Wishin' And Hopin
Uczęszczanie do publicznej szkoły w najgorszej dzielnicy miasta, w której zdawalność egzaminów wahała się między trzydzieści a pięćdziesiąt dwa procent, nie dawało szalonych perspektyw rozwoju. A ja byłam ambitna. Zbyt ambitna na tę placówkę. Umiejętność logicznego myślenia, doskonała pamięć i chęć rozwoju były czymś niespotykanym wśród uczniów, którzy większość czasu spędzali na boiskach, w melinach, lub dorabiając na boku. Nauka była tam ostatecznością. Więc na przekór stereotypom, skupiłam na niej całą swoją uwagę. Prawie całą.
Bo przecież, choć pod wieloma względami wyjątkową, byłam nastolatką. Chciałam przeżywać przygody, doświadczyć szaleńczej miłości, zaskarbić sobie dozgonną przyjaźń ulubionej koleżanki i napsuć krwi starszemu bratu, który niczym ojciec, którego nigdy nie miałam, otaczał mnie swoim nadopiekuńczym ramieniem. W związku z powyższym, mając siedemnaście lat, doświadczyłam już, jak to jest, mieć złamane serce, stracić najlepszą przyjaciółkę i zawieźć zaufanie najbliższej osoby, jaką był dla mnie brat. Za to oceny wciąż miałam nienaganne.
Stworzyłam plan:
1. Ukończyć szkołę średnią (najwyższe oceny, dodatkowa działalność na rzecz społeczeństwa, duża ilość kółek zainteresowań).
2. Chemia, biologia, nauki społeczne – główne przedmioty, na których należy się skupić.
3. Namówić brata na przeprowadzę.
4. Dostać stypendium.
5. Zostać lekarzem.
To był plan doskonały obejmujący najważniejsze wydarzenia, do których musiałam doprowadzić. Zdecydowałam, że podporządkuje swoje życie tym wytycznym. Kierując się nimi, miałam osiągnąć szczyt. Nie zauważyłam, kiedy życie zaczęło przelatywać mi między palcami. Skoncentrowana na odhaczaniu kolejnych etapów planu, zgubiłam gdzieś radość; zgasłam.