Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat
[5]

Pewność – i niepewność. Carter miotał panną Harmond jak lew zabawkowym kotkiem. Jeszcze w maku przeczołgał ją od relacji zgoła mentorskiej po obietnicę „pieczątek” w ramach kursu, który sama obiecała sobie odbyć z najwyższą pilnością. Od niemal sztywniackiej dbałości o przyzwoitość w miejscu publicznym po jasną deklarację szansy na „skończenie tego, co zaczęła pod stołem”. Ciekawe, czy wiedział, z jaką siłą i trwałością tego rodzaju zagrywki oplątywały w okół niej coraz grubszy supeł uzależnienia, zarówno psychicznego jak fizycznego…
Owszem – poważnie i z ekscytacją rozmyślała po opuszczeniu „restauracji” nad dość nieoczekiwaną ofertą. Z niemałym trudem ona Rayleigh Harmond, „na co dzień” gotowa/zmuszona żebrać o drobniaki lub kraść bułki, żeby zapchać brzuszek, nieraz z higieną na bakier, z brudem po paznokciami i smugami na szyi, teraz w uruchomionych wizją Cartera własnych wyobrażeniach wbijała się w długą sukienkę, z niemałym trudem rysowała sobie się schludną w oficjalnej sytuacji, w której miałaby grać rolę ozdoby swego mężczyzny. Najwyraźniej on miał więcej wyobraźni, że tak łatwo (a może nie?) widział ją jako „cywilizowaną”, czy przynajmniej pasującą do cywilizowanego środowiska, że pomijał jej wychudzoną sylwetkę i chuligański wyraz twarzy, ba – nawet paskudne odruchy słownictwa i naturalnie nieokrzesane zachowanie. Ciekawe. By nie rzec – fascynujące.

Ale ta sytuacja miała dopiero nadejść, a dziś było dziś, zwykłe dziś, które Ray spędziła w mieszkaniu praktycznie sama. Godziny mijały leniwie, choć poganiała je jak mogła, albo starała się schować pod oparami kolejnych skrętów, w kolejnych szklaneczkach whisky. Ale teraz, późnym wieczorem, gdy miało się rozstrzygnąć, czy Carter wróci z pracy i swoich zadań, czy oleje ją i skaże na samotność nocy w boleśnie pustym mieszkaniu, była bardziej zdeterminowana niż zmęczona. Po prawdzie, to szlag ją trafiał. Nie była to niczyja wina – chyba że czasu spędzonego próżniaczo – ale od godziny już nie mogła usiedzieć. Z własnej głupoty wciąż nie miała telefonu (słuszna, choć trochę obosieczna kara za niegdysiejsze odrzucenie tego zbawiennego środka komunikacji) i nie miała pojęcia kiedy i czy Carter przyjdzie. A im bardziej jeszcze-nie-przychodził, tym agresywniejsze potrzeby rzucały biedną Ray po pustym mieszkaniu. Przez większość dnia w majtkach i t-shircie, ale potem przyszedł czas na odgrywanie scenki do której przebrała się w coś, co miało imitować strój uczennicy. Niestety, bez nauczyciela nawet gorliwa autodydaktyka straciła powab i po godzinie jednoosobowych scenek i ich głupich palpacyjnych efektów Ray przebrała się z kolei w coś, w czym mogłaby sobie wyobrażać siebie w obiecanej sytuacji. Rozegrała to dla samej siebie, udając że fajnie się ćwiczy siedzenie prosto i zwracanie się do wymyślonego Cartera tak samo uprzejmie, jak do wymyślonych współbiesiadników wymyślonej uroczystej kolacji, inscenizowanej przy posprzątanym na tę okazję stole kuchennym. Bzdura. Tylko się sama sobą zniecierpliwiła, a potrzeby tylko głośnie wołały o bodźce. I koniec końców, gdy już wyszeptała sobie pod nosem agresywne „Pierdolić to, kurwa!”, przebrała się w coś, co wypadło z szuflady przy poprzedniej okazji, rozwaliła się z przesadną wulgarnością w rogu kanapy i przyssała do butelki whisky, starając się nie robić nic rękoma. Skutek po dwóch kwadransach był taki, że odstawiła butelkę z przesadnym, podpitym impetem na blat, zaklęła bez sensu, i ruszyła do łazienki. Tam zawróciła po butelkę i z rozpędu wlazła pod prysznic zajęta myślami o tym i owym tak, że nie było czasu i okoliczności trudzić się na tyle, by przed kąpielą zdjąć odzienie. Oto, co miała dla siebie na koniec dnia: fajny prysznic, poczucie bycia głaskanym strumieniem, plus butelka w zasięgu ręki, plus tęskno-wkurzone rojenia o Carterze. Nawet chyba nie usłyszała, jak wszedł do mieszkania…

Obrazek
Obrazek
tylko że bez dołu, o.


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Carter nie posiadał jednego lokum, więc wcale nie musiał pojawiać się w tym mieszkaniu tego wieczora. Co prawda Ray nie miała o tym pojęcia, ale raczej posiadała tą świadomość, że nie każdą noc spędzał w tym miejscu. Gdyby chociażby kiedyś przydarzyło się jej przyjść bez uprzedzenia to wcale nie musiała się go doczekać, jeżeli akurat wtedy miałby inne plany. Takie rysujące się w obraz innej, kształtnej kobiecej sylwetki. Jednak to co Weaver robił w swoim wolnym czasie, to był tylko jego interes, a przynajmniej szatynka nie dostała pozwolenia by wtryniać nos w tą sferę jego życia. Tego wieczora plan był właśnie taki, by po pracy wrócić do mieszkania - tego mieszkania - ogarnąć się, przebrać, może coś przekąsić na szybko i czekać. Czekać aż jego dzisiejsze „plany” zapukają do drzwi, a potem… na później też miał już pewien pomysł i trochę przygotował się wcześniej do tego.
Tak więc, gdy wchodził do mieszkania to wcale nie spodziewał się nikogo w środku. Co prawda dostała klucze, ale raczej nadal umawiali się na konkretne spotkania. W końcu brunet był tak zamknięty w swojej pedantyczności, że nie w smak było mu, żeby coś szło nie po jego myśli. Zdjął kurtkę, powiesił ją na wieszaku, rzucił kluczami na blat szafki i już miał kierować się do sypialni, gdy usłyszał dźwięk wydawany przez wodę. Zatrzymał się w miejscu i rozejrzał dookoła. Po wygniecionej kanapie szybko doszedł do wniosku, że po pierwsze wcale mu się nie wydawało. A po drugie miał w mieszkaniu małego, niesfornego intruza, który… mógł mu popsuć jego wieczorne plany. O nie, to mu nie grało. Musieli jak najszybciej wyjaśnić sobie ta sytuację. Dlatego też Weaver ruszył wprost do łazienki, bez żadnego „czy można”, pukania czy czegokolwiek, pociągnął za klamkę z impetem wchodząc do środka. - A my raczej nie umawialiśmy się na dzisiaj, prawda? - zapytał od razu, słyszalnie szorstkim i nawet lekko niezadowolonym tonem, bez żadnego dzień dobry czy pocałuj mnie w dupe. Zatrzymał się tak prędko, jak wkroczył do pomieszczenia, a jego żywe, widocznie pobudzone spojrzenie przebrnęło przez jej sylwetkę, chłonąc powoli ten ponętny obrazek. - Może tego nie wiesz, ale do kąpania zazwyczaj zdejmuje się wszystkie ciuchy - rzucił z przekąsem, jakby tylko chciał się do niej dowalić - tak dla zasady - ale zaraz jego dłoń wysunęła się w jej kierunku, wcześniej przesuwając drzwiczki. Pochwycił mokry materiał bluzki, za którą pociągnął ją ku sobie, tym samym na chwilę wyciągając ją spod prysznica. - Cześć - przywitał się uprzejmie i zamiast grzecznie dać jej buziaka, uśmiechnąć się czy zrobić cokolwiek, co zrobiłby inny facet, to od razu umieścił swoje łapsko na jej mokrym, nagim pośladku. - Niegrzecznie tak przychodzić bez uprzedzenia, wiesz? Więc niestety, nie będziesz mogła za długo zostać - powiedział szybko wymyślając sobie dobrą wymówkę, by czym prędzej wygonić dziewczynę z mieszkania i jeszcze ją obarczyć za to winą.

@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat
Zamarła pod tym głaszczącym strumieniem…
Coś…
Ktoś?…
Metaliczny łoskot rzucanego pęku kluczy to raczej dowód na…

W gwałtownym obrocie sznurki włosów niczym łańcuchowa karuzela śmignęły w powietrzu, spojrzenie Ray spoczęło więc na Carterze jednocześnie z deszczykiem kropelek. A zaraz za spojrzeniem spoczął na nim uśmiech. Najpierw zaskoczony, rozradowany, wreszcie „sprytny”, szelmowski, a na koniec – niemal bezczelnie rozochocony. Niemal – bo słowa powitania przyhamowały Ray, która już odwracała resztę ciała, już wyciągała rękę.
– Nie – odparła niby tajemniczo. Szorstkość jego tonu bynajmniej jej teraz nie powstrzymywała, tamto wyhamowanie też nie było zbyt głębokie, skoro – Ale nie musimy się umawiać, żebym cię mogła zaprosić… – ręka ruszyła ku niemu śmielej – do siebie… – uśmiech też ruszył, zachęcony jego uwagą. – Poważnie? Zdejmuje się ciuchy? – udała zaskoczoną. – A tak jest jakoś… źle? – i wtedy minęły się ich dłonie w lekko mglistym powietrzu. Jej dłoń chwyciła jego ubranie – i nawzajem.
Aż mruknęła, przyciągnięta za bezbarwną, niemal nieistniejącą od przemoczenia koszulinę. Najpierw z lekkim oporem, który naciągnął materię niebezpiecznie, przesunął ślisko po jej boku i plecach, potem – bez oporu, gdy przylgnęła do jego torsu, i zadarła główkę.
– A cześć! – odparła rezolutnie, jakby odbijała piłeczkę w tenisowym pojedynku. – O! – dorzuciła z uznaniem, natychmiast mięknąc psychicznie – i sztywniejąc mięśniowo – pod dotykiem jego dłoni na pośladku. I już przeniosła obie dłonie na jego ramiona, żeby go – oczywiście – uwięzić w mokrej zależności, w przeźroczystej niewoli, odginając się tylko korpusem do tyłu, jakby widok piersi, oblepionych zupełnie przeźroczystą bielą, był dodatkowym aspektem jej powitalnego podarunku z samej siebie.
– Przepraszam – mruknęła raczej zawadiacko, wcale nie było jej przykro, że „niegrzecznie tak przychodzić bez uprzedzenia”, po czym nagle lekko zmarszczyła brwi.
– Jak to nie będę mogła za długo…
Podniosła się na palcach, żeby mieć bliżej ustami do jego ust.
– Czemu niby?
Uśmiech przedarł się przez to lekko czujne zdziwienie.
– No to… To by znaczyło, że nie powinniśmy zwlekać, tak?
Uśmiech: bezczelny, a przecież dziecinnie zakochany we własnej radości z jego obecności, na tyle ślepy, by nie wyczuwać jego intencji, ale doskonale, i coraz przemożniej, wyczuwać swoje potrzeby. Zadarła nogę, to był odruch – żeby zaczepić ją o jego bok, podepchnąć pod jego rękę, pod drugą dłoń, albo pod tę, która wciąż lepiła się do jej pośladka, – A skoro tak, to – ale zaraz zdjęła jedną rękę z jego szyi, capnęła jego wolną dłoń i tak szybko, by nie zdążył udać, że tego nie chce – położyła ją sobie na piersi, na niewidocznej warstwie lycry, odznaczonej na krągłości tylko dwiema cieniutkimi białymi kreskami mikrofałdów – może zdejmij te durne spodnie i śpiesz się, Carter. Niegrzecznie tak włazić bez uprzedzenia komuś do łazienki, ale skoro już wlazłeś, to się przydaj…
Zacisnęła swoją dłoń na jego, a drugą po prostu sięgnęła do paska. Uśmiech mówił wszystko to, co i tak było z jej perspektywy oczywiste. Droga do celu była prosta, a wszystko, co mniej lub bardziej przypadkiem stało się rekwizytami tej sceny, tylko dodatkowo ją (tzn. tę scenę?) napędzało, – …co nie? mój Panie Weaver?… – bo teraz widziała tylko siebie i jego, siebie wobec niego, i jego w sobie. Nikt inny nie istniał na świecie, zamkniętym w dusznej klatce kabiny prysznicowej. Po co jej światu teraz ktokolwiek inny?

@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Hmm. W sumie co do tego to Carter nawet nie sprzeciwiałby się. Przecież Weaver sam czasem nie pytał czy nawet nie czekał na jakiekolwiek zaproszenie. Więc pod tym względem podobał mu się ten przebieg zdarzeń, tylko ten malutki problem był taki że był umówiony. I raczej nie chciał żeby doszło do tego spotkania i zetknięcia się ze sobą światów, które nigdy nie powinny się połączyć, bo chociaż on stanowił niejako centrum ich obu, to przy tym pozostawały one kompletnie niezależne i ten stan rzeczy bardzo mu odpowiadał. A jak Johnny coś lubił, to niezbyt był chętny to zmieniać, bo skoro było dobrze, miło i wygodnie, to po cóż uświadamiać jedną panią o istnieniu drugiej pani, skoro bez tej świadomości całej trójce żyło się lepiej.
- W tym kontekście nie musimy, więc tylko dzięki temu nie zezłoszczę się na ciebie - odpowiedział od razu. W końcu nie chciał jej za bardzo karać, bo dziewczyna pomysł miała dobry, warty docenienia, a że akurat średnie wyczucie czasu to już nie do końca jej wina. - Tak jest... Całkiem gustownie, szczególnie jak na ciebie - odpowiedział, uśmiechając się przy tym zadziornie. Carter musiał od czasu do czasu wbić jej jakąś małą szpileczkę, żeby Ray po prostu znała swoje miejsce. Nie czuła się za pewnie i za dobrze, bo wtedy zacząłby sobie ją rozpieszczać, a ona byłaby bardziej niesforna niż do tej pory, co mogłoby już przekraczać granice jego tolerancji.
- Bo tak mówię, a jak tak mówię, to ty się słuchasz i nie zdajesz niepotrzebnych pytań, tak? - zapytał, oczekując od niej potwierdzenia. Kto jak to, ale Carter nie musiał tłumaczyć się jakiejś małolacie. Nie denerwował się ani nie podnosił głosu. Nie musiał tego robić, bo wcale nie miał zamiaru się z nią spierać, akurat nie w tej kwestii. Nie było mu po myśli, żeby tłumaczyć się jej. Nie to, że nie wymyśliłby jakiejś sensownej wymówki, ale niech dziewucha nie zapomina, że jego słowo było tutaj najważniejsze. Ale co do tego, to później. Obecnie ta dziewucha była bardzo chętna, a Carter był bardzo chętny jej, co odczuł już w momencie gdy jego łapsko wylądowało na jej młodej i jędrnej piersi, bo to właśnie wtedy jego spodnie zaczęły wydawać mu się trochę za ciasne. Może był dekadę starszy - a nawet trochę więcej - ale na pewno nie potrafił pozostać obojętny na takie doznania dotykowe. Szczególnie wobec tak ponętnego i zgrabnego ciała. - Raczej powinnaś być zwyczajna do tego, że... - urwał, gdy jego dłoń przesunęła się po jej udzie, jednocześnie przyciskając ją do swojego ciała. Mówił to jej prosto w twarz, zbliżając się do jej ust, jednak zatrzymując się przed nimi i robiąc tą wymowną pauzę. Poczekał aż umęczyła się z tym paskiem, po to by prostym, wprawionym ruchem pozbyć się spodni wraz z bokserkami i zaraz napierając na nią, by ponowie wróciła pod strumień wody, a on mógł udać się tam razem z nią. Nieszczęśnica zatrzymała się dopiero na płytkach, a z przodu blokował ją Carter, jak myszka w pułapce. Jego dłoń przesunęła się z jej piersi w kierunku szyi, tak by wyraźnie przyciskając się do niej dotrzeć do jej żuchwy, naprzeć na nią, by jej piękna twarzyczka uniosła się do góry, a on niczym pan i władca mógł sobie na nią łaskawie spoglądać. - Czasem wchodzę bez ostrzeżenia - dokończył swoją myśl i na pewno w tym momencie nie miał na myśli włażenia do łazienki. Jego wyraz twarzy był zbyt bezczelny, by mogło chodzić o taką drobnostkę. Co prawda tym razem nie wszedł, a przynajmniej nie w ten sposób o którym mówił, chociaż pokonał inną "barierę" wpychając się ze swoim językiem wprost do jej buzi. Chociaż znalazł jeszcze chwilkę by oderwać się od jej warg i dopowiedzieć. - Na "mój" jeszcze sobie nie zasłużyłaś - skomentował arogancko, po czym kontynuował serię namiętnych pocałunków, jednocześnie już przyciskając się swoją miednicą do jej podbrzusza, wymownie dając znać o swojej pełnej gotowości oraz odnajdując niemałą satysfakcję w powtarzalnych zaciśnięciach swojej łapy na jej piersi.
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat
„Pan Weaver” stał tak blisko, że jakby rósł w wyobrażeniu Ray. Szczerze mówiąc, w jej nastoletniej umysłowości czuła się wyróżniona, sama dla siebie i wobec innych, że „miała” takiego Cartera dla siebie – no, w jakimś sensie, bo sam Carter na pewno nie pozwoliłby sobie być po prostu posiadany, to była raczej postawa na którą Rayleigh była gotowa, totalnie gotowa w takiej bliskości tego człowieka. Górował nad nią pięknie, zabierał widok na świat, wypełniał obraz, a jego dłonie, cholera jasna jego dłonie…
I jego słowa. Łykała je jak kotek, chlip-chlip-chlip, niemal ustami, ba – oczyma! Tę jego surowość. To, że praktycznie nigdy nie było wiadomo, jak bardzo będzie chciał zaznaczyć swoją supremację, wyższość, pańskość, jak łaskawie dopuści ją do tego, o czym wiedział, że potrzebowała przy nim tak cholernie; jak głęboko zejdzie jego zupełnie naturalna potrzeba wbijania szpil, tego werbalnego i behawioralnego szczypania, gniecenia, szturchania, przeciągania pod kilem, czasem biczowania, czasem…
– Dziękuję – szept splątał się z deszczem strumienia, lgnącego teraz do jej potylicy i pleców. Ten jego uśmiech (widziała co znaczy!) zlizywała oczyma jakby był przysmakiem. Jeśli uwagą o stroju „gustownym – jak na nią”! chciał ją ukłuć, to przyjęła to tak, jak się przyjmuje ostrą przyprawę. – Widzisz? Mam styl!… jednak. Hm? – zakręciła się lekko, jakby w początku tanecznej figury, żeby przylepić się do niego jeszcze bardziej, podepchnąć pod jego dłonie – i kto wie, czy nie dlatego troszkę Carter owszem, niewątpliwie reagował. Tego nie dało się ukryć: ani w jego zachowaniu, ani w jego organizmie.

– Tak – dotknęła wargami jego szyi, jego dłoń na piersi, przyciśnięta ciałem do ciała, naparła na stwardniały pod przemoczoną materią sutek. – Słucham i nie zadaję niepotrzebnych pytań. I mało gadam. I robię to, co mi każesz – deklamowała, trochę chyba celowo udając że to taka formuła, która po prostu sprawi mu przyjemność. Jej – sprawiała. Ta przyjemność była ramką – a wypełnienie zaczęło się pojawiać od razu.
Westchnęła – głośno i dziecinnie – gdy poruszenie tej jego dłoni zwarło palce na jej piersi. Mieściła się teraz cała – tak jak Ray chciała dać się wchłonąć mitycznej potędze „pana Cartera”. Proste to były tęsknoty: coraz prostsze, coraz bardziej właściwe dla zwierzątka niż dla samodzielnej ludzkiej jednostki. Cały naturalny dla Ray bunt szukał teraz ujścia dla swej młodzieńczej energii w intensywności wpychania się w Cartera – dosłownie, fizycznie, w te jego dłonie i usta, oraz psychicznie, umysłowo, w jego opowieść o mężczyźnie i nastolatce, która zaczyna się rozpływać, topić i cieknąć pod jego spojrzeniem.
I pod jego dłonią, sunącą ślisko po udzie. Zadartą w górę nogą oparła się o ściankę oddzielającą prysznicową jaskinię od łazienki, rozwarte wargi łapały jego oddechy i słowa z odległości milimetrów. Spodnie ciapnęły na podłogę, Ray zacisnęła swoją łapkę na jego koszuli, jakby bez tego też miała się osunąć, ale nie musiała – Carter prejął impet tego spotkania. Pchnięta jego ciałem i reakcją przebiła słup wody, który po drodze zagarnął trzy cienkie kosmyki z czoła na twarz, ale zaraz z cichym ciapnięciem przylgnęła plecami do ściany.
– Wchodź jak chcesz… – wysapała, prężąc się przed nim ciałem przesadnie napiętym, lśniąc skórą, ciasno zamykającą grające pod powierzchnią ścięgna i drobne mięśnie, żebrami, po których drabince sunął dłonią oderwaną od piersi, na początku tej trasy razem z fałdą koszulinki. Wymusił uniesienie głowy – i zobaczył dzieciaka rozpalonego, już trochę obezwładnionego własną chcicą, ba – wręcz świadomie otumanionego. „Patrz na mnie! Tak, patrz!” – prosiły zaczepnie wielkie oczy, powaga na buźce wchodziła w kolizję z drobnymi jeszcze motywami oczekiwanej przemocy, wyrażonymi bezładnym skosem kosmyków przylepionych do twarzy, motywem bielizny przylepionej wilgocią do ciała, dziwnie oznaczającej pełne oddanie i gotowość do poniewierania, gotowość która biła z Ray teraz z wręcz dziecinną nachalnością, bo to znaczyło że on chce – jej, jej ciała, jej niemożności zwycięstwa w starciu, jej gotowości do przejęcia nad nią kontroli, kiedy już ją stracą oboje.
Wypchnęła gorący oddech, przyciśnięta jego ciałem do ściany, spłaszczona, uwięziona, bez wyjścia, cudownie.
– Mówiliśmy kiedyś o… kochaniu się… – prychnęła, może z powodu wody płynącej po twarzy – …a dziś będziesz mnie… – wczepiła się palcami w jego ciało, powiększając rozkrok, znów stojąc na jednej nodze, drugą zadzierając wysoko żeby objąć jego pas, a przed jego męskością rozewrzeć krocze, wulgarnie, nachalnie, niemądrze – …pierdolił. Szybko i po chamsku, Carter… – to nie był rozkaz ani „informacja”, choć tak brzmiało; to było błaganie, wyszeptane w maksymalnej intymności, tak podkręcone podnieceniem, że odrzucające ewentualną śmieszność, gdyby nawet chciał je wyśmiać. Zachęcona własnymi słowami naparła korpusem, żeby rozumiał, że ta pierś pod jego dłonią to zabawka. Jak i ona cała, teraz: – …rozwalał, darł i miażdżył kurwa... i pieRRRdolił... pierdolił jak idiotkę… która nie ma kurwa niczego w głowie poza… – ledwo mówiła, już lepiej wyrażała się ciałem – gdy oderwała jedną dłoń od jego koszuli i złapała, z impetem, agresją i względną siłą, jego męskość między ich kroczami – …tym… – i o ile Carter, być może zaskoczony, pozwolił jej przez choćby kilka sekund – zaczęła sterować tym drągiem jak narzędziem: w górę i w dół, jakby w ten sposób dodatkowo miał rozszerzyć jej bramę, rozpiąć jej krocze. Już pierwszy dotyk odebrał jej oddech, a po drugiej sekundzie Ray otworzyła oczy – jakieś takie złe, drapieżne – i nie martwiąc się losem jego dłoni na swej żuchwie zjechała plecami po ścianie w dół. Na kolana. Szybko. Nie puszczając jego kutasa. Wręcz przeciwnie: zacisnęła dłoń na nim, poruszyła szybko kilka razy, i nastawiła w sobie znanym celu. Ale ten cel stał się chyba już czytelny i dla niego, gdy wciąż uczepiona jego twarzy, na ile się dało w tej pozycji, oczyma – otworzyła usta, z konieczności szeroko, obciągnęła dłoń w dół, obnażając to, czego pragnęła, i w tym rozwarciu ust, i pochyleniu głowy, jeszcze posyłając mu uśmiech, w którym nie było nic wesołego. Tylko rozpęd, i imperatyw czynu. Pan Weaver musiałby naprawdę wiedzieć czego chce, a czego na przykład nie chce, żeby zdążyć teraz jej nie dopuścić do dokończenia tego prostego, bliskiego planu...


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Czy podobało mu się takie potwierdzenie i jej może nawet lekko przerysowana uległość? Oczywiście, że tak. Pewnie to nie świadczyło o jego wielkości, a wręcz przeciwnie o jego małości, że czuł się lepiej gdy kobieta, o wiele od niego młodsza i w pewnym sensie zależna, okazywała wobec niego swoją podatność. Byłoby to raczej przykre gdyby ta podatność wynikała z rzeczy materialnych, które dało się kupić za gotówkę, a w tym przypadku chodziło o niego samego. Chociaż zapewne otoczka, którą wokół siebie tworzył też miała jakieś znaczenie. Więc gdyby ową zależność jeszcze ktoś dostrzegał i zwrócił na nią uwagę, to można by pochylić się nad tym. Lecz oni pozostawali kompletnie zamknięci, zazwyczaj w czterech ścianach jego mieszkania, czasem w obrębie jego samochodu, rzadko gdzieś indziej, lecz tam wśród zupełnie obcych ludzi. Tak więc, przyczyny i podstawy były mało istotne, skoro konsekwencje w postaci niemałej przyjemności były odczuwane przez ich oboje.
Uwielbiał patrzeć na nią taką z tej swojej górnej pozycji, która świadczyła o jego przewadze. Chłonąć jej cały obraz, wiedząc że zaraz będzie mógł pochłonąć sobie ją całą w takiej formie w jakiej tylko sobie wymyśli i zachce. Brak jakichkolwiek barier był najpiękniejszą stroną tej ich relacji, z której Carter nie potrafiłby tak łatwo zrezygnować, dlatego tak cierpliwie znosił ją, jej wybryki i przekomarzanki, bo jednak było warto troszeczkę podenerwować się by zobaczyć ją taką, pragnącą jego i mówiąca wprost o tym, czego i jak od niego chciała. Przy tym mając tą świadomość, że właśnie tego chciał, widział to już oczami swojej wyobraźni, a wyrzucanie przez nią tego na głos tylko jeszcze bardziej naładowywało go. Na jego twarzy pojawił się już ten pewny siebie, arogancki uśmiech, który był wstępem do potwierdzenia, które miało nadejść, gdy tylko dałaby mu chwilę na odezwanie się i wbicie się pomiędzy wypowiadane przez siebie wizje, tylko że tego czasu mu wcale nie dała.
Czując ten pewny chwyt na sobie niemal cały zesztywniał i wyprostował się niczym struna. Wcześniej jego dłoń urządzała sobie zwiedzającą wędrówkę po jej krągłościach i krawędziach, by w tym momencie w reakcji zacisnęła się na jej biodrze, a jego palce niemal wtopiły się w jej skórę. Druga pewnie lekko nieprzytomnie pozostawała nadal pod jej żuchwą i napierała na nią, pulsacyjnie z każdym kolejnym ruchem jej dłoni na jego penisie, by mógł czerpać przyjemność nie tylko z samego jej agresywnego dotyku, ale też ponętnego wyglądu. Chociaż ta sama łapa machinalnie puściła ją, czując to szybkie sunięcie w dół, niemal odruchowo jakby wiedział że to był właściwy kierunek. Jego rozpalone, ciemne spojrzenie powędrowało za nią, a łapsko przesunęło się na głowę, pierw odgarniając jej mokre włosy, by nic nie przeszkadzało mu w czerpaniu z tego widoku. Na pewno nie miał w głowie jakiegokolwiek wycofywania się, wręcz przeciwnie widząc otwartą, czekającą wręcz dla niego bramę wręcz pchnął biodrami do przodu, by zaraz mogła poczuć go w sobie. Ze strony Cartera wiązało się to z krótkim, lecz wyraźnym stęknięciem wykazującym znaczne zadowolenie, które mogło jedynie narastać jeżeli Ray miałaby solidnie i wytrwale przyłożyć się do swojej pracy. A on na pewno łatwo nie pozwoliłby jej z niej zrezygnować, gdyż uchwyt jego łapy upewnił się na jej karku, przytrzymując go solidnie z każdym swoim kolejnym pchnięciem. W pewnej chwili zacisnął ją na tyle mocno, że miało to wymusić na niej powstrzymanie się od jakichkolwiek dalszych ruchów. Wtedy też ponownie opuścił swój wzrok w dół i powoli wysunął się z jej buzi, nadal w pełni twardy. - Chcesz pierdolenia? To głębiej, stać cię na więcej - powiedział niemal karcącym tonem, jakby dawał jej szansę żeby się poprawiła, by zaraz bez jakiegokolwiek słowa ostrzeżenia wepchnąć się w jej buzię z powrotem, licząc że po jego dosadnej wskazówce zaraz będzie mógł obserwować ten sycący obrazek wylewania się w nią bądź na nią…
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

W zasadzie raczej dodatkowo podniecający, a nie troskliwy, był ten ruch odciągający te kilka przylepionych do twarzy kosmykowych sznurków – wiadomo, do czego zmierzał, ale też nie było czasu się tym przejmować. Ray już klęczała pod Carterem, doskonale rysując swoją sylwetką swój aktualny nastrój, a może i częściowo kwintesencję ich relacji, tyle że tę mniej jawną. Na zewnątrz było między nimi coś w rodzaju nieustannego wahadła między podjazdową wojenką a szczęściem płynącym ze swobody, z jaką kultywowali erotyczną stronę swego dziwnego związku. Tak czy owak był to rodzaj klinczu, zwarcia, trudnego na co dzień do rozdzielenia (którego zresztą prawie zawsze dokonywał ostatecznie Carter, bezczelnie świadom, że może ją sobie nie chcieć, odtrącić, czy wręcz odkopnąć, a ona?… będzie wracać? czemu?), ale teraz to było coś innego. Ray, nie tracąc bynajmniej wypełniającego ją etosu buntu, niezgody na świat (i na samą siebie w nim trochę też), była zdecydowanie zdolna do klęknięcia przed mężczyzną, tym mężczyzną – który teraz jawił się dodatkowo wielki, powiększony niemal mitologicznie do postaci jakiegoś herosa, giganta, warlorda, który sam sobie bierze od życia prawo do władania maluczkimi. Nie było w tym, w tej jej pozycji i zamierzanych za sekundę czynnościach, sprzeczności z jej rebeliancką bezdomnością, wręcz przeciwnie: tam na dnie jej postawy społecznej była paraerotyczna atrakcyjność dostawania w dupę. Od życia, yep, a w tym momencie – po prostu od Cartera.
Nie było w niej zatem wahania, właśnie teraz. Wręcz przeciwnie: jego dłoń na jej głowie, dłoń mówiąca „będziesz robić to tak, jak będę chciał, w takim tempie, z taką głębokością, ba – z takim, jak zechcę, zaangażowaniem” była tak samo niepotrzebna do przekazania tej wiedzy, jak i potrzebna – do głębszego odczuwania swej sytuacji. Zresztą nie tylko sytuację Ray miała właśnie odczuć głęboko: pchnięcie bioder Cartera wbiło jej „jakby zbyt dużego” kutasa w usta, gdzie najpierw prześlizgnął się przez szeroko otwartą bramę, wjechał po języku i zatrzymał się na ściance przełyku, czyli w sumie w połowie swej potencjalnej maksymalnej drogi. Rayleigh zaś odruchowo złapała go za uda od tyłu, pod pośladkami, trochę w odruchu trzymania się czegoś, trochę jednak też w odruchu zaczepienia się, jakby była gotowa raczej do dźwigni pozwalającej nabijać się głębiej, gdyby było za płytko…?
Na mruknięcie zadowolenia mężczyzny odpowiedzią było głębokie, jeszcze niezbyt głośnie zabulgotanie, efekt zaciśnięcia gardła w obronie między innymi przed zachłyśnięciem się nadmiarem śliny, która zbierała się w ustach, gdy on wypełniał je tak bezczelnie, jak go przed chwilą do tego zapraszała. Chciała, to miała. Nawet więcej – jego dłoń zjechała na jej kark, on wycofał się, by zaraz zacząć w miarę regularnie pchać, wyciągać, wpychać, wyciągać, wpychać, raz napotykając jej język, raz nie, za każdym razem zwiększając chlupot, a w końcu wywołując bezradne mamrotanie. Wyciągnął je wraz ze sznurem wydzielin, gdy postanowił dać jej chwilę przerwy, a może tylko sobie, na zadanie retorycznego pytania.
Natychmiast potaknęła, odruchowo odrywając dłoń spod jego tyłka i ocierając zwisający sznur, zjeżdżając tą dłonią w dół w trybie pieszczoty i w efekcie wcierając to drżącym, niekontrolowanym ruchem w szyję i dekolt.
– T…ak… ch…cę… – musiała się starać, żeby się dało zrozumieć jeśli nie słowa, to choćby sylaby, bo musiała łapać oddech, gwałtownie i szybko. Szybko, bo w ułamku sekundy potem Carter zaatakował znów. Ale tym razem – głęboko. Głęboko. Może „zbyt” głęboko – jeśli mierzyć tym, co wypada. A przecież dawno już nie o to im chodziło – więc owszem, nadział jej głowę, pomagając sobie dłonią na karku, wjechał w gardło, siłą rzeczy zatrzymał się tam na chwilę, w której obserwacja dziewczyny dawała jasne pojęcie o wysiłku, jaki na niej wymuszał. Jeśli chciał patrzeć, to widział efekt – drżące powieki, gdy oczy uciekły jej w głąb czaszki, czuł – ten rodzaj sztywnego skupienia na przetrwaniu, słyszał – rosnące rzężenie, wzbierające w torsję, która ostatecznie targnęła drobnym, przegranym w tym starciu ciałem. Jej dłonie, znów obie na jego ciele, zakleszczyły się, wbiły palce w skórę pod pośladkami, ni to odpychały go, ni to przytrzymywały, nie wiedziała tak dokładnie czego chce, szare komórki zdawały się zanikać jedna po drugiej, dopóki tam tkwił, dziewczyną zatelepała kolejna groźba torsji, ale poza tym nie robiła z tym nic – to od niego zależało, do czego doprowadzi. Była gotowa na rzeczone pierdolenie, na „głębiej” ponoć też, i dawała temu dowody, ale była chyba też gotowa na to, jakie to mogło mieć efekty uboczne. Pytanie czy na to był, lub czy tego chciał sam Carter. Pierdolić jej zupełnie teraz pozbawioną dziewczęcego uroku twarz, nawet jeśli na co dzień i tak mniej lub bardziej demonstracyjnie wulgarną w wyrazie, podejmując niszczące działanie tłoka, czy katować ją na wyższym, czy raczej głębszym poziomie – czy jakoś połączyć te opcje, czy też wprowadzać inne, na które było przecież tak samo gotowe całe jej ciało, od włosów i całej twarzy, przez oblepione przeźroczystą bielą piersi, po całą resztę. Być może mógł to nawet wyczytać w ostatnie sekundzie tego dziwnego zatrzymania, kiedy Ray próbowała odzyskać jeszcze cząstkę przytomności i złapać go spojrzeniem; cholera wie, czy błagając o litość, czy właśnie o jej brak. Przecież był chyba nawet tera świadom, co oznacza coraz głośniejsze bulgotanie, wydobywające się z zupełnie zatkanych, niezdolnych przełykać ust...


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Jego wzrok obserwował jej dłoń, przesuwającą się od ust poprzez szyję i dekolt. Chociaż wymagał od niej więcej - zawsze więcej, bo przecież w mniemaniu Cartera zawsze mogło być lepiej, ona mogła być lepsza - to jednak poziom jej starań i oddania podobał się mu, podniecał go niesamowicie. Sam ten fakt, że sama tego chciała, klękając przed nim, a nie będąc przymuszona do tego ruchu. Przecież doskonale wiedziała, że jeżeli zacznie to nie skończy po kilkunastu sekundach, nie muście go jedynie wargami, nie obliże koniuszkiem języka i będzie po sprawie. Wiedziała, że będzie musiała zdobyć się na wyżyny - a może raczej na głębiny - swoich możliwości. A Carter wiedział, że wiedziała, więc tym bardziej nie istniały żadne powody by miał przerywać czy zachowywać się delikatniej czy łagodniej, bo nie tego w tym momencie chciał. Pragnął pierdolić ją w tą jej śliczną, mokrą buźkę, wbijając się głęboko w jej wąskie gardło, czuć jak jej coraz to większa ilość gęstej śliny go oblepia, doprowadzając jednoczenie siebie i ją na granicę, siebie na granicę rozkoszy, a ją na granicę ludzkiej, fizycznej wytrzymałości, bo i tak jak na tak młode i drobne stworzenie ukazywała niesamowite zdolności, jednak nawet Raya miała swoje ograniczenia…
W ostatniej chwili o czym świadczyły jego coraz to szybsze i krótsze stęknięcia - trudno powiedzieć czy bardziej dla niego czy dla niej - wycofał się z niej, by samego siebie pochwycić pewnie ręką i nakierować się na jej szyję i biust. Oblał ją swoją, białą, lepką mazią i chociaż nasycony już całkowicie, dalej sycił się tym widokiem. Nie to że nie mógłby, czy nie chciałby dojść w niej, lecz w tym obrazku dla Weavera było coś tak podniecającego, że pomimo osiągnięcia szczytu swojego zadowolenia, ponownie nakręcał się. Na moment odchylił głowę do tyłu, by wziąć głębszy wdech, zaczerpnąć powietrza i łaskawie jej pozwolić ogarnąć się w tym czasie, jeżeli na przykład potrzebowała splunąć nadmiar śliny czy obetrzeć usta. Miała te pięć sekund dla siebie, by zaraz musieć być znowu w pełni gotową, bo Carter wcale długo nie czekał. Jego łapsko odnalazło się na jej potylicy, gdzie wtopione w jej włosy pociągnęło ją do góry, tym samym stawiając ją ponownie na nogi. Zaraz naparł na nią drugim, by przygwoździć ją do ściany. Przesunął ją w stronę jej szyi, zbierając przy tym swoją spermę i kierując się w stronę jej twarzy. Bezczelnie przejechał łapskiem przez jej żuchwę, policzek, a dalej przez jej usta, pozostawiając na nich największą ilość osobistego kleiku, po czym kciukiem naparł na niej podbródek, wymuszając by uchyliła szerzej usta i poniekąd zajęła się usuwaniem, bardziej może zlizywaniem bałaganu, który sama zrobiła - jakby była tego winna - bo przecież po dobrej zabawie należało po sobie posprzątać. A jeżeli o zabawie już mowa, to jego druga dłoń też nie próżnowała, pierw na krótką chwilę odnajdując sobie miejsce na jednej, a zaraz drugiej jej piersi po czym wędrując w dół. Na moment zajechała na jej pośladki, lecz tylko po to by na nie naprzeć, oczekując wysunięcia jej bioder do przodu. By zaraz przesunąć się na jej udo, które jednym, pewnym ruchem uniósł do góry, zarzucając na własne biodro i wtedy przesuwając się łapskiem w stronę jej krocza. Początkowo przejeżdżając po jej wzgórku z niebywałą jak na Cartera delikatnością i powolnością, wsuwając się pomiędzy jej wargi z ogromną ostrożnością, jakby tylko badał, sprawdzał, rozglądał się, a tak naprawdę wprost dążył do tego, by szybko, bez zbędnego pieszczenia i zastanowienia, wsunąć się nią czterema palcami i zakleszczyć niemal w jej wnętrzu, gdy jego spojrzenie bacznie obserwowało jej twarzyczkę spodziewając się jakiegoś grymasu niezadowolenia, bólu, bezwarunkowej reakcji, pokazującej jej słabość czy niegotowość, a może dziewczyna miała go zaskoczyć?
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

Jeśli cokolwiek teraz Ray odczuwała oprócz skrajnej chcicy, to szczęście. Durne szczęście, bezsensowne szczęście bycia w pełnej władzy żywiołu rozpędzonego w wulgarności i żądzy zniszczenia. Jaka część jaźni potrafi się tego domagać? pragnąć tego? błagać o to?
Nieważne.
Wszystko nieważne – poza pełnym połączeniem pragnień, wyrażonych tak strasznie po chamsku, tak bardzo wprost, tak prymitywnych, że czuła, jak ciągną ją w dół, na dno, na dno, na dno. Kiedy Carter odbierał jej osobowość kutasem wepchniętym w szyję, Ray wytrzymywała to tak samo bezwolnie, jak z zaangażowaniem pełnego oddania: kolejne torsje groziły paskudnym niebezpieczeństwem – a jednak brała je „na klatę”, z ryzykiem które miało otrzeć się o dramatyczną dosłowność. Kiedy wyskoczył z niej – wyciągnął z jej głębi perwersyjny bulgot, a zaraz za nim – gruby glut wydzielin, a Ray, obezwładniona pożądaniem sponiewierania, odruchowo oderwała dłonie od niego i złączyła w miseczkę, łapiąc to, co wylało się jej z ust tłustym, gęstym sznurem. Nie myślała, co teraz, co z tym – złapała, jakby to miało się okazać cenne, i w tej pozie kapłańskiej służki jakiegoś mrocznego rytuału odgięła korpus lekko do tyłu.
W tej pozycji, z przymkniętymi oczyma, z uśmiechem idiotki, przyjmowała na swe ciało pieczęć własności. Biały „wosk” z plaśnięciem lądował na szyi i dekolcie, ściekając z każdym strzałem grubszą i szerszą falą na oblepiona przeźroczystą bielą piersi – a ona wydawała się z tego dumna, jakby chciała (i tak w jej podświadomości było) zademonstrować mu, że tak, że właśnie tak, że to upodlenie jest ich wspólnym celem, i w takim razie należy zatrzeć jego granice. Czas, który Carter dawał jej na „ogarnięcie się”, okazał się chwilą, w której Ray zwróciła na niego zmęczoną, zaczerwienioną, mokrą od wody i śliny twarz – ze spojrzeniem jednocześnie dumnym i prowokacyjnym.
– Myślisz że… – wydyszała, z trudem formułując sylaby – …możesz ze mnie… zrobić jakąś… – zachłysnęła się ostatnim kaszlem – …szmatę?? – nagle uniosła miseczkę dłoni na wysokość twarzy – …no więc kurwa TAK! – i gwałtownym, kretyńsko zdeterminowanym gestem przywarła dłońmi do czoła. Po chwili przeciągnęła je na włosy i w odruchu przedłużającym jej żałosne pragnienia wczesała palce we włosy, kiedy to wszystko, co przed chwilą z taką troską uratowały przed stratą jej dłonie, pełzło szeroką gęstą warstwą, niemal całą szerokością pięknej przecież twarzyczki, w dół. Otwarła powieki, ale jedna, zalepiona, zrezygnowała i teraz Ray świdrowała swego kochanka i kata lewym tylko okiem – gdy on właśnie złapał ją za włosy na potylicy.
Syknęła, z wyraźną rozkoszą, z tym uśmiechem wiedźmy lubującej się w bezwzględności, była w niej przedziwna jednoczesność pełnej uległości i prowokacyjnego wyzwania, rzucanego cyklopowym spojrzeniem: „Co teraz? Masz coś dla mnie jeszcze? – czy to ja wygrałam?” punktami perwersji – ale oddając tobie i tak każde moje zwycięstwo?
Cała ta gierka legła w gruzach, gdy przyparta do ściany wchłaniała głód jego dłoni, sunącej wraz z mieszaniną jego spermy i całej reszty po szyi ku twarzy. Wystawiła ją ze śmieszną prośbą, gdy wycierał się w nią, dodatkowo rozsmarowując to wszystko, czego powinna się wstydzić, a z czego najwyraźniej była smutno-straceńczo dumna.
– Zeszmaciłeś mnie już?… – wysyczała, gdy kciukiem naciągnął jej usta za podbródek – …czy jeszcze… – zatkało ją nagle, rozwarła usta na krawędzi transu: to była ta chwila, gdy wraz z bolesną pieszczotą piersi Carter wyraził swoją pozycję posiadacza. Odruchowo podała mu siebie, wysuwając korpus do przodu, oparta tyłkiem o ścianę – żeby „udowodnić”, że te piersi to zabawki, że są gotowe i na odlot mózgu, i na ból ciała, podniecona do granic wszystkim, wszystkim, łącznie z chłodem lepkości, którą koszulka lepiła się do tych piersi pod jego dłońmi – dopóki nie podjęły nowej wędrówki.
Krótkie ciche piśnięcie wystrzeliło z jej ust, gdy pojęła, dokąd zmierzają. Wstrzymała oddech, zapominała go odzyskać, gdy jechał w dół – i odzyskała go, gwałtownym, wyrzuconym paradoksalnym tonem rzeczowego stwierdzenia – Oooo kurwa.
To był ten moment. Pojęła, czego oczekuje, wsparta łopatkami wypchnęła biodra do przodu, dla jego dłoni, uniosła nogę, zakleszczyła za jego ciało – i tak rozciągnięta jęknęła, bardzo głośno i nisko. Głucho, jak ranne zwierzę – w reakcji na kurewsko delikatną, i tak przy tym dojmującą pieszczotę rozciągniętego w rozkroku krocza.
Zadygotała. Zagryzła wargę. Przylgnęła dłońmi do ściany, żeby pomóc sobie ustać – choć paradoksalnie to on trzymał ją w pionie tym strasznym, strasznie pięknym, pięknie wulgarnym hakiem zagiętych palców. Zaczął drżeć podbródek, mimika nie nadążała za sensem emocji, Ray wyglądała jakby się miała rozbeczeć – a przecież to nie to; to kuriozalne uderzenie wulgarnej rozkoszy zatelepało nią, gdy z pozornie delikatnej pieszczoty krocza wjechał w nią czterema palcami…
– KHHHHHHHUrwaaaaaaa… – zajęczała, zaśpiewała idiotycznie, tracąc na moment przytomność, odzyskując ją natychmiast, bo oszalały mózg musiał odczuwać, miał tylko to, tylko to, tylko ból i rozkosz. Koniec świata – i nic więcej, aż po horyzont totalna pustka, a na horyzoncie – wzbierający potężną ławą kosmos orgazmu. Ruszył ku niej jak ocean zamieniony w jedną falę, pędził, ale z daleka, obietnica śmierci w udręczeniu totalnego szczęścia – ale jeszcze nie teraz, nie teraz, teraz Ray odpływała, kąciki przymkniętych ust zjechały jej w dół, w podkówkę, lewe oko tylko błagało, prawe, zalepione wydzielinami, drżało powieką w nieopanowanych skurczach, które runęły jej ciałem w dół, wpychając się w cipę i wyciskając z niej na jego dłoń podejrzanie przesadną obfitość soków. Nie panowała nad tym. Nie panowała nad sobą. Nie panowała nad niczym. Nie zapanowała więc i nad tym odruchem: nagle bowiem oderwała dłoń od ściany – czy raczej jej dłoń sama się oderwała, uniosła, wzięła zamach, i z niepojętą autoagresją trzepnęła ją w twarz.
Ray jakby posmutniała jeszcze – ale zaraz zaczęła się zmieniać: pojawiła się nagle rozbudzona przytomność, a po drugim uderzeniu, trochę nieporadnym – jakiś rodzaj złości. Najpewniej na samą siebie, skoro trzecie uderzenie trafiło aż zbyt perfekcyjnie, roznosząc po łazience głośne plaśnięcie, a po ciele – falę bólu. Ciało pojęło w nim, że za podparcie pionu wystarczy ten hak jego palców, Ray oderwała drugą dłoń, która też miała teraz własnego rozumu o wiele więcej, niż pusty od udręki rozkoszy mózg dziewczyny, i najwyraźniej zamierzała stworzyć jakąś chorą symetrię w tej figurze – wpychając się do jej ust. Czterema palcami, w głąb, przy tym jednoczesnym spojrzeniu wariatki, nieświadomej że płacze łzami mieszającymi się mgiełką prysznicowych kropel, odbijanych od męskiego torsu, z prawie nieruchomą już warstwą wydzielin, które wreszcie wyzwoliły i prawe oko, szczypiące, mrugające, ale równie wściekle uczepione teraz oczu Cartera. Uderzyła się znów, tym razem znów nieporadnie, wyjęła dłoń, złapała nią sutek przez lycrę, naciągnęła, wykrzywiła się w bólu, syknęła, i wypluła gdzieś przed siebie, na siebie czy na niego, resztki wydzielin wraz z nieprzytomnymi słowami o bezsensownej intonacji, których znaczenie należało tłumaczyć słownikiem skrajnego podniecenia: – Wszystko…? Kurwa…? Aua…? Skurwysynu…? Wszystko…? Kurwa…? Nie mogę?… Carteeeeer…?? Sssssskurwyss...ssynu...?
Jeśli ktokolwiek mógłby coś z tego zrozumieć – to tylko on.


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Carter sprawdzał ją, jej gotowość i wytrwałość. Te niezmiennie były na wysokim poziomie, co jak zazwyczaj nakręcało go. Miał łatwiej, mógł zaraz ponownie być w pełni gotowości, jednak sam siebie też potrzebował nakręcić, a ona chociaż sama w sobie to robiła, to było o wiele prościej - i szybciej - gdy robiła, to co chciał. A gdy sama nastawiała mu się, to tym bardziej nie był w stanie powstrzymać się przed swoimi pewnymi posunięciami, które nastąpiły po tym pierwszy, agresywnym wejściu. Czując to specyficznie chlupotanie i oblepienie na swojej dłoni, jego trzon ponownie zaczął nabierać na pełności i twardości. Nieco brutalne wejścia bez ostrzeżenia charakteryzowały się pewnym poziomem pociągania, jednak niesamowicie podniecające było odczuwanie, że jej ciało reagowało w ten właściwy, czy niemal słuszny sposób, i to jeszcze z taką niebywałą intensywnością. Nie powstrzymał się by za którymś razem wyciągnąć swoje łapsko w pełni i wetrzeć jej wydzieliny w siebie, a tym samym bezpośrednio poczuć już przyjemne skutki swych poczynań. Odruchowo, zupełnie nie potrafił tego pohamować, uśmiechnął się w sposób wielce zadowolony, bezczelny i niemal zwycięski. I zaraz ochoczo miał wracać do swojej poprzedniej zabawy, gdy Raya przerwała je krótkim przedstawieniem.
W tym stanie Weavera mało interesowały przyczyny takiego zachowania. Czy lubiła to, czy miała ochotę, czy potrzebowała postawić się w przytomność. Nie zamierzał się oburzać, ani interesować póki nie pływało - a jego zdaniem tak było - to na dalszy ciąg wydarzeń. Bo nadal miał ochotę ją przeruchać, w sumie jeszcze bardziej niż wcześniej, bo jego sprzęt był już gotów w pełni by ją na siebie nadziać tylko… biedna, mała, głupiutka Raya jednak nie wyciągnęła wniosków ze wszystkich lekcji. Carter był ją w stanie tolerować czy chociaż ignorować przez większość czasu, nie zwracać uwagi na jej zachowanie czy słowa, ale znowu przegięła w sprawie, która go uruchamiała. Niezależnie od okoliczności. A to czy tego chciała czy nie, musiało skończyć się określonymi, mało przyjemnymi konsekwencjami. Mianowicie bardzo szybkim, zupełnie niespodziewanym, silnym plaskaczem prosto w jej ładną buźkę. Takim, który nie był wstępem do jakiejś gierki, swego rodzaju zaczepką do nieco ostrzejszej zabawy. Brunet rzeczywiście włożył w niego tyle swojej siły, że wątła dziewucha mogłaby się przewrócić, gdyby nie to że drugim łapskiem podtrzymał ją w tali. Nie uderzał z pięści, bo jednak otwarta dłoń pozostawiała miej śladów i miała bardziej karcący wydźwięk. - Jak mnie nazywasz?! No jak?! Kurwa, radzę ci się zastanowić, chyba że chcesz znowu wypierdalać z mieszkania! - wycedził przez zęby, wpatrując się w nią w ogromem wściekłości i oburzenia. Nie żartował, było to widać po nim całym. Nie zainteresował się nawet potencjalnymi stratami, bo ta siła uderzenia mogła spokojnie uszkodzić jej wargę. Lecz kto przejmowałby się taką samą suką. A nie, szmatą. Przecież chciała, żeby ją zeszmacić. Więc, proszę bardzo. Carter już się nie pierdolił. To znaczy pierdolić się to dopiero miał zamiar zacząć. Bo to co zaszło przed chwilą nie zmieniało tego, że potrzebował to zrobić i miał zamiar to zrobić, niezależnie od jej potencjalnej reakcji. Tak więc, pochwycił ją jedną łapą za ramię, a drugą za biodro, obracając ją natychmiast tyłem do siebie. Wypchnął jej biodra do tyłek, tym samym nastawiając ją na siebie, a wolne palce zatopił w jej włosach, by zaraz z niemałą siłą przycisnąć jej bok twarzy do płytek. - Więc tak, pamiętaj o tym, jesteś tylko szmatą, która co najwyżej nadaje się do pierdolenia, ale jak jeszcze raz mnie obrazisz, to nie będziesz nadać się nawet do tego, jasne?! - wycedził jej przez zęby wprost do jej twarzy, a gdy tylko skończył to wszedł w nią mocno, niemal okrutnie, zaraz rozpoczynając swój bestialski napór na nią, w jej ciało, bo jedyne czego teraz pragnął to tak skatować jej pizdę, żeby już nie odważyła zapędzić się tak, jak tym razem.
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

Gdyby cokolwiek przychodziło jej teraz w ogóle do głowy – i tak nie przyszłoby jej do głowy, że jakoś tym dotknęła Cartera. Ale nie dlatego, że o nim nie myślała, czy że miała go w… no, w dupie – a dlatego, że pewnie uznałaby za naturalną tę potrzebę przeklinania i używania słów pochodzących ze słownika, który może i sama była gotowa przecież słuchać pod własnym swoim adresem. Ale ważniejsze, że nie myślała po prostu o niczym – wszystko co teraz dla Rayi istniało, zbiegało się w jednym kontekście i tych kilku miejscach, gdzie czuła inwazyjną obecność kochanka. „Skurwysyn:” w tych warunkach był raczej określeniem pieszczotliwym – na miarę pieszczot, jakich potrzebowała sama Rayleigh, i czego wyrazem – analogicznie agresywnym – było te kilka policzków, jakie wymierzyła sobie przecież tylko dlatego, że jakoś odruchowo musiała znaleźć półświadomy sposób na odprowadzenie nadmiaru emocji i przebodźcowania.
Trzymana po chamsku hakiem palców za krocze czuła, jak ogarnia ją coś w rodzaju agresywnego bezwładu, pożądanie runęło w tępą chcicę, ruję, która wyciskała na jego rękę całe fale soków. Ta sama ruja przecież spowodowała odruchowe splunięcie byle gdzie, przed siebie, na siebie, na niego, nieważne – i ta sama kazała jej dręczyć własny sutek, i cholera wie do czego jeszcze pchnęłaby biedną Ray, gdyby jej miejsca nie zajął po prostu Carter.

Klasnęło, aż echo wypełniło kabinę; siła uderzenia miotnęła ją w bok – faktycznie, poleciałaby na ścianę, gdyby nie hak w cipie, ale i tak korpus wykonał niekontrolowany ćwierć obrót, a półobrót – głowa. Kosmyki smagnęły w powietrzu, ale z ust dziewczyny nie wyszło nic poza niskim mruknięciem i głośnym wydechem. Obróciła głowę powoli, z zaciśniętymi ustami i piorunującym wzrokiem, ale nie było w nim ani sprzeciwu, ani żądzy zemsty, co zaraz potwierdziło ciche, ale nabrzmiałe od napięcia słowo:
– Prze…praszam…
Przerwane drobnym spazmem wydechu „spodobało się” chyba jej otumanionemu mózgowi, bo kiedy pieczenie zaczęło się rozlewać po policzku, a warga zapulsowała bólem, usłyszał znów – Przepraszam… – i zobaczył w oczach zmianę: z odruchowej wściekłości i żądzy czynu – jej oczy mówiły teraz to samo, choć z nalotem perwersyjnej, loliciej „przygody”: – Przepraszam, Carter… Przep… – urwała, gdy, szarpnął nią, żeby sobie nastawić tak, jak chciał. Coś w powietrzu mówiło, że… mógłby nawet… jeszcze raz. Ale nie potrafiła teraz tego wypowiedzieć inaczej, niż poprzez głośniejsze już, ale dalej wyraźnie otumanione – Przepraszam! – gdy już wypinała się, trzymana zbyt mocno zbyt silnymi łapskami, wzięta za włosy i przyciśnięta policzkiem do kafelków, z ustami rozchylonymi, z wargami lśniącymi i jakby zbyt pełnymi, z zaczerwienieniem rosnącym na policzku słuchała jego reprymendy, jakby ją chwalił, a nie opierdalał. Na koniec kiwnęła głową – ale nie należało sądzić, że wszystko pojęła: po prostu chciała go. Chciała wszystkiego, co jej robił, co jej zrobi i co może zrobić, na co go stać – wszystkiego. Dokładnie tak, jak mówiła wcześniej, a jak teraz nie mogła mówić, bo musiała się skupić na tym, co się działo.

Wszedł w nią – za mocno.
Skrzywiła się, to skrzywienie przez kilka pierwszych pchnięć trzymało się jej twarzyczki, by za chwilę opaść znów do poziomu dziwnej uważności, jakby nie chciała stracić nic z tego cudownego bólu ciała, rozpychanego tłokiem oszalałym w swej mechaniczności, i bólu duszy, spijającej poniewieranie jak najsłodszy nektar, którego nie miała prawa ni kropli uronić.
Kolejne ruchy miotały nią, suwały jej policzkiem o ścianę, wypychały z ust dyszenie i urwane słowa, nieświadome samych siebie, odbite od postrzępionej, podziurawionej chcicą pamięci: – Szma… tą… do pierdolenia… tylko… szmatą… do… – wszystkiego, na co miał ochotę, dopóki ta ochota brała ją na cel, dopóki nabijała ją na niego, bez liczenia się z wytrzymałością tkanek i pojemnością emocjonalną osoby. Nie chciała być zresztą żadną „osobą”: chciała tylko tego, co się działo: być rżnięta, pierdolona wściekle, wbrew rozsądkowi, poza pamięcią i pojęciem, katowana i miażdżona przemocą jego chcicy, cieknąca od rui i ogłupiona własnymi odczuciami. Raz za razem, raz, raz, raz, raz, raz – Kurwa – raz, raz, raz za razem wbijał w nią tego strasznego pięknego obcego, to narzędzie, brutalne i pragnące tylko własnej przyjemności, raz, raz, raz, do chorego rytmu mistycznego rytuału przemocy, od której nawet nie wiedziała, jak po pewnym czasie tego nieustającego rżnięcia zaczęła „najzwyczajniej” płakać: nie głośno, były to głównie łzy i okazjonalnie lekko spazmatyczny wdech, drżący podbródek i dziwna walka uśmiechu z podkówką raz po raz zagryzanych warg… I czasem ciche zakwilenie, pieśń braku "nadziei" na koniec tej słodkiej katorgi, i jednocześnie nadmiaru nadziei, że to się nie skończy; płacz w obliczu niezdolności emocjonalnego przepracowania dwóch potężnych sprzecznych żywiołów. Płacz istoty miażdżonej najpiękniejszymi żywiołami. Przerywany chwilowymi napięciami ciała, żeby nie omdleć – i krótkimi omdleniami, sekundowymi utratami przytomności, powracającej zaraz znów napięciem ciała, sapnięciem wydechu i cichym jękiem w amoku.

@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Jego reakcja wynikała z ogromnego przewrażliwienia, które siedziało w nim bardzo, bardzo głęboko i było silnie zakorzenione. Ray nie miała prawa nic o tym wiedzieć, bo nie dopuszczał ani jej ani kogokolwiek do tamtego siebie, tamtych wydarzeń i emocji, których konsekwencją była jego delikatność w ściśle określonych sprawach. Jednak ona istniała i odbijała się na nim oraz na jego zachowaniu zazwyczaj w sposób bardzo nagły, intensywny i srogi, tak jak też było za tym razem. I chociaż w pewnym sensie zaprzeczał samemu sobie, bo zachowywał się tak, że to określenie do niego pasowało oraz traktował ją właśnie mniej więcej jak zwykłą kurwę, ale powierzchowność prezentowana na co dzień nie musiała pokrywać się z jego głęboko ukrytą emocjonalnością.
Jej „przepraszam” nie miało dla niego najmniejszego znaczenia, było to widać w jego rozwścieczonych oczach. Nie chciał żadnego przepraszam ani jej żalu, w tej chwili nawet nie chciał obietnicy jakiejkolwiek poprawy. W tym momencie pragnął ją ukarać, pokazać gdzie było jej miejsce, jak bardzo miał ją gdzieś i że mógł sobie robić z nią co chciał. A dopóki chciał, to powinna być mu za to wdzięczna, bo potem gdy nie byłaby już mu potrzebna to równie szybko mógłby się jej pozbyć. Jednocześnie chciał jej i to jeszcze bardziej niż wcześniej. Wtedy popędzany jedynie swoimi pierwotnymi instynktami, w tym momencie napędzany także ogromnym gniewem, który dosłownie wycelował prosto w nią. I w nią uderzał, bez opamiętania z każdym ruchem swoich bioder, z taką intensywnością jakby chciał wejść w nią mocniej i głębiej niż było to fizycznie możliwe. Nie licząc się zupełnie z tym, że przy tej ilości i intensywności ruchów może w sposób rzeczywisty wywołać u niej krzywdę, ból, pieczenie, zranienie. Ani że prawdopodobnie przez niego nie mogła nawet w pełni oddychać, gdyż bezczelnie podparł się na jej plecach swoim przedramieniem, tym samym jeszcze przygnieżdżając ją do ściany i odbierając możliwość jakiegokolwiek ruchu. Zresztą on był jej zupełnie niepotrzebny, bo to on ruchał ją, do tego stopnia że jej całe ciało uderzało o kafelki z każdym jego kolejnym wsunięciem się. I tak ją miażdżył, aż jego drugie łapsko ponownie pochwyciło ją za biodro, żeby ją jeszcze przytrzymać, ustabilizować bo nieuchronnie uciekała mu za każdym razem. Zaczął czuć nagle rosnącą w nim przyjemność, a jego kolejne ruchy stały się niemal wściekłe, jakby wcześniej nie był wcale taki brutalny i dopiero teraz dokopał się do wszelkich pokładów swoich możliwości, ledwo co łapiąc oddech i sapiąc coraz wyraźniej. By zaraz ostatecznie nadziać się na nią już w znacznie dłuższych odstępach i pozwolić sobie na tą pełnie przyjemności, gdy jego sperma wylała się w jej niemal pogwałcone ciało. I zastygł tak jeszcze na moment, czerpiąc jeszcze większe zadowolenie z tej chwili. Dopiero po chwili oprzytomniał na tyle otrzepując się ze swojej ekstazy, by skierować wzrok na jej dalej przytrzymywaną w tej jakże wygodnej pozycji twarz. Nie przejął się jakimkolwiek śladem, czy łez czy czerwieni, pozostawionym na jej buźce. Jeszcze nachylił się nad nią, swoim przedramieniem mocniej wbijając się w jej plecy w sposób zupełnie zamierzony. - Szmatą - powtórzył, jakby zdołała już o tym zapomnieć. I gdyby miała zamiar zacząć się awanturować, jak wtedy gdy musiał wyrzucać ją z mieszkania. Lepiej, żeby dzisiaj nie próbowała. Nie chciał już niepotrzebnie się denerwować. - Myj się i spierdalaj - powiedział krótko, zwięźle i na temat, pamiętając o tym że czekał przecież na gościa. Wtedy też wysunął się z niej i sam skorzystał z miejsca, w którym byli by doprowadzić się do porządku przed tym jego docelowym spotkaniem.
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

Ależ! mieliby używanie rozmaici behawioryści i inne palanty, patrząc na to, co się działo i analizując (o ile daliby sobie radę ze swymi ciałami i odruchami, ej!) tło powodów, dla których mizerna siedemnastolatka w zgodzie przecież z samą sobą dawała się narażać na takie działanie!
Inna rzecz, że akurat teraz jeśli Rayleigh „dawała się”, to nie w żadnej zgodzie czy niezgodzie, tylko po prostu, z tępotą absolutnie bezmózgą: bez żadnej refleksji, bez odruchów obronnych i w sumie niemal bez przyjemności, jeśli brać pod uwagę tę zewnętrzną przyjemność, której jesteśmy świadomi przeżywając to, czego chcemy.
Przyparta do mokrej ściany – była zupełnie bezwładna. Jeśli „dawała się” teraz – to (państwo – w tym i wspomnieni behawioryści i inni freudowcy – wybaczą) jebać. Się dawała. Bez słowa. Bez nawet mimiki. Tylko jakieś automatyczne skurcze śmigały jej okazjonalnie po zamarłym obliczu, tylko rytmiczne zduszone niskie stęknięcia, wcale nie ładne, wcale nie dziewczęce, wypychał jej nie wiadomo z jakich trzewi oszalały tłok. Bolało. I nie w tym bólu była przyjemność – a już na pewno nie w „seksie” była teraz jej przyjemność; raczej w czymś w rodzaju niezbyt świadomego limbo, rodzaju hipnozy czy katatonii. Kiwała się do rytmu, rzęziła brzydko do rytmu, dyszała do rytmu, pracowała z Carterem, choć w sumie nie z nim, a z samcem jakimś, przecież nawet mimo iż wczepiła w niego szponiaste spojrzenie, to nie było w nim krzty myślenia czy rozumienia. Brała na siebie i w siebie też nie miłość przecież czy nawet tak zwany seks, a zgoła krew w żyłach mrożącą tępą neandertalską agresję, berserkerski jakiś amok bitewny, w którym wali się młotem bojowym, byle więcej ciała zmiażdżyć wrogowi.
Którym najwyraźniej była oto Rayleigh. Ledwo żywa. Odpływająca w resztkach szlochu, w mazutach orgazmu, który raczej wyrzygał się w niej, niż wybuchł w jakiejś poetyckiej erupcji doznań. Nie miał granic, – a ona nie miała narzędzi, by je obserwować. Po prostu Carter doszedł, a puszczając ją i odchodząc pozbawił punktu zaczepienia, więc – po prostu – padła na podłogę, jak schlana w sztok, przypadkowym zagięciem łokcia broniąc się przypadkowo przed rozwaleniem sobie twarzy o płytki.
I bardzo dobrze (jej tak): przecież nie byłaby w stanie stać. Trzymając wyzwanie pionu mięśniami. Między nogami miała tylko gorejący ból i pragnienie nieświadomości, szalone pulsujące wahadło bodźców między odrętwieniem i nadwrażliwością, w głowie tylko coś na kształt niejasnej pełni, ni to zbawiennej, ni to potępieńczej, więc leżała tak w kałuży prysznica jak zgubiona w transporcie szmatka, roniąc spomiędzy nóg nadmiar jego płynnej ofiary, łapiąc oddech i uciekające cienie resztek szarych komórek.
Jak więc, kurwa mać, miała pojąć, co właśnie usłyszała? To raczej nie umysł, a ciało zareagowało na splunięcie tych słów.
To, że „szmatą” miała być, była dla niego i w kuriozalny sposób chciała być, to jeszcze było w miarę oczywiste – w zasadzie tylko to było oczywiste. Ale że ma się myć i spierdalać?
Carter zabrał się ze zdumiewającą pragmatycznością za doprowadzanie się do jakiegoś stanu, a ona mogła tylko unieść ledwo drżącą głowę, nakierować zalaną włosami twarz na kierunek jego głosu, raczej z bezrefleksyjnym posłuszeństwem niż racjonalną uwagą.
– Car…ter…
Co?
Co on powiedział?
– Ale…
Odruch zrozumiał to przed nią. Musiała się przedzierać w stronę zrozumienia na klęczkach, jak jakaś postać z obrazów Beksińskiego przez ocean popiołów i zmielonych wnętrz, do tych słów.
„Spierdalaj”…?
Na pewno nie reagowała z oczekiwanym refleksem. Może on był już w trybie „posprzątać po tym wszystkim, posprzątać łazienkę z Rayi”, ale ona ledwo kumała. Ledwo uniosła się na drżących rękach.
– Carter…?
Więcej było dramatu w tym szepcie, niż w carterowej świadomości tego, co jej robił. Nie mogła pojąć. Po prostu trwała, na czworakach, choć ledwo-ledwo zdolna utrzymać tę pozycję, wykrzywiona w grymasie bólu, który teraz, gdy ustępowała adrenalina i milion innych hormonów, zaczynał wreszcie wjeżdżać w somatyczną świadomość…
…aż po zmarszczenie brwi.
– Kurwa… CO?
Przecież nie była gotowa, tak absolutnie nie była gotowa w pełni pojąć sensu tej komendy – skoro nie była nawet gotowa wrócić do choćby najprostszej egzystencji… A czas mijał.
Czas Cartera.
Z którego Raya w tej chwili nie rozumiała – nic.
Nic.


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Odpowiedz