Tegoroczne święta Bożego Narodzenia w domu państwa Pearson miały być inne, lepsze niż w ostatnich latach – a to za sprawą jednej szczególnej osoby, za której obecnością wszyscy tak cholernie tęsknili, mimo że przecież jakoś się przyzwyczaili i w pewnym sensie pogodzili, że ta się od nich…
odłączyła. Harry i Jane – ich rodzice – autentycznie starali się uszanować tamtą decyzję Hazel o wycofaniu się do własnego świata. Znali swoją córkę, wiedzieli że ona patrzy na życie i świat inaczej, a wobec tego dla niej jest ważne co innego niż dla nich. Harper jednak zdawała sobie sprawę z tego, że nie pragnęli niczego bardziej niż tego, aby ich starsza córka zechciała odnowić z nimi kontakt. Zdawała sobie również sprawę z tego, że w pewnym sensie trzymała Hazel w szachu – skoro tamtej zależało na odbudowaniu ich siostrzanej relacji, ona mogła dyktować warunki i stawiać pewne wymagania. Nie miała zamiaru tego perfidnie wykorzystywać, nie była taka, aczkolwiek skłonienie
Judy do czegoś, co uważała za
właściwe w jej odczuciu zaliczało się jako działanie w pełni uzasadnione. Już na drugim spotkaniu zaznaczyła, jak widzi szansę na powrót starszej siostry do jej życia – to znaczy poprzez zadośćuczynienie rodzicom.
Święta to był doskonały czas na wzmacnianie (chociaż w tym przypadku bardziej
tworzenie od nowa) rodzinnych więzi. Harper siedziała w domu rodziców już od kilku godzin, bo chciała im pomóc jak najwięcej w przedświątecznych przygotowaniach – no i w sumie potrzebowała mieć zajęcie. Hazel miała do nich dołączyć później, kiedy będzie jej pasowało przyjechać; kiedy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, najwyraźniej to
później nastało.
Psy oczywiście zerwały się do przedpokoju jako pierwsze, a w ślad za nimi podążyli właściwie wszyscy. Pan Pearson przytrzymał za obrożę Baxtera, Harper przytrzymała Bernay’a, natomiast pani Pearson, znaczy ich mama, otworzyła drzwi szeroko, zapraszając ich
gościa do środka.
–
Hazel, kochanie, tak dobrze cię widzieć! Wchodź, wchodź śmiało! – zachęciła ją, pomogła się pozbyć odzienia wierzchniego, a następnie mocno ją wyściskała. Ich tata puścił zaraz Baxtera – bo on przecież pamiętał Hazel – i jako drugi przytulił córkę w radosnym powitaniu. –
Cześć, córciu. Stęskniliśmy się – powiedział, chyba nawet delikatnie wzruszony. Ostatecznie Hazel została zaproszona w głąb domu, gdzie wycofała się wcześniej Harper, cały czas przytrzymująca drugiego owczarka, bo ten często przesadnie ekscytował się nowymi osobami – a dla niego starsza z sióstr była nowa. –
Ja się nie stęskniłam, więc najpierw poznaj mojego ulubieńca. To jest Bernay, nic ci nie zrobi, tylko daj mu się najpierw spokojnie obwąchać, żeby mu nie odbiło – zażartowała na dzień dobry z ciepłym uśmiechem na ustach. Odczekała moment, aż pies zapozna się z jej siostrą; dopiero po tym go puściła. W sumie nie wychodziła z uściskiem na przywitanie, niemniej nie miała nic przeciwko, jeżeli Hazel chciała się uściskać. W końcu tak się robiło w rodzinie.
–
Zostało nam jeszcze upieczenie ciastek i ubranie choinki. Możesz wybrać, co wolisz najpierw – zaproponowała blondynka, ale zaraz została przebita przez rodziców. –
Spokojnie, to może poczekać! Hazel, napijesz się czegoś? Zrobimy herbatę, może też byś coś zjadła? Mów, na co masz ochotę – odezwała się mama ze szczerym, szerokim uśmiechem, już chcąc zbierać się do kuchni, żeby należycie przyjąć ich specjalnego gościa.