Tak naprawdę William jeszcze nigdy nie dostał patelnią w łeb, ani w żadną inną część ciała, chociaż chyba było mu już w ten sposób grożone, ale chyba bardziej żartobliwie, niż na poważnie. Na poważnie to grożono mu kijem, nożem, a nawet raz bronią, ale wtedy jeszcze miał dobrą kondycję i dał radę spierdolić.
Trudno było od niego oczekiwać, że będzie ojcem, jak chyba nie potrafił być obecnie nawet człowiekiem - a przynajmniej czasami się tak czuł, jak jakiś wrak. Na przykład wrak statku pirackiego, który spoczywał gdzieś na dnie oceanu. Co z tego, że wypełniony był skrzyniami ze skarbami, skoro pozostawało to nieosiągalne dla innych? Dziurawy, pokryty pleśnią, wodorostami i ślimakami wodnymi, zapomniany i pogrzebany przez fale. Może kiedyś ktoś go odkryje, a może pozostanie w takim stanie, aż nie rozłoży się całkowicie? Nie potrafił się ogarnąć, tkwiąc w tym patologicznym, błędnym kole.
Nie widział dla siebie drogi, więc stał w miejscu, a nawet się powoli cofał, z tego co było widać. Jak mógłby zacząć od nowa, jak nawet nie wiedział gdzie to było? Wszystko mu się zlewało. Czasami budził się w środku nocy i przez krótki, ulotny ułamek sekundy był pewny, że znajduje się w ich starym domu, że obok leży jego żona, a Sweetie ma zaledwie kilka lat i śpi w swojej dziecięcej sypialni. Potem nagle wszystko na raz wracała, uderzając w niego z mocą, która powalała z nóg.
Nawet nie potrafił przyznać się do tych trudności, a może to byłby właśnie sposób, żeby sobie z nimi poradzić? Obracał wszystko w żart, udawał głupiego, bo głupcy mają łatwiej - podobno niczym się nie przejmują. Tylko czy on naprawdę był głupkiem? Udawanie mogło być etapem przejściowym. No i co będzie jak nie da rady dłużej udawać? Może umrze?
”Czy oczekiwała zbyt wiele? Czy pragnęła niemożliwego?”
Chyba oczekiwała zbyt mało, gorzej że trudno było stwierdzić czy to możliwe, czy nie. Pewnie kiedyś William powiedziałby jej, że wszystko jest możliwe, wystarczy tylko bardzo chcieć i wierzyć, że się uda. Tak by jej właśnie powiedział, gdyby wszedł w rolę ojca… Albo raczej gdyby z niej nie wyszedł po śmierci żony.
”Czy nie rozumiał, że powinien choćby udawać, że mu zależy?”
Prawda była taka, że jemu bardzo zależało, a udawał, że tak nie jest. Tak, jakby odciął się kiedyś od wszystkiego i wszystkich, żeby nie cierpieć. Jakby razem z żoną pogrzebał i siebie i Sweetie.
Osolona woda się zagotowała, więc wsypał do niej makaron i zamieszał. Gdy kroił cebulę w kostkę, Sweetie wspomniała, że jutro pracuje. —
W porządku... Szkoda.
Starał się nie wyglądać na zawiedzionego, chociaż odrobinę tak się właśnie poczuł. Rozumiał jednak i nie był na tyle chamski, żeby zaproponować jej, żeby wzięła wolne lub olała zmianę. Wrzucił pokrojoną cebulę na patelnię, dodał trochę czosnku i resztę składników, powoli tworząc z tego całkiem dobry sos warzywny.
Ożywił się znowu, gdy zaproponowała mu wyjście w dzień po walentynkach. To w końcu zawsze coś! —
Jasne, pewnie. Możemy iść pojutrze — odparł z lekkim uśmiechem, rzucając jej krótkie spojrzenie. —
Kino brzmi świetnie. Chcesz wybrać film? — zapytał, bo chyba taka opcja była najbezpieczniejsza. On nie bardzo wiedział co Sweetie tak naprawdę lubiła oglądać, jeszcze wybrałby coś obciachowego. Jemu było za to wszystko jedno, liczyło się, że zrobią coś razem.
@Sweetie Cheshire