
Po wysłuchaniu tego jego całego komentarza odnośnie zbliżającego się "święta" ściągnęła znacząco brwi i zrobiła niezbyt zadowoloną, poniekąd może rozczarowaną minę. Zaraz też westchnęła głęboko i pokręciła lekko głową na znak swojej dezaprobaty. - Ale z ciebie gbur, Rudy. - Mogło zabrzmieć trochę, jakby nie była w nastroju do zawtórowania mu, może jakby miała inne zdanie. Cóż, jakiś czas temu ugięła się, poddała nadziei na poznanie kogoś na podobnym wydarzeniu. Poszła na blind dates. I to była kurewsko wielka pomyłka. Złośliwy żart od losu który szybko przypomniał jej, że swoją szansę miała już za sobą, straconą. Więc nie, to wcale nie tak, że się z nim nie zgadzała. Harper po prostu nie zwykła tak prosto z mostu przytakiwać, lubiła się poprzepychać. - Co się stało? Samotność ściska ci dupę? - Wychodziło na to, że zamiast się do niego dołączyć, brała go pod włos. Nie dlatego, że nie podzielała jego opinii. Chyba chciała ją na wstępie jakoś podbić, przejaskrawić... żeby utwierdzić się w swojej, podobnej, choć niestety nie tak silnej. Na jej buźce znów zagościł uśmiech, mocniejszy niż ten poprzedni, a tym samym zniknęła z niej surowość. - Przyznaj, zazdrościsz innym, że mają odwagę sobie szukać szczęścia. Masz to wypisane na czole, o tu. - Nawet wyciągnęła palec wskazujący i pokazała nim niezbyt dyskretnie na jego twarz. Jeśli jeszcze nie zdążył się zorientować, że sobie cisnęła, to teraz był na to czas najwyższy. Jej uśmieszek wyglądał tak bezczelnie, że nie istniała nawet inna opcja niż ta, że Pearson go podpuszczała. Trochę mało delikatnie, jednak liczyła że mężczyzna nie odbierze tego jako prawdziwy atak, ale odpowie jej tak, jakby jednak chciał się z nią kłócić. Łaknęła jakichkolwiek emocji, choćby towarzyszących głupiej dyskusji o głupich walentynkach.

@Rudy Freiser
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
W głowie Jake’a czwartkowy poranek wyglądał bardzo prosto: tuż po powrocie ze zdecydowanie zbyt długiej nocce w pracy miał zjeść coś lekkiego, a następnie położyć się spać, żeby przed kolacją z Learem (to nadal brzmiało dla niego zbyt abstrakcyjnie, by mógł naprawdę uwierzyć, że muzyk pojawi się na spotkaniu - w dalszym ciągu spodziewał się, że go wystawi) być możliwie jak najbardziej rześkim i przytomnym. Tylko tyle. Nic skomplikowanego. Niestety rzeczywistość po raz kolejny miała zweryfikować jego plany.
Od razu po powrocie wskoczył pod prysznic, głównie dlatego, że Liana chciała zacząć szykować się do pracy i musiałby czekać zdecydowanie zbyt długo na wolną łazienkę. Umycie się wcale go nie rozbudziło, właściwie to tylko sprawiło, że jeszcze mocniej odczuł zmęczenie, dlatego zdecydował się zrezygnować z jedzenia, żeby szybciej znaleźć się w łóżku. Nie dane mu było jednak pospać, bo w momencie, w którym już-już odpływał w krainę snu, raban, jakiego narobiła Liana, wybiegając nagle z łazienki i krzycząc, że pękła rura w ścianie, skutecznie postawił go na nogi. Jako że nie był to pierwszy raz, kiedy podobna usterka miała miejsce, szybko odcięli dopływ wody i wezwali hydraulika, ale ponieważ Liana wybierała się do pracy, obowiązek czekania na fachowca spadł na Jake’a. Jake wiedział, że to oznacza brak snu dopóki szkoda nie zostanie naprawiona, bo gdyby położył się spać chociaż na chwilkę, to ta chwilka przeciągnęłaby się do późnych godzin popołudniowych i nic nie byłoby w stanie go obudzić, nawet dobijający się do drzwi ludzie.
Ostatecznie położył się spać nieco po 14 i wstał o 18 30 po 6 bardzo głośnych budzikach. Zupełnie nieprzytomny i w bardzo słabym kontakcie z rzeczywistością zwlókł się z łóżka i poszedł prosto do kuchni, żeby porządnie oblać twarz zimną wodą. Niewiele to pomogło, ale przynajmniej był już świadomy tego, gdzie się znajduje i co powinien teraz zrobić. Szykowanie się Jake’a do wyjścia bardziej można było nazwać snuciem się po mieszkaniu w poszukiwaniu wszystkiego, czego potrzebował na ten wieczór. Skarpetki w innym miejscu, spodnie nie tam, gdzie pamiętał, że je zostawił, koszuli też nie mógł nigdzie znaleźć… w efekcie tego choć mógł ogarnąć się ze wszystkim w 20 minut, zajęło mu to całą godzinę. Całe szczęście, że nie miał szczególnie daleko do restauracji i wydłużając chód, zjawił pod Bistrot Pierre jeszcze kilka minut przed czasem - akurat tyle, żeby zdążył wypalić papierosa. Rozwalił się więc na najbliższej ławeczce, zupełnie jakby siedział u siebie na kanapie przed telewizorem: zjechał tułowiem sporo w dół, wyciągając przed siebie długie nogi. Lewą rękę z papierosem oparł na podłokietniku, a drugą luźno ułożył na brzuchu, leniwie przesuwając wzrokiem po drodze. Choć w dalszym ciągu nie był zupełnie przytomny, o małej ilości snu świadczyły wymownie wory pod oczami, tak wzrok Jake’a zdawał się być czujny i uważny. Powoli przytykając papierosa do ust, zastanawiał się, czy Lear zaszczyci go dzisiaj swoją obecnością, czy może nie mówił poważnie o tej kolacji albo rozmyślił się po drodze i nie raczył go o tym poinformować.
Cóż, nawet jeśli muzyk go wystawi, zawsze to była okazja do spaceru i późniejszego położenia się spać o normalnej godzinie. Miałby pewnie problem z normalnym funkcjonowaniem w ciągu dnia, gdyby obudził się rześki i wyspany o godzinie 1 w nocy. Postanowił więc nie nastawiać się na nic i podejść do wszystkiego na totalnym luzie. Sam strój również wybrał zupełnie niezobowiązujący: czarne trampki, czarne spodnie i ciemnoszara jeansowa koszula w marmurkowy wzór - tym razem bez podwiniętych rękawów, ale nie mógł sobie odpuścić odpięcia trzech guzików na górze. Powoli zaciągnął się papierosem, równie powoli wypuszczając nosem dym. Niespiesznym wzrokiem ogarnął okolicę, zastanawiając się, jakim środkiem transportu przyjedzie - o ile w ogóle - Lear.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Dopiero pomruk silnika odciągnął myśli, które gryzły się ze sobą w głowie Ezry niczym wściekłe psy, tocząc z pysków pianę. Chciał jechać spokojnie, ale nie potrafił. Jedynie pełne skupienie na szybko zmieniających się obrazach przed oczami, sprawiało, że uwierające zdenerwowanie w klatce piersiowej nie było tak irytujące. Zauważał, że zaczyna mówić o wiele więcej, niźliby chciał, że jego język przy Jake'u zachowuje się swobodnie. Zbyt swobodnie. Musiał to uciąć, w porę zahamować swoją własną niesubordynację. Dodatkowo ich ostatnia wymiana wiadomości, wcale nie napawała go pozytywnymi emocjami.
Gdybyś faktycznie chciał mnie zabić, to już byś to zrobił.
Dłoń na gazie zacisnęła się mocniej, napinając powierzchnię skórzanej rękawiczki, pozwalając jej ciasno przylegać do knykci, nadziewając się na pierścienie. Powinien zwolnić, jeżeli chciał dojechać do restauracji w jednym kawałku, ale ta koncepcja wydawała się zbyt śmieszna, aby faktycznie wprowadził ją w życie.

Czy Ezra zawsze jeździł jak wariat? Tak, bo sprawiało mu to przyjemność, a on nigdy nie ograniczał ich sobie w życiu. Wiedział, kiedy może pozwolić na nieco szaleństwa. Co więcej, jaki sens byłby w kupowaniu ścigacza, jeżeli nie mógłby korzystać z jego pełnych możliwości? Dlaczego miał się ograniczać? Zdążył poznać Eastbourne na tyle dobrze, że większość ulic był w stanie wyrysować już z pamięci. Mało tego, jeździł motorami, odkąd skończył 17 lat, więc wyśmienicie zdawał sobie sprawę z ich mocy. Dlatego na podjazd restauracji wjechał dosyć agresywnie, gwałtownie zatrzymując się przed szerokim krawężnikiem oddzielającym obszerne pasmo zieleni i kamienne schody prowadzące do budynku. Na krótki moment poczuł, że tylne koło odrywa się subtelnie od ziemi, kiedy zahamował. Maszyna była zbyt ciężka, a prędkość jednak zbyt niska, aby faktycznie postawić go na przedniej oponie, nawet w minimalny sposób. Jednakże wyczuł to subtelne uniesienie tyłu, które przyniosło mu dodatkową radość, ot, miłe zakończenie przejażdżki, której nie chciał wcale jeszcze kończyć.

Zasadniczo, chciał i nie chciał przyjeżdżać. Nosił w sobie jednak pewien cel, którego niestety sam w pełni nie rozumiał. Szarpał się z nim od kilkunastu godzin, próbując dogrzebać się do jego wnętrza, podstawy tego dziwnego uczucia, które wypchnęło go do podjęcia takiej, a nie innej decyzji i zaproponowania Jake'owi kolacji. Mężczyzna zaparł prawą stopę na ziemi i ściągnął automatycznie dłonie z kierownicy. Głęboki oddech przynosił ukojenie. Na moment, ale ważne, że przynosił w ogóle. Ciało Leara wyprostowało się powoli, kiedy ten przeciągnął dłońmi przez uda w matowych, skórzanych spodniach, które dodatkowo okalały szerokie pasy uprzęży, sięgającej wyżej, przez biodra do torsu. Potrzebował krótkiej chwili na ochłonięcie. Nie rozglądając się na boki, wsunął palce pod kask tuż na linii brody, zadzierając ją subtelnie ku górze. Kliknięcie zatrzasku oznaczało, że spotkanie z Jake'm właśnie się rozpoczęło, a to jakoś dziwnie kuło go w żołądek, przedzierając się lodowatym soplem przez klatkę piersiową. Ezra ściągnął swój kask i trzymając go w prawej dłoni, zszedł z krwiście czerwonej maszyny, wprawnym ruchem przekładając lewą nogę nad siedziskiem. Opuszkami palców lewej dłoni odnalazł zapięcie skórzanej kurtki, rozpinając ją, od razu wyczuwając przyjemne uderzenie chłodu na rozgrzanym ciele. Mimowolny uśmiech zamajaczył w kąciku jego ust, wyciągając go delikatnie ku górze. Spokojnym ruchem odwiesił kask na kierownicę, sięgając palcami do uszu, wyciągając z nich słuchawki. Tak, był na tyle nierozsądny, żeby przez całą trasę słuchać na pełen regulator muzyki. Nie istniała jednak żadna siła, która mogłaby mu tego zakazać. Schowawszy pchełki do futerału i kolejno do kieszeni kurtki, zsunął z dłoni rękawiczki, odkładając je na siedzenie Ducati. Poprawił delikatnie opaskę stabilizującą na prawej dłoni, którą musiał nosić zamiast ortezy, żeby pozwolić dłoni dojść do siebie po ostatnim incydencie. Miał ochotę całkowicie się jej pozbyć, ale świadomość, że jeżeli to zrobi, może nie odzyskać stuprocentowej sprawności w palcach, działała jak straszak.

Mężczyzna nie rozglądał się, był zbyt skupiony na każdej kolejnej czynności, jaką wykonywał, oddając się im w absolutnej ciszy. Wyciągnięcie paczki papierosów. Ułożenie filtra między wargami. Szum zapalniczki i chrzęst zajmującego się ogniem tytoniu, wszystkie te subtelne dźwięki wsuwały się rozkosznie w jego umysł, zapraszając błogie zobojętnienie i nicość, których tak cholernie teraz potrzebował. Dopiero kiedy zaciągnął się pierwszy raz, wolną dłonią poprawił kołnierzyk czarnej koszuli, schodząc palcami niżej na pasy układające się ciasno na szerokiej klatce piersiowej.

Wypuszczając obłok dymu przed twarz, Lear obrócił się w miejscu, przeciągając spojrzeniem przez otaczającą go przestrzeń, starając się odszukać sylwetkę Jake'a. Czy się pojawił? Nie był pewien. Wiedział, że nie odpuści możliwości wyciągnięcia z niego dodatkowych informacji, ale czy na pewno? Czy może narodziła się w nim niepewność, przez którą mógł zdezerterować... Nie byłby wcale zaskoczony, gdyby właśnie tak się stało — a jednak, nim przeświadczenie o swoim zwycięstwie zdarzyło w nim dojrzeć, źrenica zarejestrowała Death Wish'a siedzącego na ławce. Nie ruszył w jego kierunku, nie miało to sensu. To on znajdował się bliżej wejścia do restauracji. Miał czas. Zaczeka cierpliwie jak zawsze. Zgarnąwszy rękawiczki z siedzenia i chowając je w kieszeń kurtki, zaparł się na nim, przysiadając. Miał czas. Bardzo dużo czasu. Czasu i parszywej cierpliwości.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
W pewnym momencie Jake zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, zastygając w tej pozycji na dłuższy moment - gdyby nie fakt, że co jakiś czas unosił dłoń z papierosem do ust, mogłoby się wydawać, że zasnął. Wszedł w tryb cierpliwego oczekiwania, podczas którego chciał uniknąć nadmiernego zastanawiania się nad tym, na co czeka: nie wiedział, co pchnęło Leara do zaproszenia go na tę kolację, nie wiedział, czego się spodziewać i wolał mieć w tej kwestii czysty umysł. Wolał się skupić na analizie tego, czego się do tej pory dowiedział, szczególnie podczas ostatniej wymiany smsów, kiedy wyszło na jaw, że dwójka z czwórki przyjaciół z dzieciństwa muzyka nie żyje (jeden zmarł niedługo po wykonaniu zdjęcia, drugi sześć lat temu, przynajmniej według szyfru na zdjęciu), ale też że sam Lear, czy też może E. C., uważa się za martwego. To bardzo dużo śmierci. Data odejścia mężczyzny wypadała po stosunkowo niedługim czasie od daty zgonu drugiego przyjaciela, a to sprawiło, że Jake zaczął się zastanawiać, czy nie były jakoś ze sobą powiązane. I co wydarzyło się pomiędzy nimi.
Westchnął głęboko, obracając w palcach papierosa. Miał wrażenie, że im więcej dowiadywał się o Learze, tym więcej rodziło to nowych pytań. Muzyk zdradzał informacje o sobie bardzo wybiórczo, niby coś, ale zawsze zbyt mało, żeby otrzymać pełny obraz sytuacji. Będzie musiał wziąć w końcu sprawy w swoje ręce, a skoro już wiedział, gdzie Lear mieszkał… mógł złożyć mu wizytę. Bez jego wiedzy i obecności oczywiście. Musiał tylko znaleźć sposób i odpowiedni moment… albo samemu sobie takie stworzyć.
Po raz kolejny opuścił dłoń z papierosem swobodnie w dół, zatrzymując na dłuższą chwilę dym w płucach. Przez moment skupił się bardziej na bodźcach z zewnątrz: na chłodnym powiewie morskiej bryzy, na zdecydowanie zbyt twardej ławce, na łagodnie drażniącym nozdrza zapachu jedzenia… i na pogłaśniającym się z każdą chwilą warkocie silnika. Kiedy warkot przerodził się w ryk, Jake wypuścił w końcu dym nosem, uchylając na moment jedno oko, żeby zobaczyć zatrzymujący się na podjeździe wściekle czerwony motocykl. Momentalnie otworzył drugie oko i skupił zaciekawione spojrzenie na siedzącym na pojeździe mężczyźnie. Było coś niezmiernie pociągającego w motocyklistach, jakby sam aspekt posiadania motocyklu dodawał jego właścicielowi atrakcyjności. Skórzana kurtka, ochronny kask i jakaś forma dzikości, pragnienia wolności, która ich zazwyczaj otaczała, tworzyła mieszankę, której wielu osobom bardzo trudno było się oprzeć. Jake zdecydowanie był jedną z tych osób. Z miejsca zaczął zastanawiać się, czy mężczyzna przyjechał tu na samotny posiłek (co stwarzałoby możliwości łowienia spojrzeń i rozpoczęcia gry), czy może miał tu umówioną randkę (wielka szkoda). Po poświęceniu tej kwestii kilku długich sekund doszedł do wniosku, że chyba zbyt długo nie gościł nikogo w swojej sypialni. Zdecydowanie zbyt długo.
Pokręcił głową w dezaprobacie na swoją gotowość pójścia do łóżka z kimś, kogo po prostu zobaczył na ulicy, ale z drugiej strony czy żałowałby, gdyby wieczór zakończył się w ten sposób? Pewnie nie.
Czekasz na Leara, Jake, może skup się na tym.
Delikatne upomnienie się w myślach wcale nie przeszkodziło mu śledzić każdy ruch mężczyzny. Był w momencie podziwiania ciekawego designu jego skórzanej kurtki (i szerokich ramion pod nią), kiedy nieznajomy ściągnął w końcu kask, a oczom Jake’a ukazał się…
- Kurwa - wymamrotał pod nosem, ponieważ okazało się, że obiektem jego fantazji był nie kto inny, tylko Lear we własnej osobie. Coś, czego starał się unikać i wyprzeć z umysłu, kiedy był sam i coś, co opanowywało jego myśli, kiedy był w towarzystwie muzyka, kiedy czuł ciepło jego ciała przy swoim. I tylko wtedy.
Docisnął palce do nasady nosa, próbując opanować kosmate myśli o motocyklistach w skórzanych rękawiczkach. Cóż, musiał przyznać, że Lear wyglądał dzisiaj… wyjątkowo dobrze. Mrucząc coś do siebie niewyraźnie pod nosem, zwlókł się z ławki, zgasił papierosa przy pobliskim koszu na śmieci i ruszył leniwym krokiem w stronę mężczyzny. W głowie zaczął formować wiele zdań, którymi mógłby się przywitać, począwszy od “Hej, nie wiedziałem, że jeździsz na motocyklu” po “Już myślałem, że nie przyjedziesz”, ale kiedy tylko stanął przed czerwonym Ducati (które zmierzył uważnym spojrzeniem, skoro znajdował się tak blisko) i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, nie zdążył wydobyć z siebie głosu. Nie zdążył, bo jego brzuch postanowił wydać z siebie głośne i żenująco długie burczenie.
- Cóż… - zaczął, drapiąc się z tyłu głowy. - Umieram z głodu, chodźmy do środka - stwierdził lekkim tonem, patrząc na niego oczekująco. Idealne powitanie.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Przyglądanie się temu, jak Jake zbliżał się powoli w jego kierunku, sprawiało Ezrze niemałą przyjemność. Nie spuszczał z niego czujnego wzroku, łagodnie prowadząc tęczówki po jego ciele. Co on miał z tymi guzikami...? Czy naprawdę był aż tak leniwy, żeby za każdym razem odpuszczać sobie dopinanie trzech ostatnich? Zmysłowość-zmysłowością, ale odgrzewany kotlet już tak nie cieszy. Chociaż możliwość ujrzenia skrawka skóry torsu przyjemnie wibrowała na koniuszkach palców Ezry, rozbudzając wyobraźnię, a więc nadal działało na niego to tanie zagranie; Capehart z drugiej strony wiedział, że z każdym kolejnym spotkaniem potrzebował więcej. Więcej bodźców, które utrzymają go w stanie rozognienia. Jake dobrowolnie oferował mu jednie marną szczyptę, kiedy on sam chciał brać z niego garściami. Był głodny... W nieco inny sposób niż Death Wish w tym momencie.

Ezra oderwał swoje ciało od siedziska ścigacza, robiąc  krok w kierunku mężczyzny, skracając znacząco dystans między nimi. Złapał go na wodzeniu spojrzeniem po motocyklu, więc chcąc wykorzystać ten moment roztargnienia, wyciągnął ku niemu dłoń i delikatnie powodził opuszkami palców nad jego lewym uchem, zagarniając kilka niesfornie odstających loków. Potrafił być delikatny, jeżeli chciał. Potrafił być troskliwy i czuły, jeżeli miał na to ochotę. Z reguły był to jedynie krótki przerywnik, niecodzienna odmiana, która jego samego potrafiła zaszokować. Tym bardziej że nie bywał w romantycznych relacjach... z nikim nigdy. Wrażliwość nie odpalała się z automatu, raczej należało ją porządnie skopać, zanim się odpaliła, jak stary traktor na korbę. Prędzej sobie zwichnie człowiek ramię, niż odpali zardzewiałego grata, ale za to, jaka satysfakcja, kiedy się uda!

- Właśnie słyszę... - rozpoczął miękkim tonem, mrużąc subtelnie oczy, pozwalając, aby jego głos niósł się z nieznacznym rozbawieniem, unosząc przy tym delikatnie ku górze prawy kącik ust Ezry. - Jadłeś coś w ogóle dzisiaj, Jake? - dodał od razu, prawym przedramieniem sięgając za plecy Death Wish'a, układając szeroką dłoń płasko na wysokości jego krzyża, zachęcającym skinieniem głowy wskazując na budynek restauracji.

Już po pokonaniu schodów i wkroczeniu w ciepłe wnętrze, Ezra zsunął z ramion kurtkę, przerzucając ją sobie przez prawy przegub, przeszukując salę spojrzeniem. Po krótkiej chwili wyłapał zarys kelnerki, która akurat krzątała się nieopodal. - Dobry wieczór. Mamy rezerwację na nazwisko Newman. Hunter Newman... - delikatny uśmiech zawitał na jego ustach, rozciągając je łagodnie podczas wypowiadania każdego kolejnego słowa. Ezra był naprawdę w dobrym nastroju i najwidoczniej nie miał zamiaru tego maskować. Bywały dni, kiedy to właśnie on, a nie Lear wychodził na wierzch. Nawet pokurwiały psychopata musi mieć dzień wolnego.

 

Normalnie miałby gdzieś rezerwowanie stolika, uważając, że przecież ile osób mogło chcieć się zlecieć akurat w ten wieczór do restauracji, która nie była zapewne jakoś szczególnie wybitna, ani też nie znajdowała się w dużym mieście, aby cieszyć się przytłaczającą popularnością. Jednak w przypadku tego spotkania, wolał zagrać bezpiecznie. Pełna kontrola nad sytuacją, podążanie ściśle za ułożonym planem. Już zbyt wiele razy wychylił się poza narzucony schemat, ryzykując przecież własnym życiem. Dzisiejsze spotkanie miało przebiec bez problemów i komplikacji. Chciał się nim cieszyć i odpocząć. Nakarmić rosnącą potrzebę doznawania Jake'a, co od dłuższego czasu świdrowało żołądek i wgryzały się w płuca. Potrzebował, chociaż minimalnego poczucia normalności. Za tą normalnością szło też to, że zależało mu na stoliku w spokojniejszej części lokalu a przede wszystkim z ładnym widokiem. Nawet nie chodziło o tworzenie jakiejś romantycznej atmosfery, bo to miał... dosyć głęboko gdzieś. Wiedział, że jeżeli Jake się rozkręci, to będzie zadawał dużo pytań — Ezra nie chciał, aby ktoś ich podsłuchiwał w trakcie rozmowy. Plus, jeżeli widok będzie dostatecznie ujmujący, może Death Wish skupi się bardziej na nim, niż na swoim śledztwie. Na tym etapie, należało się łapać wszystkich możliwości ratowania własnego tyłka nawet tak mało sensownymi trikami.

@Jake Verdone @Harper Pearson
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Drgnął nagle, czując dotyk Leara nad lewym uchem, dotyk zaskakująco ostrożny i delikatny, co tylko spotęgowało zaskoczenie w oczach Jake’a, wywołane niespodziewanym kontaktem fizycznym. Nie odezwał się jednak słowem na ten temat, nie odskoczył też jak oparzony, byleby znaleźć się jak najdalej od muzyka - zamiast tego spojrzał na niego z rosnącym zainteresowaniem, uważnie analizując wyraz jego twarzy. Miękki głos i echo rozbawienia nie były dokładnie tym, czego podcaster spodziewał się po stojącym przed nim mężczyźnie, podobnie nie jak niemal troskliwe ułożenie szerokiej dłoni w dolnej części pleców. Powszechnie uważane za opiekuńczy gest. Jake nawet nie zdołał się obruszyć, że przecież wie, gdzie ma iść, tylko wyprostował się jak struna.
- Mhm, przed pracą - odparł gładko, uznając za stosowne, żeby nie wspominać, kiedy ta praca miała miejsce i że od tego czasu minęły prawie dwadzieścia cztery godziny. Prawie. Czyli liczy się za dzisiaj. Jednocześnie próbował zebrać myśli w jedną sensowną całość, żeby nie obracały się jedynie wokół tego, że być może, ewentualnie zastanawiał się nad tym, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby ręka Leara zjechała jeszcze niżej.
Skup się, skup się.
Sprężystym krokiem wybił nieco do przodu, wcale nie po to, żeby nabrać chwilowego dystansu i pierwszy wszedł do środka restauracji. Jego nozdrza natychmiast wypełnił ten sam zapach jedzenia, który wyczuł, gdy czekał na Leara, tylko teraz uderzył w niego z zwielokrotnioną intensywnością - Jake nie potrafił się zdecydować, czy był ładny, czy czuł w nim za dużo smażenia na głębokim oleju, co automatycznie stawiało lokal w średniej pozycji, jeśli chodzi o autentyczność francuskiej kuchni. Wyłapane kątem oka burgery na talerzach gości potwierdziły jego przypuszczenia, ale nawet nie westchnął głęboko na ten widok, zbyt zajęty nasilającym się poczuciem głodu. Burger, nie burger, on zjadłby teraz cokolwiek, byleby w ilości hurtowej. I to jak najszybciej.
Rozglądanie się po sali i wyłapywanie, co inni goście Bistrot Pierre mieli na talerzach, przerwał mu głos muzyka. Nie mógł puścić mimo uszu jego słów, nie kiedy usłyszane imię i nazwisko Leara, zupełnie niepasujące do inicjałów, które mu podał (a Jake szczerze wierzył w ich prawdziwość), brzmiało tak absurdalnie. Nie mógł się powstrzymać i kiedy kelnerka ich wyprzedziła, żeby wskazać im stolik na ten wieczór, zaśmiał się cicho.
- Serio? To najgorsza fałszywa tożsamość, o jakiej słyszałem - nachylił się w stronę Leara, żeby tylko on usłyszał te słowa. - Hunter Newman. Newman. Hunter. - Jake pokręcił głową, chichocząc pod nosem. Opanował się dopiero wtedy, kiedy usiedli przy stoliku, ale zanim dostrzegł walory krajobrazowe miejsca, w którym mieli zjeść kolację, Verdone zobaczył kelnerkę, która szła w ich kierunku z kartami.
- Harper! - zerwał się radośnie z miejsca, gotowy wybiec, żeby ją przytulić, zanim z tyłu umysłu ukłuła go myśl, że być może nie powinien teraz tego robić. Nie tutaj. Nie tylko dlatego, że nie wypada, ale też dlatego, że sama Harper pewnie nie chciałaby utknąć w przyjacielskich uściskach. Znieruchomiał więc nad stolikiem, przyglądając się nadchodzącej dziewczynie z jednym ze swoich najszerszych uśmiechów. - Zupełnie zapomniałem, że tu pracujesz! Cześć! Co tam u Ciebie? Dobrze wyglądasz! - trajkotał, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że skoro nie może jej przytulić, to zasypie ją swoją paplaniną.

@Ezra Capehart @Harper Pearson
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Harper miała pewne marzenia i nadzieje odnośnie swojej przyszłości zawodowej (prywatna sfera jej życia to była obecnie jakaś katastrofa i ciężko było jej wyobrażać sobie cokolwiek), jednak nie była na tyle naiwna aby zakładać, że następnego dnia po zakończeniu zajęć na uczelni podejmie pracę w stajni. I dobrze, bo bardzo by się rozczarowała. Co prawda miała perspektywę objęcia stanowiska working student, ale miejsce na nim zwalniało się w Orchardzie dopiero jakoś w przyszłym roku. Gdyby bardzo zależało jej na samej pracy, może mogłaby poszukać sobie czegoś w innej stajni w okolicach Eastbourne albo w ogóle w innym mieście, ale trzeba przyznać, że ten konkretny ośrodek spodobał się jej na tyle, że wolała poczekać - zwłaszcza mając możliwość tam trenować, pomagać i już jakoś wstępnie przyuczyć się do tego, co chciała robić, po prostu odbywało się to nie do końca oficjalnie, wobec czego nic na tym nie zarabiała. Zarabiać musiała więc inaczej, bo chociaż rodzice wciąż upierali się przy opłacaniu jej czynszu za wynajem, to już wszelkie inne koszty spoczywały na niej, zresztą ten jeden większy też chciała wziąć w końcu na siebie. W Bistrot Pierre pracowała praktycznie od momentu wznowienia studiów i nie miała tu na co narzekać, a czasem sporawe napiwki potrafiły niejedno wynagrodzić. Ze względu na swoją obecną sytuację przychodziła zwykle pięć, czasem sześć razy w tygodniu i dostawała w grafiku głównie popołudniowo-wieczorne zmiany w dni robocze. Takie jak dzisiaj.
Właśnie sprzątała po parze, którą obsługiwała, a która dopiero co opuściła lokal; poza tym stolikiem zwolnił się też całkiem niedawno jeszcze jeden z tych „jej”, dlatego miała zająć się kolejnymi gośćmi. Znosząc naczynia z powrotem na kuchnię usłyszała, jak ktoś wchodzi do lokalu, ale nawet się nie obejrzała - kilka mocno przypałowych sytuacji już się jej w tej pracy zdarzyło, wolała nie ryzykować potknięcia się o własne nogi i wywalenia z tym wszystkim, co zajmowało jej ręce. Zresztą koleżanka ze zmiany minęła ją zapewniając, że w jej imieniu zaprowadzi nowoprzybyłych do ich stolika.
Niespełna dwie minuty później niosła menu do szóstki pod oknem. Na początku drogi wygładziła jeszcze swoją białą koszulę i poprawiła kelnerski fartuch przewiązany w pasie, by zaraz później ładnie się wyprostować i... wylądować spojrzeniem na wstającej, dobrze znanej jej postaci. Zaskoczenie sprawiło, że przy następnym kroku lekko zesztywniała, jednak szybko dotarło do niej, że szykowanie się do pozycji obronnej nie miało najmniejszego sensu. Nie w tym przypadku. Chociaż...?
Obsługiwanie niezbyt bliskich znajomych było zdecydowanie krępujące. Tych nieco bliższych już nie aż tak krępujące, ale nadal trochę dziwne. Przy relacjach bardziej swobodnych w taki szczególny, w jakimś sensie prawdziwy sposób, dyskomfort w takich okolicznościach nie pojawiał się w żadnej formie – i nie, żeby Pearson miała aż tyle tych znajomych, jeszcze do tego tłumnie przybywających akurat do tej knajpki w której pracowała, ale no zdarzało się. Sam Jake zaliczał się do tego niewielkiego grona, wobec którego blondynka bez zawahania zachowywałaby się naturalnie (na swój własny, skrzywiony sposób) i przede wszystkim nieoficjalnie. Tylko że Jake nie przyszedł sam, a że towarzyszący mu mężczyzna był jej obcy, oczywistym wydawało się, że powinna zachować służbowy profesjonalizm - jednak niepohamowana reakcja bruneta na jej widok wymuszała na niej odejście od całkowitej powściągliwości… Okej, nie oszukujmy się. Całkowita powściągliwość nie wchodziła przy nim w grę, nie z jego usposobieniem i tym szczerym, szerokim uśmiechem. Na jego widok kąciki jej ust także rozciągnęły się i uniosły, a ona nawet nie próbowała zwalczyć tego odruchu.
- Dobry wieczór, Jake. I panu również dobry wieczór – zatrzymując się przy stoliku przywitała ich pogodnym tonem, w trakcie mówienia przenosząc jasne tęczówki na drugiego gościa - tym samym początkowo ignorując pytanie dawnego przyjaciela, byłego chłopaka i aktualnego kolegi w jednym. Gdyby zaczęła mu odpowiadać, w zamian zignorowałaby jego towarzysza, a to było niedopuszczalne, przynajmniej kiedy była w pracy. Nie rezygnując z uśmiechu wywołanego na jej buzię przez Verdone, ułożyła przed każdym z nich kartę dań (zawsze uważała, że jej wytatuowane dłonie wychodzące spod białych mankietów tworzą osobliwy kontrast z eleganckim menu, który swoją drogą dobrze oddawał ducha całego lokalu) i dopiero wtedy wróciła spojrzeniem do twarzy Jake’a. – U mnie… No wiesz, nic specjalnego, znaczy na razie bez większych zmian. Jak zresztą widać. – Subtelne wzruszenie ramionami i złagodnienie oznak radości, które wcześniej tak nieskrępowanie zawładnęły jej mimiką. Stan bliższy jej naturalnemu. – Ty za to wyglądasz na okropnie zmarnowanego, ale i tak dobrze cię widzieć. Ciężki dzień? – zagadnęła względnie swobodnie, choć musiała się powstrzymać przed tym, aby zamiast o dzień nie spytać o jego noc. To byłby poważny nietakt w towarzystwie drugiego mężczyzny, szczególnie że Pearson już przez ten krótki moment zdążyła sobie wyobrazić, że ów przystojny jegomość być może w tej ciężkiej nocy uczestniczył… Owszem, śmiałe wyobrażenie, lecz z jakiegoś powodu we dwójkę przyszli na kolację do restauracji. Nawet mieli rezerwację i-…
Powrót na Ziemię. Praca. Jesteś w pracy, Harper.
Nie do końca to kontrolując, odrobinę nerwowo zwilżyła językiem dolną wargę tuż przed ponownym odezwaniem się. Znała swoje miejsce. Jake nie przyszedł tutaj, żeby sobie z nią pogadać, sam powiedział - zapomniał że tu pracowała. Jake był tu, żeby spędzić wieczór i zjeść coś wspólnie ze swoim towarzyszem. Nawet jeśli widząc ją może na moment sam o tym zapomniał, Harper wolała nie czekać, aż sam sobie przypomni. - Potrzebna będzie chwila na zastanowienie się nad napojami? A może coś zaproponować? Na początek bardzo polecam nasze zestawy apéritif z pierwszej strony w karcie... – Przy pytaniu ponownie spłynęła wzrokiem na szatyna, posyłając mu tym razem uśmiech znacznie bardziej stonowany niż poprzednio. Chyba zabrzmiała trochę sztywno, ale mieszanie oficjalnego podejścia z osobistym nie było jej wrodzonym talentem.

@Ezra Capehart @Jake Verdone
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Czy Ezra był zadowolony z Hunter'a Newman'a? Nie. Przywykł do niego, akceptując go praktycznie tak samo szybko, jak Leara. Z tym że Lear niósł ze sobą o wiele więcej, niż Hunter, który był tylko plastikowym prostokątem czekającym grzecznie w portfelu na swoje pięć minut. Lawirowanie między trzema różnymi tożsamościami, na dłuższą metę stawało się męczące, szczególnie że dla Ezry Capehart'a pozostawał jedynie marny ochłap codzienności, z którą mierzył się zazwyczaj w pojedynkę, odkąd przeprowadził się do Eastbourne. Newman, będąc pustym nazwiskiem, figurował w większej ilości dokumentów, niż prawdziwy „On”, człowiek z krwi i kości, przez co Ezra odnosił powoli wrażenie, że osuwa się w zapomnienie, zamienia się w smugę żyjącą jedynie w Vegas, za którym tęsknota miażdżyła kości. Utracił cząstkę siebie na rzecz poczucia bezpieczeństwa, które Lear sumiennie odbierał innym. Więc czy Newman był faktycznie przykrywką dla Ezry, czy może istniał jedynie dla korzyści Leara?

- Miałem wybór między nim lub, uwaga, Ben Dover, Thomas Fister albo Rusty Kuntz... - mężczyzna rozpoczął konspiracyjnym szeptem, ale już na samo wspomnienie propozycji Carlos'a, zagryzł szybko dolną wargę, broniąc się przed zaśmianiem, czując, że głos może mu się w pewnym momencie załamać, kiedy to rozbawienie skumulowało się gwałtownie w kulkę i uciskało splot słoneczny. Walka z odruchami była zacięta, więc jedynie klatka piersiowa Capehart'a uniosła się kilkukrotnie w bezdźwięcznym śmiechu. Walczył. Ezra walczył o swoją godność. Prawą dłoń zawiniętą w pięść ułożył na moment na torsie, czubkiem języka przejeżdżając w kącik ust, pozwalając jednemu z kolczyków na jego boku obić się o białe zęby. Krótkim odkaszlnięciem sprowadził się do pionu, prostując plecy, chcąc jeszcze za wszelką cenę zachować stosowną powagę. Przynajmniej do momentu, w którym nie byli sami. Spokojnie... Oddychaj, stary. - Także sam widzisz... z całej tej czwórki, Hunter Newman wcale nie brzmi najgorzej, prawda?
Nienawidził za to Carlos'a, będąc mu z drugiej strony wdzięcznym za pomoc... Co nie oznaczało, że nienawidził go mniej za to jego parszywe „poczucie humoru” i to całe „musisz bardziej wyluzować, Cappy". Na całe szczęście nie utknął na zawsze jako Hunter albo – co gorsza – Kuntz; od dłuższego czasu planował przy najbliższym powrocie do domu zgarnąć nowe dokumenty. Chociaż obawiał się, że tym razem trafi na jeszcze gorsze zestawienie. Ba, nawet się nie obawiał, a wiedział, że skończy pewnie jako Dick Wanker, albo Adam Titsgerald.

Ezra nie był gotowy na nagły wystrzał Jake'a do góry; sam był akurat w trakcie odwieszania skórzanej kurtki na oparcie krzesła, więc nie zdążył nawet usiąść, kiedy Death Wish niczym clown z pudełeczka na korbkę zerwał się ze swojego miejsca. Właśnie przyszło mu się zmierzyć z czymś, czego się wewnętrznie obawiał — spotkanie znajomych podcastera. Nie miał tych problemów z Noą, bo dla niej zawsze pozostawał pod maską. Obawa połączenia go z innymi osobami nie istniała też przy spotkaniach z Hazel, bo dla niej był Hunterem. Od początku swojej relacji z Verdone'm nie myślał nawet o tym, że będą razem jedli kolację w restauracji, tak, jakby cała sprawa morderstw nigdy nie istniała, więc czuł błogi spokój. Do tego momentu. Teraz jednak nie dosyć, że wszyscy widzieli jego twarz, to Jake doskonale przecież wiedział, naprzeciwko kogo siedzi. Nie chcąc jednak odbierać sobie tego jednego, możliwe, że jedynego relatywnie spokojnego wieczoru, Ezra zasiadł spokojnie, nie pozwalając żadnej emocji wypłynąć na twarz, czy utkwić w spojrzeniu. Nie miał niestety kontroli nad prawą brwią, która nieznacznie powędrowała ku górze. Ani też nie kontrolował ukłucia w klatce piersiowej, które przyniosła myśl, że Jake nigdy nie zachowywał się i nie będzie zachowywał w ten sposób na jego widok. Ezra bywał zaborczy i zawsze był terytorialny, ale nigdy zazdrosny. To uczucie było mu obce, z racji na fakt, że nie przywiązywał się do nikogo na tyle silnie, aby bać się o swoją pozycję w życiu drugiej osoby. To on o wszystkim decydował; o zasadach relacji, o jej przebiegu i znaczeniu. Jeżeli bywał zazdrosny, to tylko i wyłącznie o święty spokój, jaki posiadali normalni ludzie, ale nie o czyjąś uwagę. Teraz jednak do jego myśli starała się przedrzeć świadomość, że szery uśmiech, którym obdarował Death Wish kelnerkę, nigdy nie będzie skierowany do niego i on sam, Ezra Ira Capehart, go nie doświadczy.

Kurwa, Ezra... zachowujesz się jak zauroczony, głupi nastolatek. Siarczysta myśl przebiła się przez rozedrgane uczucia, wybijając go na moment z rytmu. Prawy kącik ust uniósł się subtelnie ku górze; wcale nie na słowa, jakie wymieniała blondynka z Death Wishem, ale na to, na jakich odczuciach przyłapał samego siebie. Od początku dnia blokował wszystko, co było związane z Learem, nie chcąc oddać mu kontroli nad biegiem wydarzeń, jakie miał przed sobą. Jednak teraz, kiedy Ezra poczuł się śmiesznie zagrożony, skołowany i zażenowany samym sobą, Lear próbował wydostać się na zewnątrz i przejąć kontrolę. Uratować godność człowieka, w którego ciele przyszło mu wieść swoją chwalebną egzystencję.

Piwne tęczówki przesunęły się po łagodnej linii profilu kelnerki, kiedy rozmawiała z Jake'm. Miał tę krótką chwilę dla siebie, w momencie, w którym ta dwójka była zbyt zajęta sobą, aby przywiązywać pełną uwagę do niego. Kobieta wydawała mu się dziwnie znajoma. Rozpoznawał te oczy, jej głos również wyciągał jakieś znajome wrażenia z głębi trzewi. Nie potrafił jeszcze przykleić swoich odczuć do nikogo, kogo zdążył już poznać w Eastbourne, ale kołatanina z tyłu głowy zaczęła się odzywać, pożerając dotychczasową racjonalność.

Ezra potrzebował szybkiego uziemienia. I tak jak zazwyczaj ból był idealnym rozwiązaniem, tak teraz znajdował się poza jego zasięgiem. Wysunąwszy jedną z nóg do przodu, odnalazł piszczelem łydkę Death Wish'a, ocierając się o nią subtelnie. Potrzebował tego. Kontaktu z czymś materialnym, czymś, co nie było serwetką czy drewnianym stolikiem w jakiejś podrzędnej restauracji na angielskim wypiździejewie, w którym przyszło mu żyć. 
- Dla mnie będzie tylko woda gazowana na lodzie - prowadzisz, więc nie możesz pić, tutaj nikt Ci nie uratuje dupy, Ez, pamiętaj o tym.
- Darling? - głos Ezry, chociaż niósł się miękko, miał w sobie dziwny chłód. Używanie imienia podcastera w miejscu publicznym zdawało się mężczyźnie czymś dziwnym, więc całkowicie świadomie postanowił go nie używać. Czy była też w tym swoista forma zaznaczenia swojego terytorium? Tak. Czy z racji na amerykański akcent, specyfikę odnoszenia się do innych w dosyć zdrobniały sposób przez ludzi z tego popapranego kraju, z którego pochodził, można było to odebrać, jako coś normalnego, nieoznaczającego bliższych relacji z drugą osobą? Również tak. Jednak Capehart'owi daleko było do tego drugiego. Ezra ułożył dłoń płasko na menu, które wylądowało na blacie stolika. Swoje wejrzenie przeniósł bezpośrednio na twarz Harper, przyglądając się jej łagodnie. Nie chciał, żeby odchodziła, bo jej rozmowa z Death Wishem mogła dać mu doprawdy wiele cennych informacji, ale z drugiej strony... czy to właśnie o nie dzisiaj mu chodziło?

@Harper Pearson @Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Fenton O'Connell
Awatar użytkownika
41
lat
185
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
Billy wziął swoją misję "sprawmy by Fenton wyglądał jak człowiek a nie przesadnie ruchliwy nieboszczyk" zbyt poważnie. Nie tylko zaangażował swojego kumpla, ale też razem z Olivią przegrzebali jego szafę w poszukiwaniu outfitu. Fenton zawetował garnitur który ostatni raz na sobie na ślubie ojca, zawetował białe pantofle (skąd w ogóle on miał białe pantofle), oraz koronkowe majtki, które - Fenton był pewny - należały do jednego z podbojów Williama. Trochę miał ochotę odwołać to całe zamieszani i właściwie to pożałował wciągania w to kogokolwiek, ale teraz gdy wszedł na salę z nową fryzurę, porządną koszulę i dwie pielęgniarki go nie poznały ( na szczęście z daleka od uszu Felixa) musiał przyznać, że Billy miał trochę gustu. Nie mówiąc o tym, że pachniał fantastycznie. Nie wiedział co to było to coś czym Barber go spsikał, ale będzie musiał kupić tego cała butelkę, bo miał ochotę sam siebie wąchać. Z niechęcią musiał też przyznać, że Felix na scenie był w swoim żywiole z cierpliwością i prostotą wyjaśniając zawiłe koncepty. Żartował z lekkością w momentach w których sala potrzebowała rozluźnienia i wykazywał się niesamowitą empatią omawiając konkretne przypadki. Fenton go trochę nienawidził za to jak łatwo było go podziwiać. Nienawidził go za to, że był stworzony do tej pracy i się w niej spełniał i że Fenton za to zapłacił.
Przygotował sobie wcześniej dokładnie co powie gdy podjdzie do niego po wykładzie. Będzie uprzejmy, obojętny, przeprosi za wczoraj, ale miał wyjątkowo zły dzień i powie że totalnie powinni umówić się na obiad jak będzie miał czas. W domyśle nigdy. Nie przewidział, że Felix zaprosi go od razu i w obliczu współpracowników nie bardzo mógł odmówić. Z nieco zbyt szerokim uśmiechem powiedział, że pewnie, czemu nie i tym oto sposobem siedział teraz we francuskiej restauracji przy stoliku z widokiem na to brudne bajoro obok którego mieszkali. Fenton nie znosił morza. Nie znosił jak przypominał mu o szczeniackich spacerach po klifach. Oczywiście. Powinien wiedzieć, że Felix zrobi restauracje w najbardziej pretensjonalnym miejscu w mieście, gdzie kelner trzepotał rzęsami do Felixa używając fałszywego francuskiego akcentu. Merlinie, Daddy isssues much?
Zapytał ją więc o wina płynnym francuskim, bo nie po to miał prywatne lekcje przez dwanaście lat, żeby teraz nie móc pokazać jakiemuś wymoczkowi gdzie jego miejsce. Miał wrażenie, że szybko traci status dojrzałej i opanowanej osoby na który tak ciężko pracował już całe dwie godziny. Odchrząknął. Rozłożył serwetkę na kolanach.
- Więc. Jak tam Baltimore? - zapytał, jakby totalnie nie wiedział, że Felix nie pracuje już w Hopkinsie.

@Felix Hoenikker
Mów mi Aleks. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię sure.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Przekleństwa. Próby samobójcze, seks drugs and rockandroll..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Felix Hoenikker
Awatar użytkownika
43
lat
178
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
- Wpadłem dzisiaj na Fentona... W Eastbourne mieszka... - Telefon do siostry wykonał na parę minut przed północą, częściowo świadom, że tamta pewnie już śpi, a częściowo przekonany, że w opcjach zostało mu porozmawianie z nią, z barmanem albo eksplodowanie. Ani opcja trzecia ani druga nieszczególnie mu się podobały, bo kto wiedział, czy barman akurat Fentona nie znał; a ostatnim czego Felix chciał to żeby Fenton dowiedział się do czego go doprowadził. Wrócił więc do pokoju hotelowego po czwartym kieliszku wina tego wieczoru i zadzwonił do Dani, jedynej osoby która wiedziała chyba jak ciężko zniósł lata miesiące po tym jak Fenton odprawił go z kwitkiem.
Dani miała w sobie wystarczająco dużo zrozumienia, żeby nie rozłączyć się w sekundzie, kiedy usłyszała, że to pijacki telefon, a nie nagły wypadek, ale następnego dnia nie omieszkała zadzwonić do niego o szóstej rano, sprawiając, że obudził się z nieprzyjemnym posmakiem wczorajszego wina na języku.
Długi zimny prysznic, wtarcie dwóch odżywek w brodę i śniadanie hotelowe później był zupełnie innym człowiekiem, niż w momencie pobudki. Kopnięty wyrzutem sumienia w drodze na swój wykład kupił jej z tylnego siedzenia taksówki nowy odkurzacz, o którym mu ostatnio opowiadała. Poprosił o dołączenie karteczki z przeprosinami.
Robił co mógł, żeby prowadzić swobodną rozmowę z gospodarzem wydarzenia, ale nie mógł nic poradzić na to, że każda nowa pojawiająca się w drzwiach sylwetka przyciągała natychmiast jego wzrok i... i nie poznał Fentona na pierwszy rzut oka. O mało mu w karku nie strzyknęło, kiedy obrócił się by spojrzeć na niego ponownie, bo do mózgu w dotarł obraz. Kimkolwiek był on wczoraj dzisiaj... dzisiaj wyglądał jak dziesięć lat temu i Felix musiał poprosić swojego rozmówcę o powtórzenie pytania. Potrzebował też bardzo dużej ilości silnej woli, by nie wracać do mężczyzny wzrokiem co i rusz i skupić się całkiem na wykładzie, który miał zacząć za dwie minuty.
Może być tak, że musiał zmienić plany na ostatnią chwilę, bo propozycja obiadu wypadła z niego szybciej, niż jego mózg połączyć fakty. Mimo tego pociągnąć Fentona za sobą odchodząc na sekundę tylko, żeby odwołać umówione parę dni wcześniej spotkanie, używając jakiejś nędznej wymówki. Nie miało to znaczenia, wszystko czego chciał od wczoraj to był posiłek z Fentonem i jeżeli już dostał taką możliwość to nie zamierzał z niej zrezygnować.
Domknięcie. Tego potrzebował. Tak mu powiedziała Dani, sugerując, że nie mógł nic wnieść do zakończenia tej relacji na własnych zasadach i może chwila spędzona razem, na zwykłej rozmowie pozwoliłaby mu na poczucie się lepiej z całą tą sytuacją.
- Nienaganny francuski jak zawsze, miałeś okazję go ćwiczyć? - zapytał tuż po tym jak z delikatnym uśmiechem oddał kartę kelnerowi, dziękując mu bardzo za polecenie dania. Uwielbiał każdy kawałek uwagi jaki dostawał, a w tym przypadku to było podwójnie łechczące jego ego, chociaż nawet nie w połowie tak przyjemne jak pojawienie się Fentona na dzisiejszym wykładzie.
Sam ten francuski i niechętny ton O'Connella też swoje zrobiły.
- Och, fantastycznie - odpowiedział swobodnym tonem, nalewając im obu wody do szklanek. - Tak zakładam przynajmniej, nie było mnie tam od jakiegoś czasu. Wróciłem do Walii chwilę po pogrzebie ojca.
Upił wody, po raz tysięczny tego dnia przesuwając wzrokiem po twarzy Fentona i mając szczerą nadzieję, że nie widać po nim samym jak bardzo fascynuje go ten widok. Barber odwalił kawał świetnej roboty przycinając mu włosy i brodę i odejmując mu tym samym co najmniej dekadę. Wyglądał jak kiedyś i ta myśl wracała do Feliksa co i raz i wiele kosztowało go przypominanie sobie, że jest tutaj, żeby zamknąć pewien rozdział.
- Jak tam Amelia? - odbił piłeczkę swobodnym tonem. Pięć minut spędził wczoraj z Dani starając się sobie przypomnieć imię tej blondyny, dla której Fenton postanowił go porzucić.
Kelner przyniósł przystawki i butelkę wina, której zawartość częściowo rozlał im do kieliszków, dając i jednemu i drugiemu sekundę przerwy w rozmowie.

@Fenton O'Connell
Mów mi Janek.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: medyczne wątki, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego, ale pasują do fabuły..

Podstawowe

Fenton O'Connell
Awatar użytkownika
41
lat
185
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
Barber zrobił zdecydowanie więcej niż tylko obciął mu włosy, bo nałożył też jakąś maziaję na twarz i ogórki na oczy i Fenton trochę miał ochotę mu powiedzieć co myśli o higieniczności żywności na twarzy, ale w sumie wolał ogórki na oczach niż patrzenie jak Billy analizuje z barberem linię jego włosów z poważną miną.
- Bywam czasem na jakiejś konferencji za wodą - powiedział nonszalancko, choć prawda była taka, że jego "trenowanie" francuskiego ograniczało się w ciągu ostatniego czasu do śpiewania piosenec Carli Bruni pod prysznicem. Już więcej szczęścia miał z hiszpańskim, bo Olivia przynosiła prace domowe do domu.
Udał zdziwienie, gdy ten wspomniał, że wrócił do Wali, uprzejmie unosząc brwi, ale zaraz po tym nastąpiło pytanie, którego się bał od momentu kiedy zgodził się na ten obiad. Wiedział, że ono padnie i wciąż nie miał do końca gotowej odpowiedzi. Na szczęście przerwał mu kelner. Przyjrzał się mu, zastanawiając się ile ten wie. Już raz egoistycznie założył, że Felix wie więcej niż wie i nie chciał popełnić tego błędu po raz drugi, ale wiedział też że jeśli w jakimkolwiek momencie padło jego nazwisko, to ktoś w tym plotkarskim gnieździe węży zdradził przynajmniej, że nie ma żadnej pani O'Connel. Mgliście zastanawiał się też co mu powiedziano na temat Williama, bo był świadomy plotek w szpitalu jakoby byli w relacji... romantycznej, co tylko pokazuje, że nikt tutaj nie widział go zakochanego. Poza tym nigdy nie brał tych plotek za poważne, w końcu Billy był jeszcze dzieckiem. W jego oczach mogli mówić że jest w związku ze słoneczkiem z teletubisi. Złapał za kieliszek, żeby dać sobie jeszcze chwilę na odpowiedź, ale w końcu doszedł do wniosku, że jak to tam było. Tylko prawda was wyzwoli.
- Z tego co wiem wciąż mieszka w Londynie i ma siedmiolatka. Nie rozmawialiśmy od kiedy odebraliśmy testy dna - powiedział, nonszalanckim tonem, łapiąc za sztućce i skupiając się na swoim talerzu. Na peryferii widział, że Felix zamarł na chwilę. Trochę nie chciał unosić wzroku bo bał się że zobaczy tam... litość. Nie chciał jego litości i naprawdę, biorąc pod uwagę całe jego życie to Amelia była na trzecim miejscu w konkursie na to kto najbardziej złamał Fentonowi serce.

@Felix Hoenikker
Mów mi Aleks. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię sure.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Przekleństwa. Próby samobójcze, seks drugs and rockandroll..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Felix Hoenikker
Awatar użytkownika
43
lat
178
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
Fenton zawsze podawał informacje w ten sposób - nigdy wprost, a im bardziej temat go dotykał tym dziwniejsze wyznania z niego wypadały pełne szczegółów, które dla większości osób zdawały się być zbędne i z niczym niepołączone, ale dla bystrego słuchacza stanowiły niezbędne elementy całej układanki jaką stanowiła rozmowa. Felix spędził z nim wystarczająco dużo czasu, żeby o tym wiedzieć i na litość boską - to była jedna z rzeczy, która na początku przyciągnęła jego uwagę, a potem, był tego pewien, stanowiła jeden z powodów, dla których się w nim zakochał.
Były to bardzo subtelne i treściwe dwa zdania i Felix jeszcze nie wiedział, jak się z nimi czuł, szczególnie, że jego mózg zakręcił się dookoła równania, w którym siedmiolatek był kluczową daną.
- Londyn jest paskudny o tej porze roku.
Znał to unikanie wzroku. Nie chciał drążyć. Nie miał potrzeby drążyć.
bullshit. miał ochotę krzyczeć i z wyrzutem pytać dlaczego nie dawał znaku życia tak długo, dlaczego do niego nie zadzwonił po zerwaniu, przeciez by mogli-... ... ech. co by mogli
Mógł powiedzieć standardowe "przykro mi", ale rzecz w tym, że wcale mu nie było przykro. Chyba. Na pewno nie z powodu ich rozstania, bo mógł sobie powtarzać w myślach, że życzy mu jak najlepiej i chciałby, żeby Fenton był szczęśliwy (życzył i całym sercem tego chciał), ale nie mógł nic poradzić na to, że trochę liczył na to, że będzie szczęśliwy z kimkolwiek innym, aniżeli z tą kobietą.
Uczepił się więc najluźniejszej z tego wszystkiego informacji, częściowo odwołując się też do jednego z uczuć, które szczerze dzielili - szczerej nienawiści do tłumnego, głośnego i brudnego Londynu, który dobrze wyglądał tylko na filmach, bo w rzeczywistości stanowczo za bardzo śmierdział.
Chociaż kto wie czy i to się nie zmieniło. Teraz Fenton mieszkał nad morzem; morzem, którego tak szczerze nie znosił i potrafił pisać serenady oddające to jakże niechętne uczucie w stosunku do "wielkiego bajora", jak je pieszczotliwie określał. A tu proszę. Miejscowość nadmorska, gdzie było więcej mew, niż ludzi.
- Za to Eastbourne jest bardzo piękne i nie w twoim typie - pociągnął z pytającą nutą w głosie, nabierając na widelec kawałek sera z owocem. Co tu robisz, czy się ukrywasz, czy przyjechałeś tu za kimś? Czy przyjechałeś tu z kimś? -Ale ci służy. Dobrze wyglądałeś w długich włosach. Prawie tak dobrze jak na zakończeniu studiów - dodał mimochodem, upijając wina, bo nie potrafił powstrzymać się od nawiązania do dnia, w którym Fenton zrobił absolutnie wszystko, żeby wkurwić własnego ojca.

@Fenton O'Connell
Mów mi Janek.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: medyczne wątki, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego, ale pasują do fabuły..

Podstawowe

Fenton O'Connell
Awatar użytkownika
41
lat
185
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
- Londyn jest paskudny o każdej porze roku - przytaknął mu uśmiechając się lekko, delikatnie, tylko kącikiem ust, ale zawsze. Pierwszy raz od kiedy się dowiedział, że Felix przyjedzie do miasta poczuł coś innego niż strach i złość. Nostalgię. To prawda, obaj nienawidzili Londynu, nawet jeśli ten krótki okres zaraz po studiach kiedy mieszkali tam razem był jednym z lepszych w ich relacji. Może dlatego, że zamiast kłócić się ze sobą, wspólnie zrzucali winę na miasto.
Wiedział, że Felix zrozumiał, Felix zawsze rozumiał. To był jeden z jego problemów. Fenton czasem miał problem z wyrażaniem się, nie potrafił przekazać innym ludziom co się dzieje w jego głowie, męczył się jak potępieniec czasem próbując precyzyjnie wyrazić o co mu chodzi. Felix rozumiał zawsze i to było - w zależności od stanu ich relacji - magiczne albo absolutnie wkurwiające. Szczególnie, gdy w kłótni wyrzucał Fentonowi "nie wiem o co Ci chodzi" a Fenton wiedział że to kłamstwo.
- Obaj wiemy, że lepiej niż te włosy wyglądały nawet różowe pantofle które włożyłem wtedy do kiltu. Nie musisz mi słodzić, nie wszyscy możemy starzeć się jak dobre wino - westchnął, bo ok, może to miło połechtało jego ego, ale wiedział, że wyglądał wczoraj tragicznie. Że od jakiegoś czasu jego przejmowanie się wyglądem ograniczało się do "czyste i nie wchodzi w drogę". Nawet nie zauważył komplementu, który mu powiedział, ale nadal uważał, że to niesprawiedliwe. Felix nigdy nie był uważany za klasycznie przystojnego. Czasem bywał śliczny, ale miał w sobie coś co wychodziło ponad jego urodę. Jego charyzma sprawiała, że był magnetyczny i z lekkością przekonywał do siebie wszystkich, w szczególności dzieci, które wprost kochały jego lekko szalony sposób bycia. Fenton na pewnym etapie ich znajomości był przystojny ale nie miał nawet połowy takiego wzięcia jak miał Felix a już żadnego nie miał w jego towarzystwie. Czasem wręcz traktowany był jak śliczna ozdoba do charyzmatycznego geniusza. Nawet teraz ten durny kelner mizdrzył się do Felixa.
NIe był zazdrosny, ostatnie czego potrzebował to zainteresowanie innych ludzi, ale dużo lepiej znosił urok osobisty Felixa gdy ten świata poza nim nie widział.
Przez chwilę zignorował nieme pytanie dotyczące Eastbourn. Prawda była taka, że jak Felix znał jego tak on znał Felixa i jego subtelne sposoby naprowadzania na temat. Wiedział też, że jak Felix chce się czegoś dowiedzieć, to się dowie i będzie drążył.
- Przychodzi taki moment, kiedy musisz zwolnić tempo albo niechcący - tu zrobił cudzysłów palcami, korzystając z okazji że odłożył sztućce żeby sięgnąć po kieliszek - rozbijesz samochód na drzwiach własnego garażu - uśmiechnął się sztucznie i tylko na chwilę.
- Łatwiej by było gdybym nie przeprowadzał się sam, ale najwyraźniej planety nie chcą się ułożyć w przyjaznej konfiguracji czy coś - dodał, odpowiadając w końcu na pytanie do którego wiedział, że ten dążył.
-Ale do kogo ja mówię. Zapewne nie narzekasz na brak adoratorów marzących o dotknięciu tego sławnego... umysłu - powiedział nieco zgryźliwie, ale Felix w jego perspektywie nigdy nie był do końca sam. I może nie sypiał ze swoimi bezpośrednimi studentami, ale już nie miał oporów, by zaprosić na wycieczkę po swoim laboratorium młodych genialnych lekarzy, którzy przyjechali na konferencje.

@Felix Hoenikker
Mów mi Aleks. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię sure.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Przekleństwa. Próby samobójcze, seks drugs and rockandroll..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Felix Hoenikker
Awatar użytkownika
43
lat
178
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
To nie było czcze słodzenie. Naprawdę tak myślał. Nie wyglądał z całą pewnością lepiej niż teraz, ale szczerze powiedziawszy, Felix był pewien, że Fenton na przestrzeni wszystkich lat kiedy się znali nigdy nie wglądał tak dobrze, bo i te idealnie przystrzyżone włosy i woda kolońska przyprawiały go o zawrót głowy (tę myśl zwalał na fakt, że stare czasy zacierały mu się w pamięci).
Malujące się na jego twarzy poprzedniego dnia zmęczenie i emocje sprawiały, że Felix miał ochotę dowiedzieć się wszystkiego, co się zadziało, chciał móc to jakoś naprawić. Zawsze kiedy chodziło o siedzącego przed nim mężczyznę musiał wiedzieć. Chciał rozumieć, pomagać i przeżywać razem z nim każdą chwilę, którą spędzali razem. Problem polegał tylko na tym, że przez niemal całe swoje życie był kretynem, który nie doceniał tego, co miał i machał na to tylko ręką z myślą "za chwilę". A potem odbił się od ciszy, które go połamała wystarczająco, żeby zrozumiał.
Żeby zrozumiał, jak wielkim błędem był ten brak czasu dla zawsze będącego tam i czekającego Fentona, który nawet z tymi cholernymi, długimi włosami wyglądał dobrze. Że to nigdy nie mogła być tylko przyjaźń z okazjonalnym chodzeniem do łóżka, bo to, co ich łączyło było silniejsze i ważniejsze, niż wyjazdy, kariera i smakowanie życia (którym Feliksowi tak łatwo było się zachłysnąć, kiedy zaczął zarabiać kwoty, jakie przez większość życia nawet mu się nie śniły). Że bez niego po drugiej stronie telefonu nagle stał się samotny jak nigdy.
- To dobre wino to starannie dobrana marynarka i tysiące godzin zmarnowane na kosmetyczki. - Machnął ręką, bo chociaż połechtał go ten komplement to gdyby wczoraj był w takim stanie jak Fenton to w ciągu jednej nocy nawet wróżka chrzestna nie doprowadziłaby go do takiego stanu. Robił wrażenie, lubił je robić i potrzebował, bo na tym opierała się ostatnimi czasy duża część jego pracy. Ale od paru lat musiał poświęcać dużo czasu i pieniędzy, żeby swój urok i robienie tego wrażenia utrzymać.
Zastygł po raz drugi, kiedy Fenton powiedział o garażu, czując jak staje mu serce przy tym cudzysłowie, ale skomentował to tylko "cieszę się, że zwolniłeś w takim razie".
I zamówił wino bez pudła trafiające w gusta Feliksa - nie wspominając o tym, że kelner postawił teraz przed nimi dania, które Fenton zamówił dla nich obydwu bez konsultacji z Feliksem. Nie był pewien czy dlatego, że chciał jak pies ogrodnika odgonić kelnera i pokazać mu, że nie ma tu dla niego miejsca, czy zrobił to całkowicie nieświadomie. Niezależnie od tego, która to była wersja Felix podziękował teraz chłopakowi, nie odrywając wzroku od twarzy Fentona.
Z uprzejmości.
Parsknął potrząsając głową i spojrzał na niego z ustami wykrzywionymi w uśmiechu.
- Poczekaj, poczekaj, który z nas mieszka z wysokim blondynkiem, który mu gotuje? - zapytał, odchylając się swobodnie na krześle i nie spuszczając z niego wzroku. Drażnił go ten cały Billy, o którym jeszcze raz dzisiaj przed wykładem usłyszał, gdy znowu delikatnie poruszył temat Fentona z jego współpracowniczkami. Dzieciak wyglądał jakby był jeszcze w liceum i Felix naprawdę planował trzymać tę kartę w ręce bez rozgrywania jej nigdy, ale przy tej zaczepce nie mógł się powstrzymać.
Ale... dostał odpowiedź. Jego zwierzęca ciekawość o to czy Fenton z kimś jest, czy przeprowadził się tu dla kogoś została zaspokojona. Z czystej przyzwoitości powinien odpowiedzieć tym samym.
Swego czasu sypiał z pojawiającymi się dookoła niego mężczyznami regularnie. Od rozstania z Fentonem próbował stałego związku dwa razy i żaden z nich nie trwał dłużej, niż osiem miesięcy. Przekonany, że stały związek nie jest mu pisany lądował w łóżku z obcymi coraz rzadziej, a od śmierci ojca - bardzo sporadycznie.
Chciał mu to przekazać. Ale nie miał pojęcia jak to zrobić bez brzmienia:
a. chcę związku z tobą
b. nie chcę związku z tobą
Zdecydował się więc tylko na krótkie wzruszenie ramionami.
- Jestem sam. Nie zapowiada się na to, że to się szybko zmieni... Ale w Cardiff jest wystarczająco dużo chorych dzieciaków, żebym się nie nudził.

@Fenton O'Connell
Mów mi Janek.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: medyczne wątki, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego, ale pasują do fabuły..

Podstawowe

Fenton O'Connell
Awatar użytkownika
41
lat
185
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
Wywrócił oczami, bo nadal jakoś specjalnie nie wierzył w jego zapewnienia, ale z drugiej strony nigdy nie dbał mocno o to jak wyglądał. Przynajmniej dopóki ktoś mu nie stanął na ego swoimi lokami.
Nie zauważył też tego, że Felix był skupiony na nim, bo on był skupiony na mordowniu kelnera wzrokiem. Zabawne, jak osoby które są - w tym przypadku były - ci najbliższe, potrafią wyciągnąć z ciebie absolutnie najgorsze cechy. Nigdy nie był zazdrosnym typem. Poprawka. Nigdy nie był uważany za zazdrosnego typa. Głównie dlatego, że w większości relacji nie czuł się w żaden sposób zagrożony. Czy to dlatego, że nie zależało mu na tej relacji, czy to dlatego, że był pewny uczuć drugiej osoby. Z Felixem nawet nie tyle bał się, że ten wybierze kogoś innego ile był zwyczajnie zazdrosny o czas i uwagę, bo zawsze musiał o nie walczyć. Jeśli chciał spędzić z nim czas musiał wpasować się pomiędzy jego liczne zobowiązania, jeśli chciał zadzwonić musiał dostosować się do strefy czasowej w której się aktualnie znajdował się Felix, jeśli chciał jego uwagi musiał się upewnić, że nie będzie przeszkadzać w sesji naukowej czy w spotkaniu towarzyskim.
Roześmiał się w głos słysząc jego odpowiedź. Nie mógł się powstrzymać, po prostu... serio?
-Billy? Felix, litości, to dziecko ledwo wyszło z pieluch. Jestem jego rodziną zastępczą, bo ma patologicznych rodziców. Well, dla jego siostry żeby być dokłądnym, ale zdecydowanie więcej niańczenia mam z Billym - wyjaśnił, kręcąc głową z politowaniem, bo nie mógł uwierzyć, że ktoś poważnie traktuje pomysł że on i William... Nie mówiąc o tym, że słabość do starszych partnerów nie znika ci wraz z wiekiem. Zakręcił winem w kieliszku, analizując informację którą właśnie dostał.
-NIe umierasz na jakieś przewlekłe paskudztwo, prawda? NIe sądzę by moje nerki czy wątroba nadawały się przeszczepu - wypalił nagle, bo nie rozumiał.
NIe rozumiał, czemu Felix był taki uparty żeby się z nim spotkać i czemu przy każdym niemal zdaniu sugerował... coś. Że się zmienił? Ustatkował?
Po tym jak zakończyli ostatnio Fenton był pewny, że będzie ostatnią osobą któą Felix chciałby zobaczyć, może tylko po to, żeby dowiedzieć się, że u niego wszystko najgorzej. I dowiedział się niemal dokładnie tego, więc czemu zamiast się puszyć, był cały przepraszający.

@Felix Hoenikker
Mów mi Aleks. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię sure.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Przekleństwa. Próby samobójcze, seks drugs and rockandroll..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Felix Hoenikker
Awatar użytkownika
43
lat
178
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
Mógłby przysiąc, że coś się w nim roztopiło, kiedy usłyszał śmiech Fentona. Szczery, ciepły śmiech, który zdawał się być podwójnie cenny biorąc pod uwagę jak rzadko pojawiał się jakikolwiek uśmiech na jego twarzy. I przy okazji kolejna dawka informacji trochę uspokoiła Feliksa.
- Czy w twoim miejscu pracy o tym wiedzą? - Uniósł brwi, a jego uśmiech tylko się powiększył, kiedy Fenton na nowo się skrzywił i wymamrotał pod nosem coś, co bardzo brzmiało jako "uduszę gówniarza". - Rodzina zastępcza, co? Gratuluję.
Tego zawsze chciał O'Connell, czyż nie? Ludzi w domu, dzieci, kogoś kim mógłby się zająć. Rodziny, którą faktycznie lubił i szanował, a nie był zmuszany do wielu rzeczy.
O mało nie zakrztusił się fasolką, którą chwilę wcześniej zebrał leniwie spośród tych nielicznych resztek, jakie zostały na jego talerzu. Odkaszlnął parę razy, wytarł usta w chusteczkę i spojrzał na Fentona, zastanawiając się jak jednocześnie można być tak bezpośrednim i niebezpośrednim jednocześnie. Był pewien, że dopiero co któraś osoba usłyszałaby w tym pytaniu "czego ode mnie chcesz" w dodatku pozbawione agresywnej noty.
- Na boga, nie - odpowiedział z krzywym uśmiechem, przeciągając dłonią po brodzie parę razy. Znowu odchylił się na krześle szukając słów, rozważając różne opcje.
Najpewniej było to ich ostatnie spotkanie, a ostatnie lata nauczyły go, że niektóre relacje są cenniejsze od poczucia wyjścia z nich zwycięsko i jeżeli on miał taką relację w życiu, to stanowczo był to Fenton. Poza tym w głowie ciągle odbijało mu się "potrzebujesz domknięcia", a ciężko coś domknąć bez szczerości, tak? Więc odetchnął uciekając wzrokiem w bok, podążając spojrzeniem za rozbijającymi się o kamienie falami.
- Nie przyjechałbym, gdybym wiedział, że tu jesteś. Jasno dałeś do zrozumienia, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego i w porządku, chciałem to uszanować - zaczął cięższym tonem, pozwalając sobie na ujście kłębiących się w nim emocji. - Ale skoro już się spotkaliśmy... nie chciałem odejść bez słowa. Nie zaprosiłem cię na obiad po to, żeby powspominać stare czasy albo opowiadać ci jak się zmieniłem, chociaż Bóg jeden wie, że twoje milczenie i potem ojciec... że poprzestawiały się moje priorytety. - Potrząsnął głową, w końcu zmuszając się, żeby spojrzeć na Fentona i nie uciekać od niego wzrokiem. - Miałem nadzieję, że rozmowa z tobą...
Znowu urwał, dopił wino. Ostatnie spotkanie.
- Tęskniłem za tobą. Miałem nadzieję, że rozmowa pozwoli mi na domknięcie tego rozdziału - zakończył w końcu, odstawiając kieliszek z powrotem na stół. Był zmęczony tą tęsknotą, która przez wiele lat odzywała się tylko tęsknie w wybranych momentach, a od wczoraj ziała dziurą w jego klatce piersiowej. Pozwolił sobie na ostatnie smutne spojrzenie i takiż uśmiech, nim nie złapał za kartę z deserami, którą wcześniej zostawił między nimi kelner.
- Creme brulee?

@Fenton O'Connell
Mów mi Janek.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: medyczne wątki, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego, ale pasują do fabuły..

Podstawowe

Fenton O'Connell
Awatar użytkownika
41
lat
185
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
Skrzywił się, bo oczywiście, że w jego miejscu pracy wiedzieli. A przynajmniej powinni, ale z drugiej strony nie będzie ganiał za każdym plotkarzem, żeby prostować ich wyobrażenia o tym co Fenton robi po pracy.
- Przypadek. Robiłem uprawnienia jeszcze w Londynie - przyznał, bo zadziwiająco dużo ułatwiało posiadanie takiego statusu gdy trafiały im się dzieci które musiały zostać natychmiast usunięte spod opieki rodzica, lub tego rodzica nie miały, a jednocześnie musiały pozostawać w szpitalu i ktoś musiał podejmować decyzje medyczne. Czasem też były to sytuacje gdzie rodzice byli nieprzytomni i coś trzeba było zrobić z dzieckiem zanim pojawi się dalsza rodzina zdolna do opieki. Amelia tego nieznosiła. Nie mogła zrozumieć, jak osoba która zawsze mówiła, że nie chce mieć własnych dzieci mogła jednocześnie chcieć opiekować się dziećmi innych.
- Jakimś cudem udało mi się mieć przypadkowo adoptowane dziecko - uśmiechnął się krzywo, bo nie chciał się przyznawać do tego, że choć Billy był częściej niż nie absolutnym wrzodem na dupie, to obecność jego i Olivii w domu była... kojąca. Przez lata funkcjonował w rutynie i lekkim maraźmie, nie do końca zauważając zmiany nawet nie dni tygodnia tylko pór roku. Teraz nie miał luksusu zapomnienia jaka jest data, jeśli musiał zawieźć Oliwię na próbę przedstawienia, albo odebrać Williama z komisariatu. NIe to, żeby go aresztowali, po prostu zgubił znów telefon, rower i prawy but, więc zatrzymał najbliższy patrol żeby zadzwonili do szpitala"
Domyślał się już, że gdyby Felix wiedział, że tu jest to by nie przyjechał, ale potwierdzenie tego na głos dziwnie zabolało. Odruchowo potarł lekko klatkę piersiową, próbując rozluźnić powstałe tam napięcie. Czekał cierpliwie aż ten skończy, czując jak topią się wszystkie jego ściany i postanowienia w obliczu szczerości Felixa... do czasu. Do czasu ostatniego zdania, bo potem pojawiła się już tylko złość.
- Domknięcie? - wysyczał, pochylając się niebezpiecznie w jego stronę nad stolikiem.
-Przez lata wpadasz i wypadasz z mojego życia jak ci się żywnie podoba, znikasz z powierzchni ziemi i przestajesz odbierać kiedy ci wygodnie a potem wracasz, cały na biało, żeby mi oświadczyć, że teraz... teraz to jesteś gotowy na relację jak rzucę wszystko i pojadę za tobą gdzie ci się podoba, a kiedy w końcu mówię ci dość masz czelność po dziesięciu latach szukać domknięcia. Upewnienia, że nie straciłeś wtedy za dużo, że to była dobra decyzja i że nie mam się lepiej od ciebie? Oczywiście dla ciebie wszystko między nami jest zamknięte, jak nie może być po twojemu, to nie będzie w ogóle, wiadomo, absolutnie ma mowy o tym, żebyś za cokolwiek przeprosił, prawda? - nakręcał się coraz bardziej, mgliście świadomy, że powoli robi scenę, ale nie mógł się powstrzymać. Te kilka dni emocjonalnego rolercoastera, tęsknoty, sentymentu, skropliło się w niczym niezmąconą złość. Wstał tak gwałtownie, że krzesło upadło na ziemię i złapał za kieliszek z winem. Trochę miał ochotę dać mu tym winem w twarz, ale to było dobre wino. Dopił więc jednym chaustem i złapał butelkę z tacy przechodzącego kelnera.
- On zapłaci - oznajmił po czym dodał tylko - טיפש! - zawołał, zbiegając z kilku schodków prowadzących do wyjścia.

@Felix Hoenikker
Mów mi Aleks. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię sure.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: Przekleństwa. Próby samobójcze, seks drugs and rockandroll..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Felix Hoenikker
Awatar użytkownika
43
lat
178
cm
Lekarz
Techniczna Klasa Średnia
Tyle mu z tej szczerości. Fantastycznie. Znał doskonale choleryczne skłonności Fentona, ale szczerze powiedziawszy, w głębi ducha liczył na to, że uda im się to załatwić pokojowo. Nie wciął się w monolog, chociaż miał do niego co najmniej kilka "ale", bo można było mu wiele zarzucić z tego, ale na pewno nie wszystko. Według niego wszystko było zamknięte? Kto z kich to zakończył na litość?!
Był przekonany, że oberwie tym winem w twarz, więc odruchowo przymknął oczy, które zaraz otworzył zdziwiony. Odprowadził uciekającego z butelką Fentona, trochę nie dowierzając temu, co się właśnie zadziało. Bardzo dojrzale. Dziwił się, że na koniec nie pokazał mu języka, chociaż obelga w jidysz zabolała i rozczuliła jednocześnie. Jak ten cholerny O'Connell osiągał jednocześnie dwa sprzeczne efekty było jedną z zagadek, których Feliksowi nigdy nie udało się rozwiązać, ale których też szczerze nie znosił.
Skinięciem głową uspokoił spoglądającego na niego z przestrachem kelnera i spokojnym głosem poprosił o rachunek. Wytarł w serwetkę kącik ust, po czym starannie ją złożył i odłożył obok talerza. Nie patrząc nawet na przyniesiony rachunek wsunął banknot do koszyczka przekonany, że za tę scenę i tak należy się biednemu chłopakowi sowity napiwek.
Z jakiegoś powodu nie czuł się tak paskudnie, jak najpewniej powinien. Może dlatego, że to była reakcja jakiej spodziewał się przed dziesięcioma laty, a której wtedy nie dostał. Może przewrotnie potrzebował tego kopnięcia w żołądek, żeby poczuć się trochę lepiej. No. Lepiej i gorzej jednocześnie.
Cholerne sprzeczności.

@Fenton O'Connell

zt x2
Mów mi Janek.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: medyczne wątki, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego, ale pasują do fabuły..

Podstawowe

Odpowiedz