Tego jeszcze w repertuarze jej życia nie grali. Tragikomedia w kilku aktach. Należy zacząć od tego, że na początku był lunch. A raczej miał być — Dorcas pomimo pracy w służbie zdrowia i relatywnie normalnym dzieciństwie musiała przyznać sama przed sobą, że była dziwna. Niby mogła sobie nawet kupić przyjaciół, gdyby chciała, ale oznaczało to, że czasem musiałaby się z nimi spotykać, nawet jeśli nie miałaby na to ochoty, ot, chociażby po to, żeby dowiedzieć się, co u nich słychać. Zdecydowanie wolała to, że większość jej znajomych, podobnie jak ona, była introwertykami i wszyscy potrzebowali przynajmniej dwóch do trzech tygodni, by znów móc się spotkać dłużej i posiedzieć w jakiejś knajpce. Dlatego, gdy się z kimś umawiała, wymagała od siebie samej pewnego psychicznego przygotowania, w które wliczało się w to, że nie mogła w ostatniej chwili odwołać spotkania. Ale właśnie — nawet gdyby w planach miała nie przyjście, to z pewnością wysłałaby wiadomość, czy (o zgrozo) zadzwoniłaby. A nie po prostu wystawiła. Siedziała więc jak ta niemota, przy stoliku dla dwojga, popijając smutne smoothie. Czemu smutne? Bo nastawiła się na herbatę i kawę w towarzystwie, ale jej towarzysz się nie zjawił. Widziała nawet pełne politowania spojrzenia kelnera, gdy minęła godzina, a ona wciąż twierdziła, że na kogoś czeka. Wyciągnęła więc telefon i chociaż bardzo nie lubiła tego robić, to ostatecznie wybrała podany jeszcze przez Tindera numer. Spróbowała dwa razy, ale bez odpowiedzi.
Trochę ją zabolało, że nie było odzewu. W ramach pocieszenia zamówiła więc Carbonarę i popiła colą z cukrem, a nie jakąś tam zero.
Dopiero kończąc jedzenie, zorientowała się, że wrzucony w torebkę telefon raz po raz wykonywał połączenia z ostatnim numerem. Spanikowała, bo właśnie wychodziła na psychopatkę, więc dla pewności… spróbowała zadzwonić chyba jakiś 20 raz, żeby w razie czego tym razem, żeby powiedzieć, że te poprzednie 19 razy, to przypadek. Ale nadal cisza.
Teraz miała w zasadzie nadzieję, że już więcej się do niej nie odezwie, bo chyba nie zniosłaby tego, że musiałaby się tłumaczyć.
Ale niestety musiał nastąpić akt drugi tragedii.
Poznała go. Poznała go pomimo tego, że zachowywał się chaotycznie i miotał się, chociaż trzymało go dwóch silnych ratowników. Dopiero odpowiednia dawka leku uspokajającego pomogła, chociaż Dorcas ledwo udało się wbić w napiętą na przedramieniu skórę.
Chyba nie ucieszył się na jej widok, bo ostatnie słowa, jakie padły, zanim odpłynął, zdecydowanie świadczyły o tym, że nie była osobą, którą chciał oglądać.
Niestety, kolejny dzień niósł za sobą kolejne spotkanie — dopiero po południu, bo Dorcas właśnie takie zmiany w tym tygodniu. W zasadzie po cichu liczyła, że może już wyszedł z rana, bo nic poważnego mu nie było. Ale kiedy pchnęła drzwi do sali 213, zobaczyła go na łóżku. Przebrany wciąż w szpitalny kubraczek, który sama mu zakładała, gdy już odpłynął.
- Cześć… Znaczy… Dobry wieczór. - Powiedziała, podnosząc do góry nieznacznie tablet z wynikami. Dopiero teraz miała chwilę, by się z nim zapoznać. Lekarze mieli już swój obchód, teraz pora na męczenie przez pielęgniarki. -
Niedługo przyniosę ci tabletki, ale jeśli coś cię boli, to podam ci przeciwbólowy dożylnie, zadziała szybciej. - Cóż, gdyby nie wypadek to z pewnością byłby facetem ze zdjęć, a nie jakimś catfishem. Szkoda, że ona sama prawie nie zeszła na zawał, gdy zobaczyła telefon na stoliku obok łóżka. Z pewnością widział tę tonę połączeń.
@Viktor Groves