Ogier wyjechał starannie łuk wolty, zginając się w miarę swoich możliwości anatomicznych, nie wypadając przy tym swoim miodowym zadkiem, co miał niestety w nawyku. Potrzebował jednak chwili, żeby zrozumieć, co ma ze sobą począć i jak się ustawić, kiedy poziom trudności zadań, które stawiała przed nim Mia, zaczął się nieznacznie zwiększać i podnosić. Jako że już wcześniej przewałkowali temat ustawienia łopatką do zewnątrz oraz ustępowania od łydki, bułany ogier nie miał z tym większego problemu. Teraz tę część wykonywał już dosyć machinalnie, wiedząc jaki sygnał poprzedza jaką akcję. Jednak renwers nie był czymś, co robił na co dzień. I chociaż zad był „trzymany” przez ścianę ujeżdżalni i a koń jechał na lewej ręce kobiety; troszeczkę za bardzo giął się i łamał w szyi, tracąc nieznacznie na rytmie, przez to właśnie, że szedł zbyt mocno w bok, a niedostatecznie w przód. I tak jak można było się spodziewać — reakcja zawodniczki, praca, jaką wkładała na zewnętrznych pomocach, faktycznie trochę mu pomagała. Jednak nadal wyglądał dosyć karykaturalnie, walcząc z samym sobą. Ukojenie przyniosło wyprostowanie, z którego automatycznie skorzystał, ponownie podstawiając pod siebie mocniej zad i odciążając przody, starając się w ten sposób odnaleźć swój utracony na moment balans i rytm.
Nikt nie zaprzeczał, że d'Etat coś tam potrafił i czymś tam umiał zabłysnąć, ale wszyscy też wiedzieli, że w jego przypadku, potrzebny jest spory wkład pracy człowieka, żeby z biszkopta faktycznie coś było. Uparty, trochę leniwy, zaniedbany przez pewien okres swojego życia, ale przede wszystkim nie najlepiej zajeżdżony, nie był łatwym kąskiem do zgryzienia. Mia miała jednak na tyle dużą siłę przebicia i na tyle wyrobioną uważność, że potrafiła poradzić sobie z dziewięciolatkiem. Czując, że przebija się do niego, potrafi w odpowiedni sposób reagować na jego zachowania — Vision traktował ją też z nieco większym respektem, faktycznie chcąc brać udział w treningu, będąc otwartym na kolejne zadania, jakie stawiała przed nim zawodniczka.
Pieszczoty przyjmował z błogą radością, poparskując, prychając i bucząc gardłowo, kiedy dłonie kobiety przesuwały się po jego wymęczonym ciele. Gdzieś w trakcie powrotu do stajni, starał się łapać chrapami jej dłonie, biodro i ramię, czując się o dziwo niesamowicie swobodnie. Dzięki treningowi zastana para w ciele zwierzęcia zaczęła uchodzić, zostawiając go z czystą i lekką głową.
/zt
@Mia Alight