Mrugnęła parę razy, próbują połączyć siedzące przed nią uosobienie stanowczości z tą dobrze jej znaną, stosunkowo cichą i wypełniającą wszelkie polecenia bez szemrania kobietą. Nie było dla niej nowością, że Lou tej stanowczości i uporu nie brakowało, inaczej nie wytrzymałyby razem trzech miesięcy - czy raczej Lou by nie wytrzymała tego tempa i natłoku pracy, które były nieodłącznym elementem gabinetu Parker.
Po prostu Quinn nigdy by nie założyła, że zostanie to wycelowane w nią, w dodatku tak bezpośrednio. Nie umiałaby nawet powiedzieć, kiedy ktoś ostatni raz odezwał się do niej takim tonem - James chwilę przed śmiercią? Jeden z tych cholernych dziadów z drugiego piętra, którzy w każdej chwili znajdowali coraz to nową przeszkodę, żeby jej rzucić pod nogi, bo znieść nie mogli, że jest nad nimi
kobieta, w dodatku
młodsza? Nie potrafiła sobie przypomnieć; rzadko się z tym jednak spotykała poza pracą, a w ciągu ostatnich trzech tygodni, niemalże wcale.
Nawet nie zdążyła zareagować na zabranie jej komputera, oparła tylko łokcie na blacie i przetarła twarz dłońmi, starając się pobudzić trochę chociaż do myślenia. Zmęczone oczy z ulgą powitały przerwę od komputera, a pociągnięte zaraz w górę i do kuchni ciało - ruch. Parker pojęcia nie miała, czy to Lou jest silniejsza, niż na to wygląda, czy sama już nie ma energii na jakiekolwiek opory, dała się jednak posadzić na krześle i...
-
Zakupy? - powtórzyła skonfundowana, wiodąc wzrokiem od stojącej na stole misy z owocami, do lodówki, przy której Lou się właśnie zakręciła. Nie myślała za wiele o jedzeniu, codziennie zamawiała coś albo wciągała w siebie resztki suchego jedzenia, jakie udało jej się znaleźć w szafkach.
W durny sposób bawiło ją to, że istniały takie sytuacje, kiedy Maslow mógł się pocałować z tą swoją wydumaną piramidą potrzeb. Kiedyś czytała też o badaniach udowadniających, że cała ta teoria działa tylko w przypadku zachodnich kultur, bo wśród azjatyckich wywrócone jest to wszystko do góry nogami.
Teraz, kiedy siedziała pod ścianą przyglądając się krzątającej się przy blacie Lou, nie mogła pozbyć się wrażenia, że i jej piramida potrzeb jest dziwnie pokręcona.
-
Lou, na litość - jęknęła, znowu tę twarz przecierając, gdzieś w duchu ciesząc się, że jest on na tyle lekki, że za wiele nie rozmaże. -
Słuchaj, doceniam cokolwiek robisz, ale to nie jest w zakresie twoich obowiązków.
Parker doskonale znała się na ludziach - w świecie, w którym się obracała, było to niezbędne. Umiejętność czytania mowy ciała, świadomość istnienia mikro-ekspresji, wyłapywanie najsubtelniejszych nawet zmian w głosie rozmówcy. Nie było więc dla niej żadnym wielkim odkryciem zauważenie, jakie wrażenie robi na Lou - widziała jak tamta zamiera, kiedy są za blisko, jak ucieka wzrokiem, jak się rumieni w, zdawałoby się, niczym nieuzasadnionych sytuacjach. Trzy miesiące temu, kiedy ją zatrudniała, uznała, że to będzie w najgorszym wypadku bardzo wygodne. Ileż wydajniejsi są przecież ludzie, jeżeli chcą wywrzeć na kimś jak najlepsze wrażenie, o ile łatwiej można ich do siebie przywiązać i zbudować wysokie poczucie lojalności.
Wtedy wydawało jej się to atutem, który opłaci się w przyszłości.
Teraz... teraz nie miała nawet siły o tym myśleć. Bardzo starała się o tym
nie myśleć, zdając sobie sprawę jak łatwo byłoby wykorzystać okazję do naprawienia tej swojej rozpierdolonej piramidy. Przyciągnąć do siebie Lou, żeby tylko mieć przy sobie
kogoś, niejedno badanie wykazało przecież, że wystarczy durny dotyk, przytulenie przez parę sekund, żeby napięcie z ciała zeszło.
A ile badań udowadniało, że orgazmy jeszcze lepiej pomagają się rozluźnić i w końcu zasnąć.
Zacisnęła szczęki, jednocześnie wzdychając. Nie. Już i tak wykorzystywała obecność Lou do granic, zrzucając na nią tak dużą część swoich obowiązków, pozwalając jej harować w momencie, kiedy każda inna osoba by kazała jej spadać na drzewo, powołując się na prawa pracownika. Wystarczy.
Może dlatego też teraz podkreśliła, że to nie jest zakres jej obowiązków, żeby chociaż trochę pozbyć się ewentualnych, przyszłych wyrzutów sumienia. Żeby wykopać ze swojej przestrzeni kogoś kto teraz wyrywał ją z tej próżni, w której zawieszona była przez ostatnie dni. Na przekór trochę podeszła do ekspresu, żeby go włączyć i zrobić kolejne espresso. Oparła się biodrem o blat i ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach spojrzała na Lou.
-
Film, w porządku. Ale nie zabierzesz mi kawy - oznajmiła, twardo dość, bo w nosie miała swoje zdrowie, niszczony żołądek i odpowiednie diety. Kawa dawała jej poczucie bezpieczeństwa i kontroli nad sytuacją.
Była absolutnie, święcie przekonana, że o głupiej słabości do seriali medycznych powiedziała jej: raz. Jeden, w dodatku rzucony tylko przy okazji jakiejś innej, dłuższej dyskusji dotyczącej służby zdrowia w mieście. Doprawdy. Nic dziwnego, że nawet jakieś pismaki podejrzewały je o romans, skoro Lou bywała czasami tak oczywista.
-
Albo House. Pójdę znaleźć płyty. - Znów skinęła głową i z kubkiem kawy przytulonym do piersi przeszła do salonu, spojrzeć do dawno nieotwieranych szafek, w których tak, razem z Jamesem trzymali kolekcje DVD. Kolejny element dający poczucie bezpieczeństwa: zajęcie, wymagające trochę więcej, niż tylko włączenia Netfliksa, kojarzące się z latami dzieciństwa i studiów.
Wyciągnęła płyty, przygotowała odtwarzacz, wróciła do Lou i dopiero teraz, kiedy tamta już nakładała jedzenie na talerze do Parker coś dotarło.
-
Czy ty wcześniej powiedziałaś, że zrobiłabyś aligatora?
@Lou Parker