Od dawien dawna nie miała okazji brać udziału w Orchardowym terenie grupowym. Zawsze było za mało czasu, za dużo obowiązków, brak miejsca w kalendarzu, ewentualnie jeszcze przytrafiała jej się jakaś kontuzja, czy po prostu sezon wyścigowy z napiętym terminarzem gonitw. Dziś jednak był ten dzień, idealnie zaplanowany, wymuskany do cna, który zamalowała w kalendarzu wszystkimi możliwymi zakreślaczami pstrząc kartkę w przeróżne gwiazdki i wykrzykniki, byleby tylko jej nie czmychnął. Szczęście w nieszczęściu dzień wcześniej zepsuło jej się auto, a ona niczym prawdziwy szewc bez butów, pojawiła się na miejscu za pomocą… Komunikacji miejskiej, o zgrozo.
Nic więc dziwnego, że nastrój miała nader ironiczny, ku chęci odprawienia rytualnego mordu na swych mechanicznych środkach komunikacji. Taszcząc na ramieniu sakwy z najpotrzebniejszymi rzeczami (nie zapominając o wszelkich plastrach, bandażach, ba, przez moment zastanawiała się nawet nad wzięciem gaśnicy, na szczęście jej rozum prędko powrócił na swoje miejsce, wyperswadowując jej ten abstrakcyjny pomysł z zakątków szarych komórek), weszła do stajni, odnajdując prędko wzrokiem boks kasztana i kierując do niego swoje kroki. W głowie kołatało jej się pytanie z kim też dzisiaj przyjdzie jej się poznać i czy w rajdowym towarzystwie będą mieli kogoś z wyścigowego świata, pewnie wiedziałaby o tym wcześniej, gdyby nie to, że gdzieś zapodziała notatkę z podziału grupowego…
Przygotowanie ogiera, poza oczywistą męczarnią w siodlarni, gdzie niemal walczyła o każdy wolny skrawek ciała, by zabrać wszystko z rzeczy, które były jej potrzebne. Niemniej ostatecznie udało jej się doczołgać z tym wszystkim pod boks i rozpocząć swój rytuał mozolności. –
Cześć maluchu – rzuciła z lekkim uniesieniem kącików ust, cmokając przy tym, by zwrócić na siebie uwagę anglika. Nawet jeżeli miałaby się dziś spóźnić i wyjść ze stajni jako ostatnia, to te kilka chwil sam na sam z ogierem warte było takiego poświęcenia. Zresztą, miała ostatnio wrażenie, że woli takie towarzystwo bardziej niż to ludzkie, więc zupełnie nie przejmowała się ewentualnym opóźnieniem, poświęcając odpowiednią ilość czasu kopytnemu, zanim ostatecznie rozpoczęła łańcuch przygotowań, od mozolnego czyszczenia, po skrupulatne siodłanie w cięższy niż zwykle sprzęt, gdzie największe wagowe obciążenie spoczywało w cięższym siodle na grzbiecie i sakwach do niego przytroczonych. Przy tych czynnościach zdążyła maksymalnie uszczuplić zawartość sakw, pozbywając się wszystkich zbędnych (choć przed kilkoma godzinami wręcz koniecznie potrzebnych) rzeczy, by choć trochę ulżyć młodemu kręgosłupowi.
Wychodząc ze stajni, od razu zbliżyła się do najbliższego płotu, gdzie podciągnęła popręg, założyła kask i za pomocą barierki wspięła się, by zaraz małoinwazyjnie dosiąść grzbietu Daiquiriego. Siedząc w siodle pogłaskała kasztanowatą szyję dwoma długimi ruchami, zaraz jednak dopasowując sobie strzemiona, odrobinę bardziej je skracają dla własnych przyzwyczajeń i upodobań. Musiała być stuprocentowo pewna, że nie wywinie orła na ziemię w pierwszych minutach po wyjechaniu za teren stadniny i tejże myśli zamierzała się trzymać, bowiem nic więcej nie mogła już poradzić, by dodać sobie więcej szczęścia. -
Rozruszamy się trochę, hm? – szepnęła w retorycznym pytaniu, dając ogierowi lekką łydkę i sygnał z dosiadu, choć to drugie było raczej czynnością zachowawczą, której na torze spodziewać się zwykle nie warto. Chciała się trochę pokręcić zanim skieruje się w kierunku punktu zbiórki, woląc wyczuć wszystko zanim spotkają inne konie i ich jeźdźców, dzięki temu czuła większą kontrolę i możliwość oswojenia się z nieprzewidzianymi sytuacjami. Nie zbierała od razu wodzy, choć rękę trzymała jak zwykle w pogotowiu. Nie wymuszała żadnego szczególnego tempa, pozwalając kasztanowi na stęp wedle własnych zasad, byleby w ogóle jakkolwiek szedł do przodu i kręcił te obszerne ósemki przez kilka znacznie dłuższych niż to potrzebne chwil.
Dopiero, gdy była mentalnie gotowa, odpuściła i skierowała ogiera w kierunku majaczącej w oddalonym punkcie zbiórki grupy. Nie była pierwsza, a i z tego, co się wydawało, też nie ostatnia. Zatrzymała ogiera w rozsądnej odległości, pozwalając wszystkim na zachowanie wygodnego dystansu i przebiegła krótko wzrokiem po zebranych,
rzucając zaraz krótkie cześć, by następnie czym prędzej przedstawić się z imienia, byle tylko mieć za sobą tę nazbyt krępującą powinność. W końcu nie musiała przecież kryć, że nie była z tych tryskających towarzyską postawą, prawdopodobnie właśnie z uwagi na swój wieczny brak czasu i pełne skupienie na własnych sprawach z jednoczesnym ignorowaniem reszty otoczenia.
Do jej uszu doszło pytanie, które zadał
Sergei, więc niemal machinalnie skierowała ku niemu swoje spojrzenie. Wzruszyła ramionami, niewiele się zastanawiając, ona i tak nie chciała prowadzić grupy, woląc mieć na początku kogoś przed sobą i ewentualnie na późniejszym etapie zmienić owe ustawienie. –
Osobiście nie mam nic przeciwko, najwyżej życie zweryfikuje i zmienimy układ – skwitowała ze swym zwyczajowym krzywym uśmiechem, pozostawiając zdanie w neutralnym wybrzmieniu, zaraz odwracając też wzrok w kierunku bliżej nieokreślonym, gładząc jednocześnie anglika po szyi, jakby dla rozluźnienia, prawdopodobnie bardziej siebie niż jego samego.
Nie ustawiła się wcale, zamiast tego poczęła się znów kręcić z Daiquirim po placu, by wykorzystać jak najwięcej wolnego czasu na lekki rozruch. Nie przejmowała się miejscem, które ostatecznie jej się dostanie, w końcu wszystko i tak miało wyjść w praniu po ruszeniu na trasę i obeznaniu się z zachowaniem kopytnych bezpośrednio na niej, także pozostawała otwarta na zmiany.
@Sergei Chernienko,
@Daiquiri,
@Naomi Eaton