Willow wystarczyło to szczere zapewnienie. Przecież miała tą świadomość, że Naomi była zwyczajnie sympatyczna, a na pewno nie miała zamiaru zawstydzać ją celowo. Lecz to działo się samo, szczególnie w przypadku gdy ona stawała w centrum zainteresowania i jeszcze była obdarzana jakimiś miłymi słowami. Powiedzmy, że nie była do tego przyzwyczajona, bo w jej dawnym życiu zawsze mogła być lepsza, mądrzejsza, szybsza, bardziej otwarta i rozmowna, lepiej zorientowana w danym temacie i tak dalej. Dlatego potrzebowała chwili, żeby przywyknąć do tego, że tym razem nie pojawiało się żadne „ale”, które zazwyczaj umniejszało początkowi wypowiedzi, tylko ona sama kończyła się w tym pozytywnym punkcie.
Na ten komentarz o facetach w klubach Garner znacząco pokiwała głową. Chyba nikt za nimi nie przepadał. Chociaż były niby takie dziewczyny… ale to pewnie przez mieszankę głupoty, alkoholu i złego momentu w życiu. Bo kto normalny, kto miał jakiekolwiek resztki szacunku do samego siebie pozwoliłby się tak traktować?
- Ja trafiłam prosto w twarz typka, który ostatnio zachował się tak wobec mnie - odpowiedziała z widocznym zadowoleniem na swojej twarzy. Tego nie lubiła w tych „normalnych facetach”, czasem okazywanego całkowitego braku kultury osobistej. Co jak co, ale tego panom z elity nie można było odmówić. Nawet jak zachowywali się jak dupki, to nadal robili to z ogromną klasą i elegancją.
Jej widocznie dobry humor został przerwany, gdy usłyszała to
przepraszam. Nie zabrzmiało to tak, jakby blondynka żartowała i musiała się napić z całego rozbawienia tą śmieszną historią, tylko raczej o wiele poważniej. Will przeniosła swoje skonfundowane spojrzenie na dziewczynę, czekając na jakiś dalszy ciąg wypowiedzi, który zaraz się pojawił i równie mocno ją zaskoczył. Dłuższy moment jedynie przyglądała się widocznie zmieszanej blondynce, sama próbowała to przetrawić i jakoś ułożyć we własnej głownie.
- Nie, no co ty, to pewnie jakiś zbieg okoliczności - odpowiedziała odruchowo, ściągając ze sobą brwi. Zaraz oparła się łokciami o blat, palce układając na swoich skroniach i przymykając lekko powieki. Jakby to mogło pomóc jej w skupieniu i wędrówce po swoich niejasnych wspomnieniach. Próbowała tak do czegoś dotrzeć przez dłuższą chwilę, ale jednak rezultaty były marne.
- Nie. Nic. Żadnej konkretnej twarzy. Tylko ja i ten koń, oboje równo przerażeni - skomentowała na sam koniec, wzruszając lekko ramionami. To było dawno. Chociaż dobrze kojarzyła tą panikę, która ją wtedy ogarniała, to inne fakty zacierały się w jej pamięci. Więc nie była w stanie jakoś połączyć faktów czy zaprzeczyć temu, co mówiła Naomi. Wtedy ponownie wróciła do swojej towarzyszki, dostrzegając jej nerwowość. Chyba nie musiała szukać żadnych dowodów, bo blondynka wydawała się mocno przekonana, co do tego że to ona była jej instruktorką.
W Will dominowały dwie główne cechy - nieśmiałość i wrażliwość. Trzecia w kolejności była naiwność, ale w tym przypadku nie odgrywało to większej roli. Do tej pory szatynka prezentowała głownie tą pierwszą, gdy uwaga była za bardzo skoncentrowana na niej. Lecz teraz do głosu doszła ta druga. Willow była równie wrażliwa na swój i cudzy ból. Nieważne jaka była jego intensywność czy charakter. Potrafiła rozpłakać się po słowach, które nie brzmiały nawet nieprzyjemnie, ale też mimowolnie robiło się jej żal osoby, która przeżywała coś podobnego. Może nie była w stanie zdefiniować emocji, które obecnie przepełniały Naomi, jednak stanowczo nie były one pozytywne.
- Hej… - zaczęła o wiele cichszym, spokojniejszym i cieplejszym głosem, przekręcając się do niej przodem i podpierając się na blacie baru. Powoli wyciągnęła rękę w jej kierunku, po czym niepewnie nakryła wierzch jej dłoni.
- Przecież to nic nie zmienia, to nie miało nic wspólnego z tobą. Moja matka nie była w stanie zrozumieć, że nie nadaje się do czegoś samego w sobie tak elitarnego. Naprawdę, nie masz się czym przejmować… - odpowiedziała szczerze, nie jedynie po to by jakoś załagodzić sytuacje. W końcu nie pamiętała tego, że była do czegoś zmuszana, instruktorka była dla niej niemiła, ostra czy opryskliwa. Nawet za bardzo nie potrafiła teraz przypomnieć sobie jakichkolwiek twarzy czy innych imion. Wszystko było przyćmione przez ten ogromny strach, który wtedy ją wręcz paraliżował. W tej chwili o dziwo, patrzyła jej prosto w twarz, potrafiąc się przy tym kolejny raz nie zawstydzić i nawet nie zauważyła kiedy jej kciuk zaczął delikatnie gładzić skórę jej dłoni.
- Chyba, że po prostu jesteś przerażona z jaką szczyluwą umówiłaś się na ran… - przerwała swoją wypowiedź, a ruch wykonywany przez nią ustał. Nie była pewna, czy mogła to ich spotkanie nazwać randką.
- Na wyjście - sprostowała od razu i nawet uśmiechnęła subtelnie, licząc w ten sposób na wyciszenie tej mało komfortowej sytuacji.
@Naomi Eaton