Przed rejestracją zapoznaj się z Przewodnikiem.
Zawody WKKW
poziom międzynarodowy
Piątek (uje): oberwanie chmury, lekki wiatr
Sobota (cross): zachmurzenie, silny wiatr
Niedziela (skoki): zachmurzenie, silny wiatr
Piątek (uje): oberwanie chmury, lekki wiatr
Sobota (cross): zachmurzenie, silny wiatr
Niedziela (skoki): zachmurzenie, silny wiatr
Kod: Zaznacz cały
[center][b][color=#39ad6c]RANDOLPH VARMUS & ZMIEJA GORYNYCZA - KLASA ENTRY, PRÓBA UJEŻDŻENIOWA/TERENOWA/SKOKOWA[/color][/b][/center]
Kod: Zaznacz cały
[center][b][color=#39ad6c]RANDOLPH VARMUS & ARSONIST'S LULLABYE - KLASA ENTRY, PRÓBA UJEŻDŻENIOWA/TERENOWA/SKOKOWA[/color][/b][/center]
Kod: Zaznacz cały
[center][b][color=#39ad6c]SERGEI CHERNIENKO & AURORAS ENCORE - KLASA 1*, PRÓBA UJEŻDŻENIOWA/TERENOWA/SKOKOWA[/color][/b][/center]
Kod: Zaznacz cały
[center][b][color=#39ad6c]SERGEI CHERNIENKO & DESPACITO - KLASA 1*, PRÓBA UJEŻDŻENIOWA/TERENOWA/SKOKOWA[/color][/b][/center]
|
|
35
|
|
|
30
|
|
|
30
|
|
|
0
|
|
|
0
|
|
|
30
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Był w szoku, że miał jeszcze wszystkie palce i że na zawodach pojawił się z dwiema najbardziej narwanymi klaczami, z jakimi przyszło mu w ostatnim czasie pracować. Zawsze robił sobie pod górkę, decydując się na zwierzęta, które nie były ani łatwe w obejściu, ani pod siodłem. Jednak tym razem czuł, że chyba trochę przesadził. Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije; a Varmusowi po tych zawodach przyda się dużo alkoholu.
Ostatnie godziny przed startem, poświęcił całkowicie Ars, starając się ją, chociaż w minimalnym stopniu rozluźnić. Nie było to łatwe, zważając na jej temperament i panującą, gorączkową atmosferę zawodów. Międzynarodówki to istny rój ludzi, koni, a przede wszystkim ciągle wisząca w powietrzu nerwówka. Nie było to tylko problematyczne dla samej rudej, ale też dla mężczyzny, który nie radził sobie z presją, która o zgrozo, sam na siebie wywierał. Popełniał proste błędy, zastanawiając się czasami kilkukrotnie czy już coś zrobił tego dnia, sprawdzając sprzęt z zapałem maniaka, nie pamiętając czy wszystko ze sobą zabrał. Fatum pękających pasków wisiało nad nim od długiego czasu, więc teraz przezornie targał ze sobą trzy razy więcej zapasowych dupereli, rzeczy, które jedynie ważyły, niż miały się faktycznie przydać.
Varmus brał pod uwagę kondycję klaczy i jej historię — dopiero zaczynali wspólną pracę, więc zawody miały być dla nich bardziej formą jazdy testowej. Niestety, silny instynkt rywalizacji, którego Ran nie potrafił z siebie wyplewić, wił się w nim niemiłosiernie, nie pozwalając mu na uwierzenie we własne założenie, że przejadą sobie ten cross na luzie. Rannie i luz? Jakby — nie. Kilkanaście minut przed startem, siedząc już w siodle, porozciągał jeszcze Arsonist's w niskim ustawieniu na długiej wodzy, we wszystkich chodach, prowadzącją przez obszerne koła na prawą i lewą stronę. Zgarniał ją do góry łagodnie, jakby jeszcze na ostatnią chwilę sprawdzając, jak wygląda kontakt z pyskiem klaczy i czy nie będzie on stwarzał żadnych problemów w trakcie przejazdu. Problemem jednak mógł stać się on sam, pospinany i sztywny, niczym drewniany pal wbity w ziemię.
Do linii startowej podprowadził klacz w energicznym kłusie, aktywizując ją łydką i od dosiadu, nie skracając jej jednak jakoś wyjątkowo mocno na wodzy. Nie wiedział, czego może się po niej spodziewać, a po przejściach z innymi końmi, wolał pozostawić jej w tej kwestii nieco więcej luzu, niż później pokutować walką o większą swobodę. Kiedy mężczyzna dostał znak do startu, od razu wypuścił kasztankę galopem, pierwsze 3-4 foule wysiadując w siodle, dogrywając się do jej ruchu, synchronizując się z Lullabye; kolejno przenosząc się do niskiego półsiadu.
Kanadyjczyk, odmawiając w duchu szybką zdrowaśkę, prowadził klacz na elastycznym kontakcie; wypuszczając ją na pierwszą przeszkodę. Dbając o to, aby ta była wyprostowana między wodzami, pomógł Ars w wyborze miejsca wybicia. Odsyłając ją z łydek do skoku, podążał cały czas za jej ruchem. Bale miały to do siebie, że raczej nie przerażały koni, a w szczególności te, które ustawione były na otwartym, płaskim terenie. Ran jednak miś-przezorniś, skupił się na reakcji klaczy przed podjazdem, dla bezpieczeństwa ustawiając się na niej niżej, w razie, gdyby musiał szybciej wrócić do siodła. Za przeszkodą od razu wsparł ją na kontakcie, zachęcając do aktywnego ruchu masującą łydką. Nie chciał, aby utraciła zaangażowanie, a przede wszystkim frajdę.
Dwójka była węższa, niż pierwsza przeszkoda, przez co mężczyzna wziął sobie do serca zasadę naprostowywania konia, zanim ten odda skok. Chociaż wykazywał tendencję do prowadzenia wierzchowców w nieco specyficzny sposób, bardzo często pod lekkim skosem, teraz nie chciał ryzykować. Mieli zmieścić się między chorągiewkami, żadnej nie strącając, nie padając też na ziemię niczym kłoda. Kilka fouli przed samą przeszkodą, Ran przesłał kasztance dwie półparady, używając aktywizujących pomocy. Oddał jej nieco swojej dłoni, przesuwając ręce wzdłuż jej szyi nad przeszkodą, obciążając lewe strzemię, prosząc ją o wylądowanie na tę konkretną nogę. Nie chciał dodatkowo obciążać jej grzbietu, więc póki starczało mu sił, utrzymywał się w niskim półsiadzie, zakładając, że gdzieś w połowie trasy, będzie zmuszony zmienić swoje ustawienie. Teraz jednak nie zawracał sobie tym głowy, dla pewności, że wszystko idzie po jego myśli, rzucając szybko okiem na ruch łopatek Ars. Szczota nad przeszkodą numer trzy i generalnie ten rodzaj przeszkody, nie zajmował szczególnego miejsca w serduchu Kanadyjczyka. Skrócił nieznacznie wodzę, zbierając klacz subtelnie na siebie, łydką prosząc o mocniejsze zaangażowanie zadu i podejście tylnymi kończynami pewniej pod kłodę. Zależało mu na mocniejszym wybiciu i zarysowaniu szerszego łuku nad przeszkodą — nawet jeżeli mieli stracić przez to kilka sekund, przejście przez trójkę w bezpieczny sposób było w tej chwili ważniejsze. Wymuszając subtelnie na klaczy wyższy skok, dojechał bliżej pod przeszkodę, odsyłając ją nad nią z łydki, w locie składając się razem z ciałem rudej, nie chcąc zaburzać jej równowagi. Między przeszkodą 3 a 4, czekała ich dłuższa trasa do pokonania. Istniały dwie możliwości; albo rozciągnie ją, korzystając z możliwości nadgonienia czasu, albo nieznacznie zwolni i przygotuje klacz do kolejnych przeszkód, które były rozstawione w relatywnie bliskich odległościach. Ran nie byłby jednak sobą, gdyby poszedł na tę drugą opcję. Dlatego już po chwili oddał więcej wodzy klaczy, zasiadając na chwilę w siodło, wypychając ją do przodu. Obie łydki zamknęły się na jej bokach, prosząc o energiczniejszy ruch. Przez cały czas Varmus kontrolował wszelkie bunty, jeżeli takowe występowały w zachowaniu klaczy. Przytrzymywał ją przed przeszkodą między łydkami na elastycznym kontakcie z jej pyskiem, nie chcąc, aby zmieniła zdanie i zrezygnowała ze skoku. Jeżeli wyczuwał wahania, dojeżdżał ją do dłoni, sygnalizując półparadą, że może go później skrócić o głowę, ale nie w trakcie pokonywania trasy. Czwórka, podobna historia, jak i poprzednie wąskie przeszkody, mogła być ryzykowna w najeżdżaniu pod skosem. Kusiło go skrócenie trasy, ale czy było warto? Nie. Nie dzisiaj. Randolph dostrzegając, że klacz bardzo dobrze odbiera wszelkie sygnały i idzie z wysokim zaangażowaniem; oddał jej więcej wodzy nad przeszkodą oraz tuż za nią, dostosowując się do ruchu jej ciała i czasu, jaki potrzebowała, aby ponownie się pozbierać. Przy każdym lądowaniu, jasno określał kierunek przyszłego ruchu. Tak i teraz, obciążenie ciała mężczyzny opadło bardziej na prawą stronę klaczy. Wewnętrzna wodza uległa skróceniu, kiedy zewnętrzna pilnowała wygięcia, razem z zewnętrzną łydką. Piątka, znowu pokonana nieco zachowawczo, chociaż już pod lekkim skosem. Na tym etapie, przeprowadzając kasztankę blisko linii drzew, przed wyjazdem ponownie na otwarty teren, po którym trzaskał wiatr, skorzystał z marnej ochrony i pozwolił jej na złapanie oddechu; zwalniając, maksymalnie odciążając jej grzbiet. Pozwolił zwierzęciu wyciągnąć się i rozluźnić, poruszać się w taki sposób, jaki był dla niej najbardziej wygodny i optymalny.
Około 10 metrów przed szóstą przeszkodą, zamknął klacz w pomocach, upewniając się, że jest dobrze ustawiona. Pilnując w pełnym dosiadzie pracy zadnich kończyn Arsonist's, odesłał ją do skoku, nie pozwalając na zbyt duże zgięcie czy wypadanie zadem. Wychodząc nad przeszkodą w półsiad, otworzył dłonie i zsynchronizował się z ruchem zwierzęcia, nie lądując w siodle za szóstką. Korzystał z warunków i mobilizacji zwierzęcia. Podtrzymywał jej aktywny ruch, szeroko stawiane kroki, oferując jej wsparcie w dłoniach, ale też nie przytłaczając jej wzmożonym kontaktem. Siódemka i ósemka, obie przeszkody dzielił krótki odcinek, a na domiar złego — obie były szczotami. Mężczyzna zastosował tę samą taktykę, co przy trójce; doprowadzenie Lu blisko pod przeszkodę i wyższe przejście nad zabudowaną przeszkodą. Z tą różnicą, że za siódemką spróbował zebrać mocniej klacz, prosząc o przeniesienie ciężaru na zad i uniesienie przodów, podniesienie swojego ustawienia, przed pokonaniem ósmej przeszkody. Za ósemką, po lądowaniu w prostej linii, dał Lullabye moment na dojście do siebie i docisnął ją, zapewne nierozsądnie, podkręcając nieco tempo jej ruchu. Przez wiatr, miał wrażenie, że poruszają się dużo wolniej, jakby siły natury blokowały ich, spowalniając. Było w tym trochę prawdy, bo aerodynamiczni to oni jakoś super nie byli. Z racji na rozwiniętą prędkość i długi krok klaczy, Ran postarał się wyprowadzić ją nad dziewiątką dosyć nisko, ryzykując co prawda, że wyrżnie o przeszkodę kopytami, ale wewnętrznie przeczuwał, że to najlepsza decyzja. Nauczył się wierzyć i ufać swojemu szóstemu zmysłowi. W życiu prywatnym może i nie sprawdzało się najlepiej; ale w jeździectwie dotychczas nigdy go nie zawiódł. Dziesiątka, uroczy domek; przyatakowali w wyprostowaniu i w niskim, skokowym ustawieniu. Zgodnie z zasadą, prosty koń to dobry koń, Varmus przypilnował Ars między wodzami, na moment sadowiąc się w dosiadzie w siodle, kontrolując jej korpus, coby nie miała zamiaru uciekać, czy wykręcać się przed przeszkodą. Angażując rudą masującą łydką i mocniejszą pracą bioder z napiętego brzucha i dolnego odcinka pleców, wysyłając ją do skoku. Dociążył prawe strzemię, wjeżdżając na piaskową ścieżkę, prowadzącą w głąb terenu.
Wyjeżdżając pod linię drzew, która ciągnęła się w głowie Kanadyjczyka w piekielną nieskończoność (ale przynajmniej na chwilę przynosiła ukojenie od irytującego wiatru, który łoił go po twarzy), zaczął wyczuwać, że klacz nieznacznie opada w dół; nie biorąc w pierwszej chwili poprawki na zwolnienie, aktywniejsze poprychiwania (wiatr naprawdę potrafił ogłuszać), skupił się na wyrównywaniu własnego oddechu. Łapanie tchu w impecie wiatru było wręcz bolesne, odbierając na moment możliwość zdroworozsądkowego myślenia. Dopiero tutaj, chroniony przez mizerną linię drzew, mógł przypomnieć sobie rozstawienie kolejnych przeszkód. Przed jedenastką poprosił klacz o przebudzenie się poprzez półparadę. Nie poprosił kasztanowatej o wzięcie belki w wyprostowaniu; delikatnie wyprowadził ją na przeszkodę pod lekkim ukosem, przypominającym najazdy na typowe corner'y, a nie proste, pojedyncze logi. Jednak właśnie w ten sposób mógł zaangażować Rudą jeszcze na moment, zanim dobiją do mety. Zwrócenie uwagi klaczy na pokonywaną przeszkodę, intuicyjne podążenie wzrokiem w dół, były standardową techniką Varmusa na wykrzesanie z wierzchowców nieco uwagi pod koniec tras. Za przeszkodą nie usiadł w siodło, utrzymał się w balansie nad nim, w niskim ustawieniu z dłońmi wysuniętymi bliżej pyska klaczy. Na dwunastce nie chciał już ryzykować — podjechał pod nią, lekko zbierając na siebie klacz, naprostowując ją pod sobą, pomagając jej wcelować się miedzy chorągwie, oraz w prowadzeniu jej w niskim, dosyć płaskim przelocie nad belą oraz w wylądowaniu na lewą nogę. Stało się też coś, czego mógł się spodziewać i gdyby nieco rozsądniej rozplanował rozłożenie sił klaczy na całą trasę... problemu by nie był. Teraz jednak był. Spocone ciało Ars opadło z sił. Już wcześniej wysyłała mu sygnały, że jeżeli dalej będą tak lecieli, baterie wyładują się przed przekroczeniem mety. Varmus nie był ani głupi, ani ślepy; chociaż potrzeba rywalizacji i udowodnienia samemu sobie, że jeszcze może coś osiągnąć, potrafiła przyćmić rozsądek. Stawiając jednak przede wszystkim na komfort kasztanki, zwolnił ją, odciążając jej grzbiet unosząc się do półsiadu. Dłoń otworzyła się nieznacznie, wypuszczając jej łeb bardziej do przodu i w dół. Tempo, które ustanowił, miało pozostać lekkim, ale zdecydowanie mniej agresywnym. Podjazd pod 14A zagarnęli łagodnie, tracąc sekundy, które zaczynały przelewać się między palcami. Przed bramką 14A oddał rudej prawo do zadecydowania o nie tylko szybkości, ale również miejscu wybicia. Przypilnował jedynie, aby nie nastąpiło ono zbyt późno. Za przeszkodą przeszedł do pozycji odjazdowej, zginając się bardziej w pasie, zbliżając klatkę piersiową do szyi klaczy, utrzymując dłonie nieco mocniej wysunięte do przodu. Miało im to pomóc w przekroczeniu 14B, które prowadziło bezpośrednio do długiej piętnastki; przed którą obniżył półsiad, zawieszając się bliżej siodła, poprawiając sprężystość i ruch w stawach kolanowych, biodrowych i łokciowych. Odcinek między 15 a 16, Kanadyjczyk pokonał, wstając w strzemionach i balansują na nogach z biodrami nad przodem siodła. Wodze podtrzymywał na elastycznym kontakcie i wypuszczonych niżej ramionach.
Nie miał zamiaru forsować klaczy — jednak pokonanie stołu, było często problematyczne dla wielu wierzchowców. Dojeżdżając do niego, przytrzymał klacz nieco dłużej, zanim się wybije do skoku. Nie był to skos, najeżdżali pełną przeszkodę od przodu w wyprostowaniu, więc wszystko wychodziło na to, że takie podejście może być dla nich korzystne. Za stołem złożył się bardziej do przodu, wyciągając dłonie i podając klaczy więcej wodzy, aby ta mogła się wyciągnąć, pilnując, aby utrzymali się w balansie, a klacz nie straciła równowagi. Ponownie, uniósł się na strzemionach, balansując korpusem nad przednią częścią siodła. Pokonanie siedemnastki nie powinno stanowić problemu. Ten pojawiałał się dopiero przy 18 i 19. Odjazd spod osiemnastki był dosyć ostry, wykonany z lądowania na prawą nogę. Kanadyjczyk nawet nie myślał o tym, aby za osiemnastką zejść z pozycji odjazdowej — utrzymywał ją cały czas, próbując dostatecznie szybko wyprostować ciało klaczy przed pokonaniem dziewiętnastki. Cholerstwo było małe i wąskie. Jednak równy, spokojny krok rudej, okazał się w tej chwili zbawienny. Bez kombinowania i zbytecznego wymyślania przed bramką, mieli jeszcze szansę, na zamkniecie się w całkiem dobrym wyniku czasowym. Dlatego też wierząc w zdolności Lu, Ran postawił na jej instynkt i po raz kolejny, zadbał jedynie o to, aby skok się po pierwsze odbył, a po drugie wybicie się przed przeszkodą nie nastąpiło zbyt późno. Dodatkowo, z racji, że przed nimi odcinała się już ostatnia przeszkoda, pozwolił sobie na usadzenie tyłka w siodle. Czuł, że mięśnie na udach drgają rozdzierane zmęczeniem. Cóż, nie tylko kondycja rudej była jako taka. 20, ulubiona przeszkoda mężczyzny, nie dlatego, że ostatnia, a dlatego, że przypominała mu czekoladowe ciasto w formie rolady; łyknięta została łagodnie, ponownie — zważając na zmęczenie pary, zachowawczo i nisko. Przy lądowaniu nie bawił się już nawet w próbę łapania kontaktu z pyskiem klaczy. Oddał jej wodzę, pozwalając przegalopować swobodnie przez metę.
Wjeżdżając na pasmo zieleni za metą, wyklepał obiema dłońmi wypoconą szyję Ars, nie szczędząc jej pieszczot. To była jego wina, że skończyli z karnymi punktami. Jej należało się za to wszystko, co najlepsze, że zaparła się w sobie i pomimo zmęczenia, dała radę pokonać całą trasę.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
44
|
|
|
41
|
|
|
33
|
|
|
48
|
|
|
46
|
Jazdy z Arsonist's były na tyle różne, że bardzo zależały od jej humoru. Kiedy miała zły nastrój, to wprawiała wszystkich wokół w podobną irytację swoim zachowaniem, które potrafiło być czasami nieznośne. Randolph mógł tego doświadczyć nawet wczoraj, na próbie ujeżdżeniowej, gdzie pokazała swoje rogi, zaniżając ich wynik przez swoje wybryki. Dzisiaj wydawało się, że jest z nią trochę lepiej, chociaż raczej bez szaleństw w tej kwestii. Akurat atmosfera nie robiła na niej takiego wrażenia. Co prawda w międzynarodowych zawodach nie startowała zbyt często, ale ogólnie całkiem nieźle sobie radziła w tych warunkach. Jedynie przy rozgrzewce mężczyzna musiał dobrze uważać na mijane inne konie, bo wystarczał ułamek sekundy, aby kasztanka kładła po sobie uszy i próbowała innym przypomnieć termin przestrzeni osobistej, która w jej przypadku była mocno rozszerzona. Poza tym rozgrzewka przebiegła raczej bez buntów, na pewno bez takich bardzo dokuczliwych. Niestety, stres Randolpha łatwo się jej udzielił i sama także zaczynała się robić nerwowa w miarę zbliżania się do godziny startu. Chociaż w teorii była skupiona na jeźdźcu, to jednak nie była zbyt chętna do odpowiedzi na jego pomoce. Chciała już startować, preferując właśnie skoki od ujeżdżenia, do którego miała zbyt gorącą głowę.
Podejście do linii startowej było bezproblemowe, akurat tego była wyuczona świetnie. Gorzej było z samym wyczekiwaniem do startu, kiedy z niecierpliwości zaczynała już dreptać w miejscu, niczym wyścigowiec szykując się do ruszenia galopem. Kiedy tylko zostało to jej umożliwione, mocno spłaszczyła pierwszą fulę, wyrywając się do przodu, co pewnie też nie spotkało się ze specjalnym entuzjazmem zawodnika. Przytrzymywanie na siłę jednak na niewiele miało mu się zdać w tym momencie, bo mógł być pewien, że Arsonist próbowałaby przeforsować tempo na złość jemu. Dopiero po paru krokach troszkę się uspokoiła, także za sprawą zbliżania się do pierwszej przeszkody. Były na tyle niskie, że bez problemu mogłaby przez nie przegalopować, ale jednak taka zwarta budowa budziła w niej trochę więcej respektu. Skierowała oboje uszu na jedynkę, po chwili żwawo odbijając się od miękkiej od wczorajszej ulewy ziemi. Po wylądowaniu nie mogła powstrzymać się przed lekkim brykiem, na który Randolph był bardziej lub mniej przygotowanym. Od razu jednak wznowiła galop, trochę bardziej stonowany niż ten pierwszy po wystartowaniu. Wciąż narzucała sobie mocne tempo, ale już nie siłowała się tak z Varmusem. Do kolejnej przeszkody mieli trochę dłuższy odcinek, a klacz uważnie próbowała odnaleźć swojego następnego przeciwnika, których nie brakowało tutaj. To Randolph znał trasę i wiedział, jak ich prowadzić, więc polegała na nim. Dokładne i staranne naprowadzenie na środek nie za szerokej przeszkody zagwarantowało im poprawny i czysty skok, po którym zagalopowała na lewo zgodnie z życzeniem mężczyzny.
Pogoda nie była zbyt przyjazna, ale dzisiaj przynajmniej nie lał tak wiatr jak dzień wcześniej. Wiatr co prawda był mocno rozpraszającym czynnikiem, ale akurat było mało rzeczy, które budziłyby w Lullabye lęk. Także trzecia przeszkoda z hyrdą także nie należała do tego wąskiego grona, chociaż była nauczona trochę innego pokonywania ich. Przyzwyczajona do tego, że przy takich przeszkodach mogła sobie pozwolić na słabszy sus, zdziwiła się, kiedy Randolph wyraźnie poprosił ją o mocniejsze zaangażowanie. Stuliła uszy, przyklejając je do potylicy, bo przecież ona lepiej wiedziała od niego i co on tam się zna. Finalnie co prawda nie przeczesała nogami gałązek, ale nie zostawiała sobie spektakularnego zapasu, na który byłoby ją stać. Kiedy wylądowała za trójką, a jeździec poprosił ją o dodanie, od razu odkleiła uszy i nastawiła je na sztorc. Odepchnęła się mocniej od podłoża, wkraczając tylnimi nogami pod kłodę i znacząco wydłużając krok oraz sylwetkę. Wyciągnęła także szyję, nos ustawiając przed pionem, ale wciąż na kontakcie, który dzisiaj najwyraźniej nie przeszkadzał jej aż tak. Oddanie skoku nawet z takiego mocnego tempa nie stanowiło większego niebezpieczeństwa, o ile tylko dobrze najechaliby na czwórkę. Tak też się stało, po czym reakcja kasztanki była natychmiastowa. Trochę niechlujnie złożyła nogi pod siebie, zmieniając nogę przy lądowaniu i galopując na prawo, wprost na piątkę. Wyglądała bardzo podobnie do swojej poprzedniczki, ale tym razem dane jej było skoczyć pod lekkim skosem. Na szczęście nie wpłynęło to na ich wynik i zgrabnie zmieściła się pomiędzy chorągiewkami, znowu galopując na prawo.
Jeśli Randolph liczył, że przy drzewach Arsonist's będzie chciała trochę odsapnąć, to się mylił. Miała ten problem, że nie potrafiła oceniać swoich sił i możliwości i najlepiej całą trasę pokonałaby cwałem. Odciążeniem grzbietu tylko zachęcił ją do tego, by jednak podtrzymać żywy, mocny galop, o ile tylko nie miał nic przeciwko temu. Jeśli miał, to niewątpliwie doszłoby do kolejnych przepychanek, a Arso akurat świetnie okazywała swoje niezadowolenie i z łatwością próbowała przejąć pałeczkę. Niestety, wkrótce mieli odczuć efekty jej bezmyślnej szarży, ale akurat ona o tym kompletnie nie myślała. Wkrótce czekała ich seria kilku skoków, które Arsonist zauważyła dość szybko, jako że poruszali się po łące, gdzie słońce łatwo mogłoby przysmarzyć. Dzisiaj było na szczęście pochmurnie, więc widoczność była dobra i ruda szybko zobaczyła leżącą, sporą kłodę. Przeskoczyła ją mocno spłaszczonym susem, woląc tę energię przełożyć na galop niż skoki, które były dzisiaj... leniwe. Dogalopowała do kolejnej hyrdy, którą znowu chciała pokonać według własnego widzimisię, bo w końcu to kobieta ma zawsze rację, prawda? Pozostawała czujna, podrzucając parokrotnie łbem, kiedy poczuła, że Randolph przymierza się do tego samego, co poprzednio. Ostatecznie wykonała dość wysoki skok, w trakcie którego namierzyła bliźniaczą ósemkę. Osadziła się na zadzie, ale wciąż uciekała przed działaniem kiełzna poprzez zadzieranie głowy. Swoje zdanie wyraziła najbardziej jasno przy skoku nad wspomnianą przeszkodą, który był niemalże teatralnie wysoki, co na dodatek poprawiła zadem. Możliwe, że troszkę wytrąciła tym mężczyznę z równowagi, ale nie dbała o to i po wylądowaniu znowu ruszyła do przodu. Galopowali pod wiatr, który był silny, więc musiała w to włożyć więcej siły niż na co dzień, na dodatek podłoże było miękkie i także zmuszało ją do stawiania dużo ostrożniejszych kroków. To sprawiało, że stopniowo zaczynała opadać sił, bo jednak nie była w swojej najlepszej kondycji, która dawała się we znaki na długich odcinkach lub krótkich - ale właśnie przeforsowanych tempem. Nie zamierzała jeszcze odmawiać dalszego ruchu, mimo zmęczenia wciąż czując się dobrze na torze. Skok przez dziewiątkę był oszczędny, ale klacz zapracowała ciałem na tyle dobrze, by mimo wszystko uniknąć zahaczenia o którąkolwiek część kłody.
Niewiele dalej leżała dziesiątka, która swoją budową już wyróżniała się od poprzedniczek. Zlustrowała domek wzrokiem, oceniając jego wysokość i to, jak musi oddać skok, by bezpiecznie przedostać się na drugą stronę. Pozostawała wyprostowana, aktywnie i odważnie galopując na sam środek przeszkody, przed którą odbiła się z impetem od ziemi, prezentując szybką akcję przednich kończyn. Po drugiej stronie ruszyła galopem na prawo, podnosząc głowę i idąc za wskazówkami mężczyzny. Zmęczenie coraz bardziej dawało jej się we znaki, co okazywała przez głośniejsze i częstsze oddychanie, a także furkotanie chrapami, kiedy próbowała złapać oddech w nieprzyjemnym wietrze. W tym momencie drzewa nieznacznie ochraniały ich przed nim, ale wciąż był bardzo nieprzyjemny, szczególnie dla Lullabye, która była już cała mokra od potu. Parokrotnie nawet próbowała odrobinę zwolnić, jednak mężczyzna wytrwale podtrzymywał ją w poprzednim tempie, które jeszcze potrafiła utrzymać. Szybko to się miało zmienić, ale póki co była w stanie dogalopować do jedenastki, co prawda po lekkim łuku, ale finalnie nie wpłynęło to na ich dotychczasowy wynik. Była szeroka i niska, więc mogli sobie pozwolić na taki manewr, który zaoszczędził im odrobinę czasu. Pozbierała się po skoku i od razu zaatakowała dwunastkę, przed którą skróciła sylwetkę, angażując bardziej do pracy zadnie nogi. Zwolniła przy tym nieco, ale dzięki temu łatwiej było wycelować w środek przeszkody, która należała do tych wąskich, co było sporym utrudnieniem. I tym razem sprostała temu zadaniu, ale pojawił się inny problem.
W tym momencie już nic nie ochraniało ich przed wiatrem, a Arsonist naprawdę zaczynało już brakować sił. Poparskiwania stały się jeszcze głośniejsze, a ona mimowolnie zaczynała spowalniać. Taki spokojniejszy galop był jej nie w smak, ale była to chwilowo kryzysowa sytuacja, z której nie było innego wyjścia niż właśnie trochę odpuścić. Póki nie odmawiała dalszego galopowania, Randolph mógł stwierdzić, że jeszcze tak źle z nią nie było. Wyciągnęła trochę szyję, starając się rozciągnąć górną linię, na co nie miała nawet specjalnie wiele czasu, bo po chwili przed nimi pojawił się szereg 14AB. Pierwszy człon tej kombinacji miał prawo wzbudzać w kasztance trochę respektu, była to jedna z najwyższych przeszkód na tym torze, chociaż w dalszym ciągu nie było to nic szalonego. Mężczyzna dał jej teraz wolną rękę w sprawie tempa i skoku, w czym odnalazła się zaskakująco dobrze. Wybiła się w takim miejscu, które było dla niej najwygodniejsze, podsuwając pod siebie kończyny i wykonując ekonomiczny, ale czysty skok. W 14B leżał ten problem, że ciężko było jej dostrzec leżącą, niewielką kłodę, która łatwo ginęła w trawie. Trochę się zaskoczyła tym skokiem, jednak wyratowała go, co też specjalnym osiągnięciem nie było przy tak śmiesznej przeszkódce. Od razu po kombinacji była piętnastka, której już nie sposób było nie zauważyć. Zgrabnie pokonała przeszkodę, po której wznowiła galop, tak różny od tego z początku ich startu. Uszy miała wtulone w grzywę, co świadczyło o jej dyskomforcie, który coraz bardziej jej dokuczał. Teraz znowu czekał ich dłuższy odcinek do przejechania, ale nie rwała się już tak do tego, by przejechać to na łeb na szyję.
Kolejny domek, oznaczony numerem 16, mógł wyglądać nie za przyjaźnie, ale nie zniechęciło to Arsonist. Chętnie wyrwałaby się do skoku szybciej, ale została przytrzymana przez zawodnika, co znowu nie do końca jej się podobało. Poderwała łeb i błysnęła białkami oczu, co z początku mogłoby zwiastować odmowę, ale do skoków nie trzeba jej było specjalnie namawiać. Korzystając ze sporej siły zadu, odbiła się od trawy i przeskoczyła ponad szesnastką, grzbietem ciągnąc do góry, by przelecieć nad dość szeroką przeszkodą. Miała coraz większe problemy z dalszym poruszaniem się w tempie, który narzucał jej Randolph. Chociaż siedemnastka leżała w zasięgu ich wzroku, to Varmus mógł poczuć, jak kasztanowata coraz bardziej opada z sił. Galopowała wolno, niemalże leniwie, co może i nie przeszkodziło w przeskoczeniu przeszkody 17 i 18, ale dalej było już trudniej. Dziewiętnasta przeszkoda znajdowała się w bardzo niefortunnym położeniu względem poprzedniczki, a zmęczona Lullabye nie do końca była w stanie to przewidzieć i podążyć za sygnałami mężczyzny. Gdyby tego wszystkiego było mało, to wspomniana przeszkoda była bardzo wąska, co wymagało od nich wielkiej precyzji, o którą było teraz tak ciężko. Bez namysłu podążając za pomocami Rana, skręciła w prawo, gdzie napotkała ją ta cholerna dziewiętnastka. Na całe szczęście była już na tyle zmachana, że teraz okazało się to pomocne i taki wolny galop umożliwił im odpowiedni najazd, a tuż po nim czysty skok.
Przed nimi była ostatnia, dwudziesta przeszkoda, a Arso była coraz bliższa samowolnego zwolnienia do kłusa. Pełny siad jeźdźca raczej w tym jej nie pomagał, ale czemu się tu dziwić, on również miał prawo być zmęczony. Trafiła pod dwudziestkę z niemałą nadzieją, że to koniec, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy. Wygrzebując z siebie resztki energii, oddała płaski skok, na który mogła sobie pozwolić bez obaw o wywrotkę. Wylądowała dość ociężale, nie mając już ochoty na dalszą jazdę, ale mieli to szczęście, że parę metrów dalej przekroczyli już linię mety i zakończyli swój przejazd. Arsonist's, jak to Arsonist's, przyjęła pochwały i pieszczoty z jak zawsze niezadowolonym wyrazem pyska. Nie dało się ukryć, że spisała się dzisiaj, ale pewne było też to, że trzeba będzie popracować nad jej kondycją.
Kod: Zaznacz cały
[center][b][color=#39ad6c]DIEGO MONTANA & UNBRIDLED LIFE - KLASA ENTRY, PRÓBA UJEŻDŻENIOWA/TERENOWA/SKOKOWA[/color][/b][/center]
|
|
39
|
|
|
45
|
|
|
29
|
|
|
0
|
|
|
0
|
|
|
31
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
35
|
|
|
30
|
|
|
30
|
|
|
0
|
|
|
0
|
|
|
30
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie było co się nawet oszukiwać — Varmus był obolały. Psychicznie i fizycznie. Chociaż upadek z poprzedniego dnia nie był groźny, to i tak czuł, że przez najbliższe kilka dni będzie chodził zgięty w pół. Cross zawsze był najbardziej kontuzjogenną dyscypliną, ale też sprawiającą najwięcej frajdy. Tylko i wyłącznie podczas przejazdów mógł całkowicie oczyścić umysł. Czasami docierało do niego, że praca w niebezpiecznych warunkach stała się chorym mechanizmem obronnym przed tym, co siedziało mu w głowie; ale na całe szczęście ów myśli pojawiały się sporadycznie, przez co na zawodach pojawił się znowu ze Żmiejką. Cenił ją za zdolności i predyspozycje, tak samo, jak przeszkadzał mu jej charakter.
Przed konkursem skokowym doglądał klaczy, sprawdzając, czy po wczorajszym grzmotnięciu nie pojawią się u niej żadne boleści. Nie widząc jednak żadnych przeciwwskazań ani nie słysząc z ust weterynarza, z którym się skonsultował, że coś może być nie tak, postanowił dobrnąć z siwką do końca zawodów. Jedyną możliwością, aby Kanadyjczyk się poddał, był albo zły stan zdrowia wierzchowca, albo jego złamany kręgosłup. Z racji, że żadna z tych dwóch sytuacji nie miała miejsca — nic nie było w stanie go powstrzymać. Po oporządzeniu klaczy zabrał ją na kompleksową rozgrzewkę. Zanim para jadąca parkur przed nimi zdążyła zakończyć swoją trasę, wyginał klacz we wszystkich chodach na kołach na prawą i lewą stronę, spuszczając ją w galopie do żucia z ręki, ponownie zagarniając ją w dłonie i unosząc do góry, sprawdzając przepustowość. Dłonie mężczyzny działały łagodnie, wspierająco prowadząc konia po okręgu.
Wjeżdżając na parkur, odczuwał, że jest spięty. Emocje nadal buzowały w nim intensywnie. Kilka głębokich oddechów pomogły mu jednak wrócić do stanu zen, w którym chciał przeprowadzić klacz między przeszkodami. W energicznym kłusie, w niskim, skokowym ustawieniu, przeprowadził klacz pod budką sędziowską. Przytrzymał Zmieję na moment w stój, skłoniwszy się przed rozpoczęciem przejazdu. Ran nawet nie zauważył, kiedy jego prawa dłoń przesunęła się po jego klatce piersiowej w krótkim, niedbałym znaku krzyża. Pewne przyzwyczajenia wsiąknęły tak mocno w jego osobowość, że nie potrafił się ich oduczyć, wyzbyć się czegoś, co robił bezwiednie. Złapał ponownie elastyczny kontakt z pyskiem konia, prosząc ją o ruszenie energicznym galopem, pilnując jednak, aby nie szła zbyt agresywnie do przodu. Pozostawił Żmii dostatecznie dużo luzu w regulacji własnego tempa oraz pozwalając jej zdecydować, w jakim ustawieniu jest jej najwygodniej — ufał siwce w wielu kwestiach, między innymi w tej, w jaki sposób nieść się przez parkur. Przed najazdem na pierwszy okser, pobudził ją półparadą, dojeżdżając ją nieco mocniej do przodu, prosząc o podjechanie zadem mocniej pod kłodę. Mężczyzna płynnie przeszedł do półsiadu, oddając klaczy więcej wodzy, podążając za jej ruchem dłońmi oraz ciałem. Cały czas znajdował się blisko zwierzęcia, zachowując równowagę. Przygotowując się do zeskoku, Randolph całkowicie skupił swoją uwagę na kolejnej przeszkodzie, dbając o to, żeby nie usadzić tyłka za szybko w siodło po wylądowaniu. Lądując, wysłał siwej automatycznie pomoce popędzające, przypominając o przeniesieniu ciężaru ciała na tył i przygotowanie się do kolejnego skoku. Podjeżdżając pod stacjonatę, przeszkodę numer dwa, nie ścinał łuku, starał się go wyjechać gładko. 3-4 foule przed przeszkodą przypomniał o sobie półparadą, aktywizując Zmieję i kolejno proponując jej miejsce wybicia, dbając o to, by po wyjściu znad przeszkody wylądowała na lewą nogę. Po dosyć spokojnym, początkowym odcinku parkuru, czekał ich mały clusterfuck pod względem skakania na łukach — a jak wiadomo, Ran, gdyby mógł, skakałby tylko po skosach. Powstrzymywał się jednak przed podejmowaniem pochopnych decyzji, prowadząc zwierzę w równowadze i z rozwagą. Jednak czwarta przeszkoda, nie ważne, jak silna byłaby wola Kanadyjczyka (a nie była w ogóle, nigdy), musiała zostać zaatakowana pod kątem. Kusiło zbyt mocno. Podążając za ruchem siwej i nie ograniczając jej w wyciągnięciu się nad przeszkodą, Varmus zachował półsiad po wylądowaniu do kolejnej przeszkody. Ściął nieznacznie podjazd pod piątkę, zostawiając sobie i klaczy dostatecznie dużo miejsca na wyprostowanie się, które było kluczowe z racji na okser, który znajdował się w krótkim odstępie od stacjonaty, pod którą właśnie podjeżdżali. Łydką wysłał klacz do skoku, oddając jej wodzę nad przeszkodą, ale zaraz za nią nieznacznie ją skracając, kumulując energię zwierzęcia na zad, przygotowując ją do wyskoku z krótszego podjazdu. Randolph zwracał uwagę na to, aby nie wyrzucać swojego ciała agresywnie do przodu, powodując przesunięcie ciężaru, obciążając przy tym konia i co najgorsze, wybijając klacz z równowagi. Chociaż zdawało mu się, że podjechali nieco za blisko pod szóstkę, wierzył, że wrobią się bez najmniejszego problemu. Nie z takich opresji wyprowadzała ich Żmiejka. Nad przeszkodą obciążył lewe strzemię, dając jej znać, że będą zbierali się na tę stronę, przygotowując do kolejnej przeszkody. Wyjechał łuk, prosząc klacz o szerszy krok, aby mogli pokonać trasę nieco bardziej zamaszyście, mając na uwadze podjazd pod ścianę i mocniejsze, późniejsze przejście pod ósemkę. Przed stacjonatą numer siedem, przesłał łagodne półparady, podprowadzając konia pod punkt wybicia, starając się przejść nad przeszkodą dosyć nisko. Oddał jej wodzę nad przeszkodą, zasiadając w siodło zaraz po lądowaniu, pilnując, aby klacz nie chciała skoczyć od razu jedynki, a gładko podjechała pod linię graniczną parkuru. Na łuku przed ósemką owinął ją nieco mocniej wokół swojej łydki, zbierając ją, aktywizując do dynamicznego ruchu, wypuszczając ją niczym z procy przed samą przeszkodą. Wprowadzając ją w wyższy łuk, zgrał się z jej ciałem, podążając za ruchem, nie chcąc spóźnić się z dłońmi, odpuszczając kontakt w odpowiednim momencie. Kanadyjczyk przypilnował, aby siwka wylądowała na prawą nogę, dostatecznie szybko zbierając się po zeskoku.
Przed 9a zwolnił ją nieznacznie. Varmus przesłał Żmii kilka krótkich półparad, standardowo, budując jej zaangażowanie, ale również kumulując w zadku energię potrzebną do pokonania sekwencji. Koń nie mógł osłabnąć i zgasnąć zaraz po pierwszej przeszkodzie, bo wiązałoby się to z problemami na drugiej. Sekwencję pokonał, mocno usadawiając się na strzemionach, dbając o balans. Pozostawał jednak na kontakcie z jej pyskiem, oferując jej pełne wsparcie. Łapał się na tym, że na parkurze często zachowywał się tak, jakby jechał trasę crossową, przechodząc do odjazdowej pozycji ciała. Co nastąpiło po wylądowaniu za 9b. Korpus mężczyzny znajdował się blisko ciała zwierzęcia. Kanadyjczyk czasami składał się jak scyzoryk (nie tylko w jeździectwie), próbując odciążyć grzbiet wierzchowca. Możliwe, że właśnie fakt, że większość czasu jego tyłek nie dotykał siodła, potęgował problem z poprawnym dosiadem. Za okserem rozciągnął klacz, proponując jej ponownie przejście do nieco szerszego wykroku, pozostając w dynamicznym i zrównoważonym ruchu. Dziesiątkę połknęli przez to pod niewielkim skosem, ścinając sobie drogę do ostatniej stacjonaty. Dwie ostatnie przeszkody starał się pokonać na większym luzie, bez bliskiego podjeżdżania do przeszkód i wybijania się agresywnie do góry. Odjeżdżając spod ostatniej przeszkody, niesamowicie zadowolony, że ani nie wyrżnęli na pysk, ani też nie mieli żadnej zrzutki, zaczął czule klepać klacz po szyi, oddając jej wodzę, unosząc się po momencie na strzemionach, zjeżdżając na niewielkie półkole przed wyjazdem z parkuru i na nim zwalniając siwkę do kłusa.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
89
|
|
|
72
|
|
|
50
|
|
|
55
|
|
|
56
|
Jak pokazały ostatnie dwa dni, zmiana jeźdźca była dla Despacito dużym wydarzeniem. Takim, którego najwyraźniej nie był w stanie udźwignąć, czemu właściwie ciężko było się dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie od czasów źrebięcych miał do czynienia wyłącznie z Elizabeth. Ciężko było mu się przestawić i zrozumieć działanie Sergeia. Podczas treningów, które odbyli wspólnie do zawodów, ten brak porozumienia nie był tak wyraźny jak podczas zawodów, które bezlitośnie obnażały wszystkie braki. Mogli się o tym przekonać szczególnie wczoraj, gdy doszło do niegroźnego upadku, który jednak wcale nie powinien mieć miejsca. Despacito wyszedł z niego cało, czego dowiódł zarówno na vet checku poprzedzającym skoki, jak i podczas rozgrzewki przed wejściem na parkur. Eliminacja w połowie crossu miała jeden plus - gniady był zdecydowanie bardziej rześki, niż gdyby miał za sobą pełną trasę. Pokazał to energicznym galopem i chęcią do skoków, którą ciężko było w nim stłumić, co niewątpliwie było jego zaletą oraz cechą, którą odziedziczył po ojcu.
Na parkur wszedł żwawym kłusem, ustawiony na pomocach i czujny. Nawet jeśli nie do końca czuł się z Sergiem, to wiedział, jaka jest jego rola w tym miejscu i zamierzał dać z siebie wszystko. Zatrzymał się w wybranym przez mężczyznę miejscu, by po krótkiej chwili nieruchomości zagalopować ze stój. Bardzo odpowiadało mu poruszanie się w większym tempie, więc ochoczo przyjął propozycję jeźdźca i dynamicznym galopem skierował się na pierwszą przeszkodę. Długi najazd umożliwił mu uważne przyjrzenie się konstrukcji, a co za tym idzie, ocenienie odległości i wysokości. Parkur otwierał się przyjemnie wyglądającym okserem, co jeszcze bardziej zachęciło Despacito do odważnego podejścia do przeszkody, choć wciąż pod kontrolą, która pozwoliła Sergowi na samodzielne wybranie miejsca odbicia. Ogier jedynie dostosował się do sugestii mężczyzny i skoczył z wybranego miejsca. W skoku skorzystał z danej mu swobody i wyciągnął szyję, tym samym bez trudu zachowując równowagę. Po wylądowaniu energicznie odszedł spod przeszkody i po łagodnym łuku skierował się na drugą przeszkodę.
Despacito poddał się działaniom jeźdźca i z jego pomocą osadził ciężar ciała na zadzie, tym samym zwracając swobodę łopatkom, które mimowolnie obciążył podczas zwiększenia prędkości w galopie. To wszystko pomogło mu w płynnym pokonaniu przeszkody - energicznie odbił się z wskazanego miejsca i z zapasem przeskoczył na drugą stronę. Skok wykończył lądowaniem na prawo, wykonując dość ryzykowny i krótki najazd na trzecią przeszkodę, która rozpoczynała trójczłonową kombinację. Z racji gabarytów takie najazdy nie były dla niego prostym zadaniem, ale nie był typem konia, który się poddawał czy ulegał zwątpieniu, więc zachęcony przez mężczyznę, ponownie wydłużył galop, tym samym zyskując energię niezbędną do pokonania stacjonaty. Rozochociło go to na tyle, że nieco oponował przed zaokrągleniem galopu po skoku, choć to wcale nie to wpłynęło na nieco niepewną sytuację między przeszkodami. Po pokonaniu pierwszej z nich, Despacito otrzymał nieco mylący sygnał od Sergeia, ale mimo to poradził sobie z tą sytuacją. Miał już na tyle doświadczenia, żeby umieć wyjść z takiej opresji bez szwanku. Mocniej podciągnął nogi, chcąc mieć pewność, że nie dotknie drągów i gładko przefrunął nad stacjonatą. Jedynym, co w związku z tym nie poszło po ich myśli, był najazd na kolejną przeszkodę. Siłą rzeczy był on nieco dłuższy, ale miało to swoje plusy -choćby taki, że gniady zdążył się skrócić i podstawić, co z kolei umożliwiło mu wydłużenie galopu przed piątką i oddanie nieco dłuższego, bardziej płaskiego skoku. Kontynuował po nim dynamiczny galop w kierunku szóstki, nawet w zakręcie nie tracąc tejże dynamiki, w czym pomógł mu Sergei, podpierając go łydką. Ustawiony na pomocach nie miał problemu z bardziej kłopotliwym najazdem, który doprowadził ich do szóstki. Tym razem wszystko poszło po ich myśli, co zaowocowało równie pomyślnym najazdem na siódmą przeszkodę, także ustawioną na łuku. Mimo częstych skróceń i dodań, przejazd póki co wyglsdal elegancko i płynnie za sprawą tego, że Despacito nie walczył z Sergeiem i każdorazowo reagował na jego pomoce. Oczywiście miało to też wpływ na skuteczność oddawanych skoków, które mimo iż były nieco płaskie i ekonomiczne, to nie zagrażały drągom.
Zmierzając do kolejnej przeszkody, również wykonał manewr polegający na skróceniu się i mocnym podstawieniu zadu, dzięki czemu prościej mu było dodać do przeszkody. Nie stracił przez to energii i siły odbicia, które przełożyły się na kolejny czysty skok. Mężczyzna nie musiał go nawet dodatkowo zachęcać do energicznego odejścia spod przeszkody, bo. w ogierze wciąż drzemało sporo energii. Kontynuował aktywny galop w stronę kolejnej kombinacji przeszkód, która ponownie wymusiła na nich manipulację środkiem ciężkości poprzez przesuniecie go w tył. Podobnie zachował sie miedzy przeszkodami, co było jedynym sposobem na to, żeby pozostawić je nienaruszone. Choc gniady pozostawał szybki w swoich reakcjach, to jednak zmęczenie dawało mu sie we znaki, mimo iz niespecjalnie je odczuwal za sprawa adrenaliny krazacej w żyłach. Wyraźnie jednak nogi ciazyly mu w skoku, przez co przestał je podnosić z dotychczasowa starannością. Wciąż jednak skakał na tyle wysoko, ze pozostawiał bezpieczny zapas do dragow. Nie inaczej było w przypadku dziesiątki, którą także pokonał na czysto. Niestety ciągnąca sie za nimi dobra passa nie mogla trwać wiecznie i tuz przy końcówce przejazdu, przydarzyło im sie drobne niepowodzenie. Despacito nieco zbyt szybkim galopem skierował sie na jedenasta przeszkodę, co sprawiło, ze skok nad nią wypadł zbyt płasko i za wcześnie. W rezultacie w trakcie lotu nad przeszkoda. sciagnal tylnymi kopytami zawieszony pod soba drag, momentalnie kładąc po sobie uszy. Nie przepadał za tym dźwiękiem ani uczuciem, co tez zmobilizowało go do tego, żeby nie powtórzyć błędu podczas ostatniego skoku, nad dwunasta przeszkoda. Stosując sie do wskazówek Sergeia, w znacznie spokojniejszym tempie pogalopował do rzeczonej przeszkody i skoczył z wybranego przez jezdzca miejsca, znowu wykorzystując daną mu wodzę i swobodę. Wysoko podniósł nogi, chcąc mieć pewność, ze nawet nie muśnie drągów, po czym stabilnie wylądował po drugiej stronie i energicznie odszedł spod przeszkody, by następnie minac celowniki. Gdy czas sie zatrzymał, zaczął stopniowo zwalniać az do stepa, którym zjechał z parkuru.
Kod: Zaznacz cały
[center][b][color=#39ad6c]LETIZIA FONTANE & NAUGHTY BOY - KLASA PONY, PRÓBA UJEŻDŻENIOWA/TERENOWA/SKOKOWA[/color][/b][/center]
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
44
|
|
|
37
|
|
|
10
|
|
|
17
|
|
|
16
|