006. I'm short of breath, standing next to you
I'm out of my depth at this altitude
[ @Paul Delaney ]
Pięć dni.
Nie ruszył alkoholu od pięciu dni.
No, nie licząc może wychylonej wczoraj szklaneczki whiskey i pełnego kieliszka najtańszego, czerwonego wina, jakie znalazł w lodówce — poza tym
jest czysty i, co za tym idzie, trzeźwy. Wcale mu się ten stan nie podoba. Ludzie są za głośni, świat zbyt kolorowy, pies na sąsiedniej łódce ujadał przez całą noc. Rano Duke’a dopadła chandra, bo uświadomił sobie, że jest czterdziestopięcioletnim singlem z zerowymi szansami na poprawę sytuacji bytowej. Musiałby chyba wyjść za przystojnego, bogatego mężczyznę, a takich, niestety, w Eastbourne nie ma; myśl, że resztę życia spędzi na rozwalającej się łódce, na którą trzy lata temu wydał ostatnie pieniądze, potwornie go przybiła.
Prawie sięgnął po wódkę. Patrzyła na niego ze środka stolika, bo tam zostawił ją w zeszłym tygodniu. Patrzyła i śmiała się mu prosto w twarz, powtarzając, że przecież
nie wytrzyma. I po co w ogóle próbował? Przecież na tym świecie nie ma niczego, dla czego warto być trzeźwym. Nie ma niczego, co potrafiłoby go cieszyć. Nie ma niczego, ale jest
ktoś.
Ktoś, kto zdołał wzbudzić w nim emocje.
Ktoś, kto wyciągnął z niego wszystko, co najgorsze i uznał, że jest
piękne.
Może są pokręceni, oboje. Może to tylko idiotyczna fascynacja, wizja zmęczonego alkoholem mózgu. Może
i l u z j a, a śliczny chłopiec z parkingu wcale nie istnieje. O wiele prościej byłoby pogodzić się z myślą, że po prostu
zwariował, niż…
Nie, nieważne. To nic takiego; nic ważnego; nic, czym warto sobie zawracać głowę. Nic, o czym powinien myśleć na trzeźwo (chociaż w stanie upojenia nie myśli o niczym innym). Chce się przejść. Odetchnąć świeżym powietrzem, pozbierać myśli. Przetworzyć wszystko, czego dowiedział się o — nie musi nawet sobie przypominać, bo pamięta doskonale —
Paulu Delaneyu, który z jakiegoś powodu każdą książkę podpisuje drugim (co ciekawe, irlandzkim) imieniem.
Nie potrafi wskazać historii, która spodobała mu się najbardziej. Czy ta, w której bohater ucieka przez okno, bo nie może już patrzeć na kochankę, czy może ta, w której spotykają się na przystanku autobusowym, bo główna postać uznaje, że w razie porażki po prostu ucieknie. Widzi w tych ludziach Paula. Czasem widzi w nich samego siebie.
Starał się nie rozkładać tych powieści na części pierwsze, próbował po prostu cieszyć się lekturą, ale analityczny umysł, chwilowo niezasilany alkoholem, tęsknił za rozgrywką. Za wysiłkiem, za zagadkami. Stworzył więc, powoli, strona po stronie, rozdział za rozdziałem, krótki, choć bardzo wnikliwy, rys psychologiczny
autora.
Mężczyzny, któremu kilka dni temu wręczył kwiaty.
Mężczyzny, któremu dwa tygodnie wcześniej prawie złamał nos.
Mężczyzny, którego nie potrafi wyrzucić z głowy.
Mężczyzny, którego powoli zaczyna rozumieć.
Badanie Paula Delaneya go ekscytuje. Przegląda jego zdjęcia, szuka kont w social mediach, wczytuje się w nadęte, pełne pięknych wypowiedzi wywiady. To, co znajduje w sieci, wcale nie odpowiada temu, co tworzy w swojej głowie. Nie wie, którą wersję ślicznego chłopca chciałby uczynić prawdziwą.
W otoczeniu zieleni dobrze mu się myśli. Szumiące drzewa kojąco działają na napięte nerwy, ciekawskie ptactwo przypomina Duke’owi, że na tym świecie są jeszcze przyjazne istoty. Ludzi nie lubi. Cieszy się więc, że jest sam. Cieszy się, że nie widzi…
Tych niebieskich oczu. Rozciągniętych w krzywym uśmiechu ust. Dłoni zaciśniętej na butelce zbyt drogiego alkoholu, by mógł Wellingtonowi smakować.
— Może jestem tylko przypadkowo zagubionym turystą, a może los chciał, żebym akurat teraz skierował swoje kroki w twoją stronę — mówi pierwszą rzecz, jaka wpada mu do głowy. Bogowie tylko wiedzą, dlaczego jest to pierwszy wers „Świtu”.
Wpatruje się w pijanego Paula, ocenia jego stan na — łagodnie mówiąc — nie najlepszy, więc pochyla się i wyrywa z dłoni mężczyzny butelkę. Odstawia ją na chodnik przy ławce, nawet nie zaglądając do środka.
— Odstawię cię do taksówki. — Chwyta Delaneya pod ramię, by poradził sobie ze wstawaniem.
Nie zadaje pytań. Nie chce wiedzieć, co doprowadziło go do tego stanu. I chociaż podczas ostatniego spotkania wykrzyczał, że ma nadzieję, że nigdy więcej się nie zobaczą, to
cieszy się, że Paul wciąż jest gdzieś obok. Zwłaszcza taki otumaniony.
Jest szansa, że prościej będzie znieść jego obecność.