001
Za każdym razem, gdy tylko wracałam do rodzinnego miasta, mój czas wypełniało odnawianie dawnych znajomości.
I okazało się, że jestem w tym na prawdę beznadziejna.
Początkowo zawsze idzie dobrze, ale to tylko pozory. Na wszystkie pytania wystarczy odpowiedzieć „w porządku” i zręcznie przekierunkować rozmowę na dziecko, pierścionek zaręczynowy (najwyraźniej o wiele istotniejszy od narzeczonego), nowy samochód, lub kota rzeczonej osoby. Ewentualnie jeśli to nie wystarcza, można spróbować jeszcze z psem sąsiada, którego rzeczona osoba najwyraźniej stalkuje na spacerach (psa czy sąsiada, to już zostawię do własnej oceny).
Wszystko zaczyna się walić kiedy ci dawni znajomi od przypadkowego przejścia na ulicy, upierają się by zmienić je wyjście na kawę. I ku mojemu przerażeniu spełniają te groźby.
Wtedy to ja z kolei upieram się, by spotkać się jednak gdzieś, gdzie sprzedają coś mocniejszego niż kawę po irlandzku. I w czasie, gdy nikt nie spojrzy na mnie krzywo, gdy przejdę do opróżnienia drugiej butelki wina (choć o co właściwie chodzi tym ludziom, przecież nie istnieje na to nieodpowiednia pora…).
Nasz wieczór szybko upodabnia się do spotkania na zjeździe absolwenckim, w trakcie którego obie próbujemy się przelicytować wyrywkowymi fragmentami ze swoich życiorysów. I tu zaczyna się problem, bo po odpowiedzi „wszystko w porządku” nagle wymaga się ode mnie jej doprecyzowania. A prawdę mówiąc, wcale nie jest tak bardzo „w porządku” jak ciągle powtarzam. Nie kiedy, wciąż tkwię w tym samym nużącym związku, co spotkanie wcześniej. Rzuciłam swoją poprzednią, lepszą niż w rzeczywistości zasługiwałam, posadę, właściwie bez jakiegokolwiek pomysłu na siebie (choć w trakcie tej rozmowy będę to nazywać rozwojem osobistym, szukaniem siebie albo zrywaniem z toksycznym patriarchalnym środowiskiem pracy). I przyjechałam tutaj, też bez jakiegokolwiek pomysłu na to co dalej. A jedynym co przez ten cały czas zajmuje moje myśli jest temat, którego wolałabyś nie poruszać z nikim.
Bo skoro nie byłaś w stanie wspomnieć o tym swojemu terapeucie, kiedy przypisywał wyselekcjonowany wybór ulubionych pigułek, to już na pewno nie zrobiłabyś tego przy tej
okropnej kobiecie.
I pomyśleć, że kiedyś na prawdę dobrze sobie radziłam w trakcie takich spotkań.
Jeszcze te parę lat temu, kiedy wracałam tu w trakcie studiów. Tak zręcznie potrafiłam wbić nóż w plecy
tym samym przyjaciółkom, z powodu których teraz odliczałam dziesiątki minut po, których wypadało uciec, zachowując przy tym tą resztkę godności, która mi jeszcze została. Pewnie wymówiłabym się wcześniej, jednak jednym z nielicznych minusów bezdzietności, bezrobotności i bezzwierzętości było to, że człowiekowi po prostu brakowało wymówek.
Może faktycznie powinnam pomyśleć poważnie o jakimś psie?
Dzisiejszy wieczór w żaden sposób nie różnił się od pozostałych i w końcu nawet bez umierających w domu głodnych rybek, zostałaś w końcu wybawiona od wysłuchiwania rozmów o wyższości brudnych organicznych tetrowych pieluch od zwykłych pampersów dobrych dla plebsu, a nie delikatnych pośladków potomków Brendy. (
Bo na takie tematy to już wleciało. Cholera na prawdę się zestarzałam.)
Przy pierwszej możliwej do wyłapania okazji, wielkodusznie zaproponowałam zająć się taksówkami. Te co prawda były dzisiaj na tyle oblegane, by zamiast dwóch, obiecano ci zaledwie jedną (co oznaczało, że być może od pieluch możemy przejść jeszcze dalej, gdzie to wie tylko Brenda. Może do kolki albo karmienia piersią?). Ale nie było tego złego, ten wieczór w końcu dobiegał końca.
Nic mnie już miało nie zaszkodzić, prawda?
Powiadomienie przyszło oczywiście dokładnie tuż po tym, kiedy Brenda oznajmiła, że ona
musi jeszcze skoczyć do toalety. W czasach nastoletnich wypiłam z nią dość alkoholu, by wiedzieć, że kiedy Brenda
musi, to nie należy dyskutować. Nie dopytywałam o szczegóły. Aż tak mi nie zależało na odnowieniu tej znajomości żeby trzymać jej włosy czy coś. Była dorosła, poradzi sobie. Chyba.
Zamiast tego wyszłam szukać naszego pojazdu. Byłam lekko wstawiona, a choć wciąż pięknienie trzymałam się na nogach, to zajęło namierzenie oznaczenia „taxi” zajęło mi trochę dłużej niż planowałam.
-
Proszę nie ruszać, czekam jeszcze na kogoś.
Rzuciłam zdawkowo, usadawiając się na tylnim siedzeniu, zastanawiając się czy ten słodkawy zapach w środku to to co myślę.
Od razu chwyciłam za telefon licząc na to, że ukryci to ewentualne próby nawiązania rozmów o polityce czy pogodzie. Wystarczały mi one już ten jeden raz w roku w Boże Narodzenie, nie chciało mi się tego słuchać po pijaku w drodze do domu.
@Viktor Groves