Nasza historia sprzed paru miesięcy również mnie czegoś nauczyła. Wiedząc, co może szybko wywołać i eskalować konflikt, wcale nie próbowałem przytrzymywać konia w momentach, w których rozpędzał się kłusem, ponownie uwieszając się na ręce. Zamiast tego konsekwentnie podjeżdżałem go do przodu łydką, a głębokim siadaniem w siodle podczas anglezowania jeszcze bardziej prowokowałem go do zaangażowania zadu. Gdy i tego było za mało, zabierałem Salvę na woltę lub oddawałem mu rękę i od razu nabierałem wodzę z powrotem na kontakt, tym samym wytrącając go z równowagi i zmuszając do dźwigania łba samodzielnie, a nie na mojej ręce. Ponownie była to kwestia cierpliwości i upartości, choć coraz mocniej dawał mi się też we znaki brak kondycji. Niby nie robiliśmy nic wielkiego, ale dopiero w takich chwilach zauważałem, że jazda na Salvatore to niezłe cardio.
Jeśli udało nam się zrobić choć krok w stronę porozumienia, zdecydowałem o dłuższej przerwie w stępie, na długiej wodzy. Raz, że nie chciałem nas przemęczać, dwa - przerwa miała być dla Salvy nagrodą za pójście na ustępstwo. Przejścia, których tak nie lubił, były teraz drogą do celu, jakim było naprawienie sterowności siwka i ustawienie go na pomocach, co miało nam pomóc w kolejnych treningach. Im szybciej miał to zrozumieć, tym mniej mieliśmy się męczyć. Byłem jednak realistą i nie zakładałem naiwnie, że dziś wszystko wróci do normy.
Po którejś z kolei przerwie, którymi przeplatałem jazdę w kłusie, zdecydowałem się na galop. Zaczęliśmy od zwykłego, roboczego kłusa, w którym starałem się nie zdradzać mową ciała swoich planów. Wciąż jeździłem tak, jakbyśmy za chwilę mieli kontynuować przejścia, czyli pierw dążyłem do tego, żeby ustawić i rozluźnić Salvę w roboczym tempie po przerwie. Dopiero gdy poczułem, że jest w miarę zrelaksowany i czujny, półparadą uprzedziłem go o nadchodzącym przejściu i przesunąłem łydkę za popręg, by zaprosić ogiera do galopu na prawo. Od początku jechałem w lekko odciążającym półsiadzie, nie chcąc obciążać ani jego, ani swoich pleców. Jeśli miał ochotę iść żywszym, parkurowym tempem, nie oponowałem. Zależało mi tylko na tym, żeby nie przekraczał tej granicy, bo poza nią mogłoby już być mu ciężko pokonywać zakręty i pracować w rozluźnieniu, a tymczasem być może zyskałem nawet szansę na to, by poprosić go o lekkie zejście do dołu i rozciągnięcie górnej linii. Musiałem się też liczyć z jego marną kondycją, więc już po dwóch okrążeniach hali, zjechałem na przekątną, w połowie której zwolniliśmy do kłusa.
@Salvatore