Mówiąc mu o tym wszystkim odnosiła stale wrażenie, że robi coś bardzo złego. Przecież ponad trzy lata milczała bo wierzyła, że tak trzeba. Wydawało się jej wtedy, że próba wyjaśnienia, jak do tego doszło, byłaby w jego oczach równoznaczna z usiłowaniem… udobruchania go, aby wybaczył jej i o wszystkim zapomniał. Jakby wola wytłumaczenia miała pociągać za sobą automatycznie samolubne urabianie go, by dostrzegł możliwość ich powrotu do siebie skoro ona nie miała złych zamiarów… Lecz Pearson sama nie widziała tej możliwości, mimo że najbardziej by jej pragnęła - tylko to cholerne poczucie winy, które nie pozwalało jej ostatecznie nic zrobić. Bo po tym wszystkim była zniszczona.
Nie lubiła siebie to mało powiedziane, ona czuła do siebie wstręt, momentami nawet nienawiść. Miała potrzebę samą siebie karać żeby odczuć ulgę. Nie odpuszczała sobie, nie machała ręką na swoje wpadki i słabostki, nawet jeśli były one czymś jak najbardziej ludzkim. Zaczęła uważać, że nie przysługuje jej prawo do poczucia zagubienia bądź bezsilności, a gdy w nie wpadała, wściekała się na samą siebie… co skutkowało chęcią skarcenia się. W końcu kiedy poddała się tak totalnie zagubieniu i bezsilności, popełniła największy w życiu błąd – nie były to więc stany, w których chciała się znajdować, a kiedy już do tego dochodziło, skutkowało to nawet autoagresywnymi odruchami, byle się ogarnąć. Teraz też już zaczynało ją przytłaczać, że po raz kolejny nie mogła się pozbierać i ruszyć do dalszej części opowieści, lecz tym razem jakikolwiek ruch z jej strony zmroził głos Spencera.
Jak do tego doszło… Chyba całościowo do tego zmierzała, w końcu to stanowiło punkt decydujący… o ich rozpadzie. Wcześniej tylko ku niemu zmierzali, ale ostatecznie to jej decyzje i działania ich na niego skazały. Wiedziała o tym, a jednak jakby na nowo ją olśniło i znów, kurwa, zblokowało, zwłaszcza po tym w jaki sposób brunet wypowiedział to pytanie. Powoli podkuliła pod siebie twarz i schowała ją w obu swoich dłoniach, z których jedna zaraz przesunęła się bardziej na czoło, palce zaciskając między włosami. Chciała go prosić, żeby od tego momentu powstrzymał się od komentarzy. Już i tak było jej bardzo ciężko o tym wszystkim mówić, a jego zaprzeczenia - jak te o tym, że się myliła co do jego intencji, bo on wcale tak wtedy nie czuł ani nie uważał - czy cierpkie uwagi - jak te przed chwilą o Tonym, przesiąknięte niedowierzaniem w jego dobre zamiary - wcale nie ułatwiały jej zadania. Przecież mówiła o czymś, co działo się dawno. W co wierzyła wtedy, nie teraz. Bo teraz z perspektywy czasu bardzo prosto wyciągało się różne wnioski, jak chociażby ten, że myliła się zajebiście mocno w ocenie sytuacji oraz własnego przyjaciela. Narracja Spencera do jej opowieści nie była potrzebna, bo nie wnosiła jak na razie nic nowego do jej aktualnej wiedzy i świadomości. Zaś jego słowa jedynie bolały, bo tylko podkreślały, jaka wtedy była naiwna i głupia, że dała się tak skrajnie omotać… Lecz kimże była, aby odbierać mu prawo do reakcji? Koniec końców, on się o tym wszystkim dopiero dowiadywał i musiało mieć to na niego wpływ. Duszenie w sobie odruchów czy odzywek na pewno nie byłoby ułatwieniem w przyjmowaniu nowej perspektywy na tamte wydarzenia, a ona… obiecała sobie, że jej przyjście na to spotkanie będzie dla niego okazją, żeby wylał z siebie złe emocje.
Weź się w garść, idiotko.
-
Więc Tony… – zacięła się już na wstępie, na tym imieniu. Nie umiała go wypowiedzieć bez odczucia nieprzyjemnego dreszczu wzdłuż kręgosłupa, podobnego do tego, który przechodzi przez ciało wobec nagle stresujących, strasznych okoliczności lub myśli. Jego imię przepełniało ją swojego rodzaju grozą, bo nie dość, że była świadoma jak bardzo nią manipulował, to jeszcze nie zniknął z jej życia tak od razu po tamtej konfrontacji w sypialni. Kiedy Harvey wyparował, ona siedziała naga w łóżku, zaś w pokoju z nią został mężczyzna, którego już w tamtym momencie zaczęła się obawiać, choć jeszcze nie od razu przecież pojęła, z jakim wyrachowanym rozmysłem działał blondyn. I wcale nie wyglądało to tak, że zapłakana prosiła go, żeby sobie podszedł, a on podkulił ogon i grzecznie tak zrobił. Próbował ją osaczyć, obronić w niej tą zakłamaną perspektywę, którą kreował od paru miesięcy. Nie przestał istnieć po tym dniu. Potem już otwarcie próbował ją zdobyć - w najgorszy możliwy sposób, czyli nachodząc ją. Nie bez powodu Harper wtedy jakby zaszyła się - opuściła swoje konta społecznościowe, zmieniła mieszkanie (chociaż no… to musiała zrobić tak czy inaczej), odpuszczała zajęcia na uczelni. Żyła nie tylko z dobijającym poczuciem winy, ale także w strachu przed nim. I była w tym wszystkim sama. Nie, inaczej. Miała przecież swoją rodzinę i mogła na nią liczyć. Lecz mimo to, bez Spencera czuła się bezbronna, wiecznie zagrożona – co też odżywało w niej przy okazji tych wspomnień. -
On wcześniej ciągle mówił, że zawsze mi ze wszystkim pomoże. Że gdyby coś się stało, gdyby był jakiś problem między mną a tobą… to żebym od razu mu mówiła, a on doradzi mi co zrobić. Bo też jest facetem i wie, jak faceci działają w takich sytuacjach – powtórzyła po Tonym tak słabo, jakby bała się, że jego słowa mogłyby mieć moc, aby go tutaj przywołać. Wtedy wierzyła w jego szczere intencje. Znała go od początku liceum, czyli na tamten moment ładnych parę lat, i faktycznie nie raz mogła na nim polegać. Jednak te słowa, które faktycznie padały z jego ust bardzo często odkąd ich kryzys zaczął się pogłębiać, ze znajomością późniejszych jego posunięć nabierały zupełnie innego brzmienia. Nie kazał siebie wołać w razie katastrofy, żeby jej zaradzić. Robił to, czając się na okazję. Czuwał nad całą tą beznadziejną sytuacją, czekając na odpowiedni moment dla siebie – do powstania którego też niejako się przyczynił.
Jak do tego doszło… wtedy… –
Tamtego wieczoru ja… kiedy wyszedłeś w taki sposób… ogarnęło mnie takie cholernie wielkie przerażenie. Bo uzmysłowiłam sobie, jak to wyglądało. Że to naprawdę brzmiało jak koniec. To znaczy dla mnie, wtedy, teraz wiem że… – Ledwo zaczęła a już się plątała – między tym, co czuła w tamtym czasie, a tym, czego miała świadomość obecnie. Musiała się skupić na wydarzeniach, przecież o nie się rozchodziło, zdawała sobie z tego sprawę. Wzięła więc kilka głębszych oddechów i podjęła tą samą próbę, tylko z tym bardziej rzeczowym podejściem. Mówienie nadal bolało ją w ściśnięte gardło i szło generalnie chujowo, ale jakoś szło. –
Chciałam z tobą porozmawiać, inaczej niż podczas tej kłótni. Nie odbierałeś, dlatego na ślepo poszłam do domu licząc, że może tam będziesz, ale nie było cię. Dzwoniłam do twojej mamy, pisałam do twoich znajomych. Nikt nic nie wiedział. I kiedy skończyły się opcje… odezwałam się do niego, żeby mi pomógł. – Jej ton się ochłodził, jakby Harper się… odcinała? Chyba tak, bo od tego punktu jej wypowiedź stała się minimalnie bardziej płynna, głos zaś, choć nadal drżał z emocji, mimo to w pewnym sensie zrobił się monotonny…
Wróciła do ich mieszkania totalnie załamana. Z poczuciem, że sprowokowała u niego to ostateczne zrezygnowanie z nich. Mogła przecież jeszcze w sobie dusić tą swoją frustrację beznadziejnym stanem relacji i nie byłoby może żadnej katastrofy… Niedługo potem pojawił się Tony, zastając ją w dosłownej rozsypce, zaryczaną na podłodze w kuchni. Miał w dłoni butelkę wódki a na ustach rozczulającą obietnicę, że
zajmie się nią i poskłada jej serce. Długo się jej zeszło z opowiedzeniem mu wszystkiego, w końcu była w takim stanie, że nie dawała rady wypowiedzieć pełnego zdania nieprzerwanego szlochem. Blondyn słuchał, głaszcząc ją po plecach, nawet nie wiedziała kiedy wciągnął ją sobie na kolana i objął całym sobą. Jak przyjaciel. Potem, niesamowicie przejęty, zaczął jej tłumaczyć, że już po wszystkim. Że Spencer od dawna zachowywał się tak, jakby szczerze pragnął ich końca, tylko nie miał żadnego impulsu, żeby zakończyć związek. Że to, co padło podczas ich kłótni, nie pozostawia wątpliwości. Że skoro nie było go w miejscu, które stanowiło jego ucieczkę przed narzeczoną, to znaczyło, że się od niej uwolnił. Mówił, jak bardzo mu przykro z tego powodu, jak mocno mu jej żal, bo on już od dawna widział, w jakim kierunku zmierzał ich związek, że próbował oszczędzić jej tego cierpienia, ostrzegając ją. Później roztrząsali jeszcze wszystkie konflikty i przykrości wstecz, a wtedy Tony już zaczął podawać jej alkohol, żeby była w stanie się uspokoić. Ona w tamtym okresie chodziła już wiecznie struta całą tą sytuacją i mniej jadała, tego dnia była może po siłą wciśniętym na śniadanie toście. Wobec tego procenty szybko działały, a skoro działały, słowa Anthonego niepostrzeżenie - niepostrzeżenie dla niej w tamtej chwili – poszły w nowym kierunku. Takim, który celował w wytłumaczenie jej, że jej uczucia są niezdrowe. Że Harvey owinął ją sobie wokół palca, miał ją od początku całą dla siebie, co oznaczało że ona nie znała nic innego poza nim. I że jeśli tak to zostanie, to Harper będzie go opłakiwać pewnie do usranej śmierci. Zapewniał, że im szybciej się to zmieni, tym lepiej dla niej. Nie chciała tego zmieniać, oczywiście że nie chciała. Nie umiała i nie chciała sobie tego nawet wyobrazić. Odpowiedziała mu, znów wpadając w zawodzący płacz, że on tak naprawdę nie rozumiał… na co on odparł, niezwykle troskliwie, że rozumiał, bo sam był w takiej sytuacji. I że musi mu zaufać, on pragnął jedynie jej spokoju i szczęścia. Jeszcze przez jakiś czas odpierała jego subtelne namowy, później on powiedział, że położy ją spać - na to się zgodziła, jako że ledwo co utrzymywała otwarte powieki po takiej ilości wyczerpującego wycia oraz wlanej w nią wódki. Kiedy ją zaniósł do łóżka, jeszcze z nią został, dalej do niej mówił. Aż jej szloch się uspokoił, a ona, całkiem zrezygnowana i bezsilna, ostatecznie jednak przytaknęła mu słabym
dobrze…
-
Nawet... miał gumki w kieszeni… – jęknęła cicho na koniec opowieści (jakby do tej pory nie było dla ich dwójki oczywiste, do jakiego stopnia zamierzone było tamto jego działanie), a po tym już opadła z sił i złamała się, wpadając w bezradne łkanie. Tu już i tak stawiała kropkę i raczej nie miała zamiaru iść dalej. Pod barem ryknął w nią na koniec pytaniem, czy było jej chociaż tak zajebiście dobrze, że warto było poświęcić ich wspólną przyszłość dla tego pierdolenia. Otóż nie, nie było jej dobrze. Może na samym początku, przez chwilę fizycznie odczuwała przyjemność, jednak zaraz ogarnęła ją niechęć, obrzydzenie. Tylko zamiast o tym powiedzieć – była pijana, ciężko się jej wysławiało, a w jej zamroczonej głowie zaszedł taki pokrętny proces myślowy... - udawała, byle szybciej skończył. Lecz nie sądziła, że Harvey naprawdę chciał to wiedzieć; tamtego wieczoru, gdy zobaczył ją i dał się tym zaskoczyć, pytał w złości. Ale lepiej było dla wszystkich, żeby nie wyobrażał sobie szczegółów. Bo ogół pozostawał niezmienny - ona, jego wtedy jeszcze narzeczona, pod innym facetem.
@Harvey Spencer