Przed rejestracją zapoznaj się z Przewodnikiem.
Ośrodek Epona
Po 17-godzinnym locie z Toronto z przesiadką w Londynie i ponad 40-minutową przejażdżką w zaparowanej taksówce z lotniska w Sewilli do Carmony Randolph myślał, że jest martwy. Resztki energii wyparowywały razem z potem, który skraplał się na jego czole.
- Pierwszy raz? - zapytał podniesionym głosem taksówkarz, łamiąc angielski silnym hiszpańskim akcentem. Jego ciemne spojrzenie raz po raz wpadało we wsteczne lusterko na Kanadyjczyka, zaraz to wracając na pustą drogę przed nimi. Widać było, że stara się za wszelką cenę nawiązać ze swoim pasażerem jakikolwiek kontakt. Randolph był jednak zbyt zmęczony, żeby udawać zainteresowanego rozmową. W samochodzie nie było klimatyzacji, a szum wiatru, który wpadał z impetem do samochodu, zagłuszał słowa kierowcy. Varmus musiał niesamowicie się wysilić, żeby wyłapać, o co mu w ogóle chodzi i o co ten go zapytał. Dodatkowy wysiłek doprowadzał go do szaleństwa. Jeszcze ten cholerny ból głowy, rozsadzający skronie.
Chryste Panie... niech się zamknie i prowadzi ten zasrany samochód - ... nie - skłamał bez zastanowienia, torując sobie drogę do świętego spokoju. Tak przynajmniej mu się wydawało, że taksówkarz zrozumie i odpuści. Ten jednak ciągnął dalej i pytał, pytał, opowiadał... Zrezygnowany Ran z pomrukiem zaparł głowę na zagłówku siedzenia, zamykając oczy i po prostu modląc się o przetrwanie. Czuł, że jeżeli nie dojadą do ośrodka w ciągu najbliższych 15 minut, to odpłynie i kierowca zamiast trajkotania o miejscach, które ten będzie musiał zobaczyć, będzie go wynosił z samochodu.
- Jesteśmy na miejscu, sir... - głos kierowcy wyrwał Varmusa z głębokiej drzemki, która dosłownie uderzyła w niego z siłą kilku ton. Mężczyzna był święcie przekonany, że to nie była nawet drzemka, a po prostu zemdlał ze zmęczenia. Nie podziękował taksówkarzowi, wychodząc z samochodu i zabierając swoje rzeczy z bagażnika. Miał go gdzieś. Miał go tak bardzo gdzieś, że już teraz nie pamiętał, jak wyglądał. On natomiast stał jak sierota, zgarbiony z przyklejonymi do czoła włosami, pozwalając okularom przeciwsłonecznym zsuwać się powoli po spoconym nosie. Cały ośrodek wywarł na Randolphie gigantyczne wrażenie. Okolica była piękna i chociaż zlana rażącym słońcem, dawała poczucie świeżości. Bielące się na tle chabrowego nieba budynki sprawiały wrażenie tak przyjemnie chłodnych i spokojnych. Przypominały mu zimne mleko, w którym najchętniej by się teraz wykąpał. Poprawiając okulary, zauważył, że w jego stronę zmierza niska kobieta z kruczoczarnymi włosami związanymi w wysoki kucyk. Po jej szerokim uśmiechu i energicznym kroku, od razu domyślił się, że chodzi jej o niego i prawdopodobnie przyjechał jako ostatni i wszyscy z kursantów są na miejscu. Tarcza zegarka na jego nadgarstku pokazywała godzinę 18:42, a więc już dawno po porze obiadowej, chociaż nie wiedział, czy w aktualnym stanie, miałby siłę poruszać szczęką, żeby coś pogryźć. Varmus wątpił, czy w ogóle uda mu się wziąć prysznic, nim padnie na łóżko.
- Señor Varmus? Ah jak cudownie! W takim razie mamy komplet. Proszę za mną. Matilda, miło mi. - jej radosny głos sprawił, że Randolph na chwilę zapomniał o wwierconych w czaszkę śrubach, które dokręcały się jeszcze mocniej przy najdrobniejszym ruchu, jaki wykonywał. Matilda na pierwszy rzut oka wydawała się mieć maksymalnie dwadzieścia dwa lata, ale im dłużej mężczyzna przyglądał się jej twarzy, tym więcej drobnych zmarszczek wokół jej łagodnych ust, potrafił wyłapać. Zdążyli wymienić kilka słów w drodze do kompleksu mieszkalnego, kawałek za główną stajnią. Maksymalnie dwupoziomowego budynku, który nadrabiał swoją rozłożystością. Matilda wytłumaczyła Randolphowi plan działania na dzisiejszy wieczór, przypomniała o tym, że na mailu już wszyscy mają rozkład kolejnych kilku dni szkoleń, a jeżeli będzie czegoś potrzebował, to zawsze może prosić bezpośrednią ją, a numer kontaktowy na jej komórkę jest w stopce wiadomości. Zadowolona, że właśnie zameldowała się ostatnia osoba, a to wiązało się z jej fajrantem, klasnęła w dłonie i odeszła. W ten sposób zostawiła 26-latka, trochę skołowanego, pod samymi drzwiami do jego pokoju, z kartą pokojową ułożoną na otwartej dłoni.którą trzymał przed sobą jak bezmyślny dureń.
Korytarz zalewało coraz bardziej pomarańczowe światło, które wpadało przez liczne okna, zalewając wszystkie pomieszczenia ciepłem. Duża ilość zieleni, pstrokate dywany, wazony w wymyślną mozaikę, odcinały się wyraźnie na tle chropowatych, bardzo surowych ścian w kolorze przełamanej bieli. Gdyby nie zmęczenie i ból, Varmus o wiele bardziej doceniałby miejsce, w którym miał spędzić kolejny tydzień. Kolejną rzeczą, która odbierała mu radość z przyjazdu, to inni ludzie, z którymi będzie musiał się użerać. I jakby siły wyższe czytały mu w myślach, Varmus usłyszał, że jedne z drzwi nieopodal jego pokoju, zaczynają się poruszać ze zgrzytem. Wystarczyły dwie sekundy, a Ran w obawie przed konfrontacją z innym człowiekiem w popłochu otworzył swój pokój i zabarykadował się w nim, opierając plecami o drzwi, aby jak najszybciej je za sobą zamknąć.
- Proszę się nie krępować, za jakieś 15 minut wszyscy już powinni być przy stole — zawołała Matilda, dostrzegając Varmusa palącego papierosa przed wejściem do hacjendy. Jej długie włosy falowały na plecach, kiedy pośpiesznie kursowała między kuchnią a ogrodem. Zgodnie z „rozkładem jazdy”, jaki faktycznie znalazł w swojej skrzynce mailowej, o godzinie 20:30, czyli za dokładnie 15 minut, miała rozpocząć się luźna kolacja zapoznawcza. Randolph postanowił na nią iść, tylko i wyłącznie ze względu na alkohol, który mógłby go ululać do snu, bo bez niego nie wyobrażał sobie tej nocy. Spokojnym krokiem przeszedł przez ganek, kierując się prosto do tylnej części ogrodu, w której rozstawiony był już stół pod szerokimi drzewami cytrusowymi, których gałęzie uginały się pod ilością pomarańczy. Nie widząc nikogo poza parą psów bawiących się między krzesłami, Varmus dogasił papierosa w szklanej popielniczce na stole - każdy ma przydzielone miejsce... jak na weselu - wymruczał pod nosem, obracając między palcami złożoną na pół karteczkę z własnym nazwiskiem, przyglądając się jej, jakby miała zawierać jakąś ukrytą informację. Licząc na to, że ma jeszcze przynajmniej 5 minut błogiej ciszy i samotności, usiadł na krześle, odchylając się na nim delikatnie. Palce Varmusa przeczesały jego półdługie włosy, które nadal były wilgotne po prysznicu — odgarniając je do tyłu. Czując przyjemny ruch na skórze, uśmiechnął się na moment sam do siebie, uświadamiając sobie, że ból głowy, jaki go mordował przez ostatnie trzy godziny, właśnie odszedł w zapomnienie. Teraz potrzebował już jedynie wina, aby osiągnąć pełnię zadowolenia. Albo przynajmniej nieczucie się jak strzęp człowieka.
@Sergei Chernienko