Parker Quinn
Awatar użytkownika
38
lat
170
cm
burmistrz Eastbourne
Elita
Ostatnie trzy tygodnie były się bólem głowy. Niekończącym się, dobijającym bólem głowy, z którym nic nie dało się zrobić.
Pani burmistrz, co zamierza pani robić po śmierci męża?
Nie wiedziała nawet jak ma się czuć po jego śmierci, a co dopiero - co robić. Co to w ogóle było za pytanie? O miesiąc miodowy żałobny? Jakiś dziwny podryw?
Parker, czy dopilnowałaś, żeby pogrzeb odbył się jak należy?
Oczywiście, że tak. Miała od tego ludzi, ale kończyło się na tym, że i tak albo sama wykonywała telefony albo po pięć razy dopytywała Lou czy wszystko jest gotowe. Co parę minut pojawiała się kolejna, nerwowa myśl "czy jest wystarczająco miejsc dla żałobników w kościele?", "czy stypa jest ustalona?", "co jeżeli nie pojawią się kwiaty?". Niby mogła z tym zaufać pracującym dla niej osobom i oficjalnie wszystko im zostawiała.
A potem i tak sprawdzała.
Nie wstydzisz się pokazywać publicznie po tym, jak odprowadziłaś go do ruiny, suko?!
Nie umiała powiedzieć skąd brały się te wszystkie głosy, ale narastały na przestrzeni ostatnich tygodni. James był przystojny, charyzmatyczny i potrafił przekonać nawet cholerne drzwi, żeby nie skrzypiały; nic dziwnego że w ratuszu, jak i dookoła niego znalazły się osoby, które darzyły go głęboką sympatią, a o wszelkie jego nieszczęścia obwiniały Parker.
Czy powinny to robić? Sama już nie wiedziała. Od jego śmierci żyła na ustawieniach domyślnych, albo się odłączając (podczas pogrzebu) albo wchodząc w stary, dobry tryb pracoholika, pozwalający zająć myśli wszystkim, tyko nie myśleniem. Nie umiała zasnąć, a kiedy już jej się udawało, wstawała jeszcze bardziej zmęczona, przetyrana niespokojnymi snami. Od rana do wieczora walczyła z prasą, jak z cholernymi muszkami owocówkami i tylko częściowo świadomie rejestrowała, jak wielu reporterów i dociekliwych dalekich znajomych spławiała za nią Lou.
Od pracy miała wolne, naturalnie, ale ogromny dom, w którym i tak nigdy nie spędzała za dużo czasu za bardzo ją przytłaczał, wsiadała więc do samochodu i jechała. Byle dalej. Trzy dni po pogrzebie złapała się na tym, że gnana sentymentem i tęsknotą dojechała do Cambridge, gdzie poznała Jamesa. Dopiero kiedy przeszła się po kampusie dotarło do niej, że to miejsce, tak przez nich romantyzowane, było tylko częścią historii. Bajki, wymyślonej na potrzeby PRu, żeby im obojgu podnieść popularność - wyglądali razem ślicznie, pochodzili z dobrych rodzin, mieli te same ambicje i poczucie humoru. Para idealna. Prosta droga do parlamentu.
Nawet się przyjaźnili. Po ślubie przez jakiś czas. Seks był niezły, nie wchodzili sobie w drogę za często i mieli układ wzajemnego nie rujnowania swoich karier. Nawet na wyjazdach za miasto fajnie się razem bawili; do śmierci Quinna Seniora. Tak przynajmniej Parker się wydawało, ale złudzenia, zmyślone historie i niejasne sny nachodziły na siebie zniekształcając rzeczywistość. Nie umiała powiedzieć, co w tym momencie jest prawdziwym uczuciem, a co było powtarzane tak często, że sama zaczęła w to wierzyć.
Miała dość. Potrzebowała przerwy, ale nie umiała jej sobie znaleźć, nie, kiedy wszyscy jej przyjaciele patrzyli na nią z rezerwą, jakby wierzyli w te cholerne plotki. W domu była jednocześnie sama i z cholernymi, siedzącymi za oknem, aspirującymi fotografami. Wśród rodziny była cyborgiem bez serca, nie tęskniącym za kochanym mężem.
Więc wróciła do pracy. Nieoficjalnie. Przecież opłakiwała męża. Ściągnęła pracę do siebie, rozłożywszy papiery i komputery w jadalni, a przy stole posadziwszy Lou. Jedyne, co zdradzało, w jak kiepskim stanie była to niedbale związane włosy i zmęczony głos. Miała na sobie nawet koszulę i spodnie od garnituru; boso tylko chodziła.
Chcesz jeszcze kawy? — Nie miała pojęcia ile filiżanek już wypiła, straciła rachubę jakiś czas temu. Robiło się już późne popołudnie, one we dwie od trzech godzin siedziały nad nowym projektem renowacji domu kultury w jednej z biedniejszych dzielnic. Teraz uniosła zmęczony wzrok na siedzącą naprzeciwko niej dziewczynę, zastanawiając się, ilu brakuje jej bezsennych godzin do widzenia dwóch głów zamiast jednej. Nie miała już siły dyskutować o funduszach i rozważaniu skąd je wziąć, może dlatego, że na tego typu dyskusje składały się głównie jej monologi oraz trafne, krótkie uwagi Lou, która nie znała się na temacie wystarczająco, żeby móc się sensownie wypowiadać, ale była wystarczająco bystra, żeby wyłapywać różne luki.
Parker nawet nie chciała myśleć, co by zrobiła bez niej; najpewniej zagryzła jakiegoś pożal się Boże dziennikarza i tyle by widzieli jej przyszłą karierę.

@Lou Parker
Uwaga, moje posty mogą zawierać: not enough lesbian content politykę i klasizm.

Podstawowe

Osobowość

Awatar użytkownika
35
lat
157
cm
asystentka burmistrza
Techniczna Klasa Średnia
#1

Ułożony tryb życia szlag trafił; od trzech tygodni, zdawałoby się, pogrążały się w przytłaczającej atmosferze. Lou już teraz praktycznie sama ogarniała obowiązki burmistrz — dając jej przestrzeń oraz czas, którego teraz, zapewne, tak bardzo potrzebowała. Ciężko było jednak zrozumieć czasem, czego dokładnie chciała Parker; Lou z ciężkim sercem patrzyła na izolację kobiety i niemożność popchnięcia się w przód.

Zbyt dobrze to znała z czasów, gdy jeszcze mieszkała w Nowym Orleanie.

Nic nie mówiła; nic nie robiła poza pomaganiem Parker. To nie był dobry moment na dalsze planowanie; na jakiekolwiek rozkminy, czy może jednak warto zrobić krok w przód, czy jednak wycofać się kompletnie. Tego pani burmistrz zdecydowanie teraz nie potrzebowała; a to, że kobietę bolało serce tak, jak gdyby sama je sobie wyrywała z piersi. To, że wracała do domu — nieraz w środku nocy — i dalej siedziała nad papierami, nie było dla niej niczym nowym; przepracowywanie się to był dla niej chleb powszedni i była do tego przyzwyczajona. Może i była głupia, że zrobiłaby wszystko dla Parker. Może i była kompletnym debilem, że poświęcała się tak dla niej.

Ale co miała zrobić, gdy ta patrzyła się na nią z tym zmęczonym wyrazem twarzy? Jak mogła odmówić osobie, która sprawiała, że trzęsły się jej ręce, że serce biło w piersi tak, jakby miało z niej wyskoczyć — jak mogła odmówić tej, która sprawiała, że na jej twarzy pojawiał się szczery uśmiech, słońce świeciło nieco jaśniej każdego dnia; jak mogła powiedzieć nie kobiecie, w której była tak beznadziejnie zakochana?
Nadal ją to dziwiło; przecież z byłym nie miała takich motylów w brzuchu. Ot, lubiła go; tylko chyba nie w ten sam sposób, w jaki on lubił ją. Może dlatego próbował ją wtedy skrzywdzić? Może wiedział?

A może miał po prostu tak nierówno pod kopułą, że już nic się dla niego nie liczyło?

Nie zdziwiło ją, gdy Parker zaprosiła ją do siebie do domu, bo musiały nad czymś popracować. Miała wielką ochotę powiedzieć jej, że chyba trochę przesadza; ale koniec końców, nie umiała jej odmówić i kazać się wziąć jej w garść. Zabawne. Chyba zrobiłaby dla niej prawie wszystko; czasami było to tak niedorzeczne, że Lou czuła się, jak gdyby miała znowu dwanaście lat. A miała ich sporo więcej; czy więc nie za późno było na pierwsze zakochania się i te cholerne motyle w brzuchu, które sprawiały, że traciła grunt pod nogami? Czy nie było trochę za późno na odkrywanie siebie i tego, że, cholera, chyba jednak nie była tak heteroseksualna, jak się jej to kiedyś wydawało? Czy nie było za późno na szczenięce uczucia? Miała trzydzieści pięć lat, do cholery jasnej; powinna już wiedzieć więcej o sobie. Może nie powinna była pozwolić, by jakaś przypadkowa kobieta aż tak zawróciła jej w głowie; a jednak obie tu były — i tylko Lou była zakochana bez pamięci.

Bolało; kłamałaby sama przed sobą, gdyby twierdziła, że wcale nie. Czy była niedorzeczna, pragnąc być kochaną tak, jak ona kochała? Czy była niedorzeczna, pragnąc czegoś więcej, niż przyjacielskiej relacji (choć może i to nawet było zbyt wielkim naciągnięciem faktów)? Ojciec jej kiedyś powtarzał, że nie istniało coś takiego jak "niemożliwe", ale siedząc tutaj i patrząc na pogrążoną w pracy Parker, zaczynała wątpić w jego słowa. Choć chciała, to nie śmiała otwarcie marzyć o tym, że los mógłby się odwrócić.

Zdawało się, że zostało jej już tylko pogodzenie się z byciem jedynie asystentką.

Wyrwała się z zamyślenia; a jej palce ponownie zaczęły przesuwać się po klawiaturze. Pracowały nad czymś; nad jakimś funduszem. Lou niezbyt orientowała się tak dobrze w tych sprawach jak Parker; ale swoje wiedziała i udawało się jej niekiedy strzelić celną uwagą. Wiedziała, że Parker to docenia. Wiedziała to przecież doskonale. Jednak siedziały tu już trzy godziny — pracy nie ubywało, a jedyne, czego przybywało, było zmęczenie pani burmistrz. Im dalej w las, tym bardziej troska ogarniała Lou; a w momencie, w którym Parker zapytała się jej, czy chce jeszcze kawy, poczuła się, jakby tamta przywaliła jej w głowę czymś bardzo ciężkim.

Przez długą chwilę nic nie mówiła, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się swojej szefowej; aż w końcu usiadła głębiej w krześle; gdy jej plecy zetknęły się z oparciem, skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, nadal wbijając wzrok w kobietę siedzącą koło niej. Basta.

— Okej, nie chciałam nic mówić, bo sądziłam, że tego potrzebujesz, ale jesteś o krok od walnięcia głową w stół - jednym z moich obowiązków jest dbanie o to, żebyś tego nie robiła, więc zarządzam przerwę. I nie chcę nawet słyszeć odmowy. Zresztą, mogę się założyć o własną rękę, że jeszcze dzisiaj nic nie jadłaś. Przerwa i kropka — prychnęła, szybkim ruchem zapisując pracę na komputerze, a następnie go klapnęła. Lou prędko poderwała się na nogi, robiąc dokładnie to samo z laptopem Parker, a następnie chwyciła kobietę za rękę; podciągnęła ją na nogi i pociągnęła za sobą do kuchni; sadzając ją na krześle niczym małe dziecko.

— Dobrze, że ci ostatnio zakupy zrobiłam, bo byś pewnie nic nie miała do jedzenia — zaczęła mówić, wyjmując z lodówki potrzebne produkty; położyła telefon na blacie, włączając jakieś radio. — Zrobiłabym ci gumbo, albo aligatora, ale ciężko będzie. Angielska kuchnia jest po prostu strasznie nudna, ale chyba dam radę coś wykombinować. A ty siedź i się nawet nie ruszaj, bo cię zwiążę. Właściwie to jedyne co możesz teraz zrobić, to sobie herbatę. Albo nalej sobie wina, jak wolisz.

Mówiła szybko i bez większego sensu, ot, by mówić; ale już wkrótce była skupiona na przyrządzaniu jakiejś zmodyfikowanej angielskiej potrawy — widać było, że ma doświadczenie i zręcznie krzątała się po kuchni.

— A potem może jakiś film, co? Ta strasznie głupia komedia, o której ci ostatnio mówiłam. Albo ten horror, o którym ty wspomniałaś. Ewentualnie, nie wiem, możemy zobaczyć Anatomię Greya albo innego Doktora House'a. Co sądzisz?

@Parker Quinn
Mów mi eszko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda echo#0034. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak, po uzgodnieniu.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: nwm, durnoty jakieś.

Podstawowe

Osobowość

Parker Quinn
Awatar użytkownika
38
lat
170
cm
burmistrz Eastbourne
Elita
Mrugnęła parę razy, próbują połączyć siedzące przed nią uosobienie stanowczości z tą dobrze jej znaną, stosunkowo cichą i wypełniającą wszelkie polecenia bez szemrania kobietą. Nie było dla niej nowością, że Lou tej stanowczości i uporu nie brakowało, inaczej nie wytrzymałyby razem trzech miesięcy - czy raczej Lou by nie wytrzymała tego tempa i natłoku pracy, które były nieodłącznym elementem gabinetu Parker.

Po prostu Quinn nigdy by nie założyła, że zostanie to wycelowane w nią, w dodatku tak bezpośrednio. Nie umiałaby nawet powiedzieć, kiedy ktoś ostatni raz odezwał się do niej takim tonem - James chwilę przed śmiercią? Jeden z tych cholernych dziadów z drugiego piętra, którzy w każdej chwili znajdowali coraz to nową przeszkodę, żeby jej rzucić pod nogi, bo znieść nie mogli, że jest nad nimi kobieta, w dodatku młodsza? Nie potrafiła sobie przypomnieć; rzadko się z tym jednak spotykała poza pracą, a w ciągu ostatnich trzech tygodni, niemalże wcale.

Nawet nie zdążyła zareagować na zabranie jej komputera, oparła tylko łokcie na blacie i przetarła twarz dłońmi, starając się pobudzić trochę chociaż do myślenia. Zmęczone oczy z ulgą powitały przerwę od komputera, a pociągnięte zaraz w górę i do kuchni ciało - ruch. Parker pojęcia nie miała, czy to Lou jest silniejsza, niż na to wygląda, czy sama już nie ma energii na jakiekolwiek opory, dała się jednak posadzić na krześle i...

- Zakupy? - powtórzyła skonfundowana, wiodąc wzrokiem od stojącej na stole misy z owocami, do lodówki, przy której Lou się właśnie zakręciła. Nie myślała za wiele o jedzeniu, codziennie zamawiała coś albo wciągała w siebie resztki suchego jedzenia, jakie udało jej się znaleźć w szafkach.

W durny sposób bawiło ją to, że istniały takie sytuacje, kiedy Maslow mógł się pocałować z tą swoją wydumaną piramidą potrzeb. Kiedyś czytała też o badaniach udowadniających, że cała ta teoria działa tylko w przypadku zachodnich kultur, bo wśród azjatyckich wywrócone jest to wszystko do góry nogami.

Teraz, kiedy siedziała pod ścianą przyglądając się krzątającej się przy blacie Lou, nie mogła pozbyć się wrażenia, że i jej piramida potrzeb jest dziwnie pokręcona.

- Lou, na litość - jęknęła, znowu tę twarz przecierając, gdzieś w duchu ciesząc się, że jest on na tyle lekki, że za wiele nie rozmaże. - Słuchaj, doceniam cokolwiek robisz, ale to nie jest w zakresie twoich obowiązków.
Parker doskonale znała się na ludziach - w świecie, w którym się obracała, było to niezbędne. Umiejętność czytania mowy ciała, świadomość istnienia mikro-ekspresji, wyłapywanie najsubtelniejszych nawet zmian w głosie rozmówcy. Nie było więc dla niej żadnym wielkim odkryciem zauważenie, jakie wrażenie robi na Lou - widziała jak tamta zamiera, kiedy są za blisko, jak ucieka wzrokiem, jak się rumieni w, zdawałoby się, niczym nieuzasadnionych sytuacjach. Trzy miesiące temu, kiedy ją zatrudniała, uznała, że to będzie w najgorszym wypadku bardzo wygodne. Ileż wydajniejsi są przecież ludzie, jeżeli chcą wywrzeć na kimś jak najlepsze wrażenie, o ile łatwiej można ich do siebie przywiązać i zbudować wysokie poczucie lojalności.

Wtedy wydawało jej się to atutem, który opłaci się w przyszłości.

Teraz... teraz nie miała nawet siły o tym myśleć. Bardzo starała się o tym nie myśleć, zdając sobie sprawę jak łatwo byłoby wykorzystać okazję do naprawienia tej swojej rozpierdolonej piramidy. Przyciągnąć do siebie Lou, żeby tylko mieć przy sobie kogoś, niejedno badanie wykazało przecież, że wystarczy durny dotyk, przytulenie przez parę sekund, żeby napięcie z ciała zeszło.

A ile badań udowadniało, że orgazmy jeszcze lepiej pomagają się rozluźnić i w końcu zasnąć.

Zacisnęła szczęki, jednocześnie wzdychając. Nie. Już i tak wykorzystywała obecność Lou do granic, zrzucając na nią tak dużą część swoich obowiązków, pozwalając jej harować w momencie, kiedy każda inna osoba by kazała jej spadać na drzewo, powołując się na prawa pracownika. Wystarczy.

Może dlatego też teraz podkreśliła, że to nie jest zakres jej obowiązków, żeby chociaż trochę pozbyć się ewentualnych, przyszłych wyrzutów sumienia. Żeby wykopać ze swojej przestrzeni kogoś kto teraz wyrywał ją z tej próżni, w której zawieszona była przez ostatnie dni. Na przekór trochę podeszła do ekspresu, żeby go włączyć i zrobić kolejne espresso. Oparła się biodrem o blat i ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach spojrzała na Lou.

- Film, w porządku. Ale nie zabierzesz mi kawy - oznajmiła, twardo dość, bo w nosie miała swoje zdrowie, niszczony żołądek i odpowiednie diety. Kawa dawała jej poczucie bezpieczeństwa i kontroli nad sytuacją.

Była absolutnie, święcie przekonana, że o głupiej słabości do seriali medycznych powiedziała jej: raz. Jeden, w dodatku rzucony tylko przy okazji jakiejś innej, dłuższej dyskusji dotyczącej służby zdrowia w mieście. Doprawdy. Nic dziwnego, że nawet jakieś pismaki podejrzewały je o romans, skoro Lou bywała czasami tak oczywista.

- Albo House. Pójdę znaleźć płyty. - Znów skinęła głową i z kubkiem kawy przytulonym do piersi przeszła do salonu, spojrzeć do dawno nieotwieranych szafek, w których tak, razem z Jamesem trzymali kolekcje DVD. Kolejny element dający poczucie bezpieczeństwa: zajęcie, wymagające trochę więcej, niż tylko włączenia Netfliksa, kojarzące się z latami dzieciństwa i studiów.
Wyciągnęła płyty, przygotowała odtwarzacz, wróciła do Lou i dopiero teraz, kiedy tamta już nakładała jedzenie na talerze do Parker coś dotarło.

- Czy ty wcześniej powiedziałaś, że zrobiłabyś aligatora?

@Lou Parker
Uwaga, moje posty mogą zawierać: not enough lesbian content politykę i klasizm.

Podstawowe

Osobowość

Awatar użytkownika
35
lat
157
cm
asystentka burmistrza
Techniczna Klasa Średnia
Lou, na litość. Słuchaj, doceniam cokolwiek robisz, ale to nie jest w zakresie twoich obowiązków.

Optymistyczny wyraz kobiety nieco zrzedł; choć Parker tego nie widziała, skoro Lou była do niej odwrócona plecami. Racja. Czy tylko to się dla niej liczyło? Zakres jej obowiązków? Czy nic innego nie miało znaczenia; a ich relacja nadal pozostawała tylko na polu biznesowym? Może rzeczywiście źle to odczytywała; ale wydawało się jej, że w ciągu tych trzech miesięcy nieco się do siebie zbliżyły. Owszem, ich rozmowy głównie skupiały się na pracy, ale czy tylko? Lou była przekonana, że nie. Przecież rozmawiały o innych rzeczach; a głupich serialach; Lou była pewna, że wspomniała coś o swoich ulubionych książkach. Wspominała o wielu rzeczach.

Do jasnej cholery, dlaczego akurat musiała zabujać się w swojej szefowej?

Mimo to, zacisnęła usta w cienką linię i wywróciła do siebie oczami, kontynuując krzątanie się po kuchni — wydała z siebie jedynie nieco zirytowane prychnięcie, nie zaprzestając swoich działań.

- Tak, zdaję sobie sprawę, że teraz to byś wolała, żebym grzecznie razem z tobą omawiała ten fundusz, czymkolwiek on właściwie jest, ale zwymiotuję chyba, jeżeli przez następne trzy godziny będę musiała wpatrywać się w cyfry. Mózg potrzebuje przerw, Parker, niezależnie od tego jak bardzo byś chciała przepracowywać się w każdej sekundzie, którą nie poświęcasz na sen. Nie to, żebyś teraz wiele poświęcała na sen, ale to inna rozmowa na inny dzień - rzuciła w stronę drugiej szefowej, zręcznie uwijając się z przygotowaniem nieco zmodyfikowanej wersji jakiegoś makaronu (nie wiem, ok, nie nazywam się Gordon Ramsay), nieco bardziej na ostro.

Może i jedyne, czego Parker chciała, to rzucenie się w wir pracy — ale Lou przechodziła dokładnie przez to samo i doskonale zdawała sobie sprawę, że to złe. Trudno było się potem zatrzymać; a wypalenie zawodowe wcale nie było czymś, czego pani burmistrz teraz potrzebowała. Okej, no i może trochę to wykorzystywała, żeby móc się o nią zatroszczyć; ale autentycznie się o nią też martwiła. Jeżeli Parker chciała się o to wkurzać, to Lou nie miała najmniejszego zamiaru się z nią o to kłócić.

Jednak tak samo nie miała zamiaru przestać.

No i trudno, Parker musiałaby to jakoś przeżyć; jeżeli sama nie chciała zatrzymać się ze sprintu, którym wystartowała po śmierci męża, to Lou musiała ją po prostu do tego zmusić. Nie robiła tego czysto z pobudek egoistycznych; społeczeństwo prędzej czy później zorientowałoby się, że kobieta rzuciła się w wir pracy, a dodając do tego najnowsze plotki po śmierci Jamesa, wcale nie wpłynęłoby to korzystnie na jej PR. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.

Może jednak była głupsza, niż się jej początkowo wydawało.

Jednak nie to teraz było ważne; nic nie powiedziała na ciężkie westchnięcie swojej szefowej, podgłaśniając jedynie nieco muzykę płynącą z telefonu — przez to, że od osiemnastego roku musiała utrzymywać się sama, znajdowała jakąś dziwną pociechę w gotowaniu. Ot; jakby to było znakiem, że w końcu będzie dobrze. Zresztą, nic tak nie poprawiało humoru jak jedzenie; społeczność w Nowym Orleanie nauczyła ją tego, że po burzy zawsze wychodzi słońce, nieważne jak tandetnie by to brzmiało. Powinna była jednak przynieść swój garnek i składniki do gumbo; pewnie Parker nigdy nie miała okazji spróbować prawdziwej wersji tej potrawy, a nie tej łagodnej podróbki, którą podawano w większości restauracji — o ile w ogóle te miały coś takiego w swoim menu. Potrawka z aligatora była kolejną rzeczą, którą Lou pamiętała z domu — z racji tego, że mieszkali dość blisko naturalnego środowiska tych gadów, zdobycie ich mięsa nie było niczym trudnym. Jej ojciec często wybierał się na takie polowania ze swoimi przyjaciółmi; dzielili się zdobyczą po równo, a skórę sprzedawali na pobliskim targowisku. Zawsze jej powtarzał, że nie wolno niczego marnować; więc i teraz Lou dzieliła taką mentalność.

Uśmiechnęła się szeroko, kiedy Parker w końcu zgodziła się, żeby obejrzały film i wywróciła raz jeszcze oczami na jej wzmiankę o tym, że kawy jej nie zabierze. Jasne. Czego właściwie się spodziewała?

- Jak sobie chcesz, ale uważam, że powinnaś raz na jakiś czas napić się czegoś innego. Ot, żeby zachować w sobie joie de vivre - stwierdziła, choć nieco rozbawiona; uważnie przyglądając się drugiej kobiecie, gdy ta powiedziała, że pójdzie znaleźć płyty.

No, przynajmniej tyle; Lou uważała za sukces to, że zdołała odciągnąć ją na chwilę od pracy. Może jej serial (będący dla niej, jak sama kiedyś wspomniała, guilty pleasure) zdołałby choć trochę odciągnąć jej myśli od ostatnich wydarzeń. Lou nie oczekiwała, że natychmiast będzie dobrze; nie oczekiwała, że Parker będzie w stanie od razu się pozbierać i lecieć dalej z tematem, ale uważała, że pewnym rzeczom trzeba było stawić czoła. Owszem, ucieczka w pracę była wygodna i łatwa.

Ale Lou nie wiedziała, czy byłaby w stanie patrzeć na to, jak to niszczy Parker od środka.

Wyrwała się ze swoich myśli i skupiła na dalszym przygotowywaniu jedzenia; nie zauważyła nawet, kiedy druga kobieta wróciła do pomieszczenia i dopiero jej głos ją o tym powiadomił; Lou jednak jedynie uśmiechnęła się, zajęta nakładaniem na talerz porcji i potem ustawieniem pozostałych garnków tak, by Parker mogła sobie potem zjeść bez zbędnego kłopotania się z tym.

- Cher, jestem z Nowego Orleanu, aligatory były praktycznie moimi sąsiadami. Raz nawet jeden prawie wlazł nam do domu, musiałam go odciągać surowym kurczakiem a i tak mi prawie odgryzł rękę - powiedziała, automatycznie poprawiając bluzkę, gdy ta się nieco zsunęła z jej ramienia; skrzętnie ukrywała swoje blizny przed Parker i była wdzięczna, że ta jeszcze nie próbowała o nie wypytać. - Jak jeszcze mój tata żył, to jedliśmy potrawkę z aligatora co tydzień. Kiedyś ci zrobię. Albo gumbo z aligatorem i z krewetkami. Na razie jednak musisz zadowolić się makaronem na ostro. To co, idziemy oglądać?

Uśmiechnęła się do Parker raz jeszcze, podając jej talerz razem ze sztućcami; głową kiwając w kierunku salonu.

@Parker Quinn
Mów mi eszko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda echo#0034. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak, po uzgodnieniu.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: nwm, durnoty jakieś.

Podstawowe

Osobowość

Parker Quinn
Awatar użytkownika
38
lat
170
cm
burmistrz Eastbourne
Elita
Mój mózg potrzebuje przerwy od rzeczywistości, nie od pracy parsknęła w głowie, ale nie miała siły zaczynać podobnej pyskówki. Łatwiej było się po prostu poddać temu, co zarządzała Lou, szczególnie że wszystko to było nieszkodliwe i dodatkowo, a może przede wszystkim, stanowiło całkiem skuteczne oderwanie od wszystkiego, o czym Parker tak usilnie starała się chociaż na chwilę zapomnieć. Urocze gadanie Lou, jej niski przyjemny głos i tak nietypowy dla ich regionu akcent robiły to, co co wszystkie liczby i uchwały, z tą różnicą, że pozwalały odpocząć, a nie przyczyniały się do zagęszczenia mgły, która zdawała się zasnuwać głowę Parker.

Przesunęła wzrokiem po odkrytym ramieniu, nie po raz pierwszy zwracając uwagę na widniejące na nim blizny i nie po raz pierwszy dając sobie spokój z zadawaniem pytań na ten temat. Oczywiście, że zbliżyły się przez ostatnie trzy miesiące - spędzały tyle czasu razem, że nienaturalnym by było, gdyby utrzymywały stosunki czysto profesjonalne, bez choćby grama przyjaźni, nie w chwili, kiedy znały swoją codzienną rutynę, upodobania co do kawy, czy choćby zwykłe dolegliwości zdrowotne (Lou miewała bóle głowy, szczególnie pod wieczór i Parker już się nauczyła nosić przy sobie pudełko tabletek przeciwbólowych; dla jak największej wydajności, jak sama to sobie tłumaczyła). Były bliżej, niż Parker była z kimkolwiek w ratuszu, ale to nie jeszcze nie oznaczało blisko. Nie na tyle, żeby pytać o skrywane uważnie blizny, których nikt inny w ich pracy nawet nie miał szansy zauważyć.

- Myślałam, że w Nowym Orleanie są tylko ziomkowie Steviego Wondera - mruknęła w drodze do salonu, bo miasto kojarzyło jej się chyba jedynie z Jazzem. - Może kiedyś tam pojedziemy, wolę walkę z aligatorami, niż z tymi bucami z drugiego piętra.

Czy powiedziałaby coś podobnego, gdyby trochę łatwiej jej się myślało? Prawdopodobnie nie. A na pewno nie rzuciłaby tego tak luźno. Nie była durna, widać było, że Lou od czegoś uciekała - wzięła się w Eastbourne trochę znikąd i o domu opowiadała rzadko. Parker podejrzewała jakieś nieprzyjemne sprzeczki rodzinne albo ciężkie rozstanie, z którym nikt nie chce się mierzyć. Teraz jednak z opóźnieniem filtrowała wszelkie wypowiedzi, a dodatkowo odwiedziona od standardowych w ostatnich tygodniach myśli, pozwalała sobie na płynięcie swobodnie w konwersacji.
Ponownie - coś, co nie zdarzało jej się często.

W życiu miała okazję skosztować wszelkiej maści potraw - najpewniej wliczając w to samą potrawkę z aligatora, sushi z renifera, czy inne dziwne wymysły, na jakie można było się natknąć w restauracji na drugim końcu świata. Jadała w najlepszych restauracjach w Europie Środkowej, na Bliskim Wschodzie i w Nowym Jorku, ale nic z tego nie równało się z ciepłym, prostym posiłkiem, który dostała teraz, po tylu tygodniach jedzenia czegokolwiek.

Wciągnęła ten makaron szybciej, niż najpewniej wypadało - nawet nie zauważyła, kiedy zniknął i dopiero wtedy zresztą, nie zważając na włączony w tle serial, spojrzała na Lou. Pozwalała by ich kolana się stykały, bo chociaż kanapa była na tyle duża, żeby w ogóle nie musiały się dotykać, to podświadomie ciągnęło ją bliżej kobiety. Przez chwilę przyglądała się jej tylko, zanim w końcu nie wyrzuciła z siebie miękkiego "dziękuję", odnoszącego się nie tylko do posiłku. Zdobyła się nawet na lekki uśmiech, nim nie pochyliła się do stolika kawowego, by na niego ostawić trzymany do tej pory w powietrzu talerz tylko po to, by zaraz potem odchylić się na kanapie i wygodniej na niej wyciągnąć.

- Kto by pomyślał, że będę miała tyle szczęścia, żeby na ciebie trafić - rzuciła, na nowo związując włosy, czując jak jej ciało powoli robi się przyjemnie ociężałe. Mogłaby przysiąc, że Lou była, jakby spadła z nieba. Bystra. Zabawna. Wielu talentów. - W życiu nie miałam lepszej asystentki - wymamrotała jeszcze sennie, z głową wygodnie opartą tak blisko ramienia Lou, ramionami splecionymi na piersi i wzrokiem wbitym w dobrze znane odcinki, pozwalając zaraz powiekom opaść, z twardą myślą, że tylko na chwilę, że zaraz je otworzy, bo nie będzie przecież przy niej spać, nie, kiedy mają tyle do zrobienia, że przecież nie wypada przy niej zasnąć.

@Lou Parker
Uwaga, moje posty mogą zawierać: not enough lesbian content politykę i klasizm.

Podstawowe

Osobowość

Awatar użytkownika
35
lat
157
cm
asystentka burmistrza
Techniczna Klasa Średnia
Nieco prychnęła, gdy druga kobieta stwierdziła, że w Nowym Orleanie są jedynie ziomkowie Steviego Wondera. No, to już był cios poniżej pasa. Z drugiej strony... Lou niechętnie wracała myślami do tematu domu i czegokolwiek z nim związanego; a blizny na ciele przypominały jej, że spokój może w każdej chwili się skończyć. Czasami pozwalała sobie zapomnieć o tym, co się stało; to wtedy najczęściej budziła się w nocy zlana potem, a skóra piekła ją, jak gdyby ktoś przypalał ją żywym ogniem; to wtedy przekręcała się całą noc z boku na bok, rozmyślając o tym, co było. To wtedy najczęściej wydawało się jej, że za oknem ktoś stoi. Na co dzień było jednak spokojnie; a i Lou była szczęśliwsza, niż w Nowym Orleanie. Uparcie wierzyła, że tutaj on już jej nie dosięgnie; że jest bezpieczna i nic się jej nie stanie. Ataki paniki praktycznie już zniknęły; sama mogła zobaczyć, że to w Eastbourne odżyła.

Dobrze wiedziała, że Parker mogła dostrzec parę razy już jej blizny; dobrze wiedziała, że kobieta nieraz im się przypatrywała — zapewne była ciekawa ich pochodzenia, ale jeszcze ani razu nie przekroczyła tej granicy cichego przypatrywania się im i za to Lou była jej niezmiernie wdzięczna. Chyba nie była jeszcze gotowa na to, żeby w ogóle pomyśleć o zwierzeniu się komukolwiek na temat mężczyzny, z którym była.

Na moment obecny, myślenie o Nowym Orleanie było dziwną mieszanką bólu, strachu — oraz tęsknoty i nostalgii. Choć sprzedała rodzinny dom, to jednak wiedziała, że społeczność nadal tam była. Zastanawiała się czasami, czy byliby w stanie jeszcze ją poznać, czy może zbytnio się zmieniła. Ścięła przecież włosy; może inaczej się nosiła? W domu, jeszcze będąc w związku z psychotycznym facetem, ciągle wbijała wzrok w ziemię i niezbyt wychylała się z tłumu. Zmieniło się to gdy poszła na studia; to tam nabrała więcej odwagi i pewności siebie — tylko po to, by zostało to ponownie zmiażdżone nagłym pojawieniem się byłego; i jego atakiem na Lou.

- W Nowym Orleanie jest o wiele więcej, niż tylko jazz, Parker - stwierdziła, w połowie rozbawiona, w połowie oburzona i rzuciła jej pociągłe spojrzenie, jednocześnie wywracając oczami; jednak spięła się, gdy ta rzuciła, że może kiedyś tam pojadą; i zacisnęła usta w wąską linię, jedynie kiwając zbyt szybko głową. Powstrzymała cisnące się na usta wątpię i właściwie to już nic nie powiedziała, jedynie podążając za Parker do salonu. Nie zajęło im długo, by umościć się wygodnie na kanapie; a Lou przeklęła się w duchu za to, że znowu jej serce waliło jak oszalałe. No halo, przecież im się tylko kolana stykały; nie robiły nic takiego, by jej to serce mogło nawet bić. Więc o co tak właściwie chodziło? Ciągle się nad tym zastanawiała; dlaczego akurat Parker? Zadurzyła się w niej jeszcze zanim nawet zamieniły choć jedno słowo. Tylko dlaczego akurat w niej? Nie rozumiała tego i nie była nawet pewna, czy to akurat jest do zrozumienia; bo od kiedy uczucia miały jakikolwiek sens? Ot, tak wyszło. Tyle. Koniec tematu — a to, że człowiek tego nie rozumiał ani trochę, to już była całkiem inna sprawa.

Na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech, gdy spostrzegła, jak ta wcina makaron; a na sercu zrobiło się jej jakoś tak cieplej. Słowa czasami zawodziły i ogólnie tworzyły bałagan; ale to jedzenie nigdy nie zawaliło sprawy. Ojciec często powtarzał jej, że przez żołądek do serca i w ogóle. Może i nie byłaby w stanie wykonać żadnego odważniejszego ruchu w stronę Parker (zresztą, na razie definitywnie nie miała do tego głowy, bo zwyczajnie nie wypadało), ale przynajmniej była w stanie dać jej jedzenie i być może jakąś psychiczną ulgę. Na razie musiało jej to wystarczyć.

Była wpatrzona w telewizor, kiedy kobieta w końcu skończyła jeść i na nią spojrzała; odwzajemniła to dopiero, gdy ta jej podziękowała — i jedynie uniosła brwi na jej słowa, jak gdyby chciała jej powiedzieć, że przecież nie ma za co. Mimo to... Parker się do niej uśmiechnęła; a Lou natychmiastowo odwróciła wzrok; wbijając go w talerz, grzebiąc nadal widelcem w jedzeniu. Nie była za specjalnie głodna. Gorzej, że na tym Parker nie zaprzestała; bowiem zaraz odłożyła swój talerz na stolik kawowy i ułożyła się wygodniej na kanapie.

O ja pierdolę, teraz się o nią oparła.

Świetnie. Po prostu świetnie. Tak jak gdyby nie dość było jej problemów; tak, jak gdyby nie dość jej było rozmyślania na temat ich relacji i tego, czy miała w ogóle jakiekolwiek szanse. Tak, pewnie, dlaczego nie?

Serce waliło jej jak szalone i wręcz zamarła w miejscu; nie ruszając się z niego aż do momentu, gdy spostrzegła, że druga kobieta zasnęła. Jej wyraz twarzy momentalnie złagodniał i Lou westchnęła ciężko, kręcąc z niedowierzaniem głową.

- Tak, jakbym już wystarczająco do ciebie nie czuła - mruknęła do siebie; najostrożniej jak się dało wyślizgnęła się spod Parker i delikatnie ułożyła ją na kanapie; przykryła kocem i kucnęła na chwilę obok. Boże. Już nie było dla niej ratunku, prawda? Lou zmarszczyła nieco brwi, lekko odgarniając włosy kobiety z twarzy i zaczesała je za ucho; zajęło jej dobry moment, by w końcu z powrotem wstać. Ot, miała zamiar pozwolić kobiecie spać.

Sama zajęła się ogarnianiem mieszkania; potrzebowała rzucić się w jakąkolwiek pracę, by odegnać rumieńce z policzków i mocno bijące serce; poprzez ułożenie porozrzucanych wszędzie papierów, przez umycie naczyń w kuchni, aż poprzez upewnienie się, że Parker nadal spała — i zanim się zorientowała, siedziała gdzieś na fotelu, za laptopem na kolanach i słuchawkami na uszach; kontynuując pracę, którą zaczęły parę godzin wcześniej oraz zajmując się wszelkimi innymi sprawami, które tego wymagały (w większości, rzecz jasna, były to sprawy Parker — bo niby czyje miałyby być?).

@Parker Quinn
Mów mi eszko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda echo#0034. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak, po uzgodnieniu.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: nwm, durnoty jakieś.

Podstawowe

Osobowość

Parker Quinn
Awatar użytkownika
38
lat
170
cm
burmistrz Eastbourne
Elita
Sen Parker był mocny po raz pierwszy od tygodni i zdążyło się już ściemnić, kiedy na nowo otworzyła oczy, poruszając się przy tym gwałtownie, bo zbudził ją jeden z wielu niespokojnych snów, których z chwilą przebudzenia już nie pamiętała, ale ciążące na klatce piersiowej nieprzyjemne uczucie długo się jeszcze utrzymywało. Dziwna mieszanka tęsknoty, smutku i lęku, z którą niewiele potrafiła zrobić i która to z kolei świetnie radziła sobie w podlewaniu u Parker myśli, że przecież wcale nie chce wstawać. W odruchu uniosła prawą rękę do twarzy, żeby spojrzeć na zegarek, ale świadomość, że zaraz będzie dziewiętnasta niewiele jej dała - nie była w stanie ocenić, kiedy właściwie zasnęła. Z westchnięciem potarła czoło jak przez mgłę starając się sobie przypomnieć, jak pozbyć się uczucia tak cholernie ciężkiej głowy i dopiero wtedy dotarło do niej ciche stukanie w klawiaturę.

Lou.
Och, do diabła.

Koc w czasie snu z siebie ni to skopała, ni zrzuciła (skąd w ogóle wziął się tu koc?), a koszula jej się podwinęła odsłaniając część brzucha, ale w domu było na tyle ciepło, że Parker nawet tego nie zauważyła, kiedy podnosiła się do siadu, żeby spojrzeć na siedzącą w fotelu Lou.

- Cześć - rzuciła, czując się dziwnie... niezręcznie. Docisnęła dłoń do czoła, starając się trochę rozproszyć i ból i mgłę osnuwającą umysł. To był powód, dla którego nienawidziła drzemek; budziła się z nich tylko bardziej zmęczona i bezużyteczna, a w zamian za ten fatalny stan tylko traciła czas. - Postanowiłaś zostać full-time opiekunką? - Padło w końcu, uprzejmiejsze niż "co tu jeszcze robisz, na miłość boską", kiedy opuszczała nogi na ziemię i poprawiała w końcu tę nieszczęsną, wygniecioną od leżenia na kanapie, koszulę. Złapała się na myśli, że obecność Lou jej nie przeszkadza, co było o tyle dziwne, że w takich momentach jak ten, przeszkadzała jej nawet obecność Jamesa, z którym żyła tyle lat, czy rodziców (chociaż już nie pamiętała, kiedy ostatni raz nocowała w rodzinnym domu). Lou po prostu... pasowała. W tym głębokim, miękkim fotelu, znikała trochę, cicha jak kot. Niemęcząca swoją obecnością.

Parker powoli potarła kark i oparła brodę na dłoni, znów spoglądając na obserwującą ją kobietę, gdzieś w klatce piersiowej czując dziecinną wdzięczność za jej obecność i pomoc. No właśnie. Dziecinną. Nie potrzebowała niańki, ani otulania kocykiem, jak dzieciak, była już na to za stara. Nie umknęły jej uwadze zgarnięte ze stołu nie tylko talerze po ich jedzeniu, ale też te parę kubków, które Parker nagromadziła na stoliku w ciągu ostatnich dni, zbyt zobojętniała na swoje otoczenie, żeby je zabrać do kuchni, a które też stały, bo od śmierci Jamesa chwilowo anulowała wszelkie sprzątaczki i ogrodników.

Aspiryna. Potrzebowała aspiryny i hektolitrów wody. Wody albo kawy, w zależności od tego, co pierwsze wpadnie jej w ręce. Podniosła się bez słowa, uznawszy, że albo Lou nadal jest zajęta pracą albo sama zdecyduje się za nią pójść, nie potrzebowała przecież przewodnika - na co zresztą najlepiej wskazywały wszystkie sprzątnięte papiery i porządek w kuchni. Kiedy nalewała sobie wody do szklanki, szybko przekalkulowała sytuację, starając się dotrzeć do scenariusza, według którego powinna teraz zagrać. Część jej chciała kazać Lou w ostrych słowach się ogarnąć, przestać z nią pieścić i zająć samą sobą, bo doprawdy, dziewczyna teoretycznie spędziła cały dzień w pracy, gdzie ma granice.
Z drugiej strony, Lou nikt nie kazał tu siedzieć przez ostatnie... co, dwie, może trzy godziny. Była dorosła, wiedziała co robi i jeżeli samej Parker kobieta w jej przestrzeni prywatnej nie przeszkadzała, to Parker nie zamierzała jej stąd wyrzucać.
Jakby nie patrzeć ten zakochany szczeniak, potrafił gotować.
Może powinna to ukrócić. Wróć; z całą pewnością powinna to ukrócić. Ale było jej wygodnie. Miło było mieć w okolicy twarz, która nie patrzy na nią z wyrzutem i rezerwą, jak wszyscy inni, ale widzi w niej człowieka, mało tego - twarz, która patrzyła na nią z tak ciepłym wyrazem, że Parker (jak i parkerowemu ego) trochę lepiej się robiło.

- Gdzie ty mieszkasz właściwie? - zwróciła się do niej, delikatnie przechylając głowę i popijając chłodną wodę, która koiła ból głowy i przywracała trzeźwiejszy osąd sytuacji.

@Lou Parker
Uwaga, moje posty mogą zawierać: not enough lesbian content politykę i klasizm.

Podstawowe

Osobowość

Awatar użytkownika
35
lat
157
cm
asystentka burmistrza
Techniczna Klasa Średnia
Lou z początku nie zauważyła tego, że Parker się obudziła; jej wzrok był wbity w ekran laptopa, który nieprzyjemnie grzał jej kolana przez materiał spodni — oczy poruszały się z lewej strony na prawej, gdy uważnie czytała to, co właśnie napisała; a palce zręcznie poruszały się po touchpadzie, gdy przeklikiwała się przez milion otwartych zakładek, próbując jakoś ogarnąć ten fundusz. Jasna cholera, ledwo już pamiętała, jak on właściwie się nazywał (ja też nie pamiętam, taki przyps), ale wolała przynajmniej jakkolwiek to zrobić; wolała, żeby Parker zostały ewentualne poprawki, niżeli miałaby pozwolić kobiecie robić to od nowa. Po jej pieprzonym trupie. Wiedziała, że powinna już dawno siedzieć w domu; może oglądać jakiś durny serial, a może siedzieć do trzeciej nad ranem, by mieć pewność, że wszystko będzie gotowe na kolejny dzień. Może i rzeczywiście powinna dostać jakiś srogi opierdol, bo właściwie to tak jak rano wyszła z domu, tak do niego jeszcze nie wróciła — nie zdarzało się to często i zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że jednak w domu była. Takie siedzenie w pracy dużo po godzinach wywoływało u niej pewną nostalgię z czasów nastoletnich/młodej dorosłości, kiedy to zapieprzała z jednej pracy do drugiej jak mały samochodzik.

Teraz wiedziała, że po prostu nie chciała sama siedzieć w całkiem pustym domu.

Czy i tak teraz czuła się Parker? Nieczęsto pracowały u niej; czy kobieta po prostu nie chciała być sama w wielkiej willi, pełnej wspomnień po zmarłym mężu — czy w takim razie Lou powinna ją może zaprosić do siebie? Mimo to, przecież mieszkała w szeregowcu; jakoś tak łyso się jej robiło, kiedy patrzyła na Meads i porównywała je ze swoim osiedlem. Czy Parker w ogóle czułaby się dobrze w jej domu?

Dlaczego, do jasnej cholery, w ogóle myślała teraz o takich sprawach?

W końcu wyłapała ruch przy kanapie kątem oka; i momentalnie zaprzestała pracować; prędko wyjęła słuchawki z uszu, uważnie przyglądając się kobiecie, która właśnie wstała (niepatrznajejbrzuchniepatrznajejbrzuchniepatrznajejbrzuch) i tylko uniosła lekko brew, kiedy ta przywitała się z nią dość niezręcznie; a Lou momentalnie poczuła się jak dzieciak przyłapany na czymś złym.

Czy przesadziła?
Nie powinna była zostawać? Powinna była sobie po prostu pójść?
Czy Parker była wkurzona? Nie wyglądała na wkurzoną. Wyglądała na zmęczoną. O Chryste, a co jak była zmęczona nią?

Jednak kobieta zaraz o coś ją zapytała i Lou zmusiła się, żeby skupić się na jej słowach; unosząc brew jeszcze wyżej na jej słowa, po czym wydała z siebie lekkie prychnięcie; choć rozbawione. No, w sumie to pytanie miało jakiś sens; w końcu wielkimi krokami zbliżał się wieczór, a ona nadal tkwiła u Parker jak jakaś opiekunka na pełny etat, ledwo w ogóle myśląc o swoich potrzebach. Tyle, że właściwie teraz niczego nie potrzebowała. Najedzona była, głowa nie bolała, nie śmierdziała; jeżeli Parker jeszcze jej nie powiedziała, że ma wypieprzać w podskokach, to dzień pracy właściwie się jeszcze nie skończył.

Boże, kombinowała jak koń pod górę i chyba rzeczywiście potrzebowała mocne walnięcie w łeb.

- Ktoś musi - stwierdziła tylko, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem i wzruszyła ramionami; zapisała pracę, a następnie wysłała ją na maila Parker, by ta mogła sobie to przejrzeć w wolnym czasie; słuchawki schowała gdzieś do kieszeni i w końcu wstała z fotela, przeciągając się. Niewiele myśląc, podążyła za Parker do kuchni, praktycznie od razu nalewając sobie też wody.

Ok, zachowywała się jakby były razem, musiała przestać; i zebrać się do domu zanim Parker zaczęłaby snuć jakieś insynuacje.

- Jestem prawie pewna, że już ci to mówiłam. Mieszkam w Old Town, w szeregowcu - odparła na pytanie kobiety; zmarszczyła lekko brwi, upijając łyk ze szklanki i przez chwilę się po prostu na nią patrzyła zanim westchnęła ciężko. - Głupio mi było wyjść, gdy tak spałaś, okej? Dokończyłam rozpisywać ten fundusz, wysłałam ci go na maila. Miałaś mieć jutro spotkanie z jakimś reporterem, to na razie to przełożyłam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Co jeszcze... W sumie to nic. W przyszłym tygodniu masz spotkanie z radnymi, ale do końca tego masz wolne.

Umilkła na długi moment, po czym zmarszczyła brwi mocniej; widocznie wahając się, zanim wywróciła oczami i westchnęła ciężko.

- Zrobisz, co zechcesz, ale... Może dobrze by było, gdybyś rzeczywiście skorzystała z tego wolnego. Zamiast, no wiesz — ciągle zajmować się pracą? Albo przynajmniej ją trochę ograniczyć. Wyglądasz, jakbyś zaraz miała paść na twarz i wyglądasz już tak od kilku dni. Jeżeli tak bardzo chcesz pracować, to przynajmniej wpierw trochę odpocznij, bo jeszcze nie zdarzyło się tak, żeby zmęczenie równało się wydajniejszej pracy.

@Parker Quinn
Mów mi eszko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda echo#0034. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak, po uzgodnieniu.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: nwm, durnoty jakieś.

Podstawowe

Osobowość

Parker Quinn
Awatar użytkownika
38
lat
170
cm
burmistrz Eastbourne
Elita
- Wcale nie - odbiła lekko całe to "ktoś musi", ale zrobiła to mimochodem, nawet nie patrząc na Lou, więc jasne było, że nie ma zamiaru wchodzić głębiej w temat. Pozwoliła zabrać sobie komputer, nakarmić się i najwyraźniej ululać do snu. W porządku. Teraz jednak, kiedy stała przy tym zlewnie, na nowo wyprostowana i z uniesionym podbródkiem, jasnym powinno być, że nie miała zamiaru doprowadzać do podobnej sytuacji ponownie. Parker miała fantastyczny dar do używania swojej mowy ciała w tak subtelny, ale jasny sposób, że nawet ziemniakowi potrafiła przekazać swoje intencje - teraz wróciła do utrzymywania tego lekkiego dystansu, którego zaledwie resztki powitały Lou, kiedy tamta pojawiła się w domu Parker, i który zanikł całkiem, kiedy jadły przed telewizorem. Na miłość boską, Parker nawet z Jamesem nie jadała przed telewizorem.

Wysłuchała jej z uwagą, zapamiętując informacje, chociaż wiedziała, że Lou najpewniej, tak jak zawsze, wpisała już jej wszystko do kalendarza. Spotkanie było odwlekane już od dwóch tygodni z dość oczywistych względów - i szczerze, Parker się na nie nie spieszyło, to było jedno z tych spotkań, kiedy musiała przekonywać bandę zacofanych kretynów, że jeżeli chce się dokonać zmiany dobrej dla miasta to trzeba podjąć ryzyko i zmienić utarte schematy działania.

Zwykle po takich spotkaniach kończyła w pobliskim barze zamawiając swoje ulubione drinki i rantując nie komu innemu, jak Lou o tym, że świat w którym żyją należałoby obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, bo inaczej nie uda się nigdy pozbyć tych kretynów stawiających swój komfort, władzę i bogactwo ponad zmianę. Naturalnie nigdy nie doprowadzała się do takiego stanu, w którym straciłaby nad sobą panowanie, ale drinki trochę rozplątywały jej język i rozluźniały cały przekaz.

Ledwie zauważalnie zacisnęła szczęki, kiedy Lou zaproponowała wolne. To przecież robiła przez pierwsze dwa tygodnie od śmierci Jamesa - miała wolne. Ciągnące się w nieskończoność, bezsenne, pełne stresu i płakania z wysysającej resztki sił bezradności. Prześladowana wspomnieniami po Jamesie, atakującymi ją zewsząd mediami wraz z ich idiotycznymi domysłami oraz wyrzutami sumienia, że te wszystkie domysły nie są bezpodstawne zamiast odpocząć, nabrać dystansu i poradzić sobie z sytuacją, zsunęła się tylko głębiej w przepaść. Siedzenie nad nowymi projektami, ustawami i funduszami było zwyczajnie łatwiejsze, niż rozprawianie się ze swoimi demonami.

To nie praca była problemem, tylko to, co się działo poza nią. Ale jak miała to wszystko przekazać stojącej przed nią teraz w tej czysto defensywnej pozie kobiecie?
Nie miała. Na tym polegał problem. Jednocześnie chciała i nie chciała skracać tego dystansu między nimi i może właśnie to rozdarcie tak ją irytowało, męczyło i przyczyniało się do tego, że w odruchu obronnym znów przyjmowała wyprostowaną pozę, krzyżowała ręce na piersi i patrzyła na swoją towarzyszkę z góry.

- Jeżeli dobrze przypominam sobie warunki naszej umowy, to prawienia mi morałów w niej nie było. - Ton miała formalny, ale nie było trudno wyczuć w nim chłodnej złości, kiedy Parker odsuwała się od blatu, by móc odwrócić się na pięcie. - Bądź jutro o dziewiątej.
I tyle. Żadnego "do widzenia", żadnego spojrzenia, jakby nie mogła interesować się mniej tym, co Lou zamierza zrobić. I w tamtej chwili dokładnie tak było. Miała gdzieś mądrzenie się Lou, nie obchodziło ją nawet czy dom zostanie otwarty na noc, a ona zostanie obrabowana czy zamordowana.
Chciała tylko wziąć prysznic i usiąść do pracy.

@Lou Parker
Uwaga, moje posty mogą zawierać: not enough lesbian content politykę i klasizm.

Podstawowe

Osobowość

Awatar użytkownika
35
lat
157
cm
asystentka burmistrza
Techniczna Klasa Średnia
Wyraz twarzy Lou zamarł, kiedy Parker wypowiedziała swoje słowa o tym, że nie musiała jej prawić morałów — ba, że tego nawet w umowie nie było. Dodatkowo w jej głosie pobrzmiewała złość; a krótkowłosa kobieta złapała się na tym, że... No, właściwie to na czym?

Trudno jej było przyznać przed sobą, że, cholera, bolało. Czy robiła źle, martwiąc się o nią? Racjonalniejsza strona jej mózgu krzyczała, że to wystarczający znak, by brała nogi za pas i uciekała, gdzie pieprz rośnie. Co ona właściwie wyrabiała, pozwalając sobie na emocjonalnie przywiązanie do kobiety, która nawet o siebie nie umiała zadbać? Czy błędem było martwienie się o nią; czy błędem było odczuwanie tych palących uczuć w środku, które popychały ją do takich, a nie innych, działań? Czy sama sobie kopała dołek, próbując wepchnąć się tam, gdzie jej zdecydowanie nie chciano?

Nie ruszyła się z miejsca, gdy Parker obróciła się na pięcie; jednak stupor Lou trwał zaledwie chwilę, bowiem kobieta zaraz ruszyła przed siebie; zastępując Parker drogę — i skrzyżowała ramiona na piersi, ze zranionym wyrazem twarzy wbijając wzrok w tę drugą; przez chwilę milczała, po prostu wodząc oczami po jej twarzy, a potem wydała z siebie gorzkie westchnięcie.

- Jeżeli troskę uważasz za prawienie morałów, to może jednak źle założyłam, że... - zacisnęła usta w wąską linię, po czym potrząsnęła głową raz jeszcze i przetarła dłonią twarz; a na jej twarzy zagościł smutek. - Na przyszłość może jednak pozwól sobie pomyśleć, że nie mówię tego, bo chcę ci wbić szpilkę, a defensywa nie jest jedyną opcją, by uciec od otaczającej cię rzeczywistości, Parker. Nie chcesz mierzyć się ze swoimi uczuciami? Świetnie. Przeżywaj to sobie, jak chcesz. Ale zastanów się może, czy takie podejście do osoby, która szczerze się martwi, to na pewno dobra opcja. Wszystko ma swoje granice. I tyle. Do zobaczenia jutro.

Nic już więcej nie powiedziała, momentalnie odwracając wzrok od kobiety stojącej naprzeciwko i odeszła od niej; może i Parker była przytępiona utratą męża; i to był chyba jedyny czynnik dla którego Lou nie zareagowała ostrzej. Może i ciężko jej było zmierzyć się z tym co czekało na nią poza bezpieczną bańką pracy oraz uciekania od myślenia o tym. Może i tak było; ale Lou zdecydowanie nie podobało się to, jak ona się do niej zwróciła.

Jebał to pies. Przecież i tak nie umiała zerwać smyczy, którą sama sobie nałożyła.

Więc jedyne, co teraz zrobiła to zebranie swoich rzeczy; a następnie bez słowa wyszła z mieszkania, nie przejmując się, że mocno trzasnęła drzwiami. Zapowiadała się ciężka noc.

@Parker Quinn

//ztx2
Mów mi eszko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda echo#0034. Piszę w 3 osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię tak, po uzgodnieniu.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: nwm, durnoty jakieś.

Podstawowe

Osobowość

Odpowiedz