Rumiane maliny
Szkoła to okres przemian — Lolly dość mocno zaangażowała się w szkolne aktywności fizyczne, gdzie dość szybko zauważono, że ma spory talent do sportu. Była zwinna, ambitna i bardzo zawzięta. Może miało coś wspólnego z tym, że za wszelką cenę chciała zadowolić swoich rodziców? Ci zdawali się poświęcać najwięcej uwagi Justinowi. Nie miała o to pretensji — rozumiała i chciała mu jakoś pomóc. Ale była tylko dzieckiem, a potem dojrzewającą nastolatką. Chciała, na swój sposób chronić go, ale jednocześnie nieco zazdrościła mu tego, że chociażby w taki sposób, ale zdołał skupić na sobie uwagę rodziców. O dziwno nigdy nie przyszło jej do głowy, by samej sięgnąć po używki. Skupiona na osiągnięciach sportowych szybko awansowała w szkolnej strukturze. Poznawała przyjaciół, którzy cenili ją za to, że zawsze wstawiała się za słabszymi. Na przestrzeni lat szkolnych pojawiali się chłopcy, wywołujący malinowe rumieńce na jej policzkach. Czasem dała się odprowadzić na jakąś lekcję, z innym poszła do parku. Trochę alkoholu, trochę nieśmiałych pocałunków. I kolejny raz — to nie tak, że była idealna. Wiele osób uważało, że wszystko, co robi, robi na pokaz. Że pieniądze były tym, co w jej życiu było najważniejsze. Lolly nic sobie z tego nie robiła, żyjąc po swojemu i pomału realizując powzięte przez siebie cele. A jednak niemalże w nich poległa — widziała rozpad związku rodziców. Nie tyle taki oficjalny, ile taki cichy, domowy. Kłótnie z Justinem były coraz częstsze, a w starszych siostrach nie do końca umiała znaleźć pocieszenie. Wyjazd brata był dla niej przełomowy. Zrozumiała, że chociaż z pewnością była kochana, wszystko, co robiła do tej pory, robiła, by zadowolić innych. Teraz chciała zadbać sama o siebie. Tak rozkwitło marzenie, które gdzieś tam kiełkowało już wcześniej. Lolly chciała zostać policjantką. Szkołę średnią skończyła więc z wąską garstką przyjaciół, kilkoma nieudanymi młodzieńczymi miłostkami i silnym postanowieniem, że zmieni świat na lepsze.