Zaciągnął się bardzo powoli, oparty lekko o ramę swojego zdezelowanego roweru i spojrzał w pokryte ciężkimi chmurami niebo, które zdawało się uprzejmie ostrzegać, żeby spróbować znaleźć sobie jakieś schronienie zanim lunie.
No chuj.
Miał prawie dwadzieścia trzy lata, gitarę i bardzo niewielką torbę z ciuchami, płytami CD oraz różnymi śmieciami. Miał też niczego sobie rower, świeże strupy i blizny przypominające o nie tak dawnym upadku na rolkach. Nienajgorzej. Szkoda, że wśród tej wyliczanki nie mógł wymienić pracy, dachu nad głową i sensownego (według jego starych) planu na jutro.
Wyjebali go z miłego mieszkania całkiem niesprawiedliwie. Do tej pory nie przeszkadzało im to, że ciągle miał różne nieprzyjemne relacje oraz utarczki z policją, ale jak raz dwa psy przyszły i zaczęły walić do drzwi o szóstej rano starając się go znaleźć to nagle od landlorda usłyszał, że
to za porządna dzielnica i że ma wypierdalać z podskokach, a nie psuć im renomę.
Pierdolona klasa średnia i jej życie w ułudzie, że cokolwiek w tym świecie znaczą.
Nie podobało mu się wyniesienie daleko od Maxine, ani porzucenie pokoju w dość przyzwoitej lokalizacji, ale chuj, na rowerze zawsze było wszędzie blisko, nadchodziło lato, poradzi sobie. Nie pierwszy raz w życiu w końcu skończył zmuszony do spania po kumplach i parkach, nie pierwszy raz głodny chodził i musiał prosić Maxine, żeby pranie dała mu zrobić, bo publiczna pralnia kosztuje majątek. Przynajmniej nic mu już do butów nie szczało i nie musiał wychodzić na balkon, żeby zajarać.
Durny argument, biorąc pod uwagę, że nie miał balkonu, ale proszę się odpierdolić.
W sumie więc kwiatki kwitły, słoneczko świeciło, a on po prostu więcej grywał publicznie na gitarze i czasem zarobił coś na kolację nawet. Miłe życie.
A potem zadzwoniła Liv.
-
Zaraz, Olli, poczekaj, co - przerwał, bo w potoku słów, które z siebie wyrzuciła, wyłapał tylko coś o kłótni oraz bardzo Wkurwioną Nutę. Oj, znał tę nutę doskonale, sam ją w tej rodzinie wynalazł.
- Walę to wszystko Billy, mogę zamieszkać z tobą?
Billy był zawsze dumny ze swojego rodzeństwa. Pilnował żeby jedli regularnie, żeby nie zadawali się z szemranymi typami i żeby - jak już piją - to żeby pili bezpiecznie. Był chujowym starszym bratem, bo w domu bywał rzadko, a jak już tam był to kłócił się z Helgą, rzucali naczyniami w siebie i potem znowu znikał na parę tygodni. Pewnie też nie miał żadnego prawa do moralizowania i chociaż sam całkiem wygodnie - według samego siebie - żył, to nie widział swojej małej, kochanej Olivii, tej mądrej, samej która
lubiła czytać w warunkach, gdzie nie wie, kiedy będzie mogła znowu coś zjeść.
Kurwa. Kurwa kurwa kurwa.
-
Jasne, kochanie, słuchaj, gdzie jesteś? ...Zaraz przyjadę po ciebie i pojedziemy do mnie.
Elliota nie było w mieście (znowu). Do Max nie mógł wrócić. Stary... chuj, prędzej swoją nerkę sprzeda, niż pójdzie do niego mówiąc, że czegoś potrzebuje. KURWA. Na skłot też jej przecież nie wciągnie, tydzień nie minie, a skończy tak zdemoralizowana, że Billy sam sobie nigdy nie wybaczy, on wiedział, jakie typy tam łaziły (np. on sam) i żaden z nich nie nadawał się nawet w najmniejszym stopniu do choćby oddychania tym samym powietrzem z jego małą siostrą.
...myśl, billy, myśl.
-
Podano do stołu - powiedział po niemiecku, stawiając talerz z jajecznicą z boczkiem przed Liv i mniej więcej w tym momencie otworzyły się drzwi wejście. -
John! Wcześnie wróciłeś! - krzyknął z szerokim uśmiechem, wymijając stół, żeby móc podejść do mężczyzny.
Czy podwędził mu klucz, kiedy był tu ostatnio? Być może. Czy wiedział, jak nisko upadł włamując się do domu akurat temu Zgredowi? Owszem. Ale Johna i tak nigdy nie było w domu prawie, nawet by ich nie zauważył przez trzy tygodnie pewnie, gdyby akurat nie wrócił w porze kolacji.
Ulokował młodą i siebie w pokoju gościnnym, mówiąc jej, że jasne, że tu mieszka, mało jest jego rzeczy, bo akurat niedawno się wprowadził i był zajęty szukaniem nowej pracy, niech się rozgości, a on skołuje ręcznik i na koniec będzie mógł dokładnie posłuchać, co tam się w domu odjebało. Odjebało się srogo, młoda miała święte prawo się wynieść, ale czemu, czemu, CZEMU NA KURTA COBAINA musiała iść w ślady Billiego. Czemu nie mogła po prostu przymknąć jadaczki i dać starym pierdolić.
Skąd ten gen idealizmu u nich, przecież nie po matce go mają?
-
Cześć, kochanie - powiedział przyciszonym głosem tuż po uprzejmym "co do kurwy" Fentona. -
Zrobiłem kolację i zakupy wcześniej, bo stary, ty nic w lodówce nie miałeś, czym ty w ogóle się żywisz? Czy to jest dom wynajęty tylko na wypadek wizyty twoich starych, a sam mieszkasz u kochanki? O BOŻE MASZ KOCHANKĘ? - odleciał na chwilę, mając nadzieję, że głupim gadaniem rozkojarzy O'Connella i tamten zapomni, że właśnie dwójka dzieciaków wlazła mu do domu i się rozgościła, jakby była u siebie. -
Anyways, herbatę ci zrobię, a ty idź się umyć może, co? Przysięgam, jakbym mieszkał z patologiem... - dodał, już chcąc odwracać się na pięcie, żeby wrócić do kuchni.
@Fenton O'Connell