W nie tak znów skomplikowanym systemie reakcji Ray w tej chwili sytuacja była nader oczywista: nie było brutalnego sprzeciwu, nie było żadnego „Co ty znowu odpierdalasz?!”, żadnego publicznego odrzucenia, a to oznaczało tylko jedno: że mogła folgować swojej zgoła instynktownej reakcji na carterową akceptację, którą rozumiała jako pełne przyzwolenie. Sama siebie podniecała – tą świadomością, że
można, że
lludzie patrzą, że przez właśnie fakt czyni ją w jakimś sensie – przynajmniej dla Cartera –
wyjątkową, że „tamci niech sobie cykają albo niech się gapią”, a ona będzie po prostu
mieć prawo zachowywać się nieprzyzwoicie w miejscu publicznym. Paradoksalnie to właśnie pozwalało jej kontrolować się, jakby przyzwolenie oddawało jej stery sytuacji, a z tymi sterami – zdolność strategiczniego rozłożenia napięć. Dlatego, choć żałowała coraz dotkliwiej, że nie są w zaciszu mieszkania – i jednocześnie dumna z tego, że pozwalał jej być „niegrzeczną” tutaj – nie szła na razie dalej, po prostu chłonęła sytuację, swoją w niej rolę, i oczywiście bodźce, którymi
jej cudowny mężczyzna dopuszczał do siebie, samemu jednocześnie
ją, jego k o b i e t ę obdarzając jednocześnie normalnością (z jaką kontynuował przez pewien czas prosty proces wyboru posiłku) i niby to mimochodem nachylał się chętnie ku niej, kładł rękę na jej udzie, wzbudzając dreszcz razem z żalem, że przyszło mu trafić na workowate spodnie, i już miała w głowie kryteria odzienia, jakie chciała mu w zamian za to zainteresowanie jej ciałem zaoferować, ale nie tutaj, potem. I też się naprężyła, czując jego drugą dłoń na nagości talii między obniżonym stanem za luźnych portek a krawędzią crop-t-shirta, dłoń przyciągającą ku niemu jeszcze silniej, niż ona sama się w niego wtulała.
I oczywiście zerknęła jeszcze wokół, łapiąc odgłosy świadczące o tym, że ich karesy balansują na granicy publicznego dostępu, że nie wiadomo, ajajaj, nie wiadomo jak daleko się posuną, proszę państwa…
– Żeby być grzeczną? Nnnie jestem pewna… – wysapała cicho i nagle, z twarzą przy jej twarzy, mógł usłyszeć zassanie powietrza na drżącym wdechu, gdy dłoń sunęła po udzie nogawki w górę, zagryzła wargę,
jeszcze kawałek, Carter… i w bok…
Nie. Jednak nie – zabrał dłonie, zostawiając drżenie i inne reakcje ciała.
– Okiełznać…? – wyszeptała jeszcze, próbując odwrócić głowę, złapać jego spojrzenie, ale to już była trochę gra, gra drobnych gestów, zachęt i zaniechań, a wystukiwanie w tej chwili zamówienia jasno pokazywało, że owszem, Carter dyktuje warunki, a przynajmniej takim go teraz chciała, taką sytuację zaakceptowała, rozluźniając mięśnie i własne napięcie emocjonalne, gdy ten dialog pokus z taką nonszalancką normalnością chwilowo obrócił się w oczekiwany – głównie przez innych – powrót do „normalności”.
Piknęło, gdy Carter przytknął kartę, powiało pustką, gdy ruszył na poszukiwanie miejsca, zmuszając ją do opóźnienia kilku kroków, póki nie siadła przy wybranym stoliku nie na przeciwko, lecz po jego prawej stronie.
Oparła główkę na dłoni, zapierając się łokciem na blacie i wgapiała się – ni to w niego, ni to gdzieś obojętnie obok, poza nim.
– Wiesz co miałam na myśli?– rzuciła niby byle jak, ale z wyczuwalnym napięciem, które objawiało się lekkim zaciśnięciem szczęk, nawet gdy mówiła dalej:
– Te wszystkie dziwne rzeczy, jakich trudno zabronić, bo pojawiają się zanim ktoś zdąży zareagować – wczesała wolną dłoń we włosy i powolnym ruchem ściągnęła na twarz razem z kosmykami, i patrzyła na niego, jakby chciała zająć jego uwagę podczas gdy jej nogi pod stołem najwyraźniej badały stopień dostępności tego, co niedostępne oczom niczego niepodejrzewających konsumentów wokół. Odjęła dłoń od twarzy, przeniosła na jego kolano pod blatem i zacisnęła palce na jego udzie, zaciskając mocniej zęby, przez co jej słowa zabrzmiały jakby nasycała je złość, a przynajmniej determinacja:
– Jestem… głodna, Carter. Kurewsko głodna.
Miała prawo tak powiedzieć, prawda?W końcu byli w "restauracji". Dłoń ruszyła w górę, wzrok stwardniał. Ray ani drgnęła – w tej części obrazka, którym była ponad stolikiem – dłoń wciąć wspierała lekko przekrzywioną głowę, lekko wilgotne, od przeddeszczowego powietrza być może, kosmyki wciąż wiły się, ściągnięte na twarz, teraz ujawniając swój cel: odjęła dłoń od policzka, lekko się prostując, wzięła kanapkę i zamarła tuż przed ustami, jakby w ostatniej chwili zorientowała się, że w tym układzie pierwszy gryz przyjdzie jej przyjąć razem z tymi kosmykami, uśmiechnięta szelmowsko:
– Mógłbyś mi pomóc? – wysunęła się lekko ku niemu, najwyraźniej prowokując go, by to on odgarnięciem włosów z jej twarzy dopuścił tę głupią kanapkę do jej ust. I jeśli wydawało się to w jednej chwili niezrozumiałe – w drugiej miało szansę zyskać pewną jasność intencji, jeśli faktycznie to zrobił: jednocześnie bowiem otworzywszy usta – krótkim rzutem głowy capnęłaby go ząbkami za tę pomocną dłoń, o tym marzyła, a jeśli nawet nie było to marzenie – to był to spontaniczny (?) odruch, instynkt zwierzątka, które o głodzie mówiło tak samo dosłownie, jak i metaforycznie. Och, gdyby ten manewr się udał – trzymałaby go ząbkami, wwiercając wzrok w jego oczy, twarz i mimikę, i igrała z nim, bez refleksji czy to akceptowalne, mile prowokujące czy skazane na jakiś, równie dal niej teraz akceptowalny, sprzeciw mężczyzny.
@Johnny Weaver