Ethan wciąż mierzył go wzrokiem, patrząc na uciekające ku drodze lub w bok oczy mężczyzny. Tam, gdzie powinny być skierowane, lecz doskonale dostrzegał w kierowcy potrzebę ratowania się, byleby nie złapać kontaktu wzrokowego, zachowując przy tym taktyczne milczenie. Dawał mu mały, psychiczny wycisk, bo tak go po prostu naszło.
-
Dobra, gościu, już się tak nie spinaj. Tylko żartowałem. – w jednej chwili twarz Ethana zamieniła się z twardej i groźnej w roześmianą. Opadł plecami o fotel, zwiększając dystans między nimi, gdyż już praktycznie od tyłu, oblepiał sobą fotel kierowcy. W jednej chwili,
czuć na sobie czyjś oddech nabierało dosłownego wymiaru. Na szczęście bądź nieszczęście dla Viktora, mógł wyczuć jedynie perfumy Byredo Tobacco Mandarin oraz woń wypalonego tytoniu, który ciągnął się przy buzi jego klienta.
-
No tak, przecież tak właśnie powiedziałem. Czy ja nie wyraźnie mówię? Wszyscy, kurwa, wiedzą gdzie. Po prostu jedź. – Ethan przewrócił oczami, a następnie rozejrzał się po wnętrzu samochodu z rosnącym niesmakiem. Kołysał się wraz z samochodem, sunącym po kamiennej ścieżce. W swoim stylu skomentowałby gust pseudo projektanta, ale aktualnie walczył, by przetrwać tą karuzelę. Coraz bardziej nienawidził tej okolicy.
-
Jakiej do cholery Ameryki? – zapytał z oburzeniem, zastanawiając się, czy koleś jest głuchy czy głuchy? W końcu, jak mógł nie wychwycić jego dostojnej angielszczyzny, która tak brzmiała tylko w jego uszach, a tak naprawdę brzmiała twardo przez niemieckie naleciałości w mówieniu? –
Dobra, byłem dwa tygodnie temu. W Nowym Jorku. Byłeś w Nowym Jorku? – zapytał Viktora, na krótko znów wychylając się do przodu, niemal do jego ramienia, wyczekując odpowiedzi i chcąc się przymilić. –
Zajebiste miasto. Tylko brudne. I wszędzie są szczury. Aż, kurwa, niepojęte. Codziennie rozstawiają jakieś trutki i pułapki i wyrzucają truchła do śmieci, czyli na ulice. Nawet w tych pięknych, pieprzonych wieżowcach. – ciągnął swój monolog, powracając ciałem do swojej strefy.
Bezczynne siedzenie trochę go nudziło i lekko męczyło. Ni stąd, ni zowąd przybrał pozycję przygotowującą do położenia się, co też zaraz uczynił na całej długości kanapy pojazdu. Jedną nogę kulturalnie postawił na dywaniku, drugą zaś oparł o tapicerkę na drzwiach. Odetchnął ciężko, patrząc się w sufit. Teraz, zupełnie inaczej odbierał całą przejażdżkę, czując się, jakby lewitował w ciemnej, ciasnej przestrzeni, które przeszywane były bliżej niezidentyfikowanymi, świetlnymi błyskami, dobiegającymi z otoczenia na zewnątrz.
Pogrzebał w kieszeni marynarki i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Odrzucił ją na bok, a peta wsunął między wargi i podpalił, wypuszczając kłąb dymu z odgłosem ulgi. Przerzucił swoją blond grzywę do tyłu i zatracił się chwilowo w przemyśleniach, co nie trwało wcale tak długo.
-
Zaraz się tu udusimy. – oznajmił zaskoczony, kaszląc ze dwa razy. Wyciągnął rękę za głowę, do drugich, tylnych drzwi i próbował wymacać przycisk otwierania okien. Zadanie zakończyło się niepowodzeniem. Zamiast tego, natrafił na manualną gałkę. I chyba tylko dlatego wiedział do czego to służy, bo z ojcem oglądał nie raz jakieś klasyki i paroma pewnie się przejechał.
-
Typie, ile ten wóz ma lat? – zapytał, a następnie zaczął kręcić. Obracał rączkę, jednocześnie wpuszczając nocne powietrze do środka. Okno opuszczało się do momentu, aż gałka niespodziewanie została w dłoni Ethana, którą to trzymał teraz w powietrzu nad swoją głową. –
Co jest, kur… – zapytał głośno sam siebie lub niebiosa lub jakieś przeznaczenie, które rządziło całą sytuacją. Odrzucił część na podwozie, nie specjalnie przejmując się tym, czy Viktor widział wszystko czy nie. W sumie, mógł równie dobrze
coś usłyszeć.
-
Weź głośniej. – rzucił nagle Oakes, gdy usłyszał lecące z głośników dźwięki akustycznej gitary. Na moment zrobił się grzeczny, zatracając się w chwili z palącym się papierosem w ustach.
Country roads,
Take me home,
To the place,
I belong,
West Virginia,
Mountain momma,
Take me home,
Country roads.
Wtórował Johnowi Denverowi, podśpiewując na głos refren. Przy tym, zupełnie nie zważał na fakt, dokąd jadą, jak jadą i kiedy dotrze do domu. Bo był przekonany, że właśnie tam się udają. Nieświadomie, był skazany, na łaskę Viktora.
-
Gościu, dlaczego ty w ogóle jeździsz tak późno? Nie męczy cię to? – zapytał po chwili, gdy klasyk country zamienił się na coś innego. Mała nostalgia, która go dopadła, a która mogła objawić się chyba tylko w takim stanie, w jakim był, spowodowała, że zadane pytanie padło jak najbardziej normalnie.
@Viktor Groves