Przez moment poczuła się sama ze sobą bardzo dziwnie – w pewnym sensie
wykorzystywała sytuację, a ta świadomość wpędzała ją w drobne poczucie winy. Bo przecież wiedziała, że powinna trzymać się od Harvey’ego z daleka, a takie wręcz beztroskie kontynuowanie rozmowy z jego młodszą siostrą z pewnością nie zaliczało się jako trzymanie należytego dystansu. Nie wspominając o tym, że mogło okazać się niebezpieczne, co Pearson powinna uzmysłowić sobie już po tej pierwszej sytuacji, w której musiała szybko zareagować żeby nie oberwać nieświadomie wymierzonym ciosem, mogącym potencjalnie wywołać u niej falę przykrych wspomnień i emocji. Nie, żeby stanie naprzeciwko byłego narzeczonego ich w niej nie budziło, bo właśnie budziło, lecz nie w stopniu niedającym się kontrolować i tłumić. I teraz pojawia się pytanie – po co w ogóle się na to wystawiać? Po co ryzykować? Nie umiałaby odpowiedzieć, co ją do tego ciągnęło. Możliwe że dotarło do niej, jak niepewne było, czy jeszcze tak na siebie przypadkiem trafią… Tylko czy nie o to chodziło jej ostatnim razem? Czy sama nie stwierdziła, że mieszanie się w swoje sprawy jedynie wszystko utrudnia i komplikuje? Na pewno powiedziała coś takiego, jeśli nie wprost, to z takim przekazem. I niby chciała, żeby było łatwiej, tak jej jak i jemu… Ale z jakiegoś powodu teraz, po tym jak ostatnio mu wyrzuciła, że kontakt z nim
pogarsza sprawę (cokolwiek on przez to zrozumiał, bo w sumie chyba nie nazwała wprost co takiego konkretnie pogarszał), sama do tego kontaktu dążyła. Prawie przy każdym ich spotkaniu to ona uciekała, albo zamykała się, albo odpychała go mniej lub bardziej wyraźnie. A nagle nie wiedzieć czemu się jej odmieniło i oto zabiegała o podtrzymanie rozmowy z Rosie, pośrednio z nim. Funny? Yes. But not funny
haha. Funny
weird.
Złapała się tematu koni trochę przez przypadek – nie była jedną z tych dziewczyn, które jak nakręcone opowiadają wszystkim naokoło o swoim hobby… co nie znaczyło, że nie umiałaby się rozgadać. Zadała jednak to pytanie nie w tym celu, a zwyczajnie zahaczyła o to, o czym siedmiolatka sama wcześniej wspomniała. Gdy okazało się, że nie rozumiała określenia
kucyk, Harper początkowo też nie zrozumiała… że to może nie jest taka znowu wiedza powszechna. Właściwie nieraz zdarzyło się jej usłyszeć, że niektórzy dorośli brali kuce za źrebaki, mimo że od źrebaków różniły się znacząco budową. Już miała to wyjaśnić, lecz uprzedził ją Harvey. Tak było nawet lepiej, bo odniósł się do czegoś, z czym dziewczynka miała do czynienia i wobec tego mogła pojąć tą różnicę, zaś blondynka mogła przy tej okazji uśmiechnąć się do porównania
te jak z bajki. Urocze. -
Nawet bardzo lubię. Chyba zaczynałam się uczyć jeździć jak byłam w twoim wieku, albo może niewiele starsza… – zaczęła odpowiadać na skierowane do niej pytanie, robiąc w trakcie małą pauzę na rozważenie, w jakim iść kierunku żeby się przy tym nie rozpędzić – ale wychodziło na to, że nie musiała się tym martwić.
A więc mała chciała na konie. Aż cisnęło się jej na usta powtórzenie po dziewczynce
Harvey, obiecałeeeś, po czym wygięłaby wargi w smutną podkówkę, jednocześnie unosząc brwi i obdarzając go błagalnym spojrzeniem – co oczywiście miałoby być takim małym, niegroźnym żartem… ale to nie byłaby odpowiednia reakcja, ponieważ to ani nie była jej sprawa, ani nie był to sposób, w jaki wypadało jej odnosić się do Spencera.
Na pewno nie spodziewała się tego zaproszenia – to znaczy właściwie to pytania, lecz w praktyce wypadło jak wypadło. I choć Rosie obdarzyła ją przy tym takim rozbrajającym spojrzeniem, Pearson nie mogłaby się zgodzić. Rzecz jasna nie chodziło o siedmiolatkę. Co prawda nie była z nią w żaden sposób związana, niemniej nie miałaby najmniejszego problemu z tym, aby zająć się nią, gdyby ta została przywieziona do stajni, w której Harper „była” od jakiegoś czasu i stopniowo robiła tam coraz więcej, więc zapewne mogłaby też dogadać to i owo w tej sprawie. Co więcej, zrobiłaby to chętnie, ponieważ – jak już zdążyło paść – dziewczynka ją jakoś tak urzekała i rozczulała. Jednak w tym pakiecie był też jej starszy brat, także… no nie bardzo. I w tym momencie chyba nawet nie do końca rozchodziło się o to, że blondynka nie chciała przebywać w jego obecności
(bo wychodziło na to, że mogła chcieć) – to zwyczajnie raczej nie wchodziło w grę. Niemniej odmówienie nie przyszło jej naturalnie, a zanim coś z siebie wydusiła, brunet wniósł słuszną uwagę. Zrozumiała, co nim kierowało aby pouczyć siostrę, że nie powinna zapraszać gdzieś obcej osoby. Patrząc na to, jak łatwo się od niego oddaliła, nie informując go o tym, a także jak łatwo nawiązywała kontakty, uczulanie ją na to, że nie należało być aż tak otwartym wobec nowopoznanych osób było jak najbardziej zasadne. Chociaż to określenie
obca osoba ukłuło ją, nawet jeśli także było pod pewnym kątem adekwatne. Nie dała jednak tego po sobie poznać, nie będąc w tej chwili w centrum rozmowy mogła liczyć, że bardziej wymuszone utrzymywanie uśmiechu nikomu nie rzuci się w oczy. Z kolei wtedy, kiedy uwaga wróciła do niej, kwestia strachu bruneta przed końmi zdołała ją delikatnie rozbawić.
Ta cała interakcja była dla niej taka słodko-gorzka, lecz najwyraźniej udział gorzkiego nie przeważał. Albo inaczej – ta w pewnym sensie „słodka” strona, nawet jeśli znacznie mniejsza, trzymała ją tu na miejscu.
I pod znakiem dla niej „słodkiego” padło parę następnych wypowiedzi, aż musiała sobie zakryć jedną dłonią usta, kryjąc pod nią uśmiech - za szeroki (nawet jeśli wcale nie wypadał szczególnie szeroko) by chciała i czuła że wypadało się jej do niego przyznać. Jej chwilowy nastrój zmieniał się zbyt szybko, i choć może nie wpadał ze skrajności w skrajność, to jednak jego amplituda była spora, co świadczyło o wewnętrznym rozchwianiu blondynki. Część jej reakcji pozostawała niedostrzeżona przez rodzeństwo, kiedy w danym momencie akurat mówili do siebie nawzajem i wobec tego na nią nie patrzyli, ale gdyby tak się jej przyjrzeć, to nie wyglądało to, ani nie świadczyło o niej wyjątkowo dobrze. Dobrze za to, że poza odruchami mimicznymi panowała póki co nad tym, co i jak mówiła.
Na zapewnienie Spencera, że wcale się nie bał, pokiwała parę razy głową, odzyskując przy tym więcej powagi. Również względnie poważnym tonem powtórzyła jego przedostatnie słowo –
zasadnicza, w ten sposób chcąc potwierdzić jego zdanie przynajmniej pozornie, bo swoje przy tym mogła pomyśleć. Nie uważała jednak, że strach – bądź respekt, jak zwał tak zwał – przed dużymi i nie w pełni obliczalnymi zwierzętami jest czymś głupim czy nieuzasadnionym… co nie znaczyło, że w duchu nie rozbawił jej obraz wielkiego faceta, obawiającego się wyciągnąć choćby rękę w kierunku zupełnie spokojnego konia. Nerwy – zapominała się, może głównie w swojej głowie, ale to i tak już było za dużo.
Sprowadzenie na ziemię przyszło, jak to zazwyczaj bywa, nieoczekiwanie.
Ja lubię koleżanki Harvusia. Świetnie. Konkretne imiona były o wiele gorsze niż jakieś tam wyobrażenia, i chociaż same w sobie nie mówiły zupełnie nic (nawet z tymi krótkimi opisami (swoją drogą, ciekawe w jaki sposób Rosie określiłaby ją, gdyby jej też przyszło znaleźć się w takiej wyliczance)), niemniej stanowiły coś w pewnym sensie namacalnego, a z przyczyn, które trudno byłoby logicznie wytłumaczyć, ta namacalność okazała się dla blondynki bolesna. Mięśnie na jej twarzy napięły się w dziwnym, bliżej nieokreślonym wyrazie, spojrzenie zauważalnie się rozmyło, a ona nie umiałaby wyrazić, jak bardzo była mu wdzięczna, że przerwał siostrze w trakcie. W jakimś drobnym stopniu była ciekawa dalszego ciągu, ale jednocześnie naprawdę nie chciała go poznać. Gdyby w tej sytuacji chodziło o kogoś, kto rzeczywiście byłby jej kolegą, z pewnością zaczęłaby ciągnąć dziecko za język, prowokując je do wyjawienia większej ilości szczegółów – żeby potem móc się z tym kolegą droczyć, przywołując te fakty, które by poznała. Rzecz jasna to wszystko pozostałoby w charakterze żartu, bo gdy Pearson już faktycznie kolegowała się z kimś, to naprawdę lubiła sobie z tym kimś żartować i śmiać się. Tylko że… Harvey wcale nie był jej kolegą, właściwie nie był nawet jej znajomym, zaś biorąc pod uwagę ich wspólną przeszłość to wkroczenie na ten temat okazało się bardziej niż jedynie niezręczne.
Dalszy ciąg wcale nie był lepszy, zwłaszcza w zestawieniu z tym, że Harper spodziewała się totalnego ucięcia tematu. Zrobiło się jej głupio – starczyło się wycofać na samym początku, kiedy jeszcze miała szansę zrobić to tak w miarę bezboleśnie, a wtedy nie doszłoby do tej nieprzyjemnej sytuacji… A no tak, przecież nie chciała się wycofywać, racja. Ależ to był chujowy wybór. Jakby przewidzenie, że skoro ich spotkania kończyły się dla niej ogromem przykrości, to w takim razie liczenie na wyjątek tym razem było okropnie naiwne, było aż takie trudne.
Chyba nie wyłapała jego przepraszającego spojrzenia, aczkolwiek znając go – na tyle, na ile znała go kiedyś, i na ile mogła się przekonać podczas ich bardziej świeżych interakcji – mogła śmiało zakładać, że właśnie takiego rodzaju spojrzenie jej posłał. Że nie chciał wystawiać ją na taki dyskomfort, który ją ogarnął. I jak najbardziej tak założyła, bo był zbyt dobrym chłopakiem żeby mogła pomyśleć inaczej. I dokładnie z tego samego powodu tak mocno zaskoczyło ją to uzupełnienie. Jej wzrok momentalnie skoncentrował się na jego twarzy, podczas gdy ta jej wyrażała zmieszane niedowierzanie – bo po co mówił coś takiego? Nie od razu pojęła, że postępował dokładnie tak samo, jak ona wcześniej, rzucając czymś po części tylko prawdziwym, żeby jego siostra nie została z nieprzyjemnym ucięciem niewygodnego dla ich dwójki (o czym mała nie mogła mieć pojęcia) tematu. I kolejne zdanie-pytanie. Odruchowo otwierała już usta, biorąc wdech przed odezwaniem się – i w pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, bo przecież to nie była prawda. Jednak w porę – a pora przypadała na skierowanie przez niego tego specyficznego wzroku w jej stronę - zorientowała się, że ten jej odruch, przynajmniej w obecnych okolicznościach, wcale nie byłby dobry. Wypuściła więc nabrane w płuca powietrze, przelotnie uśmiechnęła się w ten zakłopotany, niezręczny sposób, po czym przeniosła jasne oczy na dziewczynkę. –
Tak, właśnie. Zacka. Niestety. Znaczy w sensie, niestety nie pomogę w kwestii randek. Ale to bardzo miłe, że martwisz się o brata. Chociaż Harvey jest duży, na pewno sam sobie radzi w tych sprawach. - Wydawało się jej, że odpowie tylko tym krótkim potwierdzeniem, bo to byłoby najbardziej neutralne i bezpieczne, lecz wkroczenie na takie rejony zestresowało ją do tego stopnia, że nie zapanowała nad wypływem kolejnych, coraz bardziej niefortunnych słów. Nie chciała się wtrącać, ani tym bardziej wypowiadać w kwestii tego, jak to Spencer radził sobie bądź nie na polu randkowo-uczuciowym, zwłaszcza po tym, co Rosie niecelowo i nie w pełni, ale jednak zasugerowała. Gdyby
sam sobie radził w tych sprawach, to raczej mała siostra nie czułaby potrzeby żeby
załatwiać mu randkę. Choć z drugiej strony… ona była tylko dzieckiem. Dopiero co wymieniała imiona innych
koleżanek swojego starszego brata. Może nie miała świadomości, w jakim znaczeniu czasem używa się tego określenia. Mogła nie wiedzieć, że Harvey nie potrzebuje pomocy. A akurat Pearson była sobie w stanie jak mało kto wyobrazić, że nie potrzebował pomocy w tych kwestiach.
Oprzytomniała wraz z reakcją siedmiolatki. To wszystko uderzyło w nią z taką siłą, że kompletnie zapomniała, jak w ogóle doszło do tej ukrywanej katastrofy. No tak. Wyjście na konie. Cholera. Harper dawno nie musiała wkładać tyle wysiłku w maskowanie swoich emocji i zatajanie czegoś, co było dla niej zbyt niewygodne by mogło wyjść na światło dzienne. Ostatnio raczej zaczęła sobie odpuszczać. Zły kierunek. Trzeba było ćwiczyć. -
Oh, no wiesz… Musiałabym go spytać, czy się nie pogniewa. Za to mogłabym wam pomóc zorganizować takie wyjście. U mnie w stajni na pewno znalazłby się ktoś, kto by się tobą zajął, a twój brat nie musiałby się nawet zbliżać do żadnego konia, skoro się ich boi. Przepraszam, nie boi się - czuje do nich należyty respekt – poprawiła się na koniec, przy tym nawet puszczając dziewczynce porozumiewawcze oczko. Nie to, żeby czuła się przy Spencerze na tyle swobodnie, aby sobie z niego niewinnie żartować w ramach odrobinę tylko złośliwej, lecz ostatecznie wcale nie jakiejś poważnej zaczepki. Wypowiedzenie tego wszystkiego tak w miarę lekko,
normalnie, serio wiele ją kosztowało. Pieprzone utrzymywanie pozorów. I to nie była zaczepka. To znaczy w sumie trochę tak wyszło… ale chodziło o Rosie. Cała ta rozmowa odbywała się ze względu na nią, tak jak ze względu na nią padały różne pół-prawdy i białe kłamstwa. A skoro w prowadzonej narracji Pearson
kolegowała się z jej bratem, to chociaż może nie musiała powstrzymywać się przed takim nieszkodliwym humorem, który bywał jej reakcją nerwową w stresujących sytuacjach. –
Co powiesz? – zapytała, uśmiechając się blado. Zaraz potem przeniosła spojrzenie na oczy Harvey’ego, bo to pytanie dotyczyło w sumie także jego. Nie chciała go znowu stawiać pod ostrzałem, aczkolwiek ta jej sklejona naprędce propozycja była w sumie całkiem w porządku. Nie mówiła, że ona będzie w tym uczestniczyć. I na dobrą sprawę mógł na to przystać, a później ogarnąć coś na własną rękę. Fakt, że uwaga dziewczynki ponownie celowała w niego, Harper wykorzystała na potrzebny jej, głęboki oddech. Kilka oddechów.
@Harvey Spencer