Cała ich poprzednia rozmowa znowu prowadziła do wspólnego starego punktu - niezależnie od tego, jak bardzo siebie ranili, niezależnie od tego, jak bardzo któryś z nich coś spieprzył, to koniec końców coś z powrotem ich do siebie przyciągało. Pożądanie wykraczająca poza czystą fizyczną atrakcyjność, emocjonalne uzależnienie od tych wszystkich drobnych wysyłanych sobie sygnałów, nieustanne dostarczanie sobie adrenaliny. I chociaż w tej bajce to Serg był dużym, złym wilkiem sprowadzającym kapturka na ciemną drogę, to jednocześnie ten kapturek miał ostre zęby i lodowaty głos. Dla Rusa jednak było coś ekscytującego w doprowadzaniu Kanadyjczyka do białej gorączki, a potem obłaskawianie go. Emocje, która sprawiały, że dreszcz przechodził wzdłuż kręgosłupa.
Porywające, kuszące, czy jednak toksyczne?
–
Na jedno wychodzi, Rannie – rzucił nonszalancko. –
Spokój to tylko maska dla rzeczy, co które czają ci się pod czaszką.
Serg wątpił w fakt, że Kanadyjczyk jest oazą spokoju, chyba że w przypadku zwierząt. Natomiast co do ludzi... nie, według jego mężczyzna
chciał być spokojny, podczas gdy w praktyce wyglądało to inaczej. Nie zamierzał jednak teraz wyskakiwać z tym tematem, skoro dopiero co zażegnali zbliżający się konflikt, nawet on posiadał jakieś zalążki instynktu samozachowawczego.
–
Nie wszystko w życiu da się kontrolować – zauważył, zerkając na Kanadyjczyka badawczo. –
Nawet jeśli bardzo się chce. A szkoda.
Ton głosu Rusa zmienił się subtelnie na samym końcu, a oczy delikatnie pociemniały, gdy przesunął wzrokiem po Randolphie. Ta wypowiedź definitywnie miała lekko dwuznaczne zabarwienie, aczkolwiek nie zakładał, żeby drugi mężczyzna szybko je chwycił. Pod tym względem jego... byłemu (czy aby na pewno?) partnerowi brakowało czasem intuicji. Tudzież bardziej prawidłowym określeniem byłoby, że Kanadyjczyk po prostu rzadko kiedy dopuszczał ją do głosu. Z kolei Rus zbyt często powierzał jej swoje decyzje, co kilka razy zdążyło go sparzyć.
Za to doskonale wyczuwał zmiany nastroju u swoich rozmówców. A w szczególności tych, z którymi sypiał. A że przez ostatnie kilka lat była to głównie jedna osoba... szybko łapał, kiedy napięcie między nimi zmieniało swoją formę. I to wykorzystywał. Bezczelnie jak zawsze. Wystarczyła mu minimalna zmiana w głosie, czy postawie, by wiedzieć, kiedy może sobie pozwolić na więcej. Pod tym względem faktycznie był jak myśliwski ogar.
A jednak w śmiechu Kanadyjczyka zawsze było coś... co dotykało jego bardziej miękkiej części osobowości. Coś, co sprawiało, że odrobinę łagodniał. Spojrzenie wciąż było intensywne, ale mniej pochłaniające, a bardziej spijające emocje byłego partnera. Oczarowanie. A na sam koniec delikatna satysfakcja, że to on przyczynił się do tego śmiechu.
–
Zawsze mógłbym udać się na sam koniec molo, wskoczyć do wody i dopłynąć na brzegu, jeśli to miałoby ci umilić dzień – Wydął wargi w teatralnym oburzeniu, jakby faktycznie się obraził. –
Proszę zdefiniować wyrażenie "zachowywać się dobrze", bo możemy to pojmować w różny sposób, Rannie.
Uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem, bo w jego głowie jak zwykle pojawiła się najmniej odpowiednia i racjonalna odpowiedź. Na szczęście czasami jednak potrafił ugryźć się w język, więc słowa w stylu:
zawsze mogę zrobić ci... nieważne. Lepiej było nawet o tym nie myśleć. Nawet jeśli paradoksalnie miała być to zwykła gra słów, to nawet on mógłby się pogubić w jej znaczeniu.
A czasami, żeby kogoś przyciągnąć, trzeba było się cofnąć. Chociaż niechętnie tracił kontakt z dłonią Kanadyjczyka. Dotyk był delikatny, a mimo to zdawał się wypalić ślad na jego klatce piersiowej. Natomiast Rus naprawdę się starał, by dzisiaj zachowywać się jak człowiek. Cywilizowanie. Z odpowiednią dozą dystansu. Chciał... dać bliskiej osobie nieco przestrzeni.
Ale jego plan bardzo szybko roztrzaskał się w drobny mak, i tym razem to nie on zdecydował się na przełamanie granicy.
Bez problemu można było zauważyć, że słowa Randolpha go zaskoczyły. Widać to było po jego oczach i mimice. A także chwili milczenia, jakby Serg trawił złożoną propozycję. Wiedział, że jeśli nie zareaguje szybko, to straci szansę. Z drugiej strony... obiecał sobie, że postara się coś zmienić.
Nigdy jednak nie był dobry w odraczaniu gratyfikacji. A im dłużej rozmawiał z Kanadyjczykiem, tym bardziej znowu chciał być blisko niego. Jak ćma spragniona światła, ignorująca fakt, że każde zbliżenie się do lampy parzy. Może tym razem jest szansa, chociażby minimalna, że będzie inaczej. Lepiej. Przecież istniała u nich pewna podstawa, na którą zawsze spadali, niezależnie od osiągniętej wysokości.
Serg ponownie postawił krok do przodu, niemalże równając się z drugim mężczyzną. Ciemne oczy prześledziły twarz Randolpha, ignorując coraz większe krople deszczu spadające z nieba. Dzieląca ich różnica wzrostu była niewielka, ale Rus był zdecydowanie mocniej zbudowany, przez co zawsze zgarniał nieco więcej przestrzeni. Przytłaczał. Jednak wciąż pozwalał, by dzielił ich dystans kilku centymetrów, jakby testując wciąż decyzję swojego ex.
Tak... irracjonalna propozycja. Tak kusząca do przyjęcia. Tak wychodząca poza schemat.
Ciężko, żeby nie zasługiwało to na nagrodę.
–
Rannie, nawet jeśli miałbym jakieś plany, to w tym momencie straciłyby one na znaczeniu – Coś się ponownie zmieniło w jego głosie, niby wciąż był podszyty delikatną kpiną, ale jednocześnie pojawiła się lekka chrypka, gdy Rus obniżył znacznie ton. –
Dzisiejszy dzień w całości zarezerwowałem dla Ciebie, korzystaj do woli. Na pewno znajdą się jakieś meble do przesunięcia.
Czyżby próbował nieco rozluźnić atmosferę? Biorąc pod uwagę, że się nie poruszył nawet o milimetr - wątpliwe. Natomiast wiedział, że w miejscu publicznym nie może sobie pozwolić na więcej. A przynajmniej nie na tą chwilę. I chociaż cierpliwość nie była jego mocną stroną, to dla Kanadyjczyka był w stanie się poświęcić.
–
Czy zachowuję się wystarczająco grzecznie? – Przekrzywił delikatnie głowę, dłoń przelotnie musnęła czoło drugiego mężczyzny, zgarniając jakiś mokry kosmyk zbłąkanych włosów na bok, po czym przesunął się, by oddać Kanadyjczykowi nieco przestrzeni. –
Obiecuję, że w samochodzie na telefonie wygooglam sobie zasady savoir-vivre odnośnie bycia gościem w czyimś mieszkaniu.
...
ale nie obiecuję, że się do nich zastosuję. Obaj wiedzieli, z czym takie zaproszenie mogło się równać. W szczególności przy ich dynamice. Chociaż kto wie, istniały różne możliwe zakończenia, bo ich podejście do siebie było równie zmienne jak kolory w kalejdoskopie. Tej intensywności mu brakowało. Bardziej, niż byłby w stanie się do tego przyznać. Wciąż jednak to był dzień, w którym to Varmus musiał podejmować decyzje, a chociaż Serg chętnie mu to ułatwiał, to jednocześnie nie zamierzał póki co przejmować głównej pałeczki.
Jeszcze nie.
@Randolph Varmus