Przed rejestracją zapoznaj się z Przewodnikiem.
Ostatnie tygodnie spędziliśmy na pracy z ziemi i odbudowywaniu kondycji. Jedyne skoki, z jakimi miał do czynienia Salvatore, to te w korytarzu - w ostatnim tygodniu pozwoliłem mu już przez trzy dni skakać, a w pozostałe jeździłem normalnie w siodle. To wszystko miało nas przygotować do pierwszego, wspólnego treningu skokowego po przerwie. Dotąd odbyłem ich parę na innych koniach, ale nie ukrywajmy, że Salva był... specjalny. Chyba jako jedyny z koni, na których jeździłem, wciąż starał się zamykać stojaki nawet podczas skakania przeszkód ledwie mierzących metr. Potrzebowałem więc nieco lepszego przygotowania i choć prawdopodobnie miałem później cierpieć, to nie chciałem dłużej czekać z powrotem do treningów skokowych. Ambicja jak zwykle nie pozwalała mi usiąść i poczekać, tym bardziej, że koniowi już nic nie dolegało i w naszym teamie to ja byłem tą niedomagającą stroną.
W każdym razie, zdecydowałem się wsiąść między innymi treningami, na małej hali, w środku dnia, gdy Salva był już po porannym padokowaniu (co zapewne i tak miało niewiele zmienić w kwestii jego zachowania). Tym razem zdecydowałem się na nieco mocniejsze wędzidło, to samo, na którym skakaliśmy już wielokrotnie, gdy potrzebowałem większej kontroli nad siwym. Nie zabrakło też kamizelki i kasku, z którymi się nie rozstawałem od dnia wypadku, wciąż chroniąc wrażliwe żebra. Zawczasu ustawiłem kilka przeszkód, ale przyszliśmy tu też z osobą, która miała mi pomóc we wszelkich korektach.
Wsiadłem przy pomocy schodków i od razu ruszyłem stępem, proponując ogierowi stosunkowo długą wodzę, ale na kontakcie. Po hali już ktoś jeździł, więc wolałem, by Salva nagle nie zabrał się bez kontroli galopem za drugim koniem, gdy tamten skakał lub galopował. Półparadami starałem się skupić go na sobie, a także zachęcić do rozluźnienia się w pysku i oparcia na wędzidle. Oczywiście dosiad i łydki nie pozostawały bierne, aktywnie dojeżdżałem nimi konia do ręki i pilnowałem, by trzymał się wyznaczonej linii, a nie pływał na boki. Jeździliśmy drugim śladem, ścianę zostawiając drugiej parze. Początkowy stęp trwał około dziesięciu minut, w trakcie których przynajmniej dwukrotnie zmieniłem kierunek i wyginałem siwka na woltach. Przed zakłusowaniem sprawdziłem, czy nie trzeba podciągnąć popręgu, po czym poprosiłem o żywy kłus, w trakcie którego anglezowałem i tak samo zabiegałem o uwagę i przepuszczalność.
@Salvatore