You're going wrong

Lato 2014 - Carmona, Hiszpania - Randolph Varmus & Sergei Chernienko

Randolph Varmus
Awatar użytkownika
34
lat
188
cm
Bereiter, instruktor NHM
Uznana Klasa Średnia
Lipiec 2014, Carmona, Hiszpania.
Ośrodek Epona

Po 17-godzinnym locie z Toronto z przesiadką w Londynie i ponad 40-minutową przejażdżką w zaparowanej taksówce z lotniska w Sewilli do Carmony Randolph myślał, że jest martwy. Resztki energii wyparowywały razem z potem, który skraplał się na jego czole.
- Pierwszy raz? - zapytał podniesionym głosem taksówkarz, łamiąc angielski silnym hiszpańskim akcentem. Jego ciemne spojrzenie raz po raz wpadało we wsteczne lusterko na Kanadyjczyka, zaraz to wracając na pustą drogę przed nimi. Widać było, że stara się za wszelką cenę nawiązać ze swoim pasażerem jakikolwiek kontakt. Randolph był jednak zbyt zmęczony, żeby udawać zainteresowanego rozmową. W samochodzie nie było klimatyzacji, a szum wiatru, który wpadał z impetem do samochodu, zagłuszał słowa kierowcy. Varmus musiał niesamowicie się wysilić, żeby wyłapać, o co mu w ogóle chodzi i o co ten go zapytał. Dodatkowy wysiłek doprowadzał go do szaleństwa. Jeszcze ten cholerny ból głowy, rozsadzający skronie.
Chryste Panie... niech się zamknie i prowadzi ten zasrany samochód - ... nie - skłamał bez zastanowienia, torując sobie drogę do świętego spokoju. Tak przynajmniej mu się wydawało, że taksówkarz zrozumie i odpuści. Ten jednak ciągnął dalej i pytał, pytał, opowiadał... Zrezygnowany Ran z pomrukiem zaparł głowę na zagłówku siedzenia, zamykając oczy i po prostu modląc się o przetrwanie. Czuł, że jeżeli nie dojadą do ośrodka w ciągu najbliższych 15 minut, to odpłynie i kierowca zamiast trajkotania o miejscach, które ten będzie musiał zobaczyć, będzie go wynosił z samochodu.

- Jesteśmy na miejscu, sir... - głos kierowcy wyrwał Varmusa z głębokiej drzemki, która dosłownie uderzyła w niego z siłą kilku ton. Mężczyzna był święcie przekonany, że to nie była nawet drzemka, a po prostu zemdlał ze zmęczenia. Nie podziękował taksówkarzowi, wychodząc z samochodu i zabierając swoje rzeczy z bagażnika. Miał go gdzieś. Miał go tak bardzo gdzieś, że już teraz nie pamiętał, jak wyglądał. On natomiast stał jak sierota, zgarbiony z przyklejonymi do czoła włosami, pozwalając okularom przeciwsłonecznym zsuwać się powoli po spoconym nosie. Cały ośrodek wywarł na Randolphie gigantyczne wrażenie. Okolica była piękna i chociaż zlana rażącym słońcem, dawała poczucie świeżości. Bielące się na tle chabrowego nieba budynki sprawiały wrażenie tak przyjemnie chłodnych i spokojnych. Przypominały mu zimne mleko, w którym najchętniej by się teraz wykąpał. Poprawiając okulary, zauważył, że w jego stronę zmierza niska kobieta z kruczoczarnymi włosami związanymi w wysoki kucyk. Po jej szerokim uśmiechu i energicznym kroku, od razu domyślił się, że chodzi jej o niego i prawdopodobnie przyjechał jako ostatni i wszyscy z kursantów są na miejscu. Tarcza zegarka na jego nadgarstku pokazywała godzinę 18:42, a więc już dawno po porze obiadowej, chociaż nie wiedział, czy w aktualnym stanie, miałby siłę poruszać szczęką, żeby coś pogryźć. Varmus wątpił, czy w ogóle uda mu się wziąć prysznic, nim padnie na łóżko.

- Señor Varmus? Ah jak cudownie! W takim razie mamy komplet. Proszę za mną. Matilda, miło mi. - jej radosny głos sprawił, że Randolph na chwilę zapomniał o wwierconych w czaszkę śrubach, które dokręcały się jeszcze mocniej przy najdrobniejszym ruchu, jaki wykonywał. Matilda na pierwszy rzut oka wydawała się mieć maksymalnie dwadzieścia dwa lata, ale im dłużej mężczyzna przyglądał się jej twarzy, tym więcej drobnych zmarszczek wokół jej łagodnych ust, potrafił wyłapać. Zdążyli wymienić kilka słów w drodze do kompleksu mieszkalnego, kawałek za główną stajnią. Maksymalnie dwupoziomowego budynku, który nadrabiał swoją rozłożystością. Matilda wytłumaczyła Randolphowi plan działania na dzisiejszy wieczór, przypomniała o tym, że na mailu już wszyscy mają rozkład kolejnych kilku dni szkoleń, a jeżeli będzie czegoś potrzebował, to zawsze może prosić bezpośrednią ją, a numer kontaktowy na jej komórkę jest w stopce wiadomości. Zadowolona, że właśnie zameldowała się ostatnia osoba, a to wiązało się z jej fajrantem, klasnęła w dłonie i odeszła. W ten sposób zostawiła 26-latka, trochę skołowanego, pod samymi drzwiami do jego pokoju, z kartą pokojową ułożoną na otwartej dłoni.którą trzymał przed sobą jak bezmyślny dureń.

Korytarz zalewało coraz bardziej pomarańczowe światło, które wpadało przez liczne okna, zalewając wszystkie pomieszczenia ciepłem. Duża ilość zieleni, pstrokate dywany, wazony w wymyślną mozaikę, odcinały się wyraźnie na tle chropowatych, bardzo surowych ścian w kolorze przełamanej bieli. Gdyby nie zmęczenie i ból, Varmus o wiele bardziej doceniałby miejsce, w którym miał spędzić kolejny tydzień. Kolejną rzeczą, która odbierała mu radość z przyjazdu, to inni ludzie, z którymi będzie musiał się użerać. I jakby siły wyższe czytały mu w myślach, Varmus usłyszał, że jedne z drzwi nieopodal jego pokoju, zaczynają się poruszać ze zgrzytem. Wystarczyły dwie sekundy, a Ran w obawie przed konfrontacją z innym człowiekiem w popłochu otworzył swój pokój i zabarykadował się w nim, opierając plecami o drzwi, aby jak najszybciej je za sobą zamknąć.

- Proszę się nie krępować, za jakieś 15 minut wszyscy już powinni być przy stole — zawołała Matilda, dostrzegając Varmusa palącego papierosa przed wejściem do hacjendy. Jej długie włosy falowały na plecach, kiedy pośpiesznie kursowała między kuchnią a ogrodem. Zgodnie z „rozkładem jazdy”, jaki faktycznie znalazł w swojej skrzynce mailowej, o godzinie 20:30, czyli za dokładnie 15 minut, miała rozpocząć się luźna kolacja zapoznawcza. Randolph postanowił na nią iść, tylko i wyłącznie ze względu na alkohol, który mógłby go ululać do snu, bo bez niego nie wyobrażał sobie tej nocy. Spokojnym krokiem przeszedł przez ganek, kierując się prosto do tylnej części ogrodu, w której rozstawiony był już stół pod szerokimi drzewami cytrusowymi, których gałęzie uginały się pod ilością pomarańczy. Nie widząc nikogo poza parą psów bawiących się między krzesłami, Varmus dogasił papierosa w szklanej popielniczce na stole - każdy ma przydzielone miejsce... jak na weselu - wymruczał pod nosem, obracając między palcami złożoną na pół karteczkę z własnym nazwiskiem, przyglądając się jej, jakby miała zawierać jakąś ukrytą informację. Licząc na to, że ma jeszcze przynajmniej 5 minut błogiej ciszy i samotności, usiadł na krześle, odchylając się na nim delikatnie. Palce Varmusa przeczesały jego półdługie włosy, które nadal były wilgotne po prysznicu — odgarniając je do tyłu. Czując przyjemny ruch na skórze, uśmiechnął się na moment sam do siebie, uświadamiając sobie, że ból głowy, jaki go mordował przez ostatnie trzy godziny, właśnie odszedł w zapomnienie. Teraz potrzebował już jedynie wina, aby osiągnąć pełnię zadowolenia. Albo przynajmniej nieczucie się jak strzęp człowieka.

@Sergei Chernienko
Mów mi Klaudia. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez #4898. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię zawsze na tak.
Szukam brak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: seks, przekleństwa, przemoc, uzależnienia.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Sergei "Sierioża" Chernienko
Awatar użytkownika
33
lat
193
cm
Zawodnik allrounder,
Techniczna Klasa Średnia
Gorące powietrze przegrywało w starciu z wiatrem dmuchającym we włosy, gdy Rus swobodnie prowadził asfaltową drogą czarnego chevroleta camaro SS, którego największym błogosławieństwem był składany dach. Jedną rękę luźno trzymał na kierownicy, a drugą opierał nierozważnie o drzwiczki, jednak Ava, właścicielka samochodu, definitywnie nie miała nic przeciwko temu, swobodnie paląc aktualnie papierosa i podziwiając z entuzjazmem widoki.
Mówiłam, Sierożka, że wybranie się na te szkolenie autem będzie świetnym pomysłem. Ja potrzebowałam urlopu, ty potrzebowałeś urlopu, a mój chevrolet błagał o dłuższą trasę — Uniosła lekko biodra, przeciągając się szeroko i posyłając mu łobuzerskie spojrzenie. — Piękne widoki, Hiszpanie i Hiszpanki, a do tego konie. Ja wiem, że nie jesteś dużym entuzjastą ras barokowych, ale przyznaj, że jestem geniuszem.
Rus rozciągnął wargi w leniwym, rozbawionym uśmieszku i przewrócił teatralnie oczami. Chociaż jego ekstrawertyczna i impulsywna natura reagowała entuzjazmem na wiele pomysłów, tak akurat do wizyty szkoleniowej w ośrodku Epona podchodził jak pies do jeża. Hiszpański styl był dla niego zbyt... sztywny? Doceniał elegancję i mógł od czasu do czasu popatrzeć na barokowy styl, ale nie był jak na razie jego olbrzymim zwolennikiem. Natomiast nie bez powodu to Ava, czarnoskóra Angielka, była jego aktualną najlepszą przyjaciółką, zdecydowali się nawet wynająć razem mieszkanie. Ich relacja była mocno siostrzano-braterska, tym bardziej, że oboje płynęli w obydwie strony, ale jednak z nastawieniem na własną płeć. W dodatku łączyła ich wspólna pasja do jeździectwa, a także luźne podejście do życia.
Krótko mówiąc, w duecie byli zmorą dla wszystkich ze sztywnym kręgosłupem.
Aaah, niech ci będzie, niech ci będzie. Wycieczka faktycznie jest przednia, nastawiam się, że szkolenie też nie będzie złe — mruknął, zerkając na telefon, by sprawdzić, ile trasy zostało im jeszcze do przejechania.

Do ośrodka dotarli w samo południe, gdy słońce zaczęło robić się coraz bardziej nieznośne. Serg przyzwyczajony zarówno do rosyjskiego chłodu, jak i angielskiego deszczu, niespecjalnie był ucieszony pogodą, ale nie zamierzał narzekać. Dlatego był cały uśmiechnięty, niezobowiązująco flirtował z Matildą, chociaż to Ava wydawała się być nią bardziej zainteresowana (ach ta młodzież, tylko jedno w głowie), i jak na razie pozostawiał po sobie czysto pozytywne wrażenie. Potrafił zachowywać się cywilizowanie, jeśli chciał, a chociaż z tym chceniem bywało różnie, to był na wakacjach, więc postanowił z tego czerpać pełnymi garściami.
A musiał przyznać, że ośrodek miał swój urok. Nawet jego totalnie nieromantyczne serce potrafiło docenić krajobrazy i architekturę, acz zaduch odbierał mu nieco energii. Co jednak niespecjalnie było widoczne, bo Rus ogółem miał bardzo aktywny temperament, więc dla nieznajomych jego lekkie zmęczenie było całkowicie niewidoczne. Tu trzeba było przenieść bagaże, tam przeparkować samochód, coś donieść, a potem Rus entuzjastycznie zaczął się integrować z innymi.
Krótko mówiąc, wszędzie było pełno zarówno jego, jak i Avy, ale w ten pozytywny sposób, a przynajmniej jak na razie. Ekstrawertycy zawsze przydawali się do rozkręcenia towarzystwa, tym bardziej, że niektórzy dość opornie wchodzili w interakcje z innymi i potrzebowali odrobinę... pomocy.

Do czasu kolacji Serg znał już sporą część uczestników, chociaż jeszcze nie wszystkich, co uważał za lekką ujmę na swoim własnym honorze. Gorąca pogoda i nieustanne bycie w ruchu wymusiło na nim wzięcie szybkiego prysznicu i przebrania się w nowe ciuchy, Rozpiął zawadiacko koszulę, włosy pozostawił w artystycznym nieładzie, bo chociaż faktycznie przyjechał tu głównie rozwijać swoje umiejętności, to jednocześnie nikt nie zabraniał wyglądania przy tym dobrze. Nie spieszył się specjalnie w drodze do ogrodu, definitywnie nie przybył jako pierwszy, ale też jeszcze daleko mu było do ostatniego. Szarmancko, chociaż ze sporym rozbawieniem odsunął krzesło Avie, załapując się na jej pełne cięte spojrzenie, po czym zaczął szukać swojego miejsca, po drodze sympatycznie witając się z niektórymi osobami.
Zagarniał przestrzeń, ale często to robił. Wysoki wzrost, rozbudowana sylwetka, i spora ilość buzującej w nim energii i pewności siebie sprawiała, że wtapianie się w tłum nigdy nie wychodziło mu zbyt dobrze. Był tego w pełni świadomy, a co ważniejsze, potrafił zrobić z tego dobry użytek. Teraz jednak pozwolił sobie też na odrobinę zainteresowania nie tylko ludźmi, ale też otoczeniem, bo z pewnością było warte uwagi.
W końcu jednak znalazł odpowiednią karteczkę, obojętnie przesunął po niej wzrokiem i z automatycznym uśmiechem spojrzał się na osobę, która miała siedzieć obok niego.
Oh.
Ciemne oczy nabrały nieco na intensywności, gdy przyglądał się obcemu mężczyźnie. Rusowi daleko było do romantyka, ale wierzył w chemię od pierwszego spojrzenia i coś wewnątrz niego podpowiadało mu, że znalazł kogoś wartego głębszego zainteresowania. Rozciągnął wargi w łobuzerskim uśmiechu, rozbawione ogniki pojawiły się w jego ślepiach.
Dobry Wieczór, panie... Varmus — Szybki rzut okiem na karteczkę w dłoniach Kanadyjczyka pomógł mu w zapoczątkowaniu rozmowy. — Pierwszy raz w Hiszpanii?
Small talk przeważnie był dość nudny, ale chciał wybadać grunt. Usiadł, jedną rękę swobodnie przerzucając przez oparcie krzesła, a drugą swobodnie opuścił wzdłuż ciała. Nie spuszczał jednak wzroku z aktualnego obiektu fascynacji, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że to nagłe zainteresowanie nigdy nie zniknie, a będzie jedynie narastało i wypalało go od środka.

@Randolph Varmus
Mów mi Zmieja, Nyśka, Serg. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda Chszatra#5727. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię no oczywiście, że tak, ale wybredna będę.
Szukam brak danych.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: problemy z kontrolą agresji, wątki 18+, zaborczość, terapię, dramy.

Podstawowe

Osobowość

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Randolph Varmus
Awatar użytkownika
34
lat
188
cm
Bereiter, instruktor NHM
Uznana Klasa Średnia

Jedni uważali, że tym cichym należy pomóc się otworzyć, kiedy inni (z reguły właśnie Ci cisi) wychodzili z założenia, że święty spokój to najwyższa wartość, której trzeba bronić i którą powinno się pielęgnować. Dodatkowo, nastawienie Varmus'a do pobytu w ośrodku, różniło się od podejścia większości uczestników szkolenia. Dotarło to do niego bardzo szybko, kiedy uderzyła go radosna, urlopowa atmosfera przy stole. Chociaż może to umysł przytłoczony jetlagiem robił z mężczyzny kręcącą na wszystko nosem księżniczkę. Powinien lepiej rozplanować podróż w czasie i przylecieć z kilkudniowym zapasem, żeby dojść do siebie. Zasadniczo, zachowywałby się w ten sam sposób, ale przynajmniej nie czułby tego irytującego zmęczenia, które spowalniało umysł. Mógł być zły tylko i wyłącznie na siebie. Jak zawsze.

Słysząc swoje nazwisko, powtórzył je za Rusem od razu, poprawiając go. Głos bruneta wybrzmiewał w cierpkim znudzeniu, ale na próżno było doszukiwać się w nim kpiny czy irytacji, chociaż zareagował z automatu. Problemem nie był twardy akcent mężczyzny, który zdążył wyłapać; tylko angielska, a nie francuska wymowa. To nie tak, że Randolph chciał być niegrzeczny (był chłodny i zdystansowany z natury, nie podlegało to pod jego chcenie czy niechcenie), po latach przywykł, że wszyscy intuicyjnie czytali je w niepoprawny sposób — niech to robią, kiedy nie słyszy, a nie kiedy starają się zwrócić jego uwagę. Z rozmysłem odstawił karteczkę, idealnie trafiając na początkowe miejsce. Poprawił ją jeszcze subtelnie kciukiem, chcąc mieć stuprocentową pewność, że ta stoi równo. Bursztynowe tęczówki wchłaniające ciepłe promienie wieczornego słońca, przeniosły się na twarz sąsiada, na którego miał być skazany przez minimum godzinę, która zapewne będzie ciągnęła się w męczarniach, sprawiając wrażenie wieczności. Tak słodko nieświadomy tego, że obecność Rosjanina w jego życiu miała faktycznie okazać się wiecznością. - Tak, pierwszy raz. - Dodał po krótkiej chwili, przyglądając się mężczyźnie. Leniwa źrenica zwiedziła jego twarz, jakby Randolph starał się wewnętrznie wywnioskować już po tych pierwszych słowach, czy Rus będzie męczącym typem, który przez cały wieczór będzie zawracał mu głowę. Ba, wieczór. Mieli tutaj spędzić cały tydzień, a możliwości na ucieczkę były znikome. Brał też na poprawkę fakt, że pojawienie się przy stole Rosjanina wywołało spore ożywienie. Rozentuzjazmowany ekstrawertyk to ostatnia osoba, na którą chciał teraz trafić Kanadyjczyk. - Mów mi po prostu Ran, tak będzie łatwiej. -  Świadomość słuchania swojego nazwiska w spaczonej formie przeszła przez jego ciało impulsem. Wolał się przed tym bronić i zareagować wcześniej, niż do końca wyjazdu chodzić z zaciśniętą szczęką. Varmus przerzucił wzrokiem przez twarze osób zgromadzonych przy stole, zapierając łokieć na blacie; prawa dłoń powędrowała ku twarzy, podpierając podbródek na kciuku, a palec wskazujący układając na policzku. Knykciem środkowego palca przetarł kącik ust w krótkim skupieniu. Lewe przedramię swobodnie przełożył przez swoje biodra, wysuwając nieznacznie nogi do przodu. Nie bądź takim chujem, chociaż raz... Nie zdążył się jednak ponownie odezwać, bo przy jego boku przystanął niski mężczyzna, pytający, czy woli słodkie wino, czy wytrawne. Było mu to obojętne, najchętniej odpowiedziałby, że reflektuje całą butelkę, a nie kieliszek. Zdecydował się jednak na wytrawne, pozwalając wargom ułożyć się w krótkim, nieco wymuszonym, ale jednak łagodnym uśmiechu, który tak szybko, jak się pojawił, tak szybko odszedł w niepamięć. Nie przyglądał się ciemnej cieczy, która wlewała się do jego kieliszka. Wyprostował się jedynie, zapierając plecy na oparciu krzesła, przedramiona splatając na klatce piersiowej, odcinając się nieznacznie w ten sposób od towarzystwa. Widząc jak mężczyzna, który przed chwilą napełniał jego szkło, przesunął się do Rusa, zerknął na niego kątem oka, łapiąc bardziej obrys jego sylwetki, niźli twarz. Sposób, w jaki ten siedział i się poruszał, budował w Kanadyjczyku nieprzyjemne uczucie rozdrażnienia. Miał duży problem z osobami, których ego i pewność siebie, emanowały tak silnie, że przyciągały uwagę definiując pierwsze wrażenie.

@Sergei Chernienko
Mów mi Klaudia. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez #4898. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię zawsze na tak.
Szukam brak.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: seks, przekleństwa, przemoc, uzależnienia.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Odpowiedz