Felix być może był zdzirem, dupkiem i dziwkarzem. Kundlem, odmieńcem, degeneratem (
anie, to billy). Ale nie był ani kretynem, ani osobą pozbawioną serca. Lubił zmieniać partnerów, próbować nowych rzeczy i nie przywiązywać się zanadto do otaczających go ludzi, bo życie było o wiele ciekawsze bez ograniczeń i połamanych serc. Karmił się uwagą jaką dostawał i tym dreszczem emocji jaki mu towarzyszył zawsze, kiedy wzbudzał zainteresowanie w kimś nowym. I wszystko było w porządku dopóki wszyscy wiedzieli na czym stoją. Dopóki wszyscy chcieli się tylko zabawić i wspólnie spędzić noc, a nie następnego dnia iść do kina, na kolację, poznać rodziców.
Okrzyk wzniesiony przez Marlene w samochodzie nie został przez Feliksa skomentowany, ale odbił mu się echem w głowie. Zerknął wtedy na zaczytanego chłopaka, który za każdym razem, kiedy łapali kontakt wzrokowy uśmiechał się szeroko, jak dzieciak widzący stertę prezentów pod choinką. Słowa Ruth z poprzedniego wieczoru wróciły z podwójną mocą. Bambi patrzył na niego jak na ósmy cud świata i niezależnie od tego jak mile łechtało to jego ego, Felix wiedział, że musi tu ukrócić jak najszybciej, zanim Fenton skończy ze złamanym sercem, zanim wyobrazi sobie o jedną rzecz za dużo.
Gdy zaparkowali pod jego domem i usłyszał pytanie kolejno westchnął, przejechał dłonią po włosach i odchrząknął.
-
Um, słuchaj Fenton - zaczął niechętnie, bo już wiedział, jak to się skończy. -
Chętnie się z tobą spotkam, ale czuję, że muszę zaznaczyć, że ja nie chodzę na randki. Ani generalnie nie chcę związku.
To nie do końca była prawda. Nie unikał związków jak ognia, lubił czasem dawać się rozpieszczać, brać na kolacje albo kombinować, gdzie z kolei mógłby zabrać tego nowego doktoranta ze słodkim dołeczkiem.
Ale Fenton miał porządne auto. Nowiutkie nuty. Markową kurtkę. Fenton machnął ręką, kiedy Felix podniósł temat rozliczenia się za paliwo. Fenton należał do świata, którego Felix nienawidził. Do świata Briana, jego lekceważących spojrzeń i zbywającego na koniec wielomiesięcznej relacji "daj spokój Felix, jesteś tylko dzieciakiem w dziurawych butach, co ty w życiu osiągniesz". Jak on nienawidził tych butów i tego gościa, który z taką łatwością go w sobie rozkochał, a potem bez mrugnięcia okiem zostawił mówiąc mu, że nie jest wystarczający. Że przestań, nie mogę zabrać cię ze sobą na ten bankiet, tam będą ludzie z innych kręgów, niż twój. Że jesteś słodziutki, ale może pora przestać żyć w złudnej nadziei.
I co z tego, że teraz patrzył w niego jak w obrazek. Brian też się tak zachowywał na początku, kiedy Felix pokazywał mu wszystko - że nie jest z nim nic źle, że chodź, potrzebujemy prezerwatyw i lubrykantu, że nie musisz się bać w tym towarzystwie. Kiedy Felix odsłaniał siebie pozwalając sobie głośno się śmiać, czekać na Briana pod jego akademikiem, zabierać na niedorzeczne randki. A potem Brian zasugerował, żeby nie spotykali się tak blisko jest akademika, bo ludzie zobaczą, udawał, że go nie zna na ulicy. Narzekał na te cholerne buty cały czas i nigdy nie chciał zostać u Feliksa na noc.
Bo Felix nie miał auta, nie miał obycia z dwudziestoma widelcami i miał dziwny akcent.
@Fenton O'Connell