HARPER JOSIE PEARSON & KAEPT'N NEMO - KLASA L
Zmiana stajni nie była łatwa - niosła za sobą sporo niezręczności (zwłaszcza dla osoby o charakterze jak Pearson) i niepewności. Nowe wyzwania ją ekscytowały, jednak nie da się ukryć, że w nowym środowisku stresowały o wiele bardziej niż w już znanym. Niemniej chciała stawiać im czoła i od początku wykorzystywać każdą możliwą okazję do sprawdzania swoich umiejętności. No więc proszę - ledwo pojeździła trochę w Orchardzie, nadarzyła się ta okazja w postaci pobliskich zawodów.
Rzecz jasna nie przyjechała tu sama z niemal zupełnie nowymi dla niej końmi - a w każdym razie nieznanymi jej pod względem zachowania na zawodach; w końcu kilka treningów musiała zaliczyć na wierzchowcach na których startowała. Był z nią trener, który służył pomocną dłonią oraz cennymi wskazówkami, a dla wsparcia mentalnego towarzyszyła jej też nowa (w pewnym sensie) koleżanka ze stajni, choć jej obecność poza samą otuchą miała także bardziej namacalne korzyści w postaci pomocy konkretnie blondynce - w końcu dziewczyna znała się na koniach, po prostu siedziała w innej dyscyplinie.
Po tym, jak burzliwie przebiegło wstępne przelonżowanie jej pierwszego
partner in crime... no stresowała się bardziej, niż jadąc tu. Wiedziała, że Nemo jest trudny, ale teraz emocje ją zaczęły zjadać. Co prawda po zajęciu miejsca w siodle o dziwo w dużej mierze się uspokoiła - czuła się pewniej mając na niego wpływ niż patrząc, jak odwalał na lonży - lecz to nadal nie był ten sam komfort psychiczny co w warunkach treningowych. Tak czy siak, postarała się jak najbardziej skupić na słowach trenera, który przeprowadzał ją przez wspólną rozgrzewkę z tym specyficznym kasztanem - stopniowo zyskała więcej pewności siebie, jednak sygnał, że teraz jej kolej opuścić halę i stawić się na czworoboku konkursowym przywrócił w niej drobne obawy.
PRZEJAZD
Nieprzyjemna pogoda na zewnątrz nie miała na nią takiego wpływu, zwłaszcza że koncentrowała się na koniu, za to poddenerwowane rozproszenie tego konia już ten wpływ na nią miało - i, szczerze mówiąc, kiedy już samodzielnie o wszystkim decydowała bez współpracy z trenerem, to to poddenerwowanie udzieliło się jej. Całe szczęście nie były to jej pierwsze zawody w życiu, chociaż tyle. Po znalezieniu się przy czworoboku instynktownie zaprosiła ogiera do kłusa subtelnym impulsem od łydek i wypchnięciem z krzyża, naturalnie po kilku poprzedzających półparadach aby go nie zaskoczyć swoją prośbą i nie psuć na własne życzenie ustawienia, które udało się jej wypracować we względnie zadowalającej formie (na pewno było niższe niż docelowe na czworoboku, ale nie stawiała przed sobą i kasztanem nie wiadomo jakich wymagań, wolała skupić się po prostu na tym, aby się nie spinał). Koncentrując się na zachowaniu równowagi w pełnym siadzie, a także prowadzeniu równo między łydkami i obu wodzach, starając się nie zważać na jego drobne rozproszenia poprowadziła go wokół białych szranek – na zawahania reagowała może nieco zbyt silnym wzmocnieniem impulsu, spięcia starała się od razu przepracowywać wyraźniejszymi półparadami.
Wjeżdżając na czworobok w A miała wrażenie, że koń pod nią nieco pływa zamiast iść równo na wprost, jednak próbując wyrównać samą siebie w pomocach i równowadze, działała na ich niekorzyść i tylko wzmagała to drobne zbaczanie z linii środkowej, jako że chciała trochę za bardzo. Tak się skupiła na tym niedociągnięciu, że za późno zaczęła go przygotowywać do zatrzymania, w efekcie mimo w miarę pionowego dociążenia dosiadem, zamknięcia w łydkach i domknięcia ręki, ich stop wypadło (niestety niezbyt prosto i jeszcze bardziej niestety, nie bez spięcia) kilka kroków za X. Przekładając wodze do jednej ręki i wykonując inicjujący ukłon w kierunku sędziów, blondynka wzięła bardzo głęboki oddech, jako intencję mając własne rozluźnienie przy wypuszczaniu powietrza ustami. Jej wchodzenie w jakiś
tryb zen zostało zakłócone przez samodzielną próbę ruszenia naprzód wierzchowca, jednak chociaż częściowy efekt został osiągnięty. Powtórzyła sobie kilka razy w głowie, że przecież to ogarnia, jednocześnie sprawnie łapiąc wodze w obie dłonie i odnajdując się w jego ruchu, który popchnęła do należytego kłusa na wprost. Oczywiście starała się nie „przejechać” tego kłusa, to znaczy uważała, aby nie zaktywizować go nadmiernie, bo skończyłoby się na zupełnie pozbawionym harmonii chodzie. A tak, to chociaż zabiegała o regularność kroków i brak pośpiechu, obciążonym ruchem bioder starała się determinować brak pośpiechu a w zamian sugerować zaangażowanie zadu. Na kilka metrów przed dotarciem do krótkiej ściany wygięła ogiera w prawo poprzez subtelny sygnał na prawej wodzy, a już zaraz pozwoliła łopatce prowadzić na łuku za sprawą niewielkiego przesunięcia w przód dłoni trzymającą lewą wodzę podczas gdy prawa łydka na popręgu zapraszała do tego wygięcia i oparcia się na lewej wodzy; zewnętrzna łydka nieco cofnięta pilnowała zadu w wygięciu. Na podobnej zasadzie przeprowadziła go przez narożnik. Uważała żeby nie podprowadzać go za blisko białego płotka, bo na treningu w domu zdarzyło im się ze dwa razy przez to wyskoczyć na zewnątrz, szczerze wolała uniknąć powtórki tego typu.
Wyprostowała go po wyjściu na długą ścianę, której całe szczęście nie mieli pokonać całej bez żadnych przerywników – siedziało jej się na Nemo w kłusie najtrudniej, kiedy przez zbyt długi czas miała jechać z nim na wprost; przed połową ściany posłała mu kilka półparad pod rząd aby płynnie zjechać na piętnastometrowe koło rozpoczynające się w B. W założeniu piętnastometrowe i w założeniu koło, bo jednak trzeba przyznać, że choć nie był to jej pierwszy w życiu start, to w poprzedniej stajni nie mieli takiego standardowego czworoboku i przez to brakowało jej wyczucia co do rozmiaru zwłaszcza tych mniej standardowych figur. Skoro zaś nie była pewna rozmiaru, to i łuk wyszedł jej nie do końca regularny i chociaż tyle dobrego, że niezależnie od tego na moment o wiele pewniej mogła utwierdzić kopytnego na swoich pomocach. Dzięki temu wracając na ścianę sama poczuła się nieco pewniej, co z kolei pozwoliło jej na dość harmonijne dotarcie do kolejnego narożnika, przejście przez krótką ścianę i kolejny narożnik, w którym już rozpoczęła przygotowania do przekątnej z dodaniem, oczywiście z pomocą półparad którymi niejako wytwarzała i kumulowała w kasztanie energię. Zagarniając go w K w kierunku literki sprzed przeciwległego narożnika, to znaczy M, zaczęła anglezować, przy tym bardziej otwierając swoją postawę, dając Nemo nieco więcej impulsu z łydki i przesuwając dłonie subtelnie przed siebie, czym zachęcała go do wydłużenia wykroku. Niestety nie udało się jej utrzymać zaokrąglenia jego sylwetki, ogier ostatecznie bardziej przyspieszył niż się wydłużył, w efekcie odginając grzbiet w dół i utrudniając Harper miękki powrót w siodło i płynne skrócenie do roboczego tempa w M. Nieco mocniejszym wygięciem w obu najbliższych narożnikach i powtarzalnymi półparadami miała nadzieję zażegnać problem, jednak wyszło jej to połowicznie jako że zadziałała tu za mało dosiadem – po prostu nie do końca mogła głęboko wysiadywać ten bardziej spięty ruch. W efekcie do środka długiej ściany musiało być dla obu mało przyjemne, niemniej ratowało ich kolejne koło przewidziane w literce E. Pełny okrąg (mniej więcej) o średnicy piętnastu metrów (też mniej więcej) pomógł im ponownie się ze sobą odnaleźć i tak naprawdę dopiero teraz unormować na powrót bardziej harmonijne tempo kłusa.
Po zamknięciu figury blondynka z o wiele większym spokojem doprowadziła ogiera po pierwszym śladzie do literki A, przed którą zadziałała z przygotowaniem do zatrzymania odpowiednio wcześniej, choć ostatecznie zamknęła kasztana w pełnej paradzie i tak tuż za tym punktem. Zapewne nie dotrwali cierpliwie do upływu pięciu sekund, jednak dziewczyna wolała ruszyć troszeczkę wcześniej a przynajmniej we względnym spokoju, zatem z wyczuciem wypuściła konia do stępa. Nieznacznie przesunęła dłonie w przód, lecz nie oddawała mu od razu za dużo wodzy. Raczej skupiła się na tym, aby sumienną pracą dosiadu utwierdzić Kapitana w tym chodzie, dopiero na przekątnej FHX przepuściła nieco wodze przez palce – mając nadzieję zachęcić go do wydłużenia sylwetki i kroków, niestety tylko dała mu możliwość do porozglądania się naokoło. Postarała się na nowo dojechać go łydką i dosiadem do tego dłuższego kontaktu, ale to nabranie wodzy na ponownie krótszy kontakt na kilka chwil przed C umożliwiło jej tak naprawdę odbudowanie zaokrąglenia w sylwetce kasztana. Po paru półparadach wysłała go wyważonym impulsem na środku krótkiej ściany do kłusa, jednak nie rozgościli się w nim, jako że już przed literą M mieli poruszać się w jeszcze wyższym chodzie. Pearson przytrzymała go w następnych półparadach jeszcze wyraźniej, zdając sobie sprawę że akurat zagalopowania to Nemo miał ekspresowe, wobec czego jej pomoce musiały być bardzo lekkie, choć i tak wymagały precyzji. W narożniku miała już lewą łydkę za popręgiem i utrzymała ten stan rzeczy, przy wychodzeniu na długą ścianę dokładając do tego impuls od wewnętrznej łydki na popręgu połączony z synchronicznym wypchnięciem bioder zapraszającym do wejścia w galop. Nie uniknęła zauważalnego pójścia ogiera w górę i przyspieszenia, ale w tym chodzie siedziało się jej na nim dobrze i o wiele sprawniej mogła na niego oddziaływać dosiadem – sumiennym wyjeżdżaniem każdej jednej foule od samego początku skłaniała go do powrotu do ręki bardziej w dole i ogólnego zaokrąglenia sylwetki. W połowie długiej ściany odbiła znów na koło, tym razem dobijające swoją średnicą do środka przeciwnej długiej ściany. Starała utrzymywać się jednostajny rytm i radziła sobie z tym nawet całkiem nieźle na tej figurze, a potem po powrocie na pierwszy ślad – jednak ten względny spokój trwał tak naprawdę do wyjścia po następnej krótkiej ścianie na przekątną. Kiedy odbiła z nim w K w stronę M, miała wrażenie że ogier będzie próbował ją ponieść jakby nakierowywała go właśnie na jakiś potężny okser. Była na to przygotowana mentalnie, niestety nie przełożyło się to na zachowanie pełnej kontroli. Wierzchowiec znów się jej trochę wylamił, natomiast przejście do kłusa, przewidywane między X a M, po wielu nieudolnych próbach uspokojenia i zadziałania półparadami udało się jej wyegzekwować dopiero w M, i to tylko dlatego że zadziałała po prostu silniej wstecz, bo nie była w stanie dojechać go do tego zejścia dosiadem i łydką. Z kolei w M powinni już byli galopować na lewo, a zamiast tego pokonali narożnik w kłusie. Tutaj Harper wykazała znacznie więcej zdecydowania i chociaż przez tych parę metrów jechała go ciaśniej, to przynajmniej stosunkowo skutecznie ogarnęła w ten sposób tempo, dzięki czemu zagalopowanie na lewo, wykonane analogicznie jak na prawo tylko z odwróceniem układu pomocy, co prawda miało miejsce dopiero za C, niemniej udało się jej nie dopuścić do wyrwania się konia tym galopem. Jeszcze w kolejnym narożniku musiała faktycznie mocniej go przytrzymywać, jednak finalnie przez to nie wyszli na ścianę pędząc, a już na kole zaczynającym się w E popracowała świadomie nad przywróceniem równowagi w działaniu własnych pomocy – dosiad powrócił do takiego bardziej pełnego wyjeżdżania każdej z foule, dzięki czemu dziewczyna mogła znów mieć wrażenie, że wierzchowiec idzie przed nią, a nie na jej ręce, którą mogła ponownie bardziej rozluźnić. Jako że udało się jej przywrócić ich wspólnemu ruchowi więcej harmonii, powrócili na ślad prezentując się już spokojniej – do momentu, w którym po przejechaniu przez najbliższą krótką ścianę nie musieli znów skierować się na przekątną, teraz mającą swój początek w F a koniec w H. Sytuacja z wcześniejszego podejścia powtórzyła się, choć nie z aż takim dramatyzmem, bo nawet jeśli przejście do kłusa po raz kolejny wypadło dopiero przy wjeżdżaniu na ścianę w H, to przynajmniej nie było stresu związanego z koniecznością zagalopowania za kilka kroków, w związku z tym blondynka mimo wszystko zachowując zimną krew po prostu skupiła się przepracowywaniu powstałego przy przejściu w dół spięcia. I choć to przepracowywanie wcale nie zadziałało od razu, dzięki brakowi presji ustalenie na nowo roboczego tempa w kłusie wyglądało i tak bardziej harmonijne niż to poprzednie, niestety odrobinę siłowe.
Odetchnęła anglezując na jeszcze jednej przekątnej, tym razem rozważniej podchodząc do oferowania kasztanowi luzu – raczej pewniej zamknęła go w łydkach mimo, że podtrzymywała nimi wyraźniejszy impuls, a dłonie z wodzami przesunęła nieco w przód dopiero czując, jak Nemo opiera się bardziej na wędzidle i jest w stanie wysunąć nos nieco do przodu zamiast porzucania kontaktu. W literce K całkiem miękko usiadła znów w siodło, przy tym też o dziwo całkiem płynnie sprowadzając ogiera do tego roboczego tempa, do czego grunt przygotowała sobie półparadami na kilka metrów przed. Nawet całkiem elegancko go potem wygięła przy nie za ciasnym wyjechaniu narożnika i podobnie na zakręcie przez A, który wyprowadził ich na linię środkową. Tym razem poruszali się już dość pewnie po prostej, a zatrzymanie zostało przez nią zapoczątkowane wcześniej niż to pierwsze, w efekcie udało się jej ogiera w pełni domknąć w pomocach niemal równo w punkcie środkowym. Przytrzymując go łydkami i zblokowanym dosiadem uwolniła od wodzy jedną rękę aby ukłonić się na koniec, a potem już wypuściła go do stępa, oddając dłuższe wodze. Stres się jeszcze jej trzymał, ale właściwie było już po wszystkim - dopiero teraz odczuła, że trochę zmokła. Opuszczając w stępie czworobok poklepała Nemo po szyi, mimo wszystko zadowolona, bo nawet jeśli nie było jakoś dobrze, to przynajmniej miała okazję zebrać cenne doświadczenie.
KONIEC
@Kaept'n Nemo