Parsknął z nutą rozbawienia, trochę jakby nie dowierzał, że ze wszystkich słów Fenton wybrałby akurat te. Przerzucił jedną nogę przez niego i na chwilę uniósł się, jakby miał podążyć za instrukcjami, ale wykorzystywał tylko zmianę pozycji, by móc na chwilę zawisnąć nad Tonym opierając się na rękach po obu stronach jego głowy.
-
Mam ciebie na śniadanie.
Nawet nie kłamał. W tym stanie, po całym dniu bycia na nogach, prowadzenia auta i zwieńczonym wykańczającą rozmową najpewniej padłby na poduszki jak martwy. Może sprawiła to ta rozmowa, a może fakt, że nadal widywali się tak rzadko.
Kiedy zasypiali za oknem wschodziło słońce.
To nie tak, że nie lubił małych domków. Podobał mu się klimat miejsca, w którym byli i niezależnie od tego, jak wymagający emocjonalnie był poprzedni wieczór naprawdę cieszył się, że tu przyjechali.
Cieszyłby się bardziej, gdyby nie obudziło go zimno.
Wyplątał się ostrożnie spod Fentona, który przez sen owinął się dookoła niego jak bluszcz, prawdopodobnie szukając zarówno bliskości, jak i ciepła. Otulił go kołdrą pod brodę i podniósł się z łóżka szukając czegokolwiek, co mógł na siebie wciągnąć jak najszybciej i ostatecznie stanęło na kocu, który ściągnął z fotela. Złorzecząc w myślach na wszystko co złe, z naciskiem na ten idiotyczny system, który odłączał automatyczne ogrzewanie po odpaleniu kominka zszedł na dół, gdzie spiorunował wzrokiem żałośnie wyglądający obecnie kominek. I nie miał już niczego co mógłby do niego dorzucić.
A mogli pojechać do jakiegoś miłego hotelu.
Walcząc ze zmęczeniem wyciągnął z pozostawionej pod drzwiami walizki spodnie, bluzę Fentona i skarpetki, które wciągnął na siebie jak najszybciej. Buty, czapka (też Fentona), wyjście na zewnątrz, gdzie rześkie powietrze skutecznie go rozbudziło. Wnioskując po wysokości słońca, które bezskutecznie próbowało przebić się przez chmury i mgłę musiała być ósma, może dziewiąta rano. Wziął kilka głębokich wdechów przymykając oczy. Kiedy ostatni raz wychodził przed dom, żeby nanieść drewna do środka? Musiało być jeszcze w czasach jego studiów. Coś co było kiedyś codziennym, nieszczególnie przyjemnym zwyczajem nagle stało się odległym wspomnieniem, za którym naprawdę tęsknił. To były łatwiejsze czasy. A może wcale nie - ale na pewno były bardziej
jego.
Chwilę zajęło mu zorientowanie się co jest nie tak - w powietrzu nie było charakterystycznego zapachu morza, byli stanowczo za głęboko w lądzie, żeby mógł coś wyczuć. Zamiast tego wyłapał nutę lasu, wilgoci i późnej jesieni. Odetchnął głębiej jeszcze kilka razy pocierając dłonie, mimo tego wyobrażając sobie, że jak otworzy oczy to zobaczy przed sobą dobrze znaną plażę.
Nieważne ile czasu minęło, nigdy nie przestał tęsknić za domem rodzinnym. Nawet jeżeli teraz teoretycznie mógł tam wracać, kiedy chciał to już nic nie było takie samo - jak chociażby fakt, że teraz mieli zainstalowane ogrzewanie centralne, nie miało więc znaczenia, czy jest napalone w kominku czy nie. W gabinecie jego ojca nie paliło się światło, w piwnicy nie było już litrów różnych przetworów, które kiedyś jego matka przygotowywała w ilościach hurtowych.
Siekiera, którą znalazł za domkiem była zardzewiała tu i ówdzie. Na końcu wąskiego, zarośniętego ogródka dostrzegł kupkę porąbanego drewna, która wczoraj umknęła mu w ciemności, ale to nie miało znaczenia. Mógł znaleźć piec w środku i go załączyć, mógł wziąć porąbane drewno i rozpalić ogień w środku. Ale Fenton leżał pod grubą, ciepłą kołdrą, a tęsknota za latami, które już nigdy nie wrócą zaległa mu na płucach.
W systematycznym rąbaniu drewna było coś wprowadzającego go w stan medytacji. Zimno szybko przestało być dokuczliwe i poruszanie skostniałymi wcześniej dłońmi przestało być bolesne. Spodziewał się, że to nie jest aktywność, którą pochwaliłby Neil, jego fizjoterapeuta, ale pomyślał, że parę minut nie zaszkodzi.
Gdy wrócił do środka pierwszym co zobaczył był otulony kołdrą, stojący w oknie Fenton, który najwyraźniej mu się przyglądał.
-
Nie chciałem cię obudzić, dzień dobry - uśmiechnął się do niego ściągając czapkę z głowy i podchodząc, żeby go pocałować. -
Kawy?
@Fenton O'Connell