Wczesnym rankiem ciężko było spotkać Rayleigh na zewnątrz, wyjątkiem było kilka opcji, a jedna z nich miała miejsce dziś: wracała z melanżu.
Nie wiedziała, która jest godzina, ale przespała się jakoś między szóstą a ósmą i dobrze, bo gdyby nie, to byłaby nie do życia. Kac co prawda męczył, wszystko bolało, a że dała się poczęstować też jakąś tabletką, o tej dziewiątej, czy która była, czuła że działanie wspomagacza pomaga jej teraz też walczyć z efektami uchodzenia z jej organizmu przyjętych tej nocy substancji.
Imprezie też świat zawdzięczał
aktualny strój Ray (KLIK!), choć niedaleko odbiegał on od jednej z jej dwóch podstawowych norm. Zresztą i tak obie te normy były rebel, tyle że ta chyba bardziej. Ze zbolałą dumą więc lazła po ulicach, nie przejmując się tym, jaki obrazek sobą stanowi. Chuda 16-17-latka, z rozpuszczonymi niestarannie długimi włosami, z oczyma podkrążonymi i naturalnie, i dodatkowo wskutek rozmazanego taniego tuszu, z papierosem w jednej dłoni i prawie pustą puszką piwa (ostatnie dwa łyki) w drugiej – powinna zostać zgarnięta przez psy, bo całą sobą naruszała chyba tak zwany porządek publiczny, a może i jakąś przyzwoitość.
A ona miała przecież w dupie takie wartości – gdyby teraz pojawiła się policja, dałaby drapaka gdzieś w zaułki, a jako że było w miarę spokojnie, to tylko przyciągała to czy tamto oburzone lub zdegustowane spojrzenie. A może były i inne spojrzenia – nie interesowała się tym bardziej, niż przyjemność, którą sprawiało jej w ogóle prowokowanie i nastoletnia nachalność jej przesady.
I lazłaby tak niespiesznie, gdyby jej uwagi nie zwróciło rusztowanie. A na nim – chłopak. Stała chwilę, przypatrując się mu, aż zdecydowała najwyraźniej, że i tak nie ma się dokąd w życiu spieszyć, i przysiadła prosto na chodniku, opierając się plecami o słup ogłoszeniowy jakieś cztery metry od niego.
Obserwowała w ciszy jego pracę, niezauważona, aż dopiła piwo, do puszki wrzuciła niedopałek.
– Weź tam dopisz w którymś momencie „Fuck police”, albo coś, nie? – zaproponowała z nieco ironicznym uśmieszkiem, ale jeśli się odwrócił – nie patrzyła na niego. Lewą nogę miła wyciągniętą prosto przed siebie (co przeszkadzałoby przechodniom, gdyby jakiś tędy szedł), prawą zgiętą w kolanie, i przechylała się na lewo, szukając czegoś w znajdującej się obok niej na chodniku ręcznie pozszywanej z kawałków materiału i skóry torbie na ramię.
–A w ogóle co to w sumie będzie? – dodała jeszcze, po czym dało się słyszeć, jak mówi pod nosem:
– Kurwa no, gdzie ta zapalniczka jest? – nachyliła się głębiej nad torbą.
@Jay Chambers