Can't that be easier?

ulica naprzeciwko domu Johna Weavera

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat
-1-
look

Gdyby ten dzień był człowiekiem, okazałoby się że balansuje między stanem lekko depresyjnym, a taką całkiem normalną codzienną bylejakością. Problem w tym, że te dwa stany przybywały dziś na zmianę – to lało, to się przejaśniało, to padało, to się znów rozchmurzało, i znów deszcz, albo deszcz przez słońce – albo chmury i nic, ciężko, po prostu. To przychodziła dziwna ciemność (no: półmrok), która w każdej godzinie doby wyglądała na jakąś siódmą rano, to znów robiło się trochę dziecinno-słonecznie, jakby wszyscy mieli naraz rozmawiać ze sobą o przyjemnych rzeczach. I po co komu takie coś? W mokrych chodnikach odbija się rażące późnopopołudniowe światło, ulica dobrze zagrałaby w tym świetle rolę w filmie, i to dość baśniowym, przy tych kolorach i fakturach… Ale zaraz wiatr zaciąga chmurę i robi się ciemno, ktoś wyłącza w ogóle kolor w obrazie, i te kałuże nagle stają się dowodem jakiegoś niemal końca świata. Paradoks nikomu niepotrzebnej zwyczajności, który może ominąć człowieka nastawionego pragmatycznie – i złapać w swoje sidła romantyka, albo kogoś, kto akurat po prostu nie ma co robić.
Rayleigh Harmond akurat nie miała co robić. Uwalniało ją to, w jakimś sensie, od bycia romantykiem (do tego miała akurat chyba dalej, niż ktokolwiek w okolicy…) – a w każdym razie pozwalało nieświadomie uczestniczyć w tym schyłkowym akcie teatru świateł i atmosfer w dość unikalnej pozycji.
Nie była człowiekiem, którego na co dzień przenikają ostrza autorefleksji, choć akurat tryb jej życia byłby tu pewnie dla takiego ostrza niezłym wektorem. Siedziała przy murze i w tym jej siedzeniu była zawarta – tak: banalny paradoksik za darmo, dla chcących i ciekawskich – osobliwa prawda o niej samej. Prawda o szesnastoipółlatce, która czeka na faceta, któremu powiedziała że ma lat "prawie dwadzieścia", a powiedziała tak wiedząc, że uzna iż to prawdopodobne – a było to prawdopodobne, bo miała „takie coś w twarzy”, a może po prostu urodę (dziewczynki zbyt wcześniej dorosłej, a więc – dorosłej o urodzie obrażonej lolity, tak można było sądzić – ba, ulec osobliwemu, może trochę wulgarnemu czy agresywnemu powabowi jej rysów), a miała taką urodę i „takie coś w twarzy” między innymi dlatego, że od ponad roku była z własnej woli bezdomna, a to się odbija na twarzy i reszcie postaci całkiem wyraźnie, choć nie od razu wiadomo, co jest tego przyczyną. Siedziała zaś w TEJ pozycji. Tej, tak charakterystycznej, choć pewnie przypadkowej – w pozycji mówiącej „zwisa mi ile będę czekać”, w pozycji „eee, zapalmy”, w pozycji „jaram tę fajkę, ale nie muszę. Ale – jaram, no bo co?”, w pozycji „jak dla mnie – może się nic nie wydarzać”, co akurat było tylko pozą, Ray nie znosiła, jak nic się nie wydarza. Ale teraz gapiła się w chodnik, we własną dłoń strzepującą popiół i powstrzymywaną przed natychmiastową podróżą do ust, w ścianę budynku na przeciwko. Siedziała na chodniku – i można by pomyśleć, że to niezdrowo, albo niekulturalnie albo niehigienicznie, i w tym rzecz, tak, to również rysowało część tego, kim była, no – kim jest (i kim będzie? czy to akurat pójdzie inną drogą?) – bo, ogólnie mówiąc, należała do tego, niepopieranego przez resztę społeczeństwa, gatunku obywateli, którzy siadali na chodnikach. Na tych samych, na które strzepywali popiół z papierosa, i na których, przy drugim udzie, stała puszka taniego piwa.
Kiedy ktoś szedł tym chodnikiem – musiał ominąć jej wystające kolana, i mógł sobie myśleć o niej o chciał (i pewnie miał rację, choć pewnie nie docierał do tego, kim była i czemu tu była ta wyraźnie niezdrowy tryb życia prowadząca nastolatka). A czemu tu była?

Bo człowiek jest… pełen sprzeczności?
Bo gdyby ją ktoś spytał, wrzasnęłaby że jej wolności nikt, kurwa, nikt! kurwa! nie będzie ograniczał. Bo nie do końca wyczuwała, że to tylko taki slogan, że tak naprawdę to nie wolność, ta jej bezdomność i niezgodność z czymkolwiek, tylko jakaś tam forma obrony.
Bo gdyby ktoś jej powiedział, że gdzie wolnoć, a gdzie powód jej tu obecności – to zatkałoby ją, bo gdzieś tam, mimo tego że nie była osobą filozoficznie głęboką, czuła, że jej stosunek do Cartera obrasta w nieczytelne dla niej elementy, że nie jest ani tylko-kumpelstwem, ani tylko-przyjaźnią, ani tylko-pociągiem seksualnym, ani niczym pojedynczym, lecz że jest splotem, węzłem, który trochę fascynuje swoją złożonością, a trochę zaczyna komplikować samoocenę, oplatać, dusić, a jednocześnie w tym duszeniu i braku tlenu podniecać, sam sobą. Carter – i relacja z nim – budził w Ray niepokój, ale niepokój o wielu odcieniach, w tym również ten, jakiego doświadczamy zapinając „pas” w wagoniku rollercoastera. Był rodzaj szału, zapomnienia w zapamiętaniu, emocje których jej 16.5-letnia osobowość nigdy by bez niego nie poznała, i które uzależniały „miliardy, kurwa, miliardy!” razy silniej, niż dragi (przynajmniej które dotąd zdążyła poznać). Więc siedziała tutaj jednocześnie z dwóch sprzecznych powodów. Bo chciała – Cartera, spotkania i rozmowy z nim, i z pragmatycznych względów, i czysto emocjonalnych. Ale też – nie chciała tu siedzieć, nie chciała sama sobie pokazywać, że Ray Harmond to jest istota, której jak się powie coś, to ona to robi, wręcz przeciwnie, i niech wszyscy to wiedzą, tak?! Był w niej i bunt o potencjale zdolnym zmienić to miasto w gruzy, sprzeciw dla sprzeciwu, prowokacja i inwazyjność bez miary, ale co z tego, skoro – czekała tu na niego, i to dłużej, niż normalny człowiek by czekał, bo normalny człowiek ma telefon i komunikuje się, planuje i reaguje, a Ray telefonu… nie miała.
I trochę dlatego też na zmianę siedziała-stała-kucała tutaj od dobrych kilku kwadransów. Skończyła paczkę fajek i wypiła dwa piwa (tak, tamta puszka pod murkiem z parkanem, to po niej). Carter… przyjdzie. Tak się jakoś ostatnio umawiali. Choć może nie pamiętała dobrze? Może była wtedy zbyt wzburzona, nabuzowana, albo coś innego? Dobrze że nie padało. Tylko kałuże świeciły byle jak, słońce jeszcze dychało, ale już za domami, i ulica miała tylko tyle światła, ile nie odbierał jej coraz głębszy cień. Nie padało i jedynymi pamiątkami po deszczu były te kałuże, oraz wilgoć włosów dziewczyny, zamieniająca kosmyki w ciemno-lśniące niteczki, odgarniane za ucho cierpliwie i obojętnie, gdy wyłuskiwał je zza niego jakiś mocniejszy i coraz chłodniejszy podmuch. Gdyby ten dzień był człowiekiem, odchodziłby już.

On przyjdzie.
Przyjdzie.
Spokojnie.
Jest... która? Jakoś po piątej pewnie. Środa? Może czwartek. Można wgnieść niedopałek w płytę chodnika, pstryknąć w stronę hydrantu przy ulicy i zapalić kolejnego, lub nie. Obojętne. Fuck it. Musiała być spokojna na zewnątrz, skoro w środku to nadciśnienie własnej osobowości (bynajmniej przez nią fachowo nieodczytywane) wystrzeliłoby ją całą jak strzałę z cięciwy – gdyby tylko jakaś umięśniona ręka naprężyła ją dostatecznie…


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Dzisiejsza aura wcale nie odpowiadała Johnny’emu. Od rana miał względy spokój i koncentrował się na swojej zwyczajnej, rutynowej pracy, ale popołudniu miał umówione spotkania. Niestety ta ponura szarość za oknem potęgowała w nim poczucie zmęczenia, które dawało mu się we znaki. Jednak gdy przyszło już do załatwiania interesów, to Carter potrafił naprawdę wziąć się za siebie i pokazać od jak najlepszej strony. A ona musiała być sama w sobie bardzo stabilna. Niezmiennie twarda, poważna, pewna i budząca respekt. Weaver nie mógł okazywać jakichkolwiek słabości, bo gdyby tylko ktokolwiek je odkrył to byłoby po nim. Opinia była kluczowym element takich biznesów i nic nie mogło jej zaburzyć. A on tym bardziej nie mógłby dopuścić, że coś tak mało istotnego jak jego własne samopoczucie mogłoby się na niej odbić. Jednak gdy było już „po wszystkim”, to rozsiadł się w swoim wygodnym fotelu w gabinecie i zaczął popijać już chyba trzecią kawę tego dnia. Winą za swoje nienajlepsze samopoczucie obarczał warunki atmosferyczne, które skutkowały niskim ciśnieniem. Gdy kolejne osoby wychodziły z pracy, to on siedział i przeglądał coraz to większe stosy różnych papierów, aż w końcu został zupełnie sam. Nie było to nic nadzwyczajnego w jego przypadku. Były takie dni, że w ogóle nie pojawiał się firmie, wiedząc że tego dnia „nie musi”, a w razie czego zawsze zostawał pod telefonem. Jednak nie był nieobecnym szefem, który pozostawał nim tylko w teorii i jedynie ciągnął gruby hajs z tego tytułu. Johnny wywiązywał się ze wszystkich swoich powinności, które do niego należały. Okej, miał mianowanego swojego „zastępcę” i na niego zrzucał część tej najnudniejszej roboty, ale były takie sprawy które od początku do końca musiał ogarnąć sam i właśnie to nadrabiał „po godzinach”.
W końcu zrobiło się już naprawdę późno. Nieprzytomne oczy Weavera zerknęły w stronę zegarka, a potem powróciły do tych małych literek. Dość. Kiedyś trzeba było postawić sobie tą granicę, bo w przeciwnym razie można było zagubić się w papierologii do białego rana. Brunet złożył papiery i schował je do pierwszej szuflady w biurku, która była zamykana na klucz. Zawsze tam zostawił te niedokończone sprawy, od których powinien zacząć, gdy po raz kolejny pojawi się w biurze. Sięgnął po telefon, by przejrzeć i odpisać na wiadomości, które dostał w między czasie i wtedy uświadomił sobie coś. A raczej kwestię istnienia kogoś i tego, że umówił się z tą osobą. Zerknął na godzinę i przeklął pod nosem. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby to dziewuszysko miało komórkę, a to umożliwiałoby jakikolwiek kontakt z nią, a nie tylko takie umawianie się od spotkania do spotkania. Teraz nawet nie był w stanie jakkolwiek skontaktować się z nią, co było cholernie nurtujące. Niestety z jej sposobu prowadzenia się wynikały przeróżne dziwaczne sytuacje, niektóre jak ta niezmiernie go irytowały, ale inne przynosiły nieco rozrywki do jego życia. Johnny balansował w tej znajomości pomiędzy etapami, w których był wściekły i miał kompletnie dość tej małolaty, a tymi gdy sam rozkręcał się i pozwalał sobie odpuścić różne granice, czując się jak młody bóg, a nie trzydziestoletni mężczyzna. Tak więc, podniósł swój tyłek z fotela i podszedł do sporej szafy, która stała pod ścianą. Guziki przy mankietach swojej koszuli odpiął już wcześniej, więc teraz musiał poradzić sobie tylko z tymi, które szły przez jej środek. Gdy w końcu ją z siebie ściągnął i założył zwykły, bawełniany t-shirt to poczuł się o wiele bardziej komfortowo. Na to narzucił jeszcze kurtkę i zaraz w pełni gotowości opuszczał swój zakład.
Do swojego wynajmowanego mieszkania w Upperton nie miał daleko - szczególnie przemieszczając się samochodem - jednak po drodze musiał jeszcze zatrzymać się w jednym miejscu na krótkie zakupy. Tak więc, po jakimś kwadransie zaparkował już pod budynkiem i miał kierować się wprost w stronę drzwi wejściowych, ale zobaczył ją po przeciwnej stronie ulicy, gdzie podpierała ścianę. Westchnął krótko pod nosem i rozejrzał się dokoła, idąc w jej kierunku. Zatrzymał się jakiś krok przed nią, zjeżdżając swoim ciężkim, widocznie oceniającym spojrzeniem w dół. - Ej ty, dziecko nieszczęścia i rozpaczy - powiedział, zaczepiając ją i szturchając stopą o jej stopę. Stosunek Johnny’ego do Ray bywał bardzo zmienny. Czasem patrzył na nią z góry -nie tylko w dosłownym znaczeniu tych słów, bo to przecież działo się niemal cały czas - innym razem uznawał ją za ciekawego kompana do wspólnej zabawy, bywało że nawet całkiem dobrą osobę do rozmowy, a jeszcze innym pozwalał jej się kusić i pragnął tylko pozbyć się z niej wszystkich ubrań. W tej relacji nie pozostawał taki w pełni jednoznaczny, ale to dlatego że Raya też była, hmm, lekko mówiąc specyficzna. Carter nie mógł przecież pozwolić sobie, by weszła mu na głowę, ale z drugiej strony wcale nie chciał jej temperować, tylko raczej w kontrolowany przez siebie sposób, ścierać się z nią z czego potrafił czerpać swoistą przyjemność.
- Masz go nie zgubić. I pilnować, żeby był naładowany, bo… jak nie będę mógł dodzwonić się do ciebie to się wkurwie - powiedział wprost tym tonem, który nie tolerował sprzeciwu, gdy jego łapa wyciągała w jej stronę niewielkie opanowanie z nowym telefonem. Co prawda do „nowych” on wcale nie należał. Nie był to żaden smartphone, nie miał nawet dotykowego ekranu. Nie dlatego, że Weavera nie byłoby stać czy skąpiłby dziewczynie na jakiś wypasiony telefon. Po pierwsze, żeby to miało sens to on musiał być naładowany, więc nie mógł dać jej telefonu dotykowego, który musiałaby codziennie trzymać pod prądem. Bateria w tym sprzęcie mogła jej trzymać tydzień, jak nie dłużej, więc spokojnie mogła ładować sobie go w jego mieszkaniu albo w galerii handlowej. Po drugie, nie dawał jej żadnego prezentu, tylko narzędzie które jemu było potrzebne do komunikacji z nią. Miała w nim wklepany tylko jego numer telefonu i zakładał, że tak pozostanie. Więc załatwił tą sprawę tak, że nie miała powodów do psioczenia i lepiej żeby nie próbowała, bo brunet widocznie nie był w nastroju. - Chodź, napijemy się czegoś, co nie smakuje jak siki - powiedział już nieco łagodniejszym tonem, zerkając w stronę puszki z czymś, co miało pewnie niewiele wspólnego z prawdziwym piwem. Jego początkowa nieprzyjemna szorstkość widoczna w jego całej postawie zniknęła. Carter spotykał się z nią już od jakiegoś czasu, więc dziewczyna powinna ogarnąć, że po tym jak wracał z pracy bywał lekko nieprzyjemny, jednak nie było to wiązane z nią czy z ich relacją, tylko bardziej odbijało się na niej po jego całym, dosyć stresującym dniu. Więc Harmond mogła albo dla własnego dobra zignorować jego początkowy, zaczepny ton, albo wykazać się niezrozumieniem, bezmyślnością i zacząć w odpowiedzi go drażnić. Kwestia była taka, na co była nastawiona tego wieczoru. Na wspólne imprezowanie, pieprzenie się czy raczej małą wojenkę domową. Jakikolwiek był jej plan, to musiała przedstawić mu go w jego mieszkaniu, bo Weaver wcale nie czekał na jej odpowiedź, tylko odwrócił się do niej tyłem i ruszył w jego kierunku.

@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat
Przyjechał.
Wiedziała!
Podniosła głowę – i kiedy już była pewna, że to on, zgasiła (na siłę) uśmiech, pozwoliła się zmarszczyć lekko brwiom, wzięła pokaźnego macha, pstryknęła niemal połówką (co za marnotrawstwo!) (i jaka z tego – idiotycznie wielkopańskiego – marnotrawstwa przyjemność!) papierosa w kałużę, i dopiero wtedy zaczęła leniwie powstawać.
Po co ta szopka? Żeby samej sobie pokazać, że nie: nie jest uzależniona. Typowa reakcja na wewnętrzne podejrzenie, że owszem: była.
Była uzależniona – a dodatkowo w jej wieku, w jej konstrukcji psychicznej i w jej trybie życia uzależnienie dawało się odbierać jako coś fajnego. Ale tutaj sprawa wyglądała nawet poważniej.

Carter.
Kurwa mać.
Carter – facet, który potrafił, jako jedyny chyba na świecie, doprowadzić ją, zepsutą księżniczkę Rebelii, do czegoś w rodzaju… posłuszeństwa. A przynajmniej – porządku. Nie chciała tego (no bo jak: ona?! zgodna z czymkolwiek?) – i chciała tego. Chciała, gdzieś tam, w środku, czuć jego obecność niemal tak, jak czuje się silną dłoń zakleszczoną na karku. I – bądźmy szczerzy: miała niecałe siedemnaście lat. Czyli – zero głębszego zrozumienia tej skądinąd skomplikowanych zjawisk.

– Co ty powiedziałeś? – udała groźność, marszcząc brwi bardziej, ale uśmiech, choć wciskany usilnie w kąciki ust, zdradzał ją na kilometr. „Dziecko nieszczęścia i rozpaczy”, kurwa. Aż się zastanowiła: czy on WIE, ż to „dziecko” to całkiem blisko prawdy? czy domyśla się, tylko nie mówi, że nie ma tych „prawie dwudziestu” lat? Dalej: nieszczęście? rozpacz? Z tym kojarzyła mu się – ku swojej masochistycznej przyjemności…?
Och, kto to zrozumie, temu pół królewny i królestwo za żonę: bo tak: to była jej psychologiczna masturbacja: żyła jako wyrzutek, wyglądała takoż, i z tego brała siłę. Pytanie, czy on to odbierał jako styl, czy jako jej naturalną składową: te podarte jeansy, postrzępione t-shirty, nie zawsze super czyste włosy, brud za paznokciami… Lubił to w niej? Czy przeszkadzało mu, tylko czekał na większe od siebie uzależnienie, żeby jej nakazać to zmienić?

Nie myślała o tym, gdy zaczynała powstawać – czyli podparła się wyswobodzoną z papierosa dłonią o chodnik – powoli, niespiesznie, żeby nie pokazać, jak czekała, więc zdążył on do niej podejść, i (świadom tego? czy nie?) podbić jej głupie, nastoletnie emocje, karmiące się kolizją i przeczuciem czegoś w rodzaju behawioralnej perwersji, gdy szturchnął ją butem i glana. Kto zrozumie to, że ta właśnie jego postawa, która teraz pozwalała mu szturchać ją, a wcześniej i w inne sposoby okazywać coś w rodzaju supremacji i władzy, była jednym ze sznurów, które ciągnęły ją ku niemu, ją – dzieciaka biorącego energię tyle ze zderzeń, ile z wynikających z nich obrażeń? Tak – Carter czerpał przyjemność również z tego „ścierania się z nią”, a ona?
Ona też.
Lubiła się ścierać – i lubiła być ścierana. Nie została bezdomnym dachowcem po to, by odnośić tradycyjne, ładne sukcesy. Chciała od życia walki, w tym czy innym sensie.
I właśnie, kiedy podawał jej telefon, ten element krajobrazu ich relacji zadrgał ostrzegawczo. Carter… chciał ją cywilizować. Chciał? czy po prostu robił to odruchowo? Lubił ją w ten sposób, że choć gotowa była, by z niej zabierać – dawał?
– Na chuj mi to? – rzuciła bez żadnego napięcia, jakby wulgarne słowa były po prostu normalniejsze. Nawet nie oczekiwała odpowiedzi. Dziwnie miło było jej słyszeć, że jak coś, to „się wkurwi”. Kiedy się wkurwiał – coś w niej karmił. Tylko co?
W wieku szesnastu i pół lat nikt by tego nie zrozumiał.

Nie rozumiała więc i Rayleigh. Po prostu chłonęła obecność Cartera, dawała się jej przenikać, jak wcześniej dawała się przenikać przelotnym opadom. Dziecko nieszczęścia, tak?

Spojrzała na podarunek, wciąż od dołu – ciekawa była w sumie ta sekunda, gdy on trzymał ten emblemat Cywilizacji Nieustannego Komunikatu, a ona powstrzymywała go wzrokiem w imię swej antycywilizacji negacji i rebelii. Wstała, jadąc chwilę łopatkami po murze, i dopiero wtedy wyciągnęła dłoń po pakunek.
– Mam ładnie podziękować, tak? – rzuciła z przekąsem, a w jej głosie – dość niskim, postrzępionym podejrzaną, nielicującą z jej wiekiem chrypą, było więcej rozpoznania bojem, niż wdzięczności. Rzecz jasna.
Ale pod jego wzrokiem ta na poły militarna próba złamała się jednak, Ray wzięła od niego telefon i obejrzała, demonstracyjnie unosząc brwi z miną mówiącą jasno to, co w jej wieku i tak jest w pierwszej piątce kluczowych tekstów: „bez sensu”.
– Bez sensu – potwierdziła sama sobie, ale Carter mógł to wziąć za bezmyślny akt rozdrażniania. Znała go na tyle, by wyrysował się w jej podświadomości obraz mężczyzny wkurzonego, gdy głodny i zmęczony, problem raczej w tym, że jednym z czynników tej niezdrowej grawitacji, z jaką ją do siebie przyciągał, była właśnie ta pełna ekscytacji, podniecenia i niepewności gotowość na jego dominację, jakkolwiek chciałby ją w danej okoliczności manifestować.
Na razie manifestowała się czymś w rodzaju skracania tras. Nie czekał na nią, mogła sobie w dupę wsadzić dalsze teatrzyki. Przez moment stała z telefonem w dłoni, gapiąc się na jego… plecy?, zanim z braku lepszych opcji ruszyła za nim.
Na co miała tego popołudnia ochotę? Dziś – parę dni po ostatnim spotkaniu, po którym odkryła na boku szyi siniak i (tak, przyznajmy to) przez kolejne dni, gdy była okazja, oglądała go sobie w lustrach fast-foodowych kibli – ?
Nie wiedziała. Miała ochotę dzieciaka: na wszystko. Na przesadę i brak umiaru. Sęk w tym, że miała też coś ważnego do obgadania. Sęk w sęku – że ten poważny plan zaczynał jej wyjeżdżać z perspektywy, gdy wyczekany Carter zajął jej większość obrazu i myśli. Szła parę kroków za nim, a siłę oddziaływania, jaką miał on na nią, ktoś mógłby wnioskować z tego, że przyśpieszyła krok i podbiegła do niego, żeby się z nim zrównać. Łaskawa królowa opuszczonych skateparków i bram kicała posłusznie za mężczyzną. Tym jednym.
– Mam sprawę, Carter – usłyszał najpierw zza pleców, a gdy osiągnęli przeciwległy chodnik, już obok siebie: – Ale to nie przeszkadza się napić i…
Czy to nadzieja kazała jej zostawić tę myśl, żeby sam ją sobie dokończył? Szlag: a przecież Rayleigh Harmond jest silna, światu się nie daje, żylastym swym ciałem gotowa przebijać wszelkie niedogodności, tak?
I tylko jemu ulegać. Wbrew sobie.
I w pełnej z sobą, bez mała bezradnej zgodzie oraz przemożnej potrzebie, którą rozumiała na razie tylko po wierzchu, a która brzmiała: być z nim, narażać się na jego obecność, dać jej na siebie napierać, mocniej i mocniej, bawić się, że nie ulegnie – i ulegać. I walczyć, żeby nie – i przegrywać. Z nim. Wobec niego. Bo to jest sto razy potężniejszy dopalacz do życia, niż wszystko, co do tej pory znała… Adrenalina. Kurwa – Adrenalina! Czysta, wzmacniana przymieszką (zbyt) młodej, durnej, loliciej ciekawości najciemniejszych miejsc. Idiotyzm, nie mniejszy niż zastrzyk z hery. Milion razy bardziej uzależniający.
– Nie wkurwiaj się– rzuciła, zaskakując sama siebie, odwracając ku niemu twarz i skanując jego profil wzrokiem. – Wiesz, że ze mną nie jest łatwo, nie?
Co to miało znaczyć?
Ostatni przyczółek rebel-tożsamości. O pozostałe Carter może walczyć, z dowolną siłą – ale już tera była gotowa je oddawać.
Wbrew sobie?
Tak.
I nie.


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Nie. Niestety Johnny w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że ma do czynienia z niepełnoletnią gwiazdą. Jego słowa miały na celu podkreślenia obrazu, który prezentowała. W jego mniemaniu w pełni świadomie, jakby to wszystko było tylko przerysowaną pozą. W jego pojęciu Raya żyła tak, bo chciała. Co oznaczało, że jeżeli chciałaby zmiany to mogłaby do niej doprowadzić. Skoro tego nie robiła, to oznaczało, że ten sposób „prowadzania się” odpowiadał jej, a jemu nic do tego. Nie miał zamiaru wtrącać się w jej wybory życiowe. Była dorosła - przynajmniej był o tym przekonany - więc sama decydowała o sobie. John na pewno nie miał zamiaru jej niańczyć. A tym określeniem „dziecko” raczej podkreślał różnice wiekową między nimi, która i tak była widoczna i sporawa - te jak mu się wydawało 10 lat. Dziewczyna miała coś takiego w sobie, że czasem wyglądała bardzo niewinne, nawet nie na te dwie dekady, ale innym razem była młodszą i atrakcyjniejszą wersją Angeliny Jolie z czasów jej świetności. Tak więc, nie, Carter wcale nie podejrzewał, że mógłby umawiać się i współżyć z szesnastolatką.
Co prawda nie wszystko mu w niej odpowiadało, ale były sprawy, na które był w stanie przymknąć oko bądź liczył po prostu na ich wypracowanie po pewnym czasie. Jednak nie w ten sposób, że wprost oczekiwałby czegoś od niej, bo domyślał się, że to by nie zadziałało. Kazanie jej zrobienie czegoś zapewne skutkowałoby kompletnie odwrotną reakcją, więc czekał aż sama zrozumie. A jak nie zrozumie, to Johnny wtedy już nie poprosi ani nawet nie każe jej czegoś zrobić bądź nie robić, tylko postawi jej ultimatum. Lecz do tego było jeszcze daleko, na razie lekkie sugestie wystarczały, bo w tym zestawieniu, to… ona bardziej zabiegała o jego zainteresowanie, niż on o jej. To znaczy, ona też nie robiła tego w sposób bezpośredni i oczywisty, ale on prezentował wobec niej ten olewczy stosunek, który mógł powodować w niej to myślenie jak jestem to okej, ale jak mnie nie będzie, to on będzie miał to w dupie. Niekoniecznie miałby tak całkowicie w dupie, ale jednak swój poziom przejęcia jej postacią znacznie minimalizował.
- Później mi ładnie podziękujesz - rzucił, odchodząc już od niej i nawet nie oglądając się na nią. Można by powiedzieć, że to był tylko głupi tekst, który nie musiał wiązać się z czymkolwiek, ale Weaver w ten sposób pokazywał, że tak czy inaczej oczekiwał czegoś od spotkań z nią i nie chodziło tutaj o wspólne przytulanie się pod kocykiem i oglądanie seriali. Zresztą, oboje już chyba przywykli, że ich spotkania nierozłącznie wiązały się z zadowalaniem się wzajemnie na płaszczyźnie seksualnej, więc nie było co się oszukiwać, że tym razem miałoby być inaczej. Mam sprawę, Carter. Nie spodobało mu się to. Zabrzmiało poważnie, a on dopiero co skończył różne poważne sprawy i nie miał ochoty na więcej. Lecz pewnie ta jej sprawa nijak miała się do tych spraw, które on musiał ogarniać wcześniej, jednak… samo to sformułowanie włączyło w jego głowie ostrzegawczą lampkę, bo brzmiało to tak jakby Raya coś od niego potrzebowała, a to jednak był ten typ dziewczyny, który łatwo nie przyznałby się do tego. Pocieszył go jedynie fakt, że jego oczywiste plany na rozkład ich wieczoru nie stały pod znakiem zapytania. - I uprawiać seks - dokończył za nią na głos, tak na serio, ale już mniej serio - a raczej nie tak poważnie - przeniósł na nią swoje ciemne ślepia i wbił w nią swoje intensywne spojrzenie. Skoro to robili, to chyba nie powinna mieć problemu, by mówić to na głos. Zresztą, nie była z nieśmiałków, więc nie wiedział, czemu pojawiło się w niej takie zawahanie. Więc, ten „problem” jaki on by nie był, nie był wcale takim wielkim i strasznym problemem, skoro to nie miało zmienić przebiegu ich spotkania. Tak więc, mógł się zagłębić w tą sprawę. Jednak tylko dlatego, że jego późniejsze zagłębienie się w nią nie było zagrożone. Nie oszukujemy się, Weaver pierw myślał o sobie i o swoich potrzebach, a potem o niej. Priorytety.
Nie wkurwiaj się. Rzucanie tego typu haseł było bezsensowne, bo one same w sobie nakręcały dokładnie to zachowanie, do którego miało nie dojść. Ratował go fakt, że dopiero co sam się uspokoił. Na niekorzyść działało to, że był zmęczony i głodny, nawet nie zdążył jeszcze dojść do mieszkania, a już pojawiała się jakaś sprawa. Dlatego pewnie odruchowo nie odpowiedział. A co więcej nawet na nią nie spojrzał. Jednak nie zignorował jej słów, co było widać po jego wyraźnie twarzy. Ściągnął brwi i zacisnął mocniej ze sobą usta, więc wcale jej nie olewał, tylko kazał czekać. Doszli do bloku, a potem powędrowali do mieszkania. Gdy znaleźli się już w środku, to Weaver zamknął za nimi drzwi i zdjął kurtkę, by odwiesić ją na wieszaku przy wejściu. - Więc, tak… nie jest z tobą łatwo. A w czym dokładnie tkwi problem? - zapytał, ale wcale nie okazał jej za dużo zainteresowania, bo zaraz powędrował do kuchni. Tam na lodówce miał różne ulotki z fastfoodami, przecież nie miał czasu na gotowanie. Wziął tą ze swoją ulubioną pizzerią i wrócił do dziewczyny, wyciągając dłoń w jej stronę. - Zobaczymy, czy umiesz korzystać z komórki - powiedział. Trochę w ten sposób sobie z niej żartując, trochę przekomarzając, trochę ścierając jak to uwielbiał. Jednak po tym wszystkim stanął już przed nią, opuszczając swoje cały czas zaintrygowane spojrzenie na jej śliczną buźkę i czekając na przedstawienie sedna tej sprawy, o której wspomniała jeszcze po drodze.

@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat
„…i uprawiać seks”.
Seks z Johnem.
Seks z Johnem, obok oczywistych „korzyści” sensorycznych niósł dla Ray całkiem sporo innych „wartości”. Na przykład – schlebiał jej. Cholernie. Była zgoła dumna, że całkowicie dorosły (wszak jego trzydziecha z jej perspektywy wiekowej – tej prawdziwej – to była absolutna dorosłość, wiek idealny) facet jest w tych chwilach jej, jej, w tak totalnym sensie, jak tylko ona chciała i potrafi być jego. Choć „jego” potrafiła być o wiele bardziej, i to był kolejny aspekt. Na co dzień walcząca ze światem z pozycji destrukcyjnej abnegatki, w seksie z Johnem „walczyła” w zasadzie po to, by „przegrać”: walczyć, ciężko, straceńczo – ale przegrać. Dostać wciry, a nawet „łomot”, choćby w tym symbolicznym sensie. I ten mechanizm, choć ściągał ją z jej codziennych barykad prosto na dno, działał w sposób i dla niej prawie całkiem niepojęty jako coś w rodzaju śluzy do wyrównywania poziomów samoświadomości: tam, na ulicy, była nabojem. Tu, z nim, była waleczną, dumną i ostatecznie pokonywaną ofiarą własnej wizji siebie.
No właśnie: wizja siebie. Nie była specjalnie świadoma, nastolatce daleko było do takich rozkmin, ale część odpowiedzi paradoksalnie mieściła się w sferze jej sposobu noszenia się. Dla dziewczyny w jej wieku (i z jej podejściem do życia) strój i cała reszta to jak transparent. Co zatem miała na sobie w ten sposób wypisane? Co głosiły te podarte, celowo niestaranne, a przecież w pewien dziecinny, lolici sposób seksowne (choć to kwestia może nie tyle gustu, a słownika pojęć, zwłaszcza nastoletnich) szmatencje, którymi obwieszała na co dzień swoje patykowate ciało? Czyż nie mówiły, że oczekiwanym naturalnym etosem Ray było (s)poniewieranie, uszczerbek, zniszczenie, a więc w jakimś dalszym sensie przemoc, i następnie jej demonstracyjna, wręcz nachalna obojętność wobec jej skutków? Jak myślą dorośli, lub bezdzietni trzydziestolatkowie – czy w na przykład podziurawionych kabaretkach nie mieści się symbol, lub sugestia, napaści na tle seksualnym? Czy w nadwyrężeniu cienkich, szmaciastych materii nierównych crop-topów nie czai się zaszyfrowana informacja o jakiejś samobójczości społecznej? Może nawet bardziej, niż pojmowała to sama Ray, w tym kontekście podatna tyleż swojej skłonności do nachalnej prowokacji, co na wyznaczniki stylu, takiego a nie innego.
Seks z Johnem więc… nie. Więc – nie chodziło jej o „i uprawiać seks”, prychnęła lekko na tę korektę, a żeby nie wyszło, że to znak dezaprobaty, poprawiła go zaraz, całkiem poprostu, tonem po wierzchu słuchając – obojętnym:
– …”uprawiać seks”?… No nie wiem: raczej… – łaskawie, jakby to ona znała odpowiedzi, a on źle zaproponował wariant rozwiązania.
Oh… no bo póki mogła – działała w trybie nadaktywnej łasiczki, gotowej ukąsić tu, drapnąć tam, silniejszego i większego od siebie – bo tak po prostu było w jej genach. Poza tym nie chciała, zwłaszcza teraz, gdy po tych sowach pewne priorytety ich relacji po prostu wysforowały się na pierwszy plan, nie chciała podtrzymywać wrażenia, jakoby ta jej sprawa była od tego priorytetu ważniejsza.
– To może poczekać – stwierdziła więc, trochę na moment rozkochując się w dorosłości, która jej zdaniem wyzierała z tych słów, a który to ton musiał zaraz ustąpić miejsca teatralnemu oburzeniu niedowierzania:
– Czy co, kurwa? – uśmiechnęła się półgębkiem, przejmując z rozpędu ulotkę i podnosząc wzrok na Johna. – Co za niemądre podejrzenie!
Musiała strzyknąć w niego kpiną, co więcej miała?
Ano – miała coś.
Obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i pchnęła ciało wstecz, w efekcie przyklejając się do niego plecami, z telefonem w jednej dłoni i ulotką w drugiej, a więc – bezbronna wobec jego dłoni ewentualnej wizyty. Mógł wyczuć gdzieś na torsie jej wystające łopatki, pracujące nieznacznie, gdy unosiła ulotkę i szukała nią kąta z lepszym oświetleniem – być może, bo by może po prostu chciała wciskać się w niego trochę, jak kotka, wydeptująca miejsce na swoim obszarze.
– Ta promocja że dwie XXL jeszcze… – zaczęła, przerwała, wrzuciła – Dobry wieczór, tak, więc ta promocja… o. Super. To to. Czy co? Dodatkowy – przekręciła główkę pod jego podbródkiem, szukając odpowiedzi: – …sos? Mmmm, okej. Co? – niby zajęta prostą konwersacją została już tak, ale tylko po to, żeby przełożyć ulotkę do lewej dłoni z telefonem, a prawą ruszy na spotkanie z szyją Johna, choć ruch był nieco po omacku i może trafiła na twarz? – Cola. – A może na coś, o co mogła się zaczepić, by pod konie rozmowy wykonać ten półobrót, marzący od tarciu jego dłoni, gdyby złożył je na niej tam, gdzie w tej pozycji byłoby mu najwygodniej? – Jasne: – orzekła, pozornie niezainteresowana Johnem (czyli cholernie, cholernie już „zainteresowana” Johnem i jego działaniami, i swoją do nich tęsknotą…), podała kolesiowi w słuchawce adres i odłożyła telefon byle gdzie, na półkę w przedpokoju, nieważne. Może nawet spadł. Pieprzyć telefon. Miała już na twarzy ten uśmiech, który odmładzał ją i jednocześnie dodawał lat – w ten bezpieczny, ale i skądinąd niebezpieczny sposób.
– Przerwałeś mi z tą pizzą. Co to ja mówiłam? – starała się, teraz frontem, naprzeć na niego, sprawić wrażenie by uznał, że najlepszą obroną jest atak, czy co? – Aha: no więc kurwa, John… „uprawiać seks” to możesz w dziesiątą rocznicę małżeństwa, czy coś. Ja miałam na myśli…
Eh, ciężko się już mówiło. I po co może nieskutecznie, ale sugestywnie gmerać przy jego pasku – …całkiem inne sformułowanie… wiesz?… – choć może nie tego teraz chciał, głodny i zmęczony, i trudno: nie jesteś tu sam, John. Jestem jeszcze ja, Rayleigh, i Rayleigh też potrafi zapragnąć… bardzo. Tak jak teraz. Pragnieniem wzbudzonym dziesiątkami jego sygnałów, w części pewnie nieświadomych. Jego kpiną i tym odwróceniem się na ulicy. Jego pozorną protekcjonalnością – i pewną (tak: pewną raczej) gwarancją, że to się po prostu wydarzy,. I że ona ma prawo być głodna, i – chcieć. Trochę bardziej, niż była tego w tej chwili – gdy jeszcze chciała sobie pogrywać – świadoma. Na tyle bardziej, że powoli zaczynało to wszystko przeszkadzać jej w dokańczaniu zdań.
– Ile mamy czasu… zanim koleś z pizzą…
Przeszkadzała trochę sama sobie, może celowo, może nie, w oddychaniu i we własnej gierce, otwierając się, obnażając karty zamiarów i pragnień, być może mogą wygrać jego natychmiastową odpowiedź, i to odpowiednio silną, a być może ryzykując jakąś jego dezaprobatę, czy nawet… niechęć? albo wręcz odrzucenie? Czyż, swoją drogą, nie mieściłoby się to wśród coraz lepiej rozumianych zasad tej rozgrywki? Zasad które zresztą przecież nosiła i tak w sobie…

@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Johnny był typowym hedonistą. Liczyły się dla niego przede wszystkim jego przyjemności i jego zadowolenie. Chociaż nie zawsze wychodziło to na pierwszy plan w jego każdej - równolegle prowadzonej - relacji, to jednak jego intencje nigdy nie należały do tych dobrych i czystych. Nie był typem faceta, którego na serio obchodziły czyjeś problemy. Jednak to nie tak, że je ignorował, bo zdawał sobie sprawę, że czyjaś nierozwiązana sprawa może urosnąć do tego poziomu, że w końcu odbije się na nim samym. A tego wolałby uniknąć. Tak więc, czasem nawet zainteresował się czymś czy nawet pozornie przejmował, ale tak naprawdę cały czas myślał o sobie i o tym by nie odczuł żadnych nieprzyjemnych i niepotrzebnych konsekwencji. Oczywiście zazwyczaj Weaver potrafił te swoje autentyczne zamiary dobrze ukryć za maską opiekuńczości czy troski, która była oczekiwana przez drugą stronę. Przez to niemal cały czas odgrywał jakiś teatrzyk - co też szczerze mówiąc lubił. Lecz też miewał dość i tym bywał zmęczony. Na szczęście przy Ray musiał udawać w bardzo niewielkim procencie. Raczej nie musiał się blokować i powstrzymywać przed niczym, chociaż czasem niemal machinalnie to robił, bo te już jego prezentowane różne osobowości zaczynały mu się mieszać. Może tego wieczoru nie zrzucił jeszcze z siebie tej sztywniackiej, pracownianej wersji, dlatego posłużył się takim, a nie innym określeniem. A może po prostu nie wszedł jeszcze na ten poziom prostactwa, by użyć bardziej odpowiedniego słowa określającego ich współżycie. Tak czy inaczej, jego przekaz był jasny i oczywisty. To podważenie wcale mu się nie spodobało. Lepiej żeby nie próbowała za bardzo drażnić się z nim…
A chwilę później dopiero zaczęła. Chociaż początkowo Carter założył, że to robiła, bo kobiety takie były. Pokazywały się, prezentowały swoje atuty, czy wręcz wypinały, a potem wycofywały, balansując na bardzo delikatnej dla mężczyzny granicy. W odruchu pomyślał o tym, że właśnie taki cel miała obecnie Raya, więc nie mógł pozwolić wciągnąć się w jej gierkę. Jego łapy wylądowały na jej biodrach, zaciskając na nich swoje długie palce i przyciskając jej tyłek do niego. Tak, żeby wiedziała, że dopiero co był w gotowości z nią porozmawiać, a teraz był w gotowości na coś zupełnie innego. Na to ugrzecznione przez niego samego uprawianie seksu, które jej tak bardzo przeszkadzało, bo chyba o wiele bardziej lubiła być po prostu pieprzona. Traktowana jak szmaciana laleczka, jak która zachowywała się w tym momencie, gdy ledwo po przekroczeniu progu jego mieszkania zaczęła się do niego kleić, byleby nią rzucił - nawet nie na łóżko - tylko w którykolwiek kąt mieszkania i porządnie przeleciał. John nie był typem człowieka, który miałby z tym problem. Pewnie dlatego jego łapska rozpoczęły sobie beztroską wędrówkę po jej ciele. Jedna z nich wślizgnęła się pod materiał jej bluzki, wędrując po skórze jej brzucha do góry, a druga przesunęła w dół, następnie zakręcając w wewnętrzną stronę uda. Co go zaskoczyło to dziewczyna nie uciekała przed jego dotykiem, więc nie prowadziła tej gierki na tyle świadomie, by próbować się nim jakoś zabawić. A to wskazywało, że w tym zestawieniu to on pozostawał z ogromną przewagą, którą miał zamiar zaraz wykorzystać. Po jej zmianie pozycji jego obie dłonie zawędrowały na jej pośladki, na których mocno zacisnęły się i pozostawały w gotowości, by zaraz ją za nie pochwycić i przenieś w miejsce, w którym miałby ochotę dobrać się do niej…
Ale. Zupełnie nieświadoma Raya poruszyła temat, który go wewnętrznie ukłuł. Nie było to, aż tak bardzo widoczne i oczywiste, ale do tej pory na jego przystojnej mordce cały czas widniał niewielki, lecz widocznie arogancki uśmieszek, który wskazywał na to, że chepił się tym dotykiem na który mógł sobie pozwalać bez jakichkolwiek ograniczeń. A po tych słowach o dziesiątej rocznicy małżeństwa te kąciki ust opadły w dół - na co niestety nie zdążył w porę zareagować. Nawet ktoś taki jak on miewał z tym kłopot, szczególnie gdy został nagle zaskoczony. A to od razu powodowało w nim napływ gniewu, ale kierowanego do samego siebie, bo nie powinien pozwalać sobie na opuszczenie gardy. Tak więc, jego wyraz twarzy zaraz powrócił do tego sprzed kilku sekund. - Całkiem inne sformułowanie? - powtórzył, jakby nie miał w pełni świadomości, o co mogło jej chodzić. Ale przecież miał całkowicie, tylko… jeżeli sama wręcz upominała się o to, to powinna być świadoma skutków wywoływania wilka z lasu. A one mogły nie być takie jakie mogłyby odpowiadać jej obecnym zachciankom. Lecz jeżeli sama oczekiwała od niego bardzo konkretnego podejścia i traktowania, to proszę bardzo. - Pieprzyć się? - zapytał, zbierając jedną dłoń z jej pośladka. Wpatrywał się w jej oczy, jakby oczekiwał jakiegoś potwierdzenia, że właśnie o to jej chodziło, czy dokładnie tego od niego wymagała? Oblizał swoją dolną wargę, nachylając się powoli nad nią i widocznie wędrując swoimi ustami do jej, ale do nich nie dotarł. Bo chwilę wcześniej jego łapa przyległa do jej szyi, tuż pod szczęką i naparła na nią całą, wymuszając na niej ruch do tyłu, aż dziewczyna z niemałym hukiem wylądowała na ścianie. W jego oczach pojawiły się te niebezpieczne iskierki, które świadczyły o tym, że prezentowana do tej pory przez niego powściągliwość była jedynie bardzo dobrze przez niego odgrywana. Ta gwałtowność o wiele lepiej pokazywała jego „prawdziwą twarz”. Tak więc, miał ochotę czy nawet potrzebę ją pieprzyć. Patrzył na nią teraz z góry, jak na jakąś zabaweczkę. Nawet przechylił lekko głowę w bok, jakby zastanawiał się nad tym jak miałby teraz zabawić się nią.
- Za mało - podsumował po chwili. Co prawda bez tej całej niepotrzebnej im gierki wstępnej raczej „zmieściliby się w czasie”, ale sam fakt że dziewczyna w tej chwili dążyła do tego, kazało mu pokazać gdzie było jej miejsce w tym łańcuchu pokarmowym. Bo w tym zestawianiu to nie ona będzie decydować, co i kiedy robią, a jej potrzeby jakoś wielce go nie interesowały. Mogły sobie poczekać, chociażby dla zasady, że to on pozostawał deycyzjny. - Idę wziąć prysznic… zresztą, tobie też by się przydał. Posiadanie tyłka i cycków, to nie wszystko - powiedział z niemal słyszalną w jego głosie pogardą, rozluźniając uchwyt wokół jej szyi i wycofując się do tyłu. Carter może i był tym hedonistą, o którym była mowa na samym początku, ale nie był zdesperowany. Nie musiał być, bo w zależności od dnia czerpał sobie przyjemność z różnych źródeł. Nie chodził cały spięty czy wręcz napięty, by pod wpływem bardzo ładnej - lecz w jego mniemaniu gówniary - zapominać o jakiś podstawach jak higiena osobista. Bo w końcu laska gdzieś od kilku dni szlajała się i może jej to nie przeszkadzało, ale wcale nie pachniała najładniej. Weaver też mógłby to zignorować, bo przecież nikt nie kazał mu się do niej przesadnie zbliżać. To znaczy, pieprzenie się nie wymagało tego, by inne części ich ciał się ze sobą dotykały, nie wymuszało nawet rozbierania się z ciuchów. Lecz nadal nie był aż tak słaby, by jej ulec i nie potrafić przejąć kontroli nad sytuacją. - Zrób mi drinka w międzyczasie - rzucił, mając na myśli po prostu whisky z lodem, po czym jakby nigdy nic odwrócił się i skierował do łazienki, znikając zaraz za jej drzwiami, które jeszcze zamknął na zamek, by nie było wątpliwości, że chciał pozostawać w niej sam.
Pozbył się ciuchów, które wylądowały w koszu i wziął szybki, orzeźwiający prysznic. Potrzebował go po tym całym niezbyt przyjemnym dniu. Nie lubił czuć się brudny, był na to zbyt pedantyczny. Po kilkunastu minutach już opuścił łazienkę, jedynie w ręczniku owiniętym na biodrach i od razu skierował się do sypialni, żeby przebrać się w czyste ubrania. Po drodze wcale nie rozglądał się za nią ani nie próbował jej zlokalizować. Już w pokoju naciągnął na tyłek spodnie, ale więcej nie zdołał, bo zadzwonił dzwonek do drzwi. Tak w połowie odziany ruszył wprost w ich kierunku, otworzył, zapłacił, dał napiwek i zaniósł wszystko na stół w kuchni. - Pizza przyjechała! - krzyknął głośno, bo nie miał pojęcia gdzie Raya kręciła się w między czasie. Czy siedziała w salonie, poszła do sypialni czy jednak do tej łazienki, by wziąć prysznic który zalecił jej brunet. Nie czekał na nią, tylko zaraz oderwał jeden z kawałków placka i zaczął się nim zajadać, bo w końcu był cholernie głodny. - Mała, co to była za „sprawa”? - krzyknął jeszcze nim ją zlokalizował, nie przejmując się kompletnie tym, że mogła chociażby w między czasie sobie stąd pójść, bo… gdzie miałaby lepiej?

@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat
Może dlatego również tak się przyciągali? Dlatego że i Rayleigh była hedonistką – tyle że jej przyjemnością w tym kontekście było rzucanie się w ryzyko, w grę w której miała przegrać, a może i chciała przegrać. Może był w tym jakiś rodzaj szaleństwa, którego potrzebowała wraz z jego adrenaliną, bo potrzebowała otaczać się i być napierana przez rzeczywistość żywiołu, w tym czy innym sensie. Może był w tym i jakiś wymiar masochizmu, ten sam, z którym żyła na krawędzi celowo, celowo idąc na czołówkę ze społeczeństwem – nie żeby wygrać i zmienić jej wedle siebie, lecz żeby się zderzać, jak hulajnoga z czołgiem, zderzać, obijać, cierpieć – i w ten sposób przepracowywać swoje dzieciństwo w przemocowym domu? w ten sposób czuć, że żyje?
Nie określiłaby tego w ten sposób, nie była typem myśliciela: po prostu potrzebowała zderzeń. Zderzenia dawały jej energię, a mniej symbolicznie – usprawiedliwiały stan, który lubiła, choć nie miała na niego nazwy. Ktoś powiedziałby, że należała do tych istot, które poniewieranie i supremację silniejszych od siebie odbierają jako energię, a własne straty, uszczerbki, siniaki i strzępy w efekcie tych starć – za obnoszone z dumą, choćby przed sobą, świadectwo własnej wytrzymałości, twardości i kozactwa.
Tak czy siak – nie spotykała się z Johnem, żeby układać puzzle wśród cytatów z komedii romantycznych. Taka wizja przyprawiłaby ją w najlepszym razie o natychmiastowy rzyg. Nie spotykała się z nim, żeby koić swą duszę jego ułożeniem, kultur osobistą i poczuciem bycia na piedestale. Gdzieś w głębi serca być może perwersyjnie dobrze jej było w niejasnych rezonansach z doświadczeniami z dzieciństwa, jakkolwiek było to dysfunkcyjne – taki gatunek mężczyzn znała, a nieprzepracowana figura ojca i atmosfera nieustannej przy nim czujności zostawiła w niej taką niesprawiedliwą pieczęć.
I teraz – zdradzając się może z dziecinnym głodem Johna jako postaci w pewnym sensie chamskiej – chamstwem bezwzględności, maczyzmu, hedonizmu i sięgania po swoje, nawet jeśli (czy tym bardziej jeśli) ona miała być tym „czymś jego” – chłonęła jego pozorny dystans. Jakimś zmysłem łasiczki rozumiała, że wilk o tej pozycji po prostu nie zniża się do traktowania jej z troską o jakąś równość, nie potrzebowała jej, tak samo jak tych pseudorodzinnych puzzli na miękkim dywaniku. Ba – potrzebowała też, nawet mniej świadomie, ale za to silniej – tej w nim złości, tego napięcia na granicy utraty kontroli, może prowokowała go do niej nawet instynktownie, choć ktoś nazwałby te odruchy samobójczymi. Widziała w jego oczach to „nie drażnij mnie, mała”, przy czym owo „mała” był czymś w rodzaju dłoni, na karku szczenięcia. Bo czyż – tak w ogóle – nie była „szczeniakiem”?

Ten cały skomplikowany splot potrzeb, odruchów i pragnień miał dla niej jeszcze jeden zysk. W ten bowiem właśnie sposób najłatwiej było jej wydobywać, cieszyć się, a następnie oddawać swoją seksualność. Seksualność młodziutką, może i za młodą do podobnych zastosowań, ale taką miała, i takie zastosowania dla niej widziała i czuła. Tak odbierała te konteksty i reakcje Johna, może nie potrafiąc jeszcze bądź nie mając wskazówek by wniknąć głębiej: tak odbierała przyczyny choćby tego, co teraz: jego dłoni, które zadawały się zjadać ją, gdy sunęły po wklęsłych bokach i po drabince żeber na plecach pod spraną o tysiąc razy za dużo podkoszulką wspinały się w górę pewnej tak uzależniającej skali. On ją tymi dłońmi „miał”, a jego uśmieszek (wiedziała, że pochodził z prostej satysfakcji posiadania) upewniał ją w tym mechanizmie: ona, na co dzień wykuta z buntu i żylastej „twardości”, mogła taką-sobą być, a jednocześnie napędzać jego męskość, nastawiać ją na siebie i jakby przeciw sobie, przeciw niej – żeby jej, Rayleigh, potrzebował. Chciała być potrzebowana. Przez niego. Tak bardzo, że nie myślała nawet o tym, czy jest jedyną, którąś, czy jedną z wielu. Walczyłaby o swój do niego dostęp pazurami i zębami, by w efekcie tego dostępu dać mu się posiadać, przyciągać i odpychać, być traktowaną nie tak, jak „trzeba”, tylko tak jak sobie chciał. Takie psychiki jaj jej – to inna sprawa, ale całkiem na temat – były skłonne do uzależnień nie wbrew sobie, ale dlatego, że dobrze jej było być uzależnioną i przez skutki tego uzależnienia – traktowaną jak namiocik przez trąbę powietrzną.

Kiedy więc poczuła jego jedną dłoń pod mostkiem – napięła się, mógł czuć drżenie na wklęsłości jej brzucha, drżenie idące w górę za jego ręką. Gdy druga dłoń wślizgnęła się na wnętrze uda – Ray odruchowo poszerzyła rozkrok, jakby w gotowości by dać sobie unieść jego dłonią nogę w górę. Nie, nie uciekała przed jego dotykiem, wręcz przeciwnie, była tylko nagle zła, że nie ubrała się inaczej, to trzeba będzie naprawić – i nie ze względu na jego estetykę, a na swoją potrzebę, by czuć się przy nim jak…
– Kurwa… – syknęła zagryzając wargę – …mać! – odruchowa reakcja na siłę, z jaką z kolei ścisnął jej tyłek, niefortunnie teraz opancerzony jeansami – i nagle wciągnęła powietrze, i już go nie wypuszczała, przez tę chwilę, gdy jej poprzednie słowa zaczęły zmieniać Johna na jej oczach.
Gniew.
Widziała go – i czuła. Sama zacisnęła szczęki, zagrały jej pod cienką skórą mięśnie twarzy. Powinna usunąć się przed budzącymi się w nim, przez nią samą sprowokowanymi siłami? Zagrożeniami? Czy grać, aż przegnie? Wwiercał się jej w oczy, i jeśli potrzebował jeszcze potwierdzenia, to w takim samym stopniu, z jakim ona chciała mu je dać.
– Pieprzyć się? – uniosła brwi, wciąż trochę zmarszczone, udając że… – No, okej: pieprzyć. Ale są też inne możliwości. Chyba nie obiecałeś sobie nie używać brzydkich słów, hm? To by było… niedobrze…
Wepchnął jej ostatnie sylaby niemal z powrotem do gardła, tak zbliżając się ustami do niej, przymknęła oczy, napięła się…
Nie dotarł. Otworzyła oczy…
W tej chwili dłoń Johna zakleszczyła się na jej szyi. Sekundy przyśpieszyły. Uderzenie plecami o ścianę wypchnęło z niej ten powstrzymywany wydech wraz z cichym, sprężonym syknięciem.
I patrzyła na niego, gdy on przygważdżał ją do ściany. I chłonęła dzikie piękno tej chwili, nieco zastygłe, ale tak jak zastyga strzała tuż przed zwolnieniem cięciwy, naprężonej tak jak sama Ray w tej chwili… Patrzyła od dołu, czujnie, głodno, ni to prowokacyjnie, ni to z wyczekującą pokorą jednocześnie, patrzyła z jedną dłonią uniesioną do poziomu wzdłuż ściany, drugą lekko uwieszoną na jego trzymającym ją przedramieniu.
– No… i co teraz…? – wyszeptała, i było w tym tysiąc emocji, ale na pewno nie gotowość do wycofania się.
To on się wycofał.

Rozluźnienie mięśni po jego odejściu pozwoliło lekko zgarbić się jej pod tą ścianą, przystawić odruchowo dłoń do miejsca, gdzie przed chwilą wpijał się w nią uścisk jego dłoni, drugą półświadomie najechać na pierś, na stwardniały sutek. Czekała. Oddychając ciężko – czekała: co będzie dalej.
Słowa Johna podrażniły ją. W tym dobrym sensie, ale i tak na wieść o prysznicu wypuściła resztę powietrza nosem, co można było wziąć za wyraz dezaprobaty.
– Tyłek i cycki to zdecydowanie nie wszystko – odbiła z przekąsem, zamiast ruszyć do wykonania polecenia – tkwiła dalej nieruchomo pod ścianą. Po co? Może po to, by widział, że z Ray trzeba jednak trochę powalczyć? Że „zrób mi drinka” to deklaracja jednak pewnej zależności i teraz, choć niewielka, była to w pewnym sensie jej przewaga. Na „zrób mi drinka” mogła wszak rzucić za nim, znikającym w łazience, jakieś „sam se zrób”.
Ale – nie wszystkie karty od razu!

Te kilkanaście minut, które spędził w łazience, to był czas, w którym nie wiedział co robi Ray. Ona zaś – między innymi – wypaliła przy oknie papierosa, gapiąc się w zamyśleniu na ulicę pod domem.
A gdy wyszedł – nie mógł jej zobaczyć, za to mógł zobaczyć dwie szklaneczki z whisky z lodem. I usłyszeć – odgłosy z łazienki.
Nie trwały długo, może i krócej niż jego pobyt.
– Pizza? Super!
Ray wynurzyła się z przedpokoju, z pozornie spokojnym delikatnym i po swojemu lekko kpiącym uśmiechem. Naga, z ogonkami zupełnie mokrych włosów. Kapało z nich na nią, kapało na podłogę, choć śladów stóp nie zostawiała. Weszła do kuchni, wzięła szklaneczkę, oparła się pośladkami o blat jakieś półtora metra od Johna, zbliżyła szklankę do ust i tam zatrzymała.
– Zaraz się ubiorę tylko nie mogłam znaleźć świeżych ciuchów. – Prowokacja? Jeśli tak, to nie taka jak mógł sądzić, jeśli sądził pochopnie. – Czy nie kupowałeś mi kiedy czegoś? I tutaj zostało, nie? – mówiła tonem zupełnie codziennym, wychyliła łyk, sięgnęła po paczkę papierosów leżącą dalej na blacie i ruszyła do stołu, po pizzę, ale wcale przy tym nie zwalniając. Jeszcze sekunda i capnie kawałek w locie, ruszając chyba gdzieś dalej, w przedłużenie tej krótkiej na razie trasy.

@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Uwaga. Ten post zawiera: seks i przemoc.
Carter potrafił zmienić prezentowane przez siebie oblicze w przeciągu ułamka sekundy. Wymagało to z jednej strony niesamowitej kontroli, bo przejście z pozycji która wiązała się z błądzeniem dłońmi po młodym, jędrnym, miękkim ciele do zupełnego zdystansowania, nie było najłatwiejsze. Jednak tamto wycofywanie się można powiedzieć, że było niemal strategiczne. Oczywiście mógłby ją szybko przelecieć, ale „szybko” wcale go nie interesowało. Nie był nabuzowanym nastolatkiem, który musiał natychmiast wyzbyć się swojego podniecenia. Mógł je odsunąć na bok, by zyskać więcej czasu na regeneracje, a potem powrócić do tego, co przerwał. To było wręcz nieuniknione, Raya powinna o tym wiedzieć. Bo przecież nie odtrącił jej, tylko zasygnalizował, że „nie teraz”. Nie był bezdomnym psem, który rzucał się na wszystko, co się ruszało byleby dało się wejść i zaspokoić swoje potrzeby. Nawet w tym Johnny był trochę „ponad”. Nawet jeżeli chodziło tylko o pozbycie się napięcia seksualnego, bez budowania jakiejś niepotrzebnej im otoczki, tylko skupiając się na czysto fizycznym akcie, to on nadal pozostawał gdzieś wyżej. Bo nie uznawał, że musiałby jakkolwiek się starać. Na pewno nie prosić, od tego był bardzo daleki. Zwyczajnie brak wtedy, kiedy on miał ochotę. A czy ona miała ochotę? Czy Weavera to w ogóle interesowało? Chyba wychodził z założenia, że miała zawsze. Przecież jej młode, piękne ciało idealnie nadawało się do pieprzenia, więc ono samo musiało lubić i chcieć, żeby to właśnie z nim robić. Tak więc, odsuwając ją od siebie w tamtej chwili, Johnny wcale nie wątpił, że gdy po jakimś czasie będzie chciał wziąć sobie to, z czym sama do niego wyszła, to będzie dla niego nadal osiągalne. Zawsze taka była, ona była dla niego i nie mówiła nie, więc lepiej żeby tego wieczora nie postanowiła - chociażby dla przekory i zabawy - zmieniać swojego podejścia. Chociaż, czy Johnny w ogóle zapytałby? Wątpliwe.
Brunet skończył właśnie jeść pierwszy kawałek pizzy. To na pewno mu nie wystarczało, ale poskromiło ten ssący głód, który wykręcał mu żołądek. Niestety nadal pozostawał człowiekiem i musiał jak każdy zaspokajać swoje podstawowe potrzeby, a jedzenie było tą kluczową. One dostarczało energii organizmowi, a ona była konieczna, jeżeli zakładało się zwiększoną aktywność fizyczną. Johnny był przekonany, że do takowej dojdzie, ale a porpos dochodzenia to… raczej nie spodziewał się, że dojdzie do tego tak szybko. Tak jak ona doszła czy weszła do kuchni. W sposób bezczelny i totalnie ekstrawagancki zupełnie nago, jakby nie pozostawało w tym nic nadzwyczajnego. Hm. Carter ją widział i to nie raz, od różnej strony. Znał jej różne krągłości i krawędzie, więc nie mogła go niczym zaskoczyć, poza swoim podejściem i stosunkiem do swojej cielesności. To, że zupełnie nie wstydziła się jej było samo w sobie cholernie podniecające. Kobiety - nawet często te ładne i zgrabne - były odziane w różne kompleksy, które dla mężczyzn zazwyczaj pozostawały niezauważalne. Bo facet, gdy miał opcje gapić się na krągłe piersi to wcale nie interesował się celulitem na udach. On widział to co mu odpowiadało i co mógł zagarnąć dla siebie, pod siebie, na siebie, w zależności od części ciała, na której w danej chwili skupiał się jego wzrok. Carter przejechał swoimi ciemnymi ślepiami po jej całej sylwetce. W sposób tak powolny jakby pozostawała dla niego gruntem zupełnie obcym, nieodkrytym, jeszcze niespacyfikowanym. Ciężkość jego niemal zwierzęcego spojrzenia pokazywała, że dokładnie teraz o tym myślał, o tym jak powinien - i chciał - ją teraz ujarzmić. Tą bezczelną, małą smarkulę, która dalej próbowała sobie z nim jakoś pogrywać i chyba jeszcze do niej nie dotarło, że w tej zabawie balansowała na bardzo cienkiej granicy, która mogłaby okazać się dla niej zgubna. Chyba, że do tego dążyła tym całym przedstawieniem. Chciała się zgubić razem z nim. Tak by pierw on zgubił i zatracił się w niej, a potem pociągnął ze sobą osiągając z nią szczyty rozkoszy.
- Wcale nie oddałem ci jednej szafki, w której jest pełno nowych ubrań z metkami - odpowiedział, myśląc jeszcze w miarę trzeźwo. Pokazując, że dokładnie zdawał sobie sprawę z celowości jej zachowania i tej całej prowokacji, która udała się jej. To znaczy, zależy co Raya chciała osiągnąć swoim postępowaniem. Lecz to już nie miało żadnego znaczenia, gdyż bardziej istotne było to co już osiągnęła. A mianowicie dobrze widoczne wybrzuszenie na materiale jego spodni, które było tylko najprostszą, fizyczną reakcją na ten ponętny obrazek, który mu zaprezentowała. Lecz to nie było wszystko, bo chociaż zewnętrznie pozostawał niezruszony, to wewnątrz był prawdziwie rozjuszony i to nie był już stan, który dało się jakoś załagodzić bądź z niego wycofać w przypływie rozsądku czy jakiejś samoświadomości. To był stan, który wymagał bardzo konkretnego zaspokojenia, które w tym momencie Carter miał zamiar spełnić. - O nie, tak nie będziemy się bawić… - wymruczał pewnym tonem, na koniec nawet krótko uśmiechając się, gdy dziewczyna jakby nigdy nic zaczęła się od niego oddalać. Nie miała za bardzo na to szansy, bo zrobił jeden krok w jej stronę i już zaciskał swoją łapę na jej kościstym nadgarstku. Przyciągnął ją do siebie, celowo ściskając go mocniej. Na jego twarzy był widoczny gniew, będący konsekwencją tej całej intrygi oraz pewna nieustępliwość, niewzruszenie oraz wzmożona ekscytacja, które świadczyły o konkretnej drodze, którą chciał - i zamierzał - przebyć Johnny. A raczej w którą chciał ich wepchnąć, tak jak ułamek sekundy później pchnął ją na stół, jednocześnie obracając ją do siebie tyłem i zapobiegawczo łapiąc za brzuch, żeby nie uderzyła o blat całym tułowiem, jeżeli nie zdołałaby podeprzeć się rękoma. - Nie wiem, co ty sobie myślałaś, ale… szczerze mówiąc już mnie to nie obchodzi - powiedział, nachylając się nad jej uchem od tyłu. Jednocześnie pochwycił mocno jej biodra swoimi łapami, po czym przyciągnął je do siebie, tym samym wymuszając na niej, by bardziej wypięła się na niego. Jej krągłe, miękkie pośladki przywarły do jego krocza, którego wzmożoną twardość mogła wyraźnie odczuć na swoim ciele i o które otarł się z widoczną pychą wymalowaną na mordzie. - A skoro wcześniej sama tak mocno domagałaś się tego pierdolenia, to liczę że teraz nie będziesz się mazać - dokończył mówić tuż za jej głową, gdy jego jedna dłoń dalej mocno ją trzymała, a druga zajęła się rozpinaniem guzika i rozporka. Szybkim ruchem opuścił swoje spodnie do połowy ud, a że wcześniej wciągnął je bezpośrednio na swoje zgrabne cztery litery to teraz nie musiał już walczyć z bokserkami, tak więc mógł przejść bezpośrednio do walki z Ray, jeżeli ta miała ochotę - bądź potrzebę - przed nim się bronić. Jednak nie dał jej zbyt wiele czasu do jakiejkolwiek reakcji czy jakiejś defensywy, bo zaraz jego drugie łapsko powróciło na jej biodro. Razem zacisnęły się na nich, po czym mocno przytrzymały, gdy natarł na nią szybko i pewnie. Z jego ust wydobyło się krótkie sapnięcie, które powtórzyło się ułamek sekundy później, po tym jak wycofał się i ponownie wszedł w jej przyjemnie ciasne ciało. Nie chcąc by dziewczyna jakkolwiek mogła mu uciekać - celowo czy zwyczajnie wskutek jego naporu - przeniósł jedną dłoń na jej bark, na którym się zaparł i gdy przy kolejnych ruchach on naciskał swoimi biodrami do przodu, to jego łapa przysuwała jej cały tułów do siebie, by końcowo mogli intensywnie i słyszalnie ze sobą zderzyć się, a zaraz powtórzyć już w miarowym tempie ich ścieranie się ze sobą od początku…
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

– O jaki łaskawy! – rzuciła z teatralną ironią, już odchodząc z niezapalonym papierosem w jednej dłoni i porwanym trójkątem pizzy w drugiej, unosząc go do ust i w tym celu odchylając głowę lekko w tył, co obniżyło końcówki jej ciemnych teraz całkiem, lśniących i kapiących kroplami włosów o kilka centymetrów w dół, z poziomu krzyża niemal na górną część pośladków. Trwało to dwie? trzy? sekundy – a i tak było wiadomo, że ona wie, dobrze wie jak wygląda, i wie, co o tym może myśleć Carter. Swoją drogą – mógł myśleć, że jest za chuda, na jej ciele odznaczało się, owszem, nie da się ukryć, pewne wymizerowanie, choć może taka to była anatomia, że ścięgna (bo raczej nie żadne warte sportowej uwagi mięśnie) grały pod cienką, ciasno opinającą drobne kości skórą, że długie i w pewien sposób delikatne, choć z kolei w ruchach dość raptowne kończyny zdawały się dodatkowo ją infantylizować, choć wyraz jej twarzy, gdy go mijała z tą pizzą, sugerował właśnie i oszukańczą jakąś młodą dorosłość…
I to tyle.
W jednej chwili usłyszała jego słowa, groźbę w nich,, a w drugiej już się obracała – ale była spóźniona o jeden zachwyt: nad sobą, sobą jako tą, która doprowadziła do wybrzuszenia, sobą w tej sytuacji, którą przed sekundą prawie miała pod kontrolą, a teraz – capnięta za nadgarstek odwróciła się, gwałtownie, smagając powietrze i własne ramię włosami i koralikami rozpędzonych kropelek.
– C- – zaczęła, ale wyrwał ją ze słów pociągnięciem ku sobie, nie utrzymała równowagi i niemal zderzyła się z nim, wystawiając rękę – tę z papierosem, którego (niezapalonego na szczęście) wgniotła w jego ciało, marnując na zawsze. Oparta tą dłonią o jego tors uniosła głowę i spojrzenie – harde, tak, ale i pytające. – Co: nagle… – zaczęła i znów nie skończyła: pchnięta z kolei odleciała wstecz, ramię przefrunęło w powietrzu, przywaliła tyłkiem w krawędź blatu…
– Carter kurwa pizzę m-AU! – zaburzył jej myśl i słowa, obrócił tyłem do siebie, znów gwałtownym półpiruetem, w którym wraz z szurniętymi w przeciwną stronę kosmykami zamazywał się jej uśmieszek połączony ze zmarszczeniem brwi wobec braku kontroli: to ostanie, co widział. Teraz, obrócona, sapnęła głośno, z głuchym łupnięciem dłoni o blat zahamowała…by, po prawa dłoń poślizgnęła się na trzymanym niedawno kawałku pizzy i Ray wyciągnęła się wprzód, sama sobie odbierając władzę nad tą pozycją – i pozostawała wypięta, ale jakby zbierając się do obrotu korpusu, a napewno twarzy.
– Ciekawe co sobie myślałam… – zaczęła, a gdy pomiędzy sznureczkami włosów dojrzała, że Carter już odbezpieczył to, co miał odbezpieczać, nagle coś ją usztywniło. Obawa? – Ale nie z-A! mmm…
Dziwny splot prośby i krzyku, zakończonych zetknięciem warg tak silnym, że pobielały, ale tego już nie widział, nie miał jak: obróciła się twarzą do kierunku jazdy i zaklinała samą siebie, by nie krzyknąć z bólu.
To już znali: jej konstrukcja anatomiczna i jego obwód nie kochały się, w każdym razie nie tak od razu. Owszem, była śliska – ale ten ruch przyprawił ją o mroczki przed oczyma – a przecież było dla niej tak samo oczywiste, jak ból i rozkosz, że nie może się zdradzić krzykiem czy prośbą z tym, że to, teraz, tak, z taką siłą… że ją cholernie zabolało. Przecież sam mówił, że ma się nie mazać…
Ten pierwszy atak przygwoździł ją, odebrał wszelkie mechanizmy obronne, walnął jej miednicą o stół, coś tam się przesunęło, albo to jej dłonie po blacie, gdy zakleszczona w obu łapach po prostu nie mogła się teraz ruszyć.
– Khuuuurwa… – wyszeptała tylko, gdy się wycofał. – Cart…
Nie.
Wbił się znów.
Wykrzywiła się – i naprawdę nikt nie wiedziała, czy to ból, czy uśmiech…
Ale…

…nie byłaby Rayą, gdyby nie odbiła jego chamskiej agresji jakąś swoją strategią.
– Myślisz… że można mnie… – starała się mówić składnie, więc – …tak po prostu… – i nagle szarpnęła się. W bok, i starała okręcić wokół swojej pochylonej niewygodnie osi, okręcić tak, by nie tylko wyrwać mu go z niej, ale i wyrwać się sama jemu. I jeszcze, przy tej okazji, trzepnęła go jakoś tak… odruchowo? przypadkowo? dłonią w coś, w przedramię, bok, nieważne: ważne że naprawdę starała się mu wyrwać, że jeśli trzymał ją dość możno ub złapał teraz jakoś – to raczej nie uda jej się ujść spod zasięgu jego władzy i determinacji, że teraz na jej twarzy był śmieszny gniewek nastolatki, a w oczach – pasja, gra, prowokacja, ryzyko, gotowość i żądza konfrontacji, nawet jeśli rowerka z czołgiem. Mieli na to oboje pół sekundy: ona w zrywie wolności (służącej tylko grze), on w – najprawdopodobniej – wkurwieniu z jej wygibasów po niewczasie. Chciał się Carter ścierać, i chciał w niej – jasne. Ale Rayleigh Harmond nie przepuści okazji, żeby zaznaczyć swoją wewnętrzną gotowość do zderzeń. Jeśli zaskoczyła go dostatecznie – to pewnie jeszcze zdążyła trzepnąć otwartą dłonią drugi raz, teraz całkiem świadomie, gdzieś w bicepsy. Jeśli zaskoczyć się nie dał – mógł nawet pozostać w środku, ale wyrwany ze swego planu jej zaczepką, na pewno niezbyt zadowolony, ale w obu przypadkach mógł z jej zadyszki wysłyszeć – …ponoć nie lubimy jak jest… łatwo…



@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
W tym stanie swojego pobudzenia Johnny nie był zbytnio przejęty tym, czy ona była odpowiednio gotowa. Można było się domyślić, że nie bądź przynajmniej nie w pełni, jeżeli przed jego wejściem nie pobudził jej zmysłów w jakikolwiek sposób. Jednak mogła nie drażnić się z nim w taki sposób. Zresztą, zdawał sobie sprawę, że jest to kwestia kilku ruchów, które mogłyby być dla niej nieprzyjemne czy nawet bolące, co wynikałoby z tego zaskoczenia, jednak naturalną konsekwencją było wkrótce pojawiające się rozluźnienie, które także jej umożliwiłoby odczuwanie przyjemności płynącej z tego aktu. No bo przecież, co mogłoby nie podobać się jej w tym, że zaparłaby się na tyle, że nie doszłoby do tego i ich walka obrałaby prawdziwy charakter? Weaver pewnie nawet nie brał pod uwagę takiego scenariusza, bo przecież zakładał celowość i bezczelność jej kuszącego go zachowania. A działając w takim amoku i napędzeniu na nią całą nawet nie dopuściłby innej wersji wydarzeń do siebie i gdyby pojawił się w niej szczery bunt, to mógłby go nie zauważyć. Tak więc, Ray bawiąc się z nim w ten sposób, bawiła się ogniem i musiała mieć świadomość tego, że mogła przy tym poparzyć się…
Nie zdołał jej odpowiedzieć na jej pierwsze słowa, bo zaraz udało się jej obrócić na tyle, by uwolnić się spod jego panowania. Lecz nie dlatego, że John puściłby ją umożliwiając jej ucieczkę. Chwilę wcześniej sam odchylił nieco głowę do tyłu, przymykając oczy i wydając z siebie ciche sapnięcie, co całościowo było oznaką płynącej przyjemności, którą dzięki niej osiągał. Zgubił się w niej do tego stopnia, że stracił czujność i uwagę, czego niemiłą konsekwencją było opuszczenie jej wnętrzna. Obniżył z powrotem twarz w dół i swoje widocznie srogie i niezadowolone spojrzenie przeniósł na jej buzię. Arogancko z nim grała w bardzo niebezpieczną grę, bo Carter bardzo szybko mógł ją wyjaśnić i pokazać gdzie było jej miejsce. Co prawda w pewnym sensie podobało mu się to, że mu się stawiała, ale oby nie stawiała się za bardzo, bo jego potrzeby były bardzo jasno określone i z dużą premedytacją zamierzał je osiągnąć. - Gdybym chciał, żeby nie było łatwo, to zaprosiłbym tutaj jakąś niełatwą pannę - odpowiedział, ponownie zaciskając dłonie na jej biodrach. Swoimi słowami wręcz opryskliwie rzucał jej w twarz tym, że uważał ją za łatwą. Może nie w takim całościowym kontekście - zresztą nie miał za dużej wiedzy by wypowiadać się w tym temacie - ale na pewno była taka wobec niego. Sama wcześniej zaczęła się do niego kleić, oczekując konkretnego rozwoju wydarzeń, które - z lekkim opóźnieniem - ale jej dawał.
Jego wyraz twarzy nadal pozostawał niewzruszony. Jakby w ogóle nie przejął się jej odsunięciem i jeszcze nie miał oporów przed tym by demonstrować swoje bezwzględne zniesmaczenie tym posunięciem, bo co ona w ogóle sobie myślała, żeby mu tak przerywać. Wpatrując się w jej śliczną, młodą - o wiele za młodą na to wszystko - buźkę, otworzył po raz kolejny usta, by jasno wyznaczyć granice. - Myślę, że można, bo chyba troszkę zapomniało ci się gdzie jesteś, z kim jesteś i dlaczego w ogóle tutaj jesteś. Więc ci przypomnę - odpowiedział, nie ujmując swoim słowom powagi, chociaż na sam koniec kąciki jego ust drgnęły lekko ku górze. Smarkula panoszyła się w jego mieszkaniu, jakby nie była z nim z jego dobrej woli i łaski. A John to nie był typ, który pozwoliłby sobie wchodzić na głowę, szczególnie w momencie gdy był jeszcze wystawiany na taką próbę. Jak skończył mówić, to jego łapy przesunęły się na jej pośladki, za które uniosły ją całą do góry, przesuwając ją na stół. Bezproblemowo wcisnął się ze swoimi biodrami między jej nogi, zabierając jedną dłoń i nią popychając jej tułów, by oparła się na blacie całymi plecami. Zbliżył się do niej, nachylając się nad nią i ponownie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wykorzystał już ten ruch, by ponownie ją wypełnić. Zatrzymał się w niej, a swoją mordę tuż nad jej twarzą, jednocześnie przylegając do niej swoim nagim torsem. - Nie udawaj, że się bronisz, bo oboje wiemy, że pragniesz tego, żebym cię zerżnął - powiedział zuchwale z taką pewnością siebie, jakby to nie podlegało najmniejszym wątpliwościom, a na potwierdzenie swoich słów ponownie naparł na nią z całej siły, wywołując poruszenie się całego stołu.
Mówił o niej, ale sam miał ochotę to zrobić i było to widać w jego niemal rozjuszonym spojrzeniu. Nie chciał się z nią kochać, uprawiać seksu, czy nawet pieprzyć. Chciał tu i teraz bez żadnego powstrzymywania się i niepotrzebnego wydłużania zerżnąć ją tak, by po wszystkim nawet nie była w stanie prosić o więcej, bo zostałaby przez niego tak przejechana, że kolejna próba mogłaby wiązać się jedynie z coraz to większym bólem, niż zadowoleniem. Nie oczekując już żadnego słowa komentarza ponownie przeszedł do rytmicznego napierania na nią. Żeby czasem nie próbowała czegokolwiek powiedzieć - bo obecnie słuchać wcale jej nie chciał, to znaczy mogła się ograniczyć do wydawanych dźwięków, ale nie kompletnym zdań - to zamknął jej usta w namiętnym i natarczywym pocałunku. Nie to, żeby było to oznaką jakiejś nieoczekiwanej czułości z jego strony, ale zwyczajnie uwielbiał smakować jej pełne, miękkie wargi. Gdy jedna z jego łap odnalazła swoje miejsce na jej jędrnej piersi, zaciskając się na niej pewnie o wiele za mocno, zakończył wymianę pocałunków przegryzieniem jej dolnej wargi. Tego już nie kontrolował w napłynie rosnącej w nim przyjemności, bo dosłownie ją przegryzł, czując ciecz na swoich ustach i ten metaliczny posmak po tym jak je oblizał. Odsuwając się swoim tułowiem od niej, wcale nie przejmował się że całego siebie podpierał na tej łapie, która wbijała się w jej klatkę piersiową i prawdopodobnie utrudniała jej oddychanie. Zakotwiczył w niej swoje roziskrzone spojrzenie i zabrał swoją drugą rękę, która do tej pory podtrzymywała jej biodro. Otarł kciukiem jej rozciętą wargę z czerwonej mazi, pozostałe palce wbijając w jej policzek. Naparł swoją całą dłonią na jej szczękę, odchylając ją do tyłu, nachalnie wpychając swojego kciuka do jej buzi - by nie powiedzieć, że niemal do gardła - i napawał się tym widokiem, zaczynając coraz częściej, głośniej sapać i nie ustając w coraz to szybszej pracy swoich bioder.
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

Bunt, sprzeciw, kontra – w języku Rayleigh – była sensem samym w sobie i nawet nie miała teraz czasu myśleć o tym, czy Carter zdaje sobie z tego sprawę. Mechanizm był prostszy nawet niż sama miała tego świadomość: potrzebowała buntu wobec Cartera po to właśnie, by on ten bunt poskromił, by ruszył na wyprawę zgoła wojenną, aby ją pacyfikować, ujarzmiać, walczyć i aby zwyciężył, jakkolwiek ognista miałaby być jej walka.
A potrafiła być ognista i tylko los wiedział, jak jeszcze w bliższej i dalszej przyszłości miała ich spalać, ją samą parząc dotkliwie.
„Dotkliwie” zresztą było tu jednym ze słów-kluczy. Tymczasem jednak Ray wpijała się w niego spojrzeniem wściekłej łasiczki, spojrzeniem które – gdyby było gestem – pozostawiłoby po sobie zadrapania na jego skórze. Spojrzeniem, które chciało wysysać z niego agresję, jakby prosiło nie tylko o pieprzenie, dymanie, rżnięcie czy – mówiąc w punkt – pierdolenie, bez pamięci, nie tylko więc o to, ale również o prostą, tępą, prymitywną siłę, która stanie się przemocą. Bo tak teraz jej nastoletnie ciało rozkazywało umysłowi: chcieć doznać szkód, uszczerbków i mniej lbuybardziej dosłownych blizn świadczących o powadze zajścia, o bezwzględności Cartera i jej młodej, ale potężnej wytrzymałości.
– Tak…? – wysapała, gdy złapał ją i unieruchomił w połowie jej próby zmiany pozycji pod nim – …więc kim jestem, no? No?? – syczała, nie kryjąc prowokacyjnej intencji tej odruchowej retoryki. – Chciałbyś to powiedzieć… Mów. Mów!
Niemal rozkaz – tak to brzmiało, ale nie dlatego, żę Ray czuła jakąś władzę; wręcz przeciwnie. Jej rebel-tożsamość potrzebowała rebelii, by on, on, Carter Weaver, mógł ją brutalnie tłumić. Wydźwignięta za tyłek na blat wystrzeliła patykowatym ramieniem, żęby złapać się za coś, wypadło na bok jego szyi, ale to na nic – zaraz z rozpędzonym grzmotnięciem legła na wznak na blacie, wgniatając sobie jakąś łyżeczkę w żebra na plecach. Syknęła, żadne z nich nie wiedziało dlaczego, nieważne, syknęła, wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby i tyle w niej teraz było sprzeciwu, że… rozchyliła nogi szeroko na boki, zakotwiczona przy krawędzi blatu kością ogonową, przywalona zaraz po całości ciężarem jego ciała, cudownie uwięziona.
Wejście kutasa przywitał jęk. Słodki, wulgarny, którego siła kazała jej odchylić głowę do tyłu (czyli do góry w sumie) i przymknąć zmrużone oczy. Czuła ten chamski, śliski wjazd całą sobą, jego siła odebrała siły jej, rozluźniła się, gdy wjechał do końca i zamarł na moment, wywołując w niej wyczuwalne drżenie.
– …żebyś mnie ZERŻNĄŁ… – powtórzyła, w sumie szeptem, ale był to szept od którego zadrżała szklanka na brzegu stołu. A może poruszyły nią pierwsze ruchy Cartera?
Miał pod sobą czyste, niczym – żadną myślą, żadną osobowością – niezmącone pragnienie.
– Carter…?
Co to będzie? Rozkaz? Błaganie? Odruch ciała zamieniony w słowo? Jedno słowo…?
– Pierdol.
I dostała to.
Posuwana rytmicznie przyjmowała go zgrabnie, rozumiejąco, całym ciałem, chłonąc każdym milimetrem nabrzmiałych ścian swego tunelu porowatość jego męskości, wszystkie jej żyły i całą twardość, chłonąc delikatnością piersi jego chamską dłoń, oddając mu siebie i tam, na zniszczenie, bez względu na koszta.
Powtórzone ostatnie słowo przyjęło już tylko kształt warg, bez dźwięku, ale zaraz i te wargi uległy, gdy wpił się w nie wściekłym pocałunkiem. Oddała mu i je – przyjmując jego język całkiem w środku, niezdolna wobec takiego ataku bronić się inaczej niż przez pełną, tępą uległość, niezdolna do niczego prócz miłosnej ofiarności wobec tej dwustronnej inwazji, nawet wobec…
– AŁA! – krzyknęła cicho, gdy pękła jej skóra na wardze. W aktualnym uniesieniu nie odbrało jej ciało tego zniszczenia jako ostrzeżenie, przyjęła ból najpierw z naturalnym zdziwieniem, a potem z wściekłą autoagresywną aprobatą, i jej – Sssskurwysynu ty… – nie miało właśnie nic z oskarżenia… – Kurwa…
Krew jednak ciekła, czuła jej strużkę na podbródku i w dół, po policzku, czuła jej metaliczną słodycz wdychaną z trudem przez płuca wgniatane jego ciężarem, teraz oplotła jego szyję agresywniej dłonią, drugą zapierając się o blat, o jakiś talerzyk, z łokciem w pozostającej w kartonie pizzy…
Śmieszna była teraz ta pizza i niedawne jedzenie, gdy w ustach jako przyprawa dla smaku krwi pojawił się jego kciuk, Otwarła usta automatycznie, zbyt szeroko, i automatycznie wywaliła język, oblizując jego palec, sięgając jak najdalej, do nasady kciuka, co zresztą nie było odległe, bo wulgarny palec wnikał jej w usta tak głęboko, że w pewnym momencie przeszył ją daleki, ale dojmujący odruch torsji. Nie mogła teraz mówić, nie mogła robić nic – zakleszczona między tą naturalną uzdą, dłonią zaciśniętą na piersi i kutasem wbijającym jej kość ogonową w krawędź blatu. Nie mogła nic – i niczego więcej nie chciała. Było tylko dyszenie, lepkość smakowanej i rozsmarowywanej po policzku i wardze, wciąż cieknącej niekoniecznie skromnie krwi, i chlupanie tam w dole, gdzie z naprężeń i inwazji nieproporcjonalnych do delikatności ciała ruszały kręgosłupem prosto do pustego mózgu prądy, które mogła odgramiać tylko w jeden sposób: łaknąc bez umiaru więcej. W głupim odruchu (głupim, bo dla podstawowej przyjemności wcale niepotrzebnym) żebby mocniej, głębiej i szybciej.
I mocniej. I głębiej.
I szybciej.
I mocniej, kurwa.
I bardziej.
Bardziej, kurwa.
Bardziej.
Kurwa…
Bardziej…
– Khhharter…






@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Carter zatracił się kompletnie w przyjemności płynącej z natarczywego czy wręcz gwałtownego nacierania w jej mokre, ciasne ciało. Nie kontrolował już wcale swoich dzikich odruchów, chociażby tego że jego długie palce wbijały się w skórę jej twarzy i szyi zbyt mocno, co mogło w niektórych chwilach przyprawiać ją o to nieprzyjemne uczucie braku wystarczającej ilości pochłanianego powietrza. Jego drugie łapsko zuchwale miętosiło jej pierś ruchami pozbawionymi jakiejkolwiek delikatności. Wydawałoby się, że działał już z taką siłą i intensywnością, że bardziej nie mógł, lecz w pewnej - bardzo konkretnej, chociaż przez nią pewnie niezarejestrowanej chwili - zaczął wciskać się w nią z nową dawką energii i zaangażowania. Rosnąca w nim ekstaza zaczęła osiągać swoje maksimum, gdy słyszał swoje imię tak bezczelnie i głośno przez nią wykrzykiwane. Z jego ust pomiędzy kolejnymi już wyraźnie słyszalnymi sapnięciami wydobył się też łańcuszek bluźnierstw, po czym po ostatnich już wolniejszych ruchach znieruchomiał w jej wnętrzu, wypełniając je swoją spermą. Błoga przyjemność rozlała się z jego podbrzusza po niemal koniuszki palców. Zastał się w jej środku, a jego dłonie na jej młodym ciele, oddychając ciężko i odchylając głowę do tyłu.
Zadanie wykonane, cel osiągnięty, pragnienie spełnione. Raya spełniła swoją „powinność”, w sposób lekko oporny, ale ostatecznie i tak to zawsze się kończyło. A raczej ona go skończyła i chyba on ją z dużym prawdopodobieństwem także. Tak więc, oboje nie byli już sobie „potrzebni”. No może jeszcze jeden szczegół. Weaver puścił zarówno jej pierś jak i szyję, po czym wyciągnął swojego penisa z jej wnętrza, po czym arogancko wytarł się o nią. Szybkim ruchem wciągnął spodnie z powrotem na tyłek i zapiął guzik oraz rozporek. Robił to niemal mechanicznie, a wyraz jego twarzy był pozbawiony oznak jakiegokolwiek zadowolenia, które właśnie doświadczył. Wydawał się nieprzyjemny, nieprzyjazny czy wręcz złowrogi. Jakby coś go znacznie rozwścieczyło. Nie było co do tego już jakichkolwiek wątpliwości gdy wyprostował się i przeniósł na nią swoje rozgniewane spojrzenie. To nie miało zupełnie sensu, bo przecież dopiero co dzięki niej - w niej - doszedł, ale…
- Nazwij mnie tak jeszcze raz… - zaczął mówić, gdy nagle jego łapsko pochwyciło pewnie za jej podbródek i przyciągnęło jej twarz do góry, nie zważając na to w co i jak mocno wbijały się jego palce. - A pożałujesz tego, ty mała kurwo - dokończył, po czym mocno pchnął ją na stół, o który uderzyła całym tułowiem i głową. Nie przejął się tym wcale, odwracając się od niej tyłem i sięgając po drinka, który mu wcześniej zrobiła. Pewnie bardzo nieświadomie, bo jednak w przypływie fali emocji, która ją ogarnęła. Jednak tamto wrażliwe określenie, skurwysyn, było tak naprawdę obrazą skierowaną w jego matkę, a nie w niego samego. A o niej nie pozwoliłby wyrażać się w ten sposób, bo… to ona pozostawała wierna swojemu mężowi, gdy on łajdaczył się i zdradzał ją. Jego za to nienawidził, chociaż sam był identyczny, a obecnie może nawet i gorszy. Jednak cudze przewinienia zawsze wydawały się gorsze i straszniejsze niż te własne. Albo przynajmniej była to jakaś forma samoobrony, którą automatycznie przyjmował człowiek, by nie odczuwać wyrzutów sumienia. Wobec Ray ich na pewno nie odczuwał, bo przecież Johnny był dla niej „dobry”. Brał ją z ulicy, gdzie nie miała nic, a zaraz mogła mieć ciepło, wodę, jedzenie, a w zamian wcale nie musiała wiele. Miała tylko rozkładać nogi, gdy tego potrzebował i go nie wkurwiać. Niestety to drugie niespecjalnie poczyniła.
Weaver zazwyczaj nie denerwował się aż tak. Nauczony by kontrolować samego siebie, swoje emocje i reakcje, potrafił znieść naprawdę wiele. W różnych okolicznościach i relacjach musiał odgrywać różnorodne role, więc potrafił. Jednak gdy coś przekroczyło granicę drażnienia się czy ścierania, to nie panował nad sobą. A co gorsza nawet nie uważał, że zachował się nieodpowiednio czy niewłaściwie. Kiedy był wściekły, to wszystko inne traciło na znaczeniu. Łącznie z jakąkolwiek wartością istoty ludzkiej, tym bardziej tej która spowodowała w nim ten stan. W swoim oburzeniu odszedł od niej, pozostawiając ją na tym stole i udał się do salonu. Rozsiadł się na kanapie, włączył telewizor i zaczął popijać swojego drinka. W jego mniemaniu ona popełniła błąd, więc ona powinna przeprosić i błagać go o wybaczenie, a jeżeli nie miałaby ochoty, to mógł dalej traktować ją jak powietrze…
@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

Teraz wszystko było proste. Najprostsze na świecie. Brutalne i bolesne, tak, naprawdę – ale teraz wszystko było proste. Teraz.
Teraz.
Raz. Raz, raz, raz, raz, raz, raz, raz, raz, niezliczoną ilość razy, prosto, jak zwierzęta, bez ani drgnienia umysłu: kutas wbijany do cipy, ot co. Cały wszechświat teraz był tylko tym.
I był to wszechświat, w którym Rayleigh Harmond czuła się i boginią, i mięsem armatnim, i kurwą ostatnią, i niemal współmałżonką – tego człowieka. Teraz – nie było na świecie żadnego innego. Carter. Carter. Carter…. Carter… Carter…
– Carter…
Jeździła cała, razem ze stołem, dyszała razem z szurnięciami przesuwających się ku krawędzi jakichś rzeczy, w trakcie tego zgoła mechanicznego procesu wybijania chamskim młotem dziury w nabrzmiałej tkance spadła w końcu tektura z połową pizzy, spadły dwa sztućce i jakieś plastikowe wieczko, spadła szklanka z trunkiem (tak, rozbiła się) oraz glinkowa solniczka, też się rozpierdzieliła o posadzkę, ale to nieważne: maszyna Cartera piłowała w nieco innej warstwie rzeczywistości.
W tej, w której Ray wiedziała, że ją boli, ale tylko tak trochę wiedziała, raczej jakby ktoś jej o kimś obcym opowiadał, a ona mówiła jeszcze „I dobrze! Dobrze, kurwa!” – dlatego miała wyraz twarzy osoby zdeterminowanej w walce, choć nie walczyła; osoby kipiącej imperatywem i zaangażowaniem – choć tylko leżała i dawała się posuwać, dawała sobie miętosić biedną pierś jakby ta była jakąś materią nienależącą do niej samej, dawała się podduszać i wbijać palce w skórę twarzy, jakby te punktowe, coraz trudniejsze do wytrzymania tępe szpile niosły jakieś wyróżnienie, zdobywały jej jakieś punkty?
Poniekąd tak było: rosła samoocena Ray w absurdalnym parametrze przekonania o własnej wytrzymałości, a jej psychika potrzebowała tej świadomości wytrzymałości, żeby znieść więcej – bo znoszenie więcej poniewierania paradoksalnie rezonowało z tym jej idiotycznym, głęboko zakorzenionym buntem, który tam, głęboko, był chyba zasadniczo wymierzony nie w świat, ale w nią samą…
Ale to należy pozostawić psychologom oraz dalszym wydarzeniom, zarówno tym bliższym jak i dalszym.
Wśród tych bliższych była więc owa dziwna, dla niezaangażowanego, gotowość drobnej, chudej nastolatki do tego, by rosły, umięśniony (pięknie zresztą) ponadtrzydziestoletni samiec brał ją sobie i obracał w łapach jak materiał na jakimś warsztacie, i obrabiał tak, by ostatecznie porozrywać ją w twórczo-destrukcyjnym amoku. Ale ten jego amok miał cenę – i teraz nie mowa tu o siniakach, bólu, wykończeniu fizycznym czy psychicznym poniżeniu, na jakie skądinąd była nie tyko gotowa, ale i głodna, a w całkiem prostej sytuacji, polegającej na tym, że Carter doszedł dokładnie w takim tempie, w jakim zmierzał – i doszedł po prostu szybciej, niż Ray.
– …fffuck!… – wysapała, co mógł wziąć za aprobatę dla własnego szczytu, choć nie tym było. Nie było też dokończeniem jego obelg, którymi ją chłostał po świńsku tuż przed swoją kulminacją, a które – wstyd, ale trudno – napędzały ją pewnie nawet silniej od niego.
Zaklęła, bo doszedł. Doszedł w niej tak, że czuła to całą sobą – tak jak całą sobą czuła, że oto on ma w dupie jej sytuację, jej stan, jej własną, zawsze jednak intymną, drogę na jej własny szczyt.
Ciało dziewczyny bezmyślnie przyjęło kolejne strzały rozkaz do własnego przyśpieszenia, efektem były głośne rytmiczne jęki, pozornie spóźnione, bo on napinał się w kolejnych ładunkach, a ona wyglądała jakby ją brutalnie pieścił, ale prawda była inna: jej ciało chciało sobie pomóc w gwałtownym przyśpieszeniu, mimo że musiało się to nie udać.
I ten rozziew, ta niezgodność, doskonale, choć dramatycznie, splotła się z jego zachowaniem po zaspokojeniu, tak typowym (że zwykle w pełni akceptowalnym, ale teraz „tak typowym”, że podziałało na nią jak płachta na byka).
– Jeszcze… – jęknęła, gdy poczuła, że ją opuszcza, spojrzała na niego wściekle, poważnie, niemal dorośle, dziko, z ciapnięciem brutalnego kontaktu przyłożyła sobie obie dłonie do piersi, skoro i stamtąd, i z jej ust odjął swoje łapy, by zajmować się tylko swoją pieprzoną przyjemnością.
Kiedy więc wyprostował się, odłączony od niej, drżącej i łaknącej, zaczęła podnosić się na łokciu…
– Kurwa JESZCZE! Jeszcze nie sk… – zaczęła – i tutaj wdarł się w jej słowa, jakby w ogóle jej nie słyszał.
– C… – zaczęła, wściekłe od nienasycenia i przerwanego lotu spojrzenie wbiła w niego, starając się podnieść, stanąć stopami na podłodze – i nagle chwycona za podbródek nie wiedziała: czy „jeszcze”? czy już…
Kiedy ją przyciągnął – z jej wściekle naburmuszonej i z kolei dziecinnej teraz w tym gniewie buzi wypełzł wulgarny uśmiech – nadzieja, wiatr złapany ponownie w żagle naprężone ku orgazmowi, w tej nadziei przyjęła jeszcze ostatnie „…kurwo” – i nagle poleciała na stół…
– EJ! – krzyknęła tylko, zachrypnięta, jakby próbując zarzucić tym krzykiem na niego jaką linę i na niej wyhamować bezwład, ale przecież nic to nie dało: runęła, zbyt lekka na jego siłę, zbyt bezradna w swym zaufaniu i bezwładzie niedopieprzonej rozkoszy, grzmotnęła bokiem, łokciem i na koniec głową. I to nie do końca było to poniżenie, którego świadomie i nieświadomie potrzebowała, by wyżywić swoją niezdrową potrzebę trzymającą ją przy tym człowieku.
– KURwaaŁA!!
Nie patrzył nawet – więc nie widział, jak chlupnęła włosami i policzkiem w pozostały na blacie fragment nadgryzionej pizzy, i w rozlany tam wcześniej jakiś płyn, jak obtarła sobie łokieć i nie wiedział, jak zaczęło jej pulsować miejsce na kości policzkowej, gotowe powoli do ukazania rosnącego siniaka.
Zerwała się, gdy już zaskoczony mózg wydał rozkazy, odgarnęła uświnione kosmyki z twarzy, dodatkowo się tym napędzając w swej odruchowej reakcji:
– Kurwa pojebało cie??
Już była na nogach, przez półtorej sekundy drgała w wahaniu między obejrzeniem siebie po doznanych stratach, w zajęciu się sobą, wszak dyndającą nad przepaścią orgazmu, który jego durne chamstwo jej odebrało, i w totalny wściekłym zaskoczeniu jego zachowaniem, oraz – tak, tak! – w wahaniu wobec faktu, że podniecało ją takie zachowanie, nawet teraz. Tylko że…
– STÓJ! – wrzasnęła, gdy zaczął się odwracać i odchodzić. Ruszyła szybko, niemal biegiem pokonała dzielące ich pięć kroków, zabiegła go od przodu i w absolutnie nieprzemyślanym odruchu pchnęła go obiema dłońmi w tors, choć przecież nawet od tego nie drgnął.
– Co jest?!? – zapieniła się – Kurwa CO JEST!? Ja chcę… ja chcę… – i zapowietrzyła, szukając słów, których przecież świadomie nie była tera w stanie spokojnie poukładać w granicznie spiętrzonych emocjach wypowiedzi. – Jeszcze nie skończyłeś!… Ale kurwa… w ogóle… CO TY ROBISZ!? – to z kolei, wyśpiewane porwanym przez chrypkę falsetem jej altu, odnosiło się już chyba do meritum. – Co to ja jestem, jakaś lalka kurwa? – i z pacnięciem otwartych dłoni pchnęła go gwałtownie jeszcze raz, choć jeśli wciąż odchodził, to pewnie trafiła w ramię czy bok. Ale rozjuszona łasiczka jak wcześniej nie mogła powstrzymać wycelowanej w samą siebie jego przemocy, tak teraz nie mogła powstrzymać swego zachowania. – Podymałeś i kurwa co?? Co to ja jestem!? Kurwa, Carter! – i nagle paskudny jadowity uśmieszek zmienił jej twarz. – Ja jestem Ray, kurwa, a ty kurwa co? Carter? Pfff.. „Carter”, kurwa… słabo! Słabo!! Wiesz co ci powiem? Słaby jesteś! Cienki! I boisz się! Wielki mi kurwa samiec, łohohoo, mięśnie i kutas wielkości mojego przedramienia, a nie wiesz co robić! Boisz się, normalnie kurwa teraz to widzę! Jak coś, to jebniesz se mną o ścianę, ale dokończyć to nie łaska? Potrafisz tylko jedno, kurwa zestaw „mały majsterkowicz”:, kurwa, jakbym miała tylko jedną dziurę! Wbijasz, jebiesz, dochodzisz i myk! kurwa, i już go nie ma! Nawet NIE WIESZ! – aż wysunęła ku niemu korpus i głowę na długiej cienkiej szyi, miotając rękoma i pozlepianymi kosmykami przed własną, a może i jego twarzą – nie wiesz co ja mogę! Wielki kurwa kulturalny panicz, boi się ubrudzić, albo mnie ubrudzić, porządnie wziąć i kurwa zrobić czego potrzebuję! Kurwa! – wyrzuciła ramiona w górę w geście typu „Pierdolę takie zachowanie!”. – Nic nie umiesz! Tyle ci powiem, kurwa… Nie umiesz mnie zerżnąć tak jak mi się należy! Kurwa. Może poczytaj se o budowie kobiety, że mam jeszcze inne miejsca, albo obejrzyj se jakiegoś pornola czy coś… jaaaapierdolę… Kurwa dramat. Dra-mat! – wyskandowała, powoli stygnąc zaczynała jednak rozumieć, że chyba przebiegła w swym wytrysku emocjonalnym kawałek za daleko, ale teraz jej własna nastoletnia duma nie pozwalała na hamowanie, ba – przeciwnie: podpowiadała, że należy się – wobec takiego dictum, jak przed chwilą, ustawić w tej relacji jako ta, co się niczego nie boi, a która ma prawo oczekiwać seksu milion-kurwa-razy potężniejszego. Bo teraz, gdy jej orgazm wciąż zwisał, choć coraz żałośniej, z ostatniego klifu przed spodziewanym odlotem, który jej odebrano, teraz Ray chciała nie tylko jemu i sobie, ale całemu światu pokazać, jaką jest suką i na co ją stać – w kontraście do niego (choć było to bez sensu, bo tylko on tak naprawdę mógł jej to dać), a nawet, przede wszystkim, za karę. Wymierzała mu karę – w swoim mniemaniu, choć sytuacja psychologiczna tych sekund, gdy wystrzeliwała swoją zbulwersowaną przemowę, była tak skomplikowana, że na zakończenie, być może ku jego zdumieniu, a ku swemu zacietrzewieniu w odruchowym kreowaniu swej aktualnej postawy, po prostu sama siebie strzeliła z otwartej dłoni w twarz.
Po co?
Kurwa – NIE WIADOMO! A jeśli wiadomo, to może dlatego, że tylko tak mogła teraz, wedle poplątanych rozumowań na granicy aktu buntu i potrzeby utrzymania swego podniecenia, zamanifestować drążący ją, chory stan.
Klaśnięcie pobiegło po wnętrzu, gasnąc krótkim echem gdy Ray odwracała się na pięcie, ruszając najwyraźniej do łazienki, zupełnie roztrzęsiona i zupełnie pomieszana we własnych myślach, bezmyślności, odruchach i paskudnie niedokończonym orgazmie, który dawał jej przed chwilą ostatnie ultimatum, z którym ona mogła zrobić tylko to, co zrobiła, a teraz – z tym z kolei zrobić coś dalej, lub nic, czyli zagrać z rozpędu obrażoną już sama nie wiedziała na co. Ale ruszyła pośpiesznie, tak jak pośpiesznie się wycofała, bo nagle, a i tak za późno, zorientowała się, że zadrżał jej podbródek. Że jeszcze słowo, a zdradzi się z trudnościami w utrzymaniu tak mocnego głosu. Że jeszcze spojrzenie, i z oczu pocieknie jej coś tak niedopuszczalnego, jak łza. Była na granicy – i nie myślała dotąd jakiej. Teraz jednak istniała straszliwa obawa, że jest to po prostu granica wytrzymałości zbyt młodej na takie emocje nastoletniej psychiki, i w końcu coś musi puścić – a nie może, nie ma prawa! Nie u niej! Więc ten gest nadgarstka, wierzchu ręki, niby przypadkiem, niby w cellu odgarnięcia włosów przesuwającego s^ę gdzieś w okolicy oczu? Czy udało się ukryć? Oby. Ten patafian tak był zapatrzony w siebie, tak bardzo zależało mu na zademonstrowaniu swej wyższości, żę pewnie na nią nie patrzył, ani gdy wybuchała swymi żalami, ani teraz...


@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Johnny Carter Weaver
Awatar użytkownika
30
lat
190
cm
Właściciel warsztatu/salonu samochodego
Uznana Klasa Średnia
Odchodząc Carter nie był już wkurwiony, tylko raczej obrażony za to co jej się „wymsknęło”. Jego reakcja była nieprzemyślana i zbyt prędka, jednak tak to zazwyczaj bywało pod wpływem silnych emocji. A Ray chcąc nie chcąc je w nim wyzwoliła. Jednak po tym jak jej pokazał gdzie popełniła błąd i wymierzył jej szybką karę, to przeszedł w stan obrażenia. I nie to, że liczył na usłyszenie „przepraszam”, tylko na to że dziewczyna zrozumie swój błąd i go nie powtórzy, bo radziłby jej tego nie robić. Bo z ich dwójki to jego określenie rzucone w jej kierunku było bliżej prawdy, gdyż suma sumarum ona zachowywała się jak taka mała kurwa. Co prawda Weaver jej nie płacił za jej usługi, ale dawał jej to czego potrzebowała w zamian za to, że ona oddawała się mu. Nie umówili się na to, nie padło nic takiego wprost, ale ich znajomość to była taka relacja z korzyściami, tylko dla każdej ze stron te „korzyści” oznaczały coś innego. Dla niego było to jej młode, ciasne ciało, które umożliwiało mu zaspokojenie swoich pierwotnych potrzeb, a dla niej... hmm, ciekawe czy sama Raya znała odpowiedź na to pytanie. Bynajmniej dla bruneta to nie było istotne. Był dla niej mniej lub bardziej miły w zależności od sytuacji. Traktował ją tak, jak pozwalała się traktować, a czasem nawet jak się wydawało że tego oczekiwała. Więc teraz nie powinna się oburzać z takiego, a nie innego przebiegu zdarzeń, bo skoro popełniła błąd to musiała za niego zapłacić…
Raya miała ogromne szczęście, że jego wkurw nie był na tak wysokim poziomie jak wcześniej, gdy wyrosła przed nim i zaczęła go szturchać, bo wtedy w zwyczajnym odruchu mógłby jej oddać. A tak to spuścił na nią tylko swój wzrok, patrzył na nią i na to, jak absurdalnie zachowywała się. Nie wyglądał na jakoś szczególnie zaskoczonego, tylko bardziej na zniesmaczonego jej zachowaniem. Po pierwsze dlatego, że najwidoczniej nie wyciągnęła niczego z krótkiej lekcji, którą jej dał, a ona brzmiała tak, że miała go nie wkurwiać. Niestety wychodziło na to, że zamierzała robić coś totalnie przeciwnego, trudno powiedzieć czy na przekór sobie czy jemu. Chyba bardziej sobie, bo w ten sposób ponownie narażała się na jego nieprzewidywalne, pojebane zachowanie. Po drugie, krzyczała, a Weaver nie przepadał za tym. Jeżeli krzyki nie były skutkiem współżycia bądź konsekwencją krótkiej, intensywnej kłótni kochanków, to nie tolerował ich. Ona krzyczała na niego, do niego, wyrażając w ten sposób swoje oburzenie z braku orgazmu, który - wychodziło na to - że myślała, że jej się należał. A po trzecie, bardzo bezczelnie i z premedytacją uderzała w temat, który zabolałby każdego faceta nawet jeżeli byłby przekazany delikatnie, a Raya wcale nie patyczkowała się z nim. Pojechała go po całości, jakby to nigdy wcześniej nie był w stanie jej zaspokoić i myślał tylko o swojej przyjemności. To, że tak stało się tym razem było efektem jej prowokacyjnego zachowania. No i oczywiście jego końcowego rozjuszenia, do którego niecelowo doprowadziła. Jednak obecnie nie miało to żadnego znaczenia, bo ta uważająca się za niewiadomo kogo smarkula oczekiwała prawdziwego pierdolenia, którego on nie potrafił jej zapewnić i nieomieszkana głośno i wyraźnie go o tym poinformować - jeszcze na tyle głośno, by zapewne sąsiedzi też pozyskali te cenne informacje. Cóż, może jego sperma wytrysnęła tak szybko i mocno, że aż uderzyła ją w ten pusty łeb, skoro myślała że wykrzyczy mu to wszystko w twarz, objedzie go, jego kutasa, jego umiejętności i tak sobie odejdzie, jakby nic wielkiego się nie stało. A właśnie stało się i wcale nie chodziło tutaj o jej brak zaspokojenia…
Po prostu przegięła. I to na kilku płaszczyznach naraz. Nie było opcji, że ktoś pokroju Weavera pozwoli sobie wejść na głowie pustej dwudziestolatce. A na pewno nie w ten sposób, bo temat braku jej ostatecznego orgazmu byłby do przedyskutowania i może nawet szybkiego rozwiązania, ale nie po tym całym dra-ma-cie, który mu zaprezentowała. Jego ostre spojrzenie i neutralny wyraz twarzy świadczyły o tym, że czekał aż dziewczyna skończy. Nie olewał jej, wręcz przeciwnie wysłuchał jej bardzo uważnie, bo kto jak kto, ale Johnny potrafił bardzo długo trzymać urazę. I o ile to jej wcześniejsze przewinienie było swego rodzaju „wpadką” to, to wszystko co wyrzuciła z siebie przed chwilą było - według niego - mówione z zamiarem i świadomością. Tak więc, nie był już nawet obrażony, tylko wręcz oburzony - zarówno jej zachowaniem, jak i brakiem myślenia. Konsekwencje musiały w końcu w nią uderzyć, lecz ich pierwsza falą ją ominęła. Była to lecąca szklanka z drinkiem w jej kierunku, która przeleciała na wysokości jej głowy, ale obok niej i rozbiła się dopiero na ścianie. Wcale nie celował w nią, chciał ją po prostu zatrzymać, bo co ona sobie myślała? Jebnęła mu cały wywód i odchodziła. O nie, on też miał coś do powiedzenia. Zapewne nie tak dużo, ale może o wiele bardziej treściwie. W ten sposób zyskał czas, który wykorzystał na pokonanie dystansu między nimi. A gdy ją doszedł to mógł ją zatrzymać szarpnięciem za ramię czy bark, ale zamiast tego to zamachnął się, pochwycił jej długie, mokre włosy, szybkim ruchem okręcił je wokół swojego nadgarstka i pociągnął w swoim kierunku, wymuszając na niej krok do tyłu. - Gówniaro, tobie chyba coś mocno się popierdoliło w tym głupim łbie - mówił głośniej, ale jeszcze nie krzyczał. Jednak jego ton był nieprzyjemny i szorstki, a nawet można by powiedzieć, że pełen pogardy wycelowanej w jej osobę. - Zapomniało ci się, że dzięki mojej łasce masz dach nad głową i że wypadałoby okazać za to trochę wdzięczności! Jednak jeżeli to dla ciebie za wiele, a ty śmiesz jeszcze dojebywać się do mnie, bo wystarczająco cię nie przeruchałem to wiesz co, wypierdalaj na ulicę! Tam może będą pierdolić cię tak jak chcesz! - puścił jej włosy i obszedł ją pewnym krokiem, zmierzając do łazienki. Szybko wrócił z powrotem z jej rzeczami, które wcześniej tam zostawiła. Pochwycił ją za ramię i zatargał ze sobą w stronę drzwi. Otworzył je łapą, w której trzymał ubrania, odepchnął stopą i pchnął ją na nie, tak że na pewno zaryła o nie swoim wątłym ciałem. - No idź! Poszukaj sobie kogoś, kto ci wsadzi fiuta do samego mózgu! - zaczął krzyczeć, po czym rzucił jej ubrania na korytarz. Poleciały jeszcze kawałek nim zatrzymały się na jego środku. Johnny cały rozwścieczony zerknął tylko na nie kątem oka, a zaraz ponownie wrócił - swoim ciężkim, nietolerującym żadnego sprzeciwu - spojrzeniem do jej niewinnej buźki. - No, wypierdalaj suko! Na co jeszcze czekasz?! - wrzasnął, pokazując dłonią kierunek, w którym powinna się udać. Miał totalnie gdzieś to, że była naga i to, czy ktokolwiek to zobaczy. Był przekonany, że jej wcześniejsze krzyki były dobrze słyszane przez sąsiadów, więc w sumie nie miał wiele do stracenia. Zresztą akurat do tego lokum zawsze sprowadzał najgorsze ścierwo, a Raya Harmond mogła uplasować się na podium, a może nawet na samym jego szczycie. Jeszcze nikt wcześniej nie doprowadził go tak gwałtownie do takiej białej gorączki.

@Raya Harmond
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, uzależnienia, przemoc psychiczna i fizyczna, seks.

Podstawowe

Osobowość

Raya Harmond
Awatar użytkownika
16
lat
165
cm
pain in the society's ass
Prekariat

Odwróciła się i w zasadzie wyglądało, jakby faktycznie kierowała się do łazienki, choć krokiem krzywym, sztywnym, bo nagle zaczęło jej wyciekać spomiędzy ud to, co on tam wpakował… Ale teraz, od tyłu była „tylko” anonimowym bez mała ciałem, wyraźnie za młodym na to, co nawiedzało zawarty w tym ciele umysł: śmiesznie wąski korpus, wygięty w zwrocie, siniak po wgniataniu widelca w plecy zakryte strzępkami wciąż mokrych po kąpieli włosów, napięte wyraźne pod skórą mięśnie – i nie widać było tego, co zaczynało rozgrywać się na twarzy, na której podświadomość, sugerująca, że już nie widać mimiki, rozwijała mimiczną informację o jej stanie.
Podbródek drżał – nienawidziła tego. Oczy się zeszkliły – należało to ukryć, cofnąć, zamalować, ale na szczęście nie było trzeba, wszak odchodziła…

Szarpnięcie za włosy odgięło jej korpus łukiem w tył, zanim dostawiła nogę dla równowagi i ledwo się obróciła, gdy owinął sobie włosy wokół nadgarstka i zwrócił całą Ray ku sobie. Naprężone lejce włosów wymusiły na niej, by zwróconą ku niemu twarz lekko uniosła i tak straciła swoją dwusekundową intymność. Złapała odruchowo za jego rękę, ale słuchać musiała. Słowo po słowie.
– Puść…
Nie przerwało to wypowiedzi Cartera. Mógł widzieć, jak zacisnęła szczęki, żeby nie drżały, jak zmrużyła oczy, a gdy puścił jej włosy, stała rozkołysana przez chwilę, by zaraz się usztywnić.
No bo – CO?
– Wyp… – aż ją zatkało.
I tak stała, gdy John odszedł, rozumiejąc z tego tylko trochę, sikana jak biczami – refleksją, że musiała przesadzić, ale podtrzymywana w pionie niedawnym przekonaniem, że przecież to on jest tym „złym”, winnym, to on rzucił nią o stół, a ona – tą niesprawiedliwie, bardzo niesprawiedliwie potraktowaną…
Tak, teraz czuła, że jest żałosna – z tą nikomu niepotrzebną nagością, z tymi strużkami nadmiaru spermy sunącymi wewnętrznymi stronami ud ku łydkom, skurczona w jakiejś obronno-bojaźliwej postawie, dopóki nie capnął jej za ramię.
Dała się prowadzić, nie miała wyjścia ani motywacji do oporu, starała się jakoś nie pęknąć wewnętrznie, wciąż miotana resztkami miłosnego uniesienia, zgaszonego tuż przed erupcją szczęścia.
– Kurwa Carter, co ty odpierdalasz… – wysapała, wciąż ciągnięta za ramię, ale już przeczuwając kolejną odsłonę tego dramatu. Była właśnie wypierdalana z mieszkania. Nago. Z ubraniami rzuconymi jak przed ostatnią, niepotrzebną suką, zużytą i teraz wywalaną w cholerę… – Kurwa co ty robisz! Ja…
Co „ja”? Nie zdążyła tego sformułować. Słuchała tego „No wypierdalaj suko! Na co jeszcze czekasz?!” – nie było wątpliwości, to nie gra, to konkret, koniec, won.
John wystrzelił ramieniem pokazując owo „won”, a Ray stała chwilę, chwilę w której trawiła własną sytuację, gorzką aż ją ściskało w żołądku… Ale po chwili wypchnęła szybki wydech przez nos, sapnęła – Kurwa… pojeBAne… – wkładając w przedostatnia sylabę cały swój bezsilny wkurw, i ruszyła do wyjścia. Tym razem – złamana, a konkretniej – przełamana na drugą stronę: skoro tak, to jasne! Proszę!
Minęła go, starając się zachować jakąś wyniosłość, wyszła na korytarz…
– Wiesz co?… – zaczęła, ale w sumie to nie wiedziała, co dalej powiedzieć. Patrzyła na niego – i nagle skurcz bólu, pełnego, czystego wewnętrznego cierpienia przyszedł jej po twarzy. Opanowała go – do pewnego stopnia – biorąc długi wdech…
…który w osobliwy sposób jakoś ją uspokoił…
– Wiesz co? Jesteśmy… pojebani…
Scena miała swoją moc – ale musiała się skończyć szybciej, niż powinna, bo chrobot przy którychś sąsiedzkich drzwiach pchnął ją, by pozbierać rozrzucone po korytarzu ubrania.
Nie patrzyła na Cartera – czy w ogóle tam jeszcze stał? – gdy naciągała spodnie na goły tyłek, a potem bluzkę, koszulę tylko zbierając z ziemi. Fuck you, Carter. Jeśli w jego wyrzucie były też buty – oparta o ścianę zakładała je nie patrząc już na niego; a jeśli nie było – fuck you, Carter: mogła odejść nawet na bosaka. Niech wie, że kto jak kto, ale Rayleigh Harmond ma swoją godność i siłę!
Nawet jeśli w tej chwili… nie miała ani godności, ani siły, ani odrobinkę.


ZTx2

@Johnny Weaver
Mów mi Ray, Raya. Piszę w 3.os.. Wątkom +18 mówię yep.
Szukam guza.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: margines społeczny, abnegację, nihilizm, dekadencję, używki, głupotę, wulgarność, paskudne słownictwo i cholera wie co jeszcze.

Podstawowe

Odznaki od publiczności

Odpowiedz