Awatar użytkownika

lat

cm
Elita

Hampden Park Woods
park

Poza oczywistymi atutami okolicy takimi jak obecność dzikich zwierząt (w tym pięknych ptaków i rudych wiewiórek), a także gęsta roślinność, Hampden Park może się pochwalić jednym z najlepiej opracowanych programów wycieczkowych.
Do dyspozycji piechurów są ścieżki dla początkujących oraz średnio zaawansowanych chodziarzy, ale przynajmniej raz w miesiącu organizowane są spacery dla grup zorganizowanych. Wówczas prowadzący wycieczkę przewodnik opowiada o wszystkich wyjątkowych miejscach w parku, zaczynając na kilku ukrytych jaskiniach, przez jedyne w swoim rodzaju rodzaje flory, aż po okazy owadów i gryzoni, które odnaleźć można przy ścieżkach. Wciskaj na tyłek wygodne spodnie i wskakuj w sportowe buty, bo na pewno nie wrócisz przed wieczorem!
Mów mi Eastbourne.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Dla użytkownika

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
#uzupełnię.


Późny wieczór i główna alejka parku z ławeczką na której siedzi jeden bezdomny i jeden mężczyzna niewiadomego pochodzenia. W ciemnym garniturze z rozchełstaną koszulą i smętnie przewieszonym przez kark krawatem. W ręku trzeba butelkę, ale nawet nie próbuje się krępować ukrywaniem jej w papierową torbę. Usilnie próbuje za to wytłumaczyć nieznajomemu, że whisky nie „śmierdzi myszami” i jest zdecydowanie lepsza niż rozwadniany spirytus. Że to swojego rodzaju woda życia. Ten nie wygląda jednak na specjalnie przejętego i prosi, żeby ten przestał wciskać mu butelkę do ręki. Zanim zdecyduje się uciec od przesadnie wystrojonego, dość młodego blondyna, mamrocze pod nosem jeszcze coś na kształt „spierdalaj, świrze”. Delaney przyjmuje to z pokorą i po prostu pociąga kolejny, mocny łyk z butelki. Nawet się nie krzywi. Chyba wypił już dziś dość, by znieczuliło go to nie tylko na ten smak, ale całą otaczającą rzeczywistość.
Nie nadaje się do życia w społeczeństwie.
Nie miał pojęcia jak zachować się na pogrzebie własnej żony.
Dużo ludzi, dużo szlochu, dalekie ciotki Carol ściskające go za dłonie, przedramiona, mężczyźni poklepujący go po plecach, młoda dziewczyna, która pocałowała go w policzek, dotykając przy okazji twarzą mokrą od łez. A on? A on złapał się na myśli, czy byłaby mokra też tam, na dole, jeśli zaproponowałby jej ucieczkę z tego dziwnego przedstawienia.
Próbował to przetrwać. Wysyłać pokrzepiające uśmiechy ludziom, od których paliła go twarz. Cudem przeżył samą uroczystość, ale nie udało mu się wytrzymać na stypie. Za dużo udawanej rozpaczy, zajadanej ciastem i popijanej kawą ze spienionym mlekiem. Za dużo twarzy, których obecność go przeraziła. Za dużo zdjęć jego własnej żony. Carol Delaney patrzyła na niego z każdego kąta, a Paulowi zdawało się, że jej spojrzenie wreszcie go ocenia. Wiem, co zrobiłeś. Wiem, dlaczego spędziłeś ze mną te dziesięć lat życia, ty chory skurwysynie. A on? Nie miał w sobie niczego, poza ciemną, wszechogarniającą go pustką i pojedynczymi iskrami wyrzutów sumienia, że odebrał jej szansę na miłość, kiedy zobaczył na pogrzebie jej poprzedniego u k o c h a n e g o.
Co dziwne, niedobrze zrobiło mu się dopiero teraz, po alkoholu.
— Ty głupia pizdo. Ty g ł u p i i i a pizdo — ciężko określić do kogo wypowiada te słowa samotny mężczyzna w parku, który grozi palcem pustej przestrzeni przed sobą. Siedzi nieco pochylony, a kiedy podnosi spojrzenie i zauważa w końcu, że nie jest sam… Śmieje się. Komedia. Stojący nad nim, posiwiały mężczyzna z przydługimi włosami, które opadają mu teraz na skroń, zdaje się zadawać sobie pytanie, czy należy dzwonić na 112.
— Przepraszam, czy przypadkiem… — chwila na zdławioną czkawkę i nabranie powietrza. — Zająłem może twoje miejsce r e z y d o w a n i a? — Delaney musi się mocno skupić, żeby wypowiedzieć te słowo, a i tak bardziej recytuje po kolei każdą z liter, niż wyrzuca z siebie zbyt zaawansowane jak na ilość spożytych procentów słowo. Prostuje się i nadal zadziera głowę, chociaż musi już podtrzymać się ręką opartą o krawędź ławki jak wspornik, który powstrzymuje budowlę przed runięciem w dół.

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
006. I'm short of breath, standing next to you
I'm out of my depth at this altitude
[ @Paul Delaney ]

Pięć dni.
Nie ruszył alkoholu od pięciu dni.
No, nie licząc może wychylonej wczoraj szklaneczki whiskey i pełnego kieliszka najtańszego, czerwonego wina, jakie znalazł w lodówce — poza tym jest czysty i, co za tym idzie, trzeźwy. Wcale mu się ten stan nie podoba. Ludzie są za głośni, świat zbyt kolorowy, pies na sąsiedniej łódce ujadał przez całą noc. Rano Duke’a dopadła chandra, bo uświadomił sobie, że jest czterdziestopięcioletnim singlem z zerowymi szansami na poprawę sytuacji bytowej. Musiałby chyba wyjść za przystojnego, bogatego mężczyznę, a takich, niestety, w Eastbourne nie ma; myśl, że resztę życia spędzi na rozwalającej się łódce, na którą trzy lata temu wydał ostatnie pieniądze, potwornie go przybiła.
Prawie sięgnął po wódkę. Patrzyła na niego ze środka stolika, bo tam zostawił ją w zeszłym tygodniu. Patrzyła i śmiała się mu prosto w twarz, powtarzając, że przecież nie wytrzyma. I po co w ogóle próbował? Przecież na tym świecie nie ma niczego, dla czego warto być trzeźwym. Nie ma niczego, co potrafiłoby go cieszyć. Nie ma niczego, ale jest ktoś.
Ktoś, kto zdołał wzbudzić w nim emocje.
Ktoś, kto wyciągnął z niego wszystko, co najgorsze i uznał, że jest piękne.
Może są pokręceni, oboje. Może to tylko idiotyczna fascynacja, wizja zmęczonego alkoholem mózgu. Może i l u z j a, a śliczny chłopiec z parkingu wcale nie istnieje. O wiele prościej byłoby pogodzić się z myślą, że po prostu zwariował, niż…
Nie, nieważne. To nic takiego; nic ważnego; nic, czym warto sobie zawracać głowę. Nic, o czym powinien myśleć na trzeźwo (chociaż w stanie upojenia nie myśli o niczym innym). Chce się przejść. Odetchnąć świeżym powietrzem, pozbierać myśli. Przetworzyć wszystko, czego dowiedział się o — nie musi nawet sobie przypominać, bo pamięta doskonale — Paulu Delaneyu, który z jakiegoś powodu każdą książkę podpisuje drugim (co ciekawe, irlandzkim) imieniem.
Nie potrafi wskazać historii, która spodobała mu się najbardziej. Czy ta, w której bohater ucieka przez okno, bo nie może już patrzeć na kochankę, czy może ta, w której spotykają się na przystanku autobusowym, bo główna postać uznaje, że w razie porażki po prostu ucieknie. Widzi w tych ludziach Paula. Czasem widzi w nich samego siebie.
Starał się nie rozkładać tych powieści na części pierwsze, próbował po prostu cieszyć się lekturą, ale analityczny umysł, chwilowo niezasilany alkoholem, tęsknił za rozgrywką. Za wysiłkiem, za zagadkami. Stworzył więc, powoli, strona po stronie, rozdział za rozdziałem, krótki, choć bardzo wnikliwy, rys psychologiczny autora.
Mężczyzny, któremu kilka dni temu wręczył kwiaty.
Mężczyzny, któremu dwa tygodnie wcześniej prawie złamał nos.
Mężczyzny, którego nie potrafi wyrzucić z głowy.
Mężczyzny, którego powoli zaczyna rozumieć.
Badanie Paula Delaneya go ekscytuje. Przegląda jego zdjęcia, szuka kont w social mediach, wczytuje się w nadęte, pełne pięknych wypowiedzi wywiady. To, co znajduje w sieci, wcale nie odpowiada temu, co tworzy w swojej głowie. Nie wie, którą wersję ślicznego chłopca chciałby uczynić prawdziwą.
W otoczeniu zieleni dobrze mu się myśli. Szumiące drzewa kojąco działają na napięte nerwy, ciekawskie ptactwo przypomina Duke’owi, że na tym świecie są jeszcze przyjazne istoty. Ludzi nie lubi. Cieszy się więc, że jest sam. Cieszy się, że nie widzi…
Tych niebieskich oczu. Rozciągniętych w krzywym uśmiechu ust. Dłoni zaciśniętej na butelce zbyt drogiego alkoholu, by mógł Wellingtonowi smakować.
— Może jestem tylko przypadkowo zagubionym turystą, a może los chciał, żebym akurat teraz skierował swoje kroki w twoją stronę — mówi pierwszą rzecz, jaka wpada mu do głowy. Bogowie tylko wiedzą, dlaczego jest to pierwszy wers „Świtu”.
Wpatruje się w pijanego Paula, ocenia jego stan na — łagodnie mówiąc — nie najlepszy, więc pochyla się i wyrywa z dłoni mężczyzny butelkę. Odstawia ją na chodnik przy ławce, nawet nie zaglądając do środka.
— Odstawię cię do taksówki. — Chwyta Delaneya pod ramię, by poradził sobie ze wstawaniem.
Nie zadaje pytań. Nie chce wiedzieć, co doprowadziło go do tego stanu. I chociaż podczas ostatniego spotkania wykrzyczał, że ma nadzieję, że nigdy więcej się nie zobaczą, to cieszy się, że Paul wciąż jest gdzieś obok. Zwłaszcza taki otumaniony.
Jest szansa, że prościej będzie znieść jego obecność.
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Paul bardzo szeroko otwiera powieki, a chwilę później, kiedy dotrze do niego, co powiedział Duke, przewraca oczami tak, żeby mężczyzna na pewno to widział, zanim nie rzuci się do niego z łapami w geście rzekomego ratunku. Tylko że Delaney nie chce nigdzie iść. Wyszarpuje się, dość nieudolnie. Nawet jeśli, ledwo stoi. Wyrywa rękę, jak małe obrażone dziecko i robi krok w bok, chociaż z trudem utrzymuje pion. Chwieje się tak, jakby Eastbourne nawiedzał właśnie szalony huragan.
— Wszędzie ci fani… — mamrocze nie wiadomo do kogo, bo chwilowo na Duke’a nawet nie patrzy. Jego wzrok utkwiony jest gdzieś pod jego stopami i to bynajmniej nie z nieśmiałości czy ignorancji, ale dlatego, że najzwyczajniej w świecie zrobiło mu się niedobrze. Potrzebuje dwóch wdechów, zanim nie będzie gotowy, żeby zmierzyć się z Wellingtonem spojrzeniem. Na szczęście nie musi z nikim dzielić się spostrzeżeniem, że ledwo go widzi, bo obraz rozmywa mu się jak podczas ogromnej śnieżycy.
— Nie jeżdżę taksówkami. Mój wydawca uznaje to za na tyle pojebane, że nie wolno mi o tym wspominać publicznie. Najwyraźniej nie — przerwa na czkawkę, podczas której Delaney robi też krok w kierunku ławki, niczym Jack Sparrow, żeby sięgnąć po pozostawioną tam butelkę. Paul grozi Duke’owi palcem, gdyby ten chciał zainterweniować.
— Że niby… — postanawia kontynuować swój wywód, łapiąc przy okazji głębszy oddech. — Co ja poradzę na to, że w brytyjskich taksówkach śmierci papierosami, curry, jakimiś jebanymi kadzidłami i niemytymi jajami. To nie rasistowskie, curry jest spoko. Jeśli lubisz wpierdalać syf — blondyn posyła swojemu samozwańczemu ratownikowi obłąkany uśmiech i podchodzi do niego swoim chybotliwym krokiem. Żeby nie stracić równowagi, opiera dłoń na Wellingtonie. Najpierw obejmuje jego policzek, po którym go lekko poklepuje z szerokim uśmiechem, jak gdyby sprawdzał kiedy Duke się zdenerwuje. Potem przesuwa rękę niżej, żeby oprzeć palce stabilniej w miejscu, gdzie kark przyjemnie łączy się z ramieniem.
— Podsumowy... Podsumowuwy... GENERALNIE, wracaaam autem. Swoimm — jego brew unosi się lekko ku górze. Ciężko powiedzieć, czy to tylko oświadczenie, czy swojego rodzaju prowokacja. Mężczyzna stoi na tyle blisko, że może poczuć jego alkoholowy oddech. Z całą pewnością nie jest to kłamstwo. Byłoby o nie trudno, skoro niestabilny emocjonalnie pisarz wydoił tego wieczora z pół cysterny różnych trunków.
Paul podnosi trzymaną w wolnej ręce butelkę do ust i pociąga stamtąd spory łyk whisky. Następnie przysuwa ją w kierunku Duke’a. Napijesz się, przyjacielu?
Przesuwa językiem po wewnętrznej stronie dolnej wargi własnych ust.
— Wiem, że chciałbyś spróbować — mamrocze. Mierzy go wtedy uważnym, chociaż mętnym spojrzeniem. Chodzi mu o alkohol, o c z y w i ś c i e.

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
Nie wie już, co robić.
Jego spojrzenie sunie od Paula do butelki, od butelki do Paula, policzki pokrywają się czerwienią, a dłoń nerwowo podryguje. Mógłby się napić. Łatwo wyobraża sobie, jak zaciska palce wokół smukłej szyjki, przyciska usta do chłodnego szkła i zalewa gardło przyjemnym ciepłem. Poczułby się lepiej, prawda? Przynajmniej na chwilę.
Przełyka ślinę i kręci głową.
Nie chce pić.
Kłamstwo. Bardzo chce. Nawet wyrzucenie całego alkoholu, który miał na łódce za burtę nie powstrzymało go przed wyłowieniem taniego wina. Smakowało trochę jak wodorosty i zdechłe ryby, ale po drugim kieliszku to wcale nie miało znaczenia. Nienawidzi w sobie tej słabości. Tej potrzeby otumanienia głowy procentami, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafi wytrzymać z samym sobą.
Potrzebował spaceru, by odpocząć. Brak alkoholu w zasięgu ręki może zdołałby powstrzymać go przed upiciem się w przydrożnym baru. Tym bardziej że prócz starego telefonu z wysuwaną klawiaturą (teraz już takich nie robią) nie wziął ze sobą kompletnie nic. Żadnego portfela, żadnych pieniędzy, żadnych kluczy do samochodu, którego nawet nie posiada. A barmani w okolicznych przybytkach już dawno nauczyli się, że Duke’owi nie należy sprzedawać alkoholu na krechę.
Paul jest jak wąż. Przebiegły, podstępny, ale tak cholernie kuszący, że Wellington prawie sięga po tę butelkę. Prawie.
— Nie do twarzy ci z pijaństwem — mówi chłodno i zamiast na szkle, zaciska dłonie na ciele Delaneya. Jedną ręką obejmuje go w pasie. Biodro przy biodrze, mieszające się w chłodnym powietrzu oddechy, jeden zdecydowanie zbyt przesiąknięty zapachem whisky. Palce drugiej dłoni wplątują się gdzieś między materiał rozpiętej marynarki a przylepioną do piersi koszulę. Duke pomaga Paulowi utrzymać pion, trzyma go mocno i pewnie, stabilizując na nogach. Nawet jeśli dotyk na karku trochę go rozprasza. Nawet jeśli bliskość tego mężczyzny wywołuje w nim kompletnie sprzeczne pragnienia.
Mógłby roztrzaskać mu tę butelkę na głowie, albo przyciągnąć bliżej i zatopić nos w zagłębieniu między szyją a ramieniem. Nie robi żadnej z tych rzeczy.
— Gdzie stoi twój samochód? — pyta, chwytając Delaneya trochę mocniej i zmuszając, by zrobił krok. Jeden, drugi, trzeci, na rozgrzewkę. Kolejne przyjdą już automatycznie. Prowadzi go wzdłuż alejki, między pochylającymi się w ich stronę drzewami i pustymi ławkami. Gdzieś z drugiej części parku dosięga ich śmiech grupy nastolatków, które już dawno powinny być w domu. Przed nimi zaś, w zasięgu wzroku, rysują się kontury kilku budynków. Bar, z którego Paul uciekł. Parking zastawiony samochodami. Kilka domów, które wydają się puste, bo w żadnym oknie nie świeci się światło.
Nie potrzebuje pomocy, by namierzyć odpowiednie auto. Tylko jedna bestia przed barem wyróżnia się od pozostałych, poza tym Wellington (nawet pijany) zdołał zapamiętać, jak wyglądał samochód, który prawie go potrącił. Spierdalaj, powiedział mu wtedy na przywitanie. Na pękniętej wówczas wardze nie został już najmniejszy ślad po uderzeniu.
Puszcza biodro Paula i popycha go w stronę auta, żeby mógł się o nie oprzeć. Przez chwilę ma ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu odejść; doprowadził go do samochodu, Delaney mógłby się w nim bezpiecznie przespać, a rano wrócić do domu. Nie jest to wcale najgorsze wyjście. A jednak Duke zostaje. Klepie się po nogach w poszukiwaniu telefonu i w końcu wyciąga z kieszeni coś, czego obecne nastolatki w życiu nie nazwałyby komórką.
— Kto ma cię odebrać? Masz jakiegoś… — krzywi się — szofera? Lokaja? Dziewczynę?
Chłopaka?

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Paul błądzi dłońmi po każdym elemencie swojego ubrania, które posiada kieszenie. W końcu znajduje kluczyki do auta, którymi nieporadnie macha w triumfującym geście. Nadal jednak musi opierać się o karoserię, żeby utrzymać równowagę. Wygląda na bardzo rozbawionego i już chciałby opowiedzieć na pytanie Duke’a żartem, kiedy ktoś wychodzi z pobliskiego baru, a Delaney jest gotowy schować się pomiędzy autami. Najwyraźniej boi się spotkać kogoś znajomego. Ilość interakcji społecznych zdecydowanie go dzisiaj przerosła.
— Nie. Rucham te, które gdyby odebrały mnie spod tego baru dzisiaj, jutro chciałyby dawać na zapowiedzi. A tak się kurwa składa, że dzisiaj pochowałem moją żonę. Także stałych związków mam wystarczająco na resztę życia — stara się mówić wyraźnie, ale i tak miejscami słowa zamieniają się w niezrozumiały bełkot. Paul stoi z boku auta, po stronie pasażera, więc przesuwa się powoli wokół samochodu, żeby dotrzeć do siedzenia kierowcy. Najwyraźniej nadal planuje prowadzić. Na wysokości bagażnika odbija się jednak od klapy bagażnika i robi krok w kierunku Wellingtona, a następnie się na nim uwiesza. Zerka na telefon trzymany przez mężczyznę w ręku i prycha cicho. Gdzie on chce z tego zadzwonić? Do roku 1973? Wtedy chyba powstał pierwszy telefon komórkowy.
— Lokaja? — przypomina sobie jego słowa i uśmiecha się szeroko. Opiera dłonie na ramionach Duke’a i przysuwa swoją twarz bardzo blisko niego. Niemal dotyka go nosem. Wszystko po to, żeby zmienić swój ton głosu i mówić niczym postać w czarnej masce z peleryną. I nie jest to bynajmniej zorro. Paul zniża głos, gdzieś po drodze gubiąc też wystudiowany posh brytyjski akcent. Najwyraźniej w wydaniu blondyna Batman był Irlandczykiem.
— Dzwoń po Alfreda — charczy mu prosto w twarz. Patrzy prosto w oczy Wellingtona i zastanawia się, dlaczego widać po nim aż taki dyskomfort. Unosi brew ku górze, teoretycznie nadal w roli, ale jest nieco zdziwiony. Na tyle, w jakim stopniu oczywiście pozwala na to jego upojenie alkoholowe.
— Przysięgam, że nadal nie wiem, czy chcesz mi zajebać, czy mnie pocałować. To jest nie do rozwikłania zagadka… — mamrocze, zaciska usta i odsuwa się od niego. Znów zrobiłby krok w kierunku drzwi od strony kierowcy, gdyby z baru, niepostrzeżenie jednak nie wyszła kolejna osoba.
— Paul, kochany, wszyscy cię szukali, dobrze się czujesz?? — kobieta, wyraźnie od niego starsza robi kilka kroków w ich stronę, okrywa się szalem. Obdarza Duke’a przelotnym, oceniającym spojrzeniem, ale całą swoją uwagę skupia na blondynie. — Wróć do środka, porozmawiamy i Bob odstawi cię do domu — przestępuje z nogi na nogę. Znów zerka w stronę nieznajomego, zastanawiając się, czy mogłaby uzyskać jego poparcie. Delaney bardzo powoli odwraca się w kierunku kobiety. Na jego ustach rysuje się delikatny, niewinny uśmiech.
— Powiedz Bobowi, że… Powiedz mu, że może się pierdolić. Nie zamierzam was wszystkich więcej finansować — odpowiada śmiertelnie poważnie, a nawet w świetle latarni widać, jak kobieta lekko blednie, zawstydza się i próbuje skrępowana zaprzeczać.
— Przestań. Mam kurwa dosyć tych wszystkich kurtuazji. Sobotnich kawek. Niedzielnych obiadów. Środowych kręgli. Miłych słówek. Powtarzania sobie, że jesteśmy rodziną. Ona nie żyje. Nie musisz już udawać. Ja też nie muszę już udawać. Więc powiedz swojemu mężowi, że rozwiązanie jego problemów jest jedno. Musi iść do pierdolonej pracy, skoro niepotrzebnie wyprodukował czworo potomków — Delaney mówi, jakby nie miał w planach przestać. Silne emocje, które malują się na jego twarzy, lekko go otrzeźwiły. Jest okrutny, ale mówi całkowicie szczerze. Czasem nawet jego głos załamuje się momentami.
— Rozumiem, że cierpisz. Nie mam ci tego za złe, chociaż jesteś bardzo nieprzyjemny, Paul. Twoja kochana… — kobieta próbuje wyjść z tego z twarzą, ale jej rozmówca wchodzi jej od razu w słowo. Nie zauważa, że przez jego podniesiony ton głosu, ściąga uwagę kilku kolejnych osób, które również wyszły z baru. Pomruk tłumu mówi o tym, że Paul jest pijany. I trzeba go zabrać do domu. Ale on postanawia jednak wypowiedzieć słowa, których z pewnością będzie żałował.
— Nie kochałem jej. Nie kochałem, kurwa, mojej żony. Umarła i nikt jej nie kochał. Możesz… Możecie sobie myśleć, co się wam podoba. Mam to głęboko w… Nie kochałem jej. Ja nawet nie umiem kochać kobiet. I żałuję tylko, że nie odszedłem wcześniej, żeby mogła związać się z kimś innym. Żałuję, że nie żyje. Ale nie mam już dłużej siły udawać. Was też mam kurwa dosyć, wszystkich — kończy swój monolog, w międzyczasie przypadkiem upuszcza kluczyki. Tylko stojący blisko Duke i nieznajoma rudowłosa mogą zauważyć, że po policzku Delaneya płynie pojedyncza łza. Kobieta przypatruje się jeszcze przez chwilę Paulowi, a następnie podnosi kluczyki i wciska je w rękę Wellingtona bez słowa. Ona wyraźnie też ma dosyć syfu blondyna. Zostawia go więc w milczeniu i przechodzi w stronę zebranych pod barem, żeby zabrać ich do środka.
Paul oddycha z rozchylonymi ustami jeszcze przez chwilę. Możliwe, że w ten sposób powstrzymuje kolejne łzy i próbuje się uspokoić.
— Mogę prowadzić — mówi w końcu, świadom, że mężczyzna trzyma w ręku kluczyki do jego auta. Wypowiada to krótkie stwierdzenie w najczystszym irlandzkim akcencie, jaki Duke mógł w życiu usłyszeć.

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
Oczy.
Ta myśl uderza go nagle, zupełnie niespodziewanie, sprawiając, że wzdłuż kręgosłupa Duke’a przebiega chłodny dreszcz. Oczy zawsze mówią prawdę.
Teraz patrzy w szaro-błękitną toń, w to spojrzenie — dotychczas harde i odległe — teraz wilgotne i, mogłoby się zdawać, pełne bólu. Wellington wie, że nie znajdzie w nim żalu. Nie znajdzie w nim również skruchy. Jest tylko cierpienie, którego Paul nie potrafi okazywać, a z którym Duke miał do czynienia zbyt wiele razy, by mógł je teraz zignorować.
Nie myśli długo, nim chwyci mężczyznę za rękę. Ściska palce przez zaledwie kilka sekund i otwiera drzwi od strony pasażera, by pomóc mu wejść do środka. Na idiotyczne przekonanie, że jest w stanie prowadzić samodzielnie, wcale nie zamierza reagować. Przesuwa wzdłuż kryjącego się pod drogą marynarką ramienia, układa dłoń tuż przy karku i chroni głowę Paula, gdy ten wchodzi do samochodu.
Przemawia przez niego… troska.
I szczera nienawiść do tej kobiety i Boba, którzy patrzą na nich zza uchylonych drzwi baru.
Chciałby Paula uratować. Chciałby zapewnić mu spokój. Chciałby na chwilę odgrodzić go od tych podłych ludzi, od martwej żony, od całego bólu, który teraz czuje. Patrzy na niego, stojąc w otwartych drzwiach, ale nie potrafi znaleźć odpowiednich słów. Co w ogóle miałby mu powiedzieć?
Wiem, jak się czujesz? Wiem, jak to jest nie potrafić kochać kobiet? Wiem, jak to jest czuć się samotnym?
Idiotyczne. Kręci głową, sam do siebie, i zatrzaskuje drzwi, może trochę mocniej, niż powinien.
Okrąża samochód i zajmuje miejsce za kierownicą. I dopiero kiedy już siada w zbyt miękkim fotelu, dociera do niego, że… że ten kluczyk, który trzyma w ręce, wcale nie jest kluczykiem. To zaledwie przycisk odblokowujący samochód, mały guziczek, który teraz leży na wyciągniętej dłoni, a Duke… cóż, Duke nie ma pojęcia, co powinien z nim zrobić.
— Jak mam… — Rozgląda się. Widzi przed sobą jeszcze więcej przycisków i kilka wygaszonych ekranów. Marszczy czoło, widocznie skonsternowany. Ostatnio prowadził samochód prawie cztery lata temu, długo przed śmiercią Amy. Tamto auto miało stacyjkę, miało kluczyk, wyglądało n o r m a l n i e. To? To go przerasta.
— Jak mam odpalić silnik? — mamrocze i pochyla się w stronę panelu sterowania, mrużąc przy tym oczy. Burcząc pod nosem coś o dziwacznych unowocześnieniach, których nie ogarną normalni ludzie, wyjmuje z kieszeni okulary, rozkłada je i wsuwa na nos. Pasują mu. Wygląda… z jednej strony trochę starzej, z drugiej — inteligentniej. I jakby seksowniej, jeśli gustuje się w typie profesora.
— Gdzie jest kluczyk? Tutaj nie ma kluczyka. — Podaje Paulowi pilota, którym otworzył samochód, najwyraźniej oczekując, że pijany mężczyzna znajdzie jakieś rozwiązanie. — I włącz nawigację w telefonie. Mój nie łączy się z internetem, a nie wiem, gdzie cię zawieźć.
Przecież nie może go zabrać do siebie.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Mógłby, ale się z nim nie szarpie. Ignoruje też cały ten jego etap panicznego zaznajamiania się z samochodem. Paul jest w tym czasie kompletnie skupiony na sobie (jakby to było jakąś nowością). Mruga jednak powiekami na załzawionych oczach i spogląda na Wellingtona, kiedy ten werbalnie domaga się jego uwagi. Przenosi pełne niezrozumienia wzrok na kluczyk, który dostał do ręki.
— Hej BMW, odpal silnik. I włącz nawigację. Kierunek z…nora — mówi powoli, żeby nie bełkotać, a auto posłusznie wykonuje jego polecenia. Ostatnie słowo wypowiada co prawda dość niewyraźnie, ale mapa załącza się na wyświetlaczu i potencjalnie obiera drogę prowadzącą do domu, w którym mieszka Delaney. Ten z kolei mierzy jeszcze przez chwilę Duke’a wzrokiem, a w końcu marszczy brwi.
— Jeszcze raz trzaśniesz drzwiami do tego wozu z takim impetem, a następnym razem zamknę je na twojej głowie. To nie traktor, kurwa… — mamrocze ze śmiertelną powagą. Nie brzmi jednak zbyt wiarygodnie, kiedy na jego rzęsach wciąż wiszą w porę powstrzymane łzy. Gdyby ktoś go o to zapytał, z pewnością zrzuciłby winę na alkohol.
Bez dalszego komentowania sięga jednak po dłoń Wellingtona i prowadzi ją na drążek zmiany biegów. To wywołuje na jego ustach rozbawiony uśmieszek, ale Paul nie podejmuje tego żartu. Nie będzie z niego drwił więcej, niż to potrzebne. Zabiera dłoń i przesuwa palcem po skrzyni, wypowiadając poszczególne funkcje – tryb parkingowy, jedź, wsteczny. Następnie palcem wskazuje też na przycisk „ENGINE” tuż obok kierownicy.
— Nie musisz z nim gadać, bo prostu wystarczy, że to naciśniesz — wzrusza ramionami i odchyla swój fotel do tyłu. Być może jest mu trochę niedobrze, zanim jeszcze odjechali. Śledzi uważnie każdy ruch Wellingtona, kiedy powtarza ścieżkę nakreśloną przez jego palec i powoli wytacza auto z miejsca parkingowego. Następnie za mocno naciska na gaz, przy zmianie biegu i samochód z szarpnięciem gaśnie. Paul nie odzywa się, tylko komentuje to przeciągłym sapnięciem. Duke prowadzi auto powoli, co z jednej strony Delaney docenia, ale z drugiej to aż nieprzyzwoite, kiedy posiadając taką moc, maszyna ledwo się toczy.
— Zaraz wyprzedzi nas kurwa rowerzysta. Rozumiem, że cenisz sobie czas spędzony w moim towarzystwie, ale w takim tempie dojedziemy do Hampden Park za pół roku... — wyzłośliwia się, ale szybko poddaje. Długa noga bez atrakcji go nudzi. Przez chwilę wygląda przez okno, podążając wzrokiem za mijanymi (powoli) budynkami. W końcu jednak odwraca się w stronę Duke’a.
— Możemy NIGDY nie rozmawiać o tym, co zaszło pod barem? — zadaje pytanie, ale nie czeka na odpowiedź. Wciska na ekranie przycisk muzyki i pozwala, by cały samochód wypełnił się wybraną przez niego piosenką. Najpierw zaczyna dość nieśmiało – uderzając palcami o swoje udo w rytm muzyki. Ale chwilę później HUNGRY EYES pochłania już całkowicie jego uwagę. Pełen alkoholu umysł nie odnotowuje jednak, że czarne BWM zupełnie nie podąża w stronę domu.

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
Jesteśmy w Hampden Park, idioto.
Ledwo się powstrzymał, żeby powiedzieć mu to prosto w twarz. Może przez chwilę cieszyłoby go, że tym razem ma nad Paulem jakąś przewagę (nawet jeśli wynika ona jedynie z chwilowej trzeźwości), ale… nie chce się z nim kłócić.
Ta rewelacja trochę wytrąca go z równowagi i Duke nieopatrznie przyspiesza, przesuwając dłonią po dziwacznym drążku nie tak, jak powinien. Nie do końca rozumie działanie wszystkich tych przycisków, więc gwałtownie zaciska dłonie na kierownicy, kiedy samochód w ciągu sekundy przyspiesza o kilkadziesiąt kilometrów na godzinę. Oczy Wellingtona prawie wychodzą z orbit, pogróżki Delaneya puszcza mimo uszu i skupia się tylko na tym, by nikogo — i niczego — nie potrącić.
Niestety, nie wychodzi. Co prawda Duke w końcu wciska odpowiedni guzik i BMW z piskiem opon się zatrzymuje, ale tuż przed całkowitym zgaśnięciem (notabene ponownym) haruje bokiem opon po krawężniku.
— Kurwa mać! — Uderza otwartą dłonią w sam środek kierownicy i niezadowolony pojazd wydobywa z siebie głośne trąbnięcie. Jest już zmęczony, a — patrzy w boczne lusterko — przejechali dopiero kilka ulic. Tutaj jest cicho. Domy wokół wydają się opuszczone, przechodnie nie tłoczą się na chodnikach, cała dzielnica jest niemalże umarła.
Wellington opiera czoło na kierownicy i bierze kilka głębszych wdechów, nim jego dłoń znowu powędruje w stronę drążka. Tylko że tym razem nie trafia. Trochę nieświadomie, kompletnie przez przypadek, układa rękę na kolanie Paula. Zwleka o dwie sekundy zbyt długo, by zwolnić uścisk i wymamrotać pod nosem jakieś przeprosiny. Jest zbyt zdenerwowany, by w ogóle zdać sobie sprawę z tego kontaktu. Dopiero później, kiedy już odstawi Paula do domu, kiedy już wróci na swoją łódkę i położy się w łóżku, przypomni sobie tę chwilę. I spłonie ze wstydu.
Na razie jednak skupia się na drodze. Samochód znowu rusza, koła toczą się leniwie po asfalcie, a Duke udaje, że wcale nie zauważył, że jedno z lusterek zaczęło się kołysać, bo przed sekundą zahaczył nim o stojące przy drodze śmietniki. Wydawałoby się, że taka bestia jest montowana trochę lepiej, a nie sklejana kropelką.
— To jeden z tych domów? — pyta, bo auto informuje, że za kilka minut będą na miejscu. Brew Duke’a wygina się w łuk, ale mężczyzna wcale nie jest zdziwiony. Nie spodziewał się przecież niczego innego; piękne ogródki, bogato zdobione bramy i trzypiętrowe wille to dokładnie takie sąsiedztwo, jakiego spodziewał się po nadętym pisarzynie.
I look at you and I fantasize
— you're mine tonight
.
Skóra Wellingtona pokrywa się gęsią skórką.
Palce mocno zaciskają się na kierownicy, knykcie bieleją z wysiłku.
Zmusza się, by patrzeć przed siebie.
Now, I've got you in my sights.
Przecież nie będzie się gapił na Paula. Nie będzie próbował szukać jego spojrzenia. Nie powie ani słowa o tym, że kocha tę piosenkę, że lata temu wzdychał do Patricka, że Dirty Dancing to jeden z jego ulubionych filmów.
I want to hold you, so hear me out.
I want to show you what love's all about
.
W końcu na niego zerka. Tylko kątem oka, trochę nerwowo, ale kiedy zauważa, że oczy Paula są zamknięte, odwraca twarz w jego stronę. Idealnie przystrzyżona broda, ostatnia łza zastygła na gęstych rzęsach, nos bez choćby jednego garba. Jest piękny, uświadamia sobie. I ta myśl kompletnie go dobija.
Wydaje mu się, że jest postacią w kiepsko napisanym romansidle. Że ktoś robi sobie z niego żarty, ciągle rzucając ich na tę samą drogę. Że to, jak często na siebie wpadają, nie jest wcale dziełem przypadku. Chciałby to sprawdzić. Chciałby przeprowadzić idiotyczny eksperyment. Mógłby zatrzymać ten samochód, chwycić twarz Paula i po prostu upewnić się: czy jest prawdziwy, czy zareaguje tak, jak Duke o tym marzy i, co ważniejsze, czy jeszcze się po tym zobaczą.
Wciska hamulec.
Łapie spojrzenie Paula.
I paraliżuje go strach.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Paul patrzy na niego i na moment przestaje nieudolnie śpiewać. Zastyga w bezruchu, kiedy uświadamia sobie, że z tym przeklętym nieznajomym łączy go więcej emocji niż z Carol przez ostatnich 10 lat ich wspólnego życia. To nie tak, że był złym mężem. Dobrze, zdradzał żonę. Niejednokrotnie. Ale starał się być dla niej d o b r y. Jej zamknięty Instagram pełen jest ich wspólnych zdjęć. Na niektórych Delaney przywołuje na twarz coś na kształt uśmiechu. Ale nigdy nie… Jego uwagę odwracają światła, które zapalają się przed bramą, gdzie właśnie stoi samochód. Pijany mężczyzna nie zauważył tych ubytków na karoserii. Będzie nad tym rozpaczał rano. Teraz zauważa, że są w zupełnie innym miejscu, niż się spodziewał. Najpierw reaguje paniką. Potem złością. Kaskada emocji maluje się na jego twarzy i marszczy czoło.
— Ja tu kurwa nie mieszkam… — mamrocze, odpina pas i z trudem wysiada z samochodu, zanim Duke zdąży zareagować. Podchodzi bliżej bramy i rozgląda się dookoła. Sprawia wrażenie skonsternowanego, ale nie nieświadomego, gdzie jest. Słyszy, że Wellington wysiada za nim, ale nawet nie odwraca się za siebie. Podchodzi bliżej wejścia na teren posesji. Kilkukrotnie naciska dzwonek. Nikt nie odpowiada, ale na piętrze wielkiego domu zapala się światło. Delaney staje w rozkroku, opiera się dłonią o metalową konstrukcję i odpina rozporek. Obsikuje bramę, zapina spodnie. Podnosi wzrok i widzi postać stojącą za firaną w oknie, w którym zapaliła się lampka.
— Nie przyszłaś na pogrzeb. NA POGRZEB!! — wrzeszczy. — Głupia suko — dodaje jeszcze. Wyciąga rękę ze środkowym palcem wycelowanym w kierunku osoby, której tożsamości Duke nie może znać.
— Nie myśl więc, że ja przyjdę kurwa na twój! — dokrzykuje jeszcze, zanim nie obróci się w kierunku kompletnie skonsternowanego Wellingtona. Robi krok w jego kierunku. Bez większego zastanowienia też kolejny. Wsuwa dłoń, którą wcześniej opierał się o bramę we włosy mężczyzny, tuż ponad karkiem i zaciska na nich palce. Przysuwa swoje usta do jego. Widać, że się waha. Rozchyla wargi i minie sekunda, zanim zdecyduje się go pocałować. Trochę za mocno. Trochę za bardzo smakuje też alkoholem, żeby można było zaliczyć ten pocałunek do udanych. Trwa to krótką chwilę, zanim za jego plecami nie odezwie się głośnik przy domofonie.
— Paul twoja matka prosi, żebyś jechał do domu. Sprawiasz jej swoim zachowaniem ogromną przykrość — męski głos z hiszpańskim akcentem informuje Delaneya, że nie jest tu mile widziany. Nie, skoro się t a k zachowuje.
Blondyn odrywa się od Duke’a, ale jeszcze przez chwilę trzyma rękę na jego karku, przypatrując mu się z zaskoczeniem. Był przekonany, że na to nie pozwoli. Że nie da się wciągnąć w teatrzyk, który ten zainscenizował właśnie dla pani Delaney. Wydaje mu się, że bardzo się pomylił, kiedy pozwala sobie patrzyć prosto w jego źrenice. Zaraz później jednak podchodzi pijackim krokiem do furtki i naciska przycisk domofonu.
— Powiedz mojej matce, że swoją fałszywą troskę może sobie wsadzić w dupę. Ale dopiero jak wyjmie sobie z niej, twojego kochającego forsę chu… — czuje, że ktoś chwyta go za ramię i nie jest w stanie dokończyć swojego kolejnego wylewu szczerości.

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
Zupełnie się tego nie spodziewa.
Jasne, myślał o tym już kilka razy, ale nigdy nie wyobrażał sobie takiej scenerii. W jego głowie nie było smutnego Hiszpana, załamanej matki ani sikania na bramę. Nie było wkurwienia malującego się na twarzy Paula, nie było wszystkich tych przykrych słów, które mężczyzna wypluwa z siebie prosto w zawieszony na ogrodzeniu domofon. W głowie Duke’a byli tylko oni.
Nie wie, jak zareagować. Nie wie, co zrobić z rękami, więc tylko opiera je o maskę samochodu, którą udaje mu się wymacać tuż za udami. Najpierw otwiera oczy szeroko, prawie gubi okulary, ale po chwili daje się porwać temu chaotycznemu, agresywnemu pocałunkowi. Czuje nutę obrzydliwej whisky, ale mógłby przysiąc, że gorycz na języku to naturalny smak Paula, nie alkoholu.
Te kilka chwil odbiera mu zdolność mówienia, gardło ściska się niebezpiecznie, jakby własne ciało groziło, że ma zamiar Duke’a u d u s i ć. Nie mówi zupełnie nic, nie odzywa się nawet słowem, tylko chwyta blondyna za ramię. Odciąga go od bramy, ściska mocniej rozchełstaną marynarkę, wciąga na siedzenie pasażera. Ale tym razem, nim ponownie zatrzaśnie drzwi, chwyta Paula za brodę. Jego palce zaciskają się na policzkach mężczyzny, dwa paznokcie zostawiają w skórze wgłębienie w kształcie półksiężyców.
Musi wiedzieć.
Pochyla się, wolną rękę układa gdzieś w okolicy talii Delaneya, i dzielą ich już tylko centymetry. Nachyla się jeszcze bardziej. Milimetry. Oczy Duke’a odrywają się od rozszerzonych w zdziwieniu źrenic Paula, trzeźwe spojrzenie sunie niżej, w stronę zaczerwienionych ust.
Nie całuje go. Przez chwilę tylko trwa w tym stanie zawieszenia, rozczytując wszystkie reakcje. Widzi, jak mężczyzna przełyka ślinę, widzi, że rozchyla wargi. I to Duke’owi całkowicie wystarczy.
Odsuwa się, odrywa dłoń od ciała Paula i trzaska drzwiami jeszcze mocniej, niż za pierwszym razem.
Zajmuje miejsce za kierownicą, stuka palcem w główny ekran BMW, ręcznie wybiera aplikację nawigującą i wciska ikonkę domu, nie zaszczycając pasażera kolejnym spojrzeniem. Teraz skupia się tylko na tym, by nie wybuchnąć. By nie rzucić się na Delaneya z bogowie tylko wiedzą jakim zamiarem.
Jego żołądek wciąż przypomina ściśnięty supeł, brzuch i część ud zdają się płonąć, a Duke duchowo klepie się po ramieniu, dziękując samemu sobie, że zdecydował się na ubranie luźnych spodni. Prościej jest ukryć reakcję na zachowanie Paula.
Nie chce z nim rozmawiać. Sięga dłonią do radia, wciska „play”, a później wielokrotnie przesuwa kolejkę piosenek, bo irytuje go, że jedyne, co w niej znajduje, to ckliwe romansidła. Dopiero jedenasta nuta go satysfakcjonuje i puszcza ją na tyle głośno, że kompletnie zapomina o obecności mężczyzny.
Przycisza radio dopiero w momencie, gdy samochód zatrzymuje się pod odpowiednim adresem. Uderza palcem w przycisk z napisem SILNIK i wszystkie ekrany, wszystkie światła, wszystkie dźwięki w jednej chwili gasną.
Nawet cisza wydaje się zbyt głośna.
— Masz klucze do domu, czy te drzwi też otwierasz pilotem?

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Paul nie próbuje odzywać do niego przez całą drogę. Jest zagubiony. Wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia to zdecydowanie za dużo. Przez pijaną myśl przechodzi mu, że nazywanie własnego domu Norą a tego, który kupił matce Zmorą nie jest szczęśliwym pomysłem.
— Wiesz, że ten samochód rozpędza się do większej prędkości niż 30 kilometrów na godzinę? — komentuje jeszcze ich ostatnią trasę, zauważając, że szybciej byłoby rowerem i otwiera drzwi. Wytacza się nieudolnie z auta i próbuje znaleźć równowagę. Wydaje się, że szuka czegoś po kieszeniach, w odpowiedzi na pytanie o klucze, ale kiedy znajduje paczkę fajek i chwilę później zapalniczkę, zaprzestaje dalszego przeszukiwania kieszeni. Odpala papierosa i wtedy dostrzega s z k o d y. Naderwane lusterko. Zarysowany bok. Przytarty zderzak. Jak on to kurwa zrobił.
— Nie chciałbym być w twojej skórze, kiedy to jutro zobaczę — prycha i zaciąga się mocno dymem. Dziś nie ma czasu na większą reakcję. Ale doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że kiedy zobaczy swój u k o c h a n y samochód na trzeźwo, ogarnie go niepochamowany szał.
— O ile w ogóle cokolwiek zapamiętam — robi krok w kierunku metalowej furtki i potyka się tak, że nie dość, że wypada mu to, co trzymał w ręku to jeszcze odnajduje się pęk kluczy wejściowych, których Paul sam jednak nie podniesie. Więc jeśli to tu chciał pożegnać się z nim Wellington, to swoją b r a t e r s k ą pomocą musi wykazać się jeszcze kwadrans dłużej. Delaney opiera się o murowany słupek czołem i być może kolejne kroki nie będą dla niego wyczynem, którego w pojedynkę nie zrealizuje. Pozwala się więc mężczyźnie prowadzić, chociaż czuje, że ten nie zdecydował się na to od razu.
Dom nie jest najnowszy, ale jest zadbany. Widać to zwłaszcza w środku. To nie jest jednak wnętrze, które łatwo można byłoby przypisać do Paula. To wystrój, który wyszedł spod ręki kobiety. Beże i pastele, zaskakująca ilość zdjęć na ścianach. Na jednym z nich, pijany aktualnie mężczyzna dotyka ustami skroni uśmiechniętej blondynki, która oplata go dłońmi w pasie. To wyraźnie zdjęcie z egzotycznych wakacji. Następne są już pozbawione tej swobody. Kobieta ma na głowie chustę i uśmiecha się mniej entuzjastycznie. Wyraz twarzy mężczyzny nie zmienia się na żadnym ze zdjęć.
Paul opiera się o ścianę i przypadkiem strąca jedną z ramek, kiedy próbuje przesunąć się w głąb domu. Nie odzywa się. Wygłosił w kierunku Duke’a już zdecydowanie za dużo monologów.
Staje w drzwiach sypialni i sapie, próbując ściągnąć marynarkę. Z kolejnych chwiejnym krokiem znajduje się przy łóżku, na którym opada niezgrabnie i próbuje, bardzo nieudolnie rozpiąć mankiety koszuli, co niezwykle go irytuje.
— W szkole nie ma i nie było żadnego dzieciaka o nazwisku Wellington — wypowiada nagle, zerkając w stronę mężczyzny. — Byłeś tam prywatnie czy s ł u ż b o w o? — pyta, wciąż siłując się z tym nieszczęsnym guzikiem. Chce go zatrzymać? Czy naprawdę jest ciekawy odpowiedzi?

@Duke Wellington

/zt obydwaj!
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Jakiś czas wcześniej wyszło na to, że przesunęli siebie nawzajem w prawo na tinderze, a skoro zrobili to oboje, stworzyli ten słynny match. Jednak ani nie zaczęli ze sobą pisać, ani nikt nawet słowem nie wspomniał o tym podczas wspólnych zmian. Już z tym czuła się dziwnie, a po tym co wydarzyło się ostatnio w restauracji... Cóż, zazwyczaj po takich wybuchowych sytuacjach wszystko wracało do normy, lecz nie tym razem, w każdym razie nie w pełni.
Duma kazała jej poczekać, aż to Hale się do niej odezwie. Wyciągnie pierwszy rękę. W końcu to on był też pierwszym, który podniósł głos, wywołując w lawinowym tempie awanturę - i to nie, że ten jeden raz; zawsze on zaczynał krzyczeć w kuchni. Niemniej, tym razem było inaczej niż bywało do tej pory, więc inaczej należałoby to rozwiązać, a nie ponownie puszczać w niepamięć. Gdyby się dało, pewnie oboje naturalnie by to zrobili i teraz mogliby zachowywać się wobec siebie zwyczajnie. Niestety zwyczajność jakby nie chciała nadejść sama z siebie.
Rozum przypominał, że razem pracują. Po pierwsze, nie wypadało w ogóle robić tego głupiego przesunięcia w prawo. I wcale nie chodzi o to, że aktualnie zaczynała się z kimś spotykać - wtedy, kiedy wyświetlił się jej w aplikacji, jeszcze z nikim się nie widywała i wobec tego nie miała żadnych zobowiązań, także pod tym kątem to było w porządku. No ale poza tym, seriously, co ona sobie myślała? Że umówią się na randkę? Jakoś żadne z nich nie wykazywało do tego chęci odkąd się znali, więc... bezsens. Już się lubili. Łączyła ich dość dziwna relacja, ale w ogólnym rozrachunku na pewno była pozytywna.
Uczucia podpowiadały, że nie chciała tracić tej znajomości, nie chciała aby ona rozmyła się pod naporem niezręczności i niedomówień. Nie chciała powtórki z rozrywki - już straciła jednego dobrego kolegę przez to, że oboje unieśli się tą głupią dumą i nikt nie przeprosił. Nie potrzebowała znów się przekonać, jakie to beznadziejne uczucie udawać, że już się kogoś nie zna.
Naprawdę darzyła Keanana sympatią. Z nim jedynym z całej restauracji wyobrażała sobie jakieś wspólne wyjście na prywatnym gruncie i nie wydawało się jej to czymś dziwnym ani potencjalnie niekomfortowym. Mało znała osób, o których mogła pomyśleć w ten sposób. Starczyło krótkie spojrzenie z zewnątrz na jej życie żeby zobaczyć, że zbyt łatwo odpuszczała te pozytywne znajomości, już nawet ona sama zaczęła to dostrzegać. Więc... ugięła się. Nie od razu, już trochę minęło odkąd zapanowała ta dziwna atmosfera między nimi (to zadziało się jeszcze przed Wielkanocą, czyli dość dawno) ale ostatecznie to właśnie ona wyszła z propozycją pikniku. Przyszła wiosna, zrobiło się ładnie i ciepło. Jeśli coś miało jej dodać odwagi przy tej konfrontacji, to właśnie bliskość natury oraz płynący z niej spokój, ta ożywcza świeżość w powietrzu, delikatny zapach kwiatów, kojące bzyczenie pszczół. Żeby nie takie a nie inne okoliczności, byłaby to sceneria idealna na najprostszy weekendowy relaks, lecz w obecnej sytuacji ciężko było o jakiekolwiek realne odprężenie...
A zatem siedziała sobie na kocu na niewielkiej polanie przy stawie - jeszcze względnie na początku parku ale bardziej na jego uboczu. Nie tłumaczyła się z tego, czemu wyszła z tym pomysłem na spotkanie, Keanan i tak nie pytał, po prostu powiedział że się pojawi. Z jednej strony oszczędziła sobie skrępowania przy wyjaśnianiu tej inicjatywy, z drugiej całe to skrępowanie zebrało się w niej w tym trochę niezręcznym momencie oczekiwania, gdy jeszcze nie musiała mierzyć się z rozmową, jednak zdawała sobie sprawę że ta rozmowa nadejdzie i przy tym nie miała pojęcia, jak przebiegnie. Harper nawet nie przemyślała za bardzo, co miała zamiar powiedzieć, a dotarło to do niej - bardzo dobitnie - w chwili w której ujrzała sylwetkę znajomego rudzielca gdzieś w oddali. W speszeniu pochyliła głowę, spojrzenie opuściła na swoje trampki, niestety mierząc się przy tym z pustką w głowie - poza tym, że miała zamiar się przywitać, nie wiedziała co dalej. Proponowanie na dzień dobry przyniesionych i czekających w torbie przekąsek brzmiało jakoś głupio, z kolei myśl o przejściu od razu do sedna i rozpoczęciu z marszu poważnego tematu totalnie ją zniechęcała.
Słysząc, że mężczyzna podchodzi już bezpośrednio do niej, ze swojego rodzaju ostrożnością uniosła twarz, spojrzenie jasnych oczu kierując w jego stronę. - Cześć, Kean - odezwała się raczej słabo, ale i tak obdarzyła go szczerym uśmiechem. I co dalej, Pearson? Świetne pytanie. Gorzej, że nie przychodziła na nie żadna odpowiedź.

@Keanan Hale
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Keanan Barnaby Hale
Awatar użytkownika
33
lat
179
cm
Szef kuchni
Nowi Zasobni Pracownicy

Pogoda mu sprzyjała, miał dobry nastrój i za żadne skarby świata, nie chciał tego niszczyć. Nie mogła zniszczyć też tego Harper, która przecież nawet nie miała takiego zamiaru. Ostatnie tygodnie były ciężkie przez wahania między nastrojami, jakie odczuwał. Cisza, jaka zapadła między nim a Har po jednej z wielu kłótni, była niczym wybawienie. Potrzebował tego, aby znowu się pozbierać. W pracy i tak panowała zazwyczaj dosyć napięta i toksyczna atmosfera, która nie sprzyjała regeneracji. Dodatkowo grafik był jak o kant dupy strzaskać, mało wolnego, które mógłby wykorzystać na relaks. Pomysł pikniku od początku wydawał mu się głupi, ale nie powiedział tego Harper. Nie powiedział nic, bo czuł, że może przesadzić — po raz kolejny. Nie był idiotą i wiedział, kiedy ugryźć się w język. Blondynka już wielokrotnie słyszała z jego ust, że zasadniczo to jest głupia, pusta, wredna, generalnie szuja i weź stąd spierdalaj. Z drugiej strony musiał jej przyznać, że właśnie taka forma spędzenia razem czasu, może rozgonić czarne tumany, które nad nimi zawisły. Rudy ją lubił, rudy naprawdę ją lubił i nie chciał, żeby praca przekładała się na ich kontakty poza nią. Match na tinderze zdziwił go podwójnie. Trochę nie pamiętał, żeby ją przerzucił na prawo i trochę szok, że ona to zrobiła. Nie, żeby wątpił w to, że on sam może się komuś podobać, co to, to nie. Bo przecież gdyby był kobietą zapewne byłby gigantycznym simpem i ślinił się na swój widok. Bardziej chodziło o to, że Harper nie zachowywała się tak, jakby była nim zainteresowana w inny sposób niż "kumplem od piwa". Chciał wiedzieć, co działo się w jej głowie, kiedy jej palec przesunął go w stronę serduszka. Co ją do tego popchnęło? Czy nie zauważył czegoś, nie był dostatecznie spostrzegawczy? Zawsze czytał z ludzi jak z odkrytych kart, a teraz czuł się trochę zagubiony. Nie traktował tego spotkania jako randki, byłby kretynem, gdyby tak odczytał jej zaproszenie. Nastawił się na luźne bycie tu i teraz, przegadanie tego, co było kijowe i może powiedzenie sobie otwarcie, że w robocie jest, jak jest, ale praca to nie wszystko.

To, że Keanan to nerwowy typ i bardzo szybko można go wyprowadzić z równowagi, od zawsze było jawnym faktem i każdy brał pod uwagę możliwość wywołania awantury w kuchni w mniej niż trzy sekundy. Wystarczyło jedno złe słowo i bardzo krótki lont łapał iskrę, a Hale wybuchał niczym laska dynamitu, albo mina przeciwpancerna pod ciężarem czołgu. Tym czołgiem z reguły była Pearson, odzywając się w najmniej odpowiednim momencie, albo w ogóle się odzywając. Czasami wystarczyło głębsze westchnięcie albo zbyt długie spojrzenie i Keananowi odpinał się pas bezpieczeństwa. Ton jej głosu, ten chłód i pretensjonalność wgryzały się w każdy atom jego duszy, doprowadzając do drgawek. Czepiasz się kogoś, kto od pięciu godzin nie miał czasu nawet wyjść na papierosa albo do łazienki? Licz się z tym, że dostaniesz w odpowiedzi wiązankę bluzgów, które zbierały się na języku od samego początku dnia.

Hale starał się ominąć szeroką forsycję, ale pszczoły, które latały w parku, podniecone ilością młodych kwiatów, orbitowały wokół niego, jak natrętne nastolatki. Odganiając się od jednej puchatej pszczółki, która wyjątkowo upodobała sobie jego czoło i nos, zniosło go na krzak, o który zahaczył ramieniem. Machając prawą ręką przed twarzą, lewą starając się poprawić pstrokatą koszulę, Hale walczył o przetrwanie. Już z daleka było widać, że klnie jak szewc — usta mężczyzny wykręcały się w najbardziej obłe i dosadne obelgi, jakie tylko przychodziły mu teraz w tym kryzysowym momencie do głowy. Nie wziął na poprawkę faktu, że park Hampdent to dosyć rodzinne miejsce i że jego łacina może kogoś zgorszyć. Dlatego walił lawą na prawo i lewo, nie zwracając uwagi na starszą kobietę, która przechodziła z małym chłopcem tuż obok niego. Dzieciak  szybko podłapał kilka nowych słówek, które z entuzjazmem zaczął wykrzykiwać.  Nasiona prostactwa trafiły na bardzo żyzny grunt, kilkuletniej główki. Gdyby Kean miał teraz szansę skupić się na czymś innym niż atak pszczoły, poczułby się dumny, że może pomóc młodemu pokoleniu rozbudowywać słownik o nowe, bardzo przydatne słownictwo. Dzieciak jeszcze mu podziękuję kiedyś za to.

- Siema Harper! - odezwał się do niej z odległości kilku kroków, uśmiechając się w ten swój szeroki, pewny siebie sposób. Obie jego dłonie trzymały uszka plecaka na jego ramionach, w którym schowane miał kanapki i piwo. Nie mógł przyjść z pustymi rękoma, to nie było w jego stylu. Podchodząc do kocyka, zrzucił na ziemię plecak, pozwalając butelką zabrzęczeć radośnie. - Jak tam? Wszyscy w domu zdrowi, napawasz się wiosenną aurą, nie myślisz o tym, jakie życie jest złe i pojebane? - a delikatny uśmiech nie schodził z jego warg, kiedy zanurzał dłonie we wnętrzu plecaka. Walka z pszczołą była ciężka i niesamowicie zacięta, owad był najwidoczniej wysoce przeszkolony w przeprowadzaniu tego typu ataków. Mężczyzna musiał przepłukać gardło i przełknąć jakoś tę idiotyczną sytuację, z którą przyszło mu się zmierzyć. Wygrzebał butelkę z wodą i zamaszystym ruchem nadgarstka odkręcił nakrętkę, rozglądając się po okolicy. Kiedy zbliżył ją do swoich ust, przez jego umysł przeszedł impuls, któremu musiał się poddać, bo inaczej będzie go skręcało, jak diabła polanego święconą wodą... polanego. No właśnie.

Błękitne tęczówki wróciły na Harper. Odrywając plastikową butelkę od swoich warg, zacisnął na niej mocniej dłoń, wystrzeliwując na Pearson porządnego chlusta. Stojąc nad nią, starał się wycelować w sam czubek jej głowy, jakby miał dostać za to dodatkowe punkty w jakiejś chorej grze. Znał blondynkę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że może zrobić się zielona ze złości jak Hulk. Druga opcja to śmiech i przyjęcie tego jako żart, którym był (jak cały Keanan i jego życie) i przejęcie pałeczki w tych dziecinnych wygłupach. Mężczyzna zaśmiał się gromko, odchylając delikatnie ciało do tyłu, pozwalając sobie na szczere rozbawienie, nie dopuszczając do siebie myśli, że dziewczyna może wybuchnąć złością i w ten sposób zniszczyć ten piękny moment. - Jest dostatecznie ciepło dzisiaj, więc mam nadzieję, że nie będzie Cię później męczył katar czy jakieś przeziębienie - rzucił przez śmiech, spoglądając na zmoczoną Har, ocierając knykciem łezkę, która z rozbawienia pojawiła się w jego oku.

@Harper Pearson
Mów mi Klaudia. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yass, please.
Szukam najlepszego przyjaciela z dzieciństwa.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: choroby psychiczne, uzależnienia, wulgaryzmy, nagość, przemoc.

Podstawowe

Osobowość

Eventy

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Chyba obawiała się najbardziej, że będzie drętwo i mało swobodnie, tak jak w ostatnim czasie było drętwo i mało swobodnie kiedy byli razem w Bistrot Pierre - a w każdym razie ona tak odbierała panującą między nimi atmosferę. Tylko może dopowiadała ją sobie, bo po prostu sama czuła się totalnie głupio przez tego całego tindera? Ta opcja nagle wydała się jej wielce prawdopodobna; Harper zdawała sobie sprawę (lecz nie umiała tego wyłapywać od razu), że gdy sama się na coś nastawiała, potrafiła odbierać dosłownie wszystko pod to, co sobie wymyśliła. Nawet jego wkurwienie o to, że zbiła całą paletę jajek, wytłumaczyła sobie tym, że Keanan ma do niej zwyczajnie problem, podczas gdy problemem było to, że nie uważała wystarczająco w trakcie przechodzenia przez kuchnię i wszystko pieprznęło na podłogę. W przypadku jakichś innych składników nie byłaby to może aż taka katastrofa, lecz jajka nie dość, że nie nadawały się do użytku przy gotowaniu, to jeszcze zrobiły niemiłosierny syf.
Sądząc po postawie kolegi, tym zupełnie normalnym przywitaniu z jego strony, naprawdę mogło tak być, że to ona rozdmuchała we własnej głowie nieistniejący w rzeczywistości problem...
- To się nie wyklucza; mogę napawać się wiosenną aurą nie zapominając, jakie życie jest złe i pojebane - odpowiedziała z jeszcze śmielszym uśmiechem, aczkolwiek nadal spoglądała na niego z dołu z obecnym drobnym skrępowaniem. - Tobie zdarza się w ogóle o tym nie pamiętać? - zagadnęła zaraz, oczywiście nie w pełni na serio, czyli w tym samym tonie w którym zareagowała na jego również lekko żartobliwe pytanie.
Zupełnie nieświadoma tego, co miało się wydarzyć za parę sekund, podciągnęła kolana bliżej pod swoją klatkę piersiową i objęła się ramionami za nogi, podczas gdy mężczyzna wyciągał z plecaka butelkę wody. Skąd miała się spodziewać chluśnięcia wodą, no skąd? Z dupy. Wiadomo, że się nie spodziewała, więc gdy nagle zaczęło jej spływać po głowie, aż cała się wzdrygnęła - zaś jej dalsza reakcja była zupełnie bezwarunkowa. - Co jest, porąbało cię? - pisnęła niczym oburzona nastolatka, choć tak naprawdę... przecież nic się jej nie stało. Faktycznie nie było zimno, a ona akurat nie stylizowała sobie włosów, wobec czego trochę wody nie miało zepsuć jej fryzury. To posunięcie z oblaniem jej było na tyle randomowe, że Harper już w następnej chwili dołączyła do kumpla najpierw z lekka nieśmiałym, potem już zupełnie naturalnym śmiechem. Dosłownie poczuła, jak schodzi z niej napięcie z którym zmagała się podczas czekania na niego i wyobrażania sobie tego spotkania - bo jak widać mogli zachowywać się wobec siebie całkiem normalnie, czyli na luzie a nawet głupio. - Niemożliwy jesteś - burknęła w niby obrażonym tonie, ale ciężko było uwierzyć, że rzeczywiście się gniewa, skoro dopiero ledwo co uspokoiła się z trudem z tego ataku śmiechu. Niemniej próbowała jeszcze grać obruszoną chociaż przez tą chwilkę i wywróciła teatralnie oczami, podczas gdy jej dłoń powędrowała do mokrej głowy aby odgarnąć kilka kosmyków z twarzy. - Siadaj, a nie tak nade mną stoisz - dorzuciła po kilku sekundach już zupełnie innym głosem, takim jednocześnie zaczepnym i łagodnym w tym samym czasie.
Odczekała, aż Hale zajmie miejsce obok niej na kocu, obserwując go przy tym pod kątem ewentualnych uników przed wodą – gdyby zachciało mu się powtórzyć ten wybryk. Niestety bądź stety, ta mała akcja z oblaniem jej jakby oddzieliła chwilę obecną od tego zalążka pogawędki, który powstał na samym początku. Z tego względu, po momencie ciszy i przerywającym ją westchnięciu, ostatecznie zdobyła się jednak na poruszenie męczącej ją kwestii. Bardzo naokoło, rzecz jasna, średnio szło jej nazywanie męczących ją kwestii po imieniu. - Po tej jajecznej akcji z zeszłego tygodnia mam strasznie głupie sny – zaczęła w dość charakterystyczny, ewidentnie zamyślony sposób, z wzrokiem utkwionym gdzieś przed sobą. – Dzisiaj na przykład śniło mi się, że dostawca przyniósł nam trzy razy tyle jajek co zwykle, a ty spojrzałeś na nie niezadowolony i od razu zakwestionowałeś ich świeżość. Zrobiło się zamieszanie i, jak to w snach, nagle zupełnie zmieniło się otoczenie. Te wszystkie jajka leżały na łące, na końcu tęczy, jakby wiesz, w zamian za garnek złota czy coś. I zaczął padać deszcz, chociaż powinien padać już wcześniej skoro była tam ta tęcza... No i w każdym razie, jak zaczął padać ten deszcz, to z tych jajek zaczęły wykluwać się pisklaki. I one były zielone. I jak zaczęły wyłazić ze skorupek, to nagle ty znowu byłeś obok, krzycząc na mnie że "mówiłeś, że nieświeże te jajka przecież". - Parsknięcie na koniec dobrze podsumowywało cały ten sen. Była to daleko idąca wariacja względem wydarzenia, które zapoczątkowało u niej swojego rodzaju małą jajeczną traumę – bo od tamtego zajścia nie umiała złapać opakowania z jajkami ani pojedynczego jajka bez nieprzyjemnego dreszczu obawy, że to co trzymała wymsknie się jej z rąk, upadnie na ziemię i oczywiście się rozbije. Straszna głupota jedynie podkreślająca, że Pearson traktowała siebie stanowczo zbyt poważnie.
- A ty… przejmujesz się pracą? – zapytała, przekręcając się nieco do boku i przenosząc na niego spojrzenie świadczące o tym, że zapewne nie chodziło jej tylko o tą jedną sytuację. Bardziej wyglądało, jakby w pozornie luźny sposób chciała poruszyć jakąś głębszą kwestię, ale bez naruszania tejże kwestii bezpośrednio i wprost. Czyli jak zawsze.

@Keanan Hale
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Keanan Barnaby Hale
Awatar użytkownika
33
lat
179
cm
Szef kuchni
Nowi Zasobni Pracownicy

- Nie pamiętać o tym, że jest wiosna? A powiem Ci, że zdarza się. - udało mu się jeszcze rzucić w odpowiedzi, zanim wylał na Harper wodę. Potraktował to pytanie, jako te z kategorii "dosyć głupie". Przecież doskonale wiedziała, jakie miał podejście do rzeczywistości. Nie należał do cichych osób, jeżeli chodzi o mówienie o swoich poglądach. Życie to brudna kurwa. Można się z nią zabawić, może być z nią miło, ale koniec końców i tak skończysz z opryszczką na ustach. I to jeżeli los wyjątkowo się nad Tobą zlituje. Keanan miał dwie opcje — albo zaakceptować to, że życie go nie rozpieszcza, albo sprzeciwiać się jak rozżalony nastolatek. Chociaż ta druga możliwość była niesamowicie kusząca, jego "zdrowy" rozsądek, nie pozwalał mu wyżywać się na czymś, co nie miało nawet twarzy, w którą mógł nawrzeszczeć. Większość jego życiowych problemów wynikała z faktu, że nie walczył z własnymi toksycznymi zachowaniami — aktualnie uważał się za superior human, więc nawet jeżeli zauważał swoje irracjonalne reakcje, to wychodził z założenia, że może sobie na nie pozwolić. Bo jest lepszy od innych. Jest ponad NIMI. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Pearson była jedną z tych osób, które utwierdzały Hale w tym przekonaniu. Nie pracowali razem od wczoraj, miał czas, aby uważnie się jej przyjrzeć i przestudiować ją od deski do deski. To jak się poruszała, krzywo uśmiechała, ukrywając swoje zniesmaczenie, to udawanie, że nic jej nie obchodzi. Keanan praktycznie słyszał, jak wszystkie te zagrzebywane siłą emocje, wrzeszczały w niej po nocach, nie dając jej spać.

- Porąbany i niemożliwy... uuuu, ty uważaj, bo potraktuję to jako komplement — wyrzucił spomiędzy warg, starając się kontrolować ruch przepony, która dalej rwała się szarpana śmiechem. Rudy usiadł obok blondynki, trochę się pokręcił w miejscu, biorąc kilka szybkich głębokich wdechów, żeby się uspokoić. Nie było mu jednak wygodnie, więc już po sekundzie położył się z impetem na plecy. Kiedy tylko usłyszał o „jajecznej akcji", wydał z siebie długi pomruk, przeciągając się bardzo powoli. Jakby już wiedział, że szykuje się seria wyrzutów w jego stronę. Har trafiła na jeden z jego lepszy dni, był na górce, ciesząc się z dodatkowego zastrzyku energii, jaki ofiarowała mu choroba. Gdyby nie to, był pewien, że na samo wspomnienie o jajkach, wstałby i po prostu odszedł, zostawiając blondynkę samą ze swoim skołowaniem. Dzisiaj wyjątkowo mógł rozmawiać bez obawy, że wybuchnie. Zrozumiał jednak teraz, dlaczego wyszła w ogóle z propozycją tego pikniku. I wcale mu się to nie spodobało. Poczuł, że chce go wziąć pod włos i wymusić przeprosiny, których nie miał zamiaru składać. Jeżeli uważała się w tej sytuacji za pokrzywdzoną, musiała jeszcze raz przerobić kilka lekcji z brania szczerości na klatę. Keanan powstrzymał się przed wcięciem się jej w pół zdania, spokojnie czekając na rozwój historii. Zmrużył oczy, wpatrując się w niebo, z jednej strony słuchając Pearson, z drugiej trochę jednak odpływając w swój świat.

- Ej, a powiedz mi... - zaczął, zanosząc się śmiechem, obnażając równą linię zębów - byłem w zielonym wdzianku? - nie wytrzymał, jego dźwięczny śmiech niósł się teraz przez cały park. Wyobrażenie zielonych kurczaków było czystą poezją dla jego duszy i rozbudzało jego i tak wybujałą wyobraźnię jeszcze bardziej. Mężczyzna zakrył wytatuowanymi dłońmi twarz, podciągając nogi do swojej klatki piersiowej. Po krótkim momencie dygotania usiadł, trochę walcząc z grawitacją jak bańska wstańka i spojrzał załzawionymi od śmiechu oczami na twarz Harper. Starał się zrozumieć, czy faktycznie był to dla niej koszmar, bo to, co mu przedstawiła, brzmiało jak całkiem ostry trip na grzybach. - A dodatkowo... Jeeeezzz, Haaar. - złożoną dłonią w pięść, stuknął ją lekko w ramię - Pamiętaj, że nie pracujesz na sali sądowej, tylko w gastro. Nie ja wydrę mordę, to zrobi to większy dupek - odparł, przeciągając swoje słowa, patrząc jej prosto w oczy i marszcząc przy tym brwi. Nie chciał brzmieć agresywnie i jakby robił jej wyrzuty. Jego głos był nadal rozbawiony. Jednak maniera Hale była, jaka była i zazwyczaj ludzie odbierali jego uwagi jako atak. Co zgadzałoby się z prawdą, bo zazwyczaj kąsał. Wiedział jednak, że nie będzie w stanie w żaden sposób wpłynąć na Harper, jeżeli od razu zacznie na nią naskakiwać. Co w ogóle chciał uzyskać? Jakie "wpływanie" wiło się w jego głowie? - ... po pierwsze, dobrze jest uważać, gdzie idziesz i po drugie wyjąć raz na jakiś czas głowę z dupy. - jego dłoń sięgnęła w głąb plecaka, z którego wyjął dwa piwa APA, podając jedno od razu blondynce. - I nie mówię tego, żeby Cię obrazić Harp, ale czasami jesteś jakby jedną nogą w pracy, a drugą w stumilowym lesie - zakończył w akompaniamencie dźwięku obijających się kluczy o szklaną butelkę. Nosił przy nich otwieracz, odkąd skończył 14 lat, kiedy zrozumiał, że jest bardziej przydatny niż plastikowy żeton do wózków sklepowych. Pęk srebrzących się kluczy, wraz z długim miedzianym otwieraczem podał na otwartej dłoni kobiecie, wychylając mały łyk z brązowej butelki. - Aaaaale, ma to też swoje plusy. Śnisz o mnie. Co prawda, jestem złym wilkiem w tej bajce, ale to zawsze coś. - Tak, Kea. Sprawdź, co powie, sprawdź, jak się obroni, zobacz, jak Ciebie będzie chciała obronić. Bo przecież nie jesteś strasznym, złym wilkiem. Ale nie jesteś też świnką w słomianym domku i pozwól jej w to wierzyć.

Keanan wyciągnął przed siebie nogi, przez chwilę przyglądając się swoim butom. Usłyszał jej pytanie, oczywiście, że je usłyszał. Chciał dać sobie jednak chwilę na podjęcie decyzji, co jej odpowie. Każde słowo, jakie teraz ważył na swoim języku, wydawało się albo zbyt ciężkie, alby zbyt trywialne i „lekkie". Nie będzie się przed nią spowiadał. Była zbyt ładna i inteligentna na zakonnicę, ale też dostatecznie nieistotna, aby w tej kwestii kroić dla niej i dla jej satysfakcji swoje serce i podawać na otwartej dłoni. - Har... a czy wyglądam na kogoś, kto się nie przejmuje? Jasne, że się przejmuję.  Nahh... c'mon. Wiesz, jaka jest atmosfera na kuchni. Jeżeli ktoś nie będzie tego trzymał za pysk i się przejmował, to każdy skończy w McDonaldzie - upił łyk piwa, po chwili wracając na nią spojrzeniem, jakby trochę w zamyśleniu. Ale udawał — wcale się nie zamyślił. Rozciągał tę chwilę, przyglądając się jej reakcjom - Tylko to Cię męczy? Bo nie wydaje mi się, żeby to była jedyna drzazga, która Cię uwiera... - prowizorycznie wyciągnął do niej tę pomocną dłoń w zrobieniu kroku do otworzenia się, wyrzucenia z siebie tych żylastych demonów, które ją tak tłamsiły. Robił to jednak bardziej dla siebie niż dla niej. Zawsze celował w najdelikatniejsze miejsce drugiego człowieka. A nie było bardziej wrażliwego punktu, w który mógł zaatakować niż strach i zmartwienie.

@Harper Pearson
Mów mi Klaudia. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yass, please.
Szukam najlepszego przyjaciela z dzieciństwa.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: choroby psychiczne, uzależnienia, wulgaryzmy, nagość, przemoc.

Podstawowe

Osobowość

Eventy

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Harper pozostawała naiwnie nieświadoma co do tego, w jakim stopniu Hale się nią przejmował. Nie, wróć, nietrafione określenie. Lubiła go i zdawała sobie sprawę że - niezależnie od różnych dziwnych sytuacji w knajpie - on też ją lubi. Ale co do jej codziennego udawania, że wszystko gra… chociaż sama sobie przestała wierzyć już jakiś czas temu, to jednak żyła w głębokim przekonaniu, że ludzie naokoło niej nie dostrzegają tej gry pozorów, którą przecież we własnym mniemaniu dość konsekwentnie utrzymywała. Nie śmiałaby nawet sądzić, że kolega z pracy przejrzał ponad to i widział, że chowała się za maską. Maską, której utrzymywanie kosztowało ją o wiele więcej wysiłku odkąd pierwszy raz po latach spotkała Spencera, żeby nie wspomnieć o tym że po każdym kolejnym spotkaniu robiło się tylko gorzej… Nieważne – jej się zdawało, że wiarygodnie oszukuje wszystkich wokół siebie. Wierzyła, że nikt nic nie dostrzega, bo tak rozpaczliwie mocno chciała aby nikt nic nie dostrzegał. Była dumna i pragnęła pokazywać wszystkim, że świetnie sobie radzi i że ogólnie silna z niej dziewczyna. Taaak… let’s all laugh together.
Raczej nie oczekiwała przyjęcia przez niego tej opowieści o śnie w nie wiadomo jak podniosłym nastroju, aczkolwiek powiedzenie że oczekiwała czegokolwiek samo w sobie było daleko idące. Potraktowała tę historyjkę jako swojego rodzaju wstęp do czegoś nieco głębszego, i choć sama musiała po niej prychnąć, to nie wiedzieć czemu jakby w ogóle nie zakładała, że Rudy podda to swojej własnej ocenie…
Byłem w zielonym wdzianku? W pierwszej kolejności posłała mu spojrzenie pełne pożałowania, no bo serio, co to za pytanie… po czym za chwilę znów dołączyła do niego ze śmiechem, którego nie była w stanie powstrzymać – ciężko powiedzieć czy bardziej ze względu na komiczność swojej opowieści i tej ciekawości co do zielonego wdzianka, czy jednak chodziło o zaraźliwość jego reakcji. Jedno było pewne – taki schemat często powtarzał się w jej wykonaniu w towarzystwie Hale’a. Z jakiegoś powodu zazwyczaj najpierw dla zasady w taki czy inny sposób go negowała, by za moment ostatecznie mu przytaknąć czy właśnie zrobić to samo co robił on. Rzecz jasna taka kolej rzeczy nie mogła mieć miejsca w restauracji, która była ich miejscem pracy i gdzie na dobrą sprawę bezsprzecznie rządził Kea, dlatego to jej zachowanie miało prawo bytu jedynie na gruncie prywatnym – a na nim Harper wykorzystywała tę możliwość ile się dało. Po co? Chyba potrzebowała czasem czuć się bardziej decyzyjna w kwestii tego, co robiła, więc decydowała sobie o tym, jak reagowała najpierw, by później dobrowolnie przystać na ewentualnie coś innego. – W zielonym totalnie wyglądałbyś jak ten taki irlandzki skrzat, co nawet pasowałoby do reszty obrazka – odpowiedziała wymijająco gdy fala wesołości minęła, uśmiechając się przy tym w sposób ewidentnie zdradzający, że dokładnie to sobie teraz wyobraziła – Keanan Hale, wersja: Leprekaun
Na jego kolejne słowa pokiwała głową ze zrozumieniem. W całej tamtej sytuacji, w skład której wchodziła ona oraz paleta stłuczonych jajek, oczywiście to ona spowodowała katastrofę w kuchni i należał się jej opierdol. Co prawda Harper była z tych osób, które same od razu rozpoznawały swoją winę i nie potrzebowały nawet nagany (bo już sam fakt popełnienia takiego czy innego przewinienia sprawiał, że czuły się źle), rozumiała jednak, że spowodowany przez nią bałagan oraz utrata składników na pewno budziły emocje i należało się jej to wydarcie japy, jakie zafundował jej wtedy mężczyzna zajmujący przecież pozycję szefa kuchni. – Myślałam, że ty jesteś tam największym dupkiem – odezwała się cicho, niemalże nieśmiało, jakby nie będąc pewną czy może sobie pozwolić na taki żart. Chyba nie chciała, żeby ich rozmowa zrobiła się zbyt serio; po tym małym wyliczeniu w jego wykonaniu uśmiechnęła się mimowolnie, choć na pewno nie było w tym nic, do czego uśmiechać by się mogła, lecz to drobne rozbawienie doborem słów ponownie wygrało. Przy tym wręcz bezwiednie wyciągnęła rękę po piwo, które jej podał, a gdy wnętrze dłoni objęło chłodne szkło, dopiero to przywołało jej świadomość w ten obszar. Opuściła jasne oczy na butelkę, strategicznie przyglądając się jej podczas kolejnego komentarza pod swoim adresem. Ponownie dała się rozśmieszyć niecodziennemu sformułowaniu – tego typu wstawki, o ile nie chodziło o coś szalenie poważnego, potrafiły jej załagodzić odbiór krytyki na tyle, aby nie chowała o to urazy. Zresztą, akurat w tym przypadku zgadzała się z Keanem. Zdawała sobie sprawę że – zwłaszcza w ostatnim czasie – bywała nieobecna w tu i teraz, ponieważ jej głowa nie pytając o zgodę zabierała jej myśli do zupełnie innej czasoprzestrzeni. Chyba tylko nie sądziła, że daje to po sobie poznać, więc w tej kwestii rozczarowała samą siebie. – Powoli zbliżam się do końca studiów, dużo się przez to dzieje… – mruknęła w ramach wyjaśnienia – nie było ono prawdziwe, ale po poddaniu go na szybko ocenie blondynka uznała, że się nadaje. Na pewno nadawało się o wiele bardziej od tego faktycznego.
Przyjęła od niego pęk kluczy z otwieraczem i pochyliła się nad swoją butelką, by pozbawić ją nakrętki. Może nie zrobiła tego jakoś nieporadnie, lecz po mało pewnych ruchach dało się łatwo ocenić, że nie powtarzała tej czynności szczególnie często. Niemniej piwo zaraz zostało odbezpieczone, zaś dziewczyna przeniosła swoje jasne oczy na kolegę. Tym razem posłała mu spojrzenie pełne politowania, chociaż nie powiedział właściwie nic takiego. Po krótkim namyśle była przekonana, że po raz kolejny z niej żartował. - To jest według ciebie plus? Na twoim miejscu lepiej bym się nad tym zastanowiła, wiesz? Poza tym, żaden z ciebie straszny wilk, to na pewno – odbiła jego ton, w jej odczuciu kompletnie niepoważny, choć akurat przemycała w nim to, co myślała naprawdę. To be fair, znając swoją głowę, na czyimś miejscu nie chciałaby pojawiać się w snach Harper Pearson. Nawet więcej – nie chciałaby mieć z Harper Pearson w ogóle nic wspólnego. Co zaś do tego wilka… wobec innych ludzi zazwyczaj utrzymywała chłodny dystans, lecz po jego przełamaniu – co przy odpowiednim podejściu nie musiało okazać się trudne - dość naturalnie wpadała w łatwowierne przypisywanie drugiej osobie niemal samych dobrych cech i zamiarów. Jakby zakładała klapki ograniczające pole widzenia do tego, co dobre. W końcu kto chciałby się rozczarować człowiekiem, któremu zdążyło się już w jakimś stopniu zaufać? No właśnie.
Nie pospieszała dalszej rozmowy. Sama w jakimś niewielkim stopniu się zadumała, zapatrzyła gdzieś w zieloną przestrzeń i nawet nie popiła jeszcze ani razu piwa. Nie odcięła się jednak zupełnie – wraz z ponownym odezwaniem się mężczyzny wróciła do niego spojrzeniem, łapiąc fokus na niebieskich oczach. Znów skwitowała jego słowa parokrotnym skinieniem – i już niczym więcej. Owszem, sama zadała pytanie, niemniej nie miała wcale zamiaru gadać o tym, jak funkcjonowała restauracja. Kwestia zasad tam panujących jako taka była jej z grubsza obojętna. Okej, kiedy zaczynała, doznała szoku co do tego, jaka atmosfera panowała niekiedy w kuchni, ale z czasem przywykła i nauczyła się niejedno ignorować. Chodziła tam, żeby dorabiać, i to nie najgorzej biorąc pod uwagę nierzadko eleganckie napiwki. Nie oczekiwała, że będzie spędzać miło czas i ze wszystkimi się przyjaźnić… co nie znaczyło, że nie chciała pielęgnować tej jednej – jak się jej wydawało – dobrej znajomości.
Niekoniecznie chciała przechodzić do sedna od razu, niemniej pytanie Rudego zostało przez niego bezbłędnie wycelowane. - Nie, nie tylko to… Znaczy… – zakłopotała się i opuściła wzrok, nawet jeśli nie chroniło jej to przed jego wzrokiem, który mógł obserwować drobne oznaki zdenerwowania na jej buzi. - Między nami wszystko w porządku, Kea? – Zerknęła na niego jedynie przelotnie, tylko kątem oka, jakby obawiając się możliwego wyrazu na jego twarzy. Pytanie mogło wydawać się trochę głupie, bo przecież właśnie siedzieli razem na tym umownym pikniku, czyli spędzali razem czas poza pracą - choć wcale nie musieli. Jednak ona nauczyła się już, że takie wyciąganie wniosków na podstawie własnych domysłów mogło bardzo łatwo skończyć się bardzo dużym rozczarowaniem. Wolała usłyszeć coś przykrego od razu, niż po jakimś czasie mierzyć się z zawodem tym poważniejszym, im więcej tego czasu upłynęło. - Chciałabym, żeby było w porządku – dorzuciła jeszcze naiwnie, ryzykując to drobne otworzenie się przed nim. Czasem naprawdę chciała zaufać drugiej osobie i z jakiegoś powodu Hale wydawał się jej dobrym wyborem.

@Keanan Hale
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Odpowiedz