Czasami paliła papierosy i mimo, że to paskudny nawyk (bo w jej przypadku jeszcze nie nałóg), to czasami po prostu nie mogła się powstrzymać. Taki dymek pomagał w stresujących sytuacjach i nieźle się komponował z drinkiem, a poza tym nie potrafiła stać bezczynnie, kiedy ktoś palił obok niej, jak teraz Lydia, więc i ona sobie zapaliła.
—
Serio? — mruknęła, marszcząc z zatroskaniem brwi. —
A jak się nazywa? Myślisz, że ją tu podają? Możemy zginąć?
Wbrew pozorom Lucy nie obawiała się o ich życie. Przynajmniej nie tak bardzo, jak bardzo była podekscytowana podjęciem tak dużego ryzyka i to podczas jedzenia zwykłego obiadu.
Parsknęła krótko, słysząc prośbę Lydii. —
Sama ci strzelę kilka korzystnych fotek, jeszcze zanim się tu gliniarze zjadą i obiecuję, że poświęcę ci aż pięć minut czasu antenowego.
Zgniotła niedopałek obcasem i weszła do tajskiej knajpki tuż za Morales. Zsunęła z ramion płaszcz, powiesiła go na oparciu swojego krzesła, po czym usiadła przy stoliku, niewielką torebkę kładąc sobie na kolanach. Strzeżonego Wielki Brat strzeże. Sięgnęła po menu i z zaciekawioną miną zaczęła je przeglądać. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz jadła coś tajskiego - chyba, że podgrzaną w mikrofali na szybko mrożonkę z supermarketu. Oh, przez ostatnie dwa lata tak rzadko miała czas, żeby zjeść coś porządnego, ciągle robiła wszystko w biegu. W pracy nie karmili jej zbyt dobrze, na co może powinna się poskarżyć?
Gdy nadeszła jej kolej zamawiania, zerknęła na kelnera trochę niepewnie, jakby pytała się czy chcą ją tutaj zabić, czy jednak nie.
—
Dla mnie też ta zupa z krewetkami i może poproszę jeszcze szaszłyki, Sataje… Do tego prosimy białe wino.
Miała słabość do sosu orzechowego i dziękowała niebiosom, że nie ma na orzechy alergii, jak jej ciotka Sara.
Uśmiechnęła się lekko do Lydii, gdy kelner je opuścił i zostały przy stoliku same.
—
U mnie ostatnio tylko praca. Zajmujemy się tematem potrzebujących, wielodzietnych rodzin, głównie samotnych lub niepełnosprawnych rodziców, bingo jak się trafi dwa w jednym — mruknęła, machnąwszy lekko ręką. Nie był to na tyle emocjonujący, nawet jeśli wartościowy, temat, żeby specjalnie ją ekscytował. —
Marcus śpi jak… — Chciała powiedzieć “zabity”, ale może lepiej nie kusić złego losu —
Jak dziecko. Jego stan jest stabilny. — Wzruszyła lekko ramionami. Od wypadku jej chłopaka minęło już kilka tygodni, a lekarze nie potrafili powiedzieć czy i kiedy się obudzi. —
Może jednak ty opowiadaj, przynajmniej będzie ciekawiej — zachęciła Lydie, mając nadzieję, że faktycznie ma coś ciekawszego do powiedzenia i może nieco weselszego.
@Lydia Morales