Defy Gravity

ścianka wspinaczkowa

Awatar użytkownika

lat

cm
Elita

Defy Gravity
ścianka wspinaczkowa

Obrazek
Defy Gravity to duża, wysoka na 16 metrów hala przemysłowa, a w niej po sam sufit ścianka wspinaczkowa zajmująca blisko 700 metrów kwadratowych. Różnorodne ścianki z akcentami multikolorowych klocków do wspinaczki. Gąszcz linek, mostków, przejść pomiędzy ściankami o różnym stopniu zaawansowania i trudności. A także profesjonalni asekuranci na dole trzymający głodnych wyzwań sportowców.
Mów mi Eastbourne.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Dla użytkownika

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Ostatecznie wyszło na to, że Harvey był wkurwiony. Tak, to słowo najlepiej oddawało jego stan. Szybko zakopał w sobie ten żal, ból i smutek. Bo przecież już dawno nie było za czym płakać. Więc to, że to zrobił tylko pokazało jaki był żałosny. Żeby nie powiedzieć delikatny, bo to już byłoby totalnie żenujące. Duży, dorosły facet, który wylewał łzy za swoją byłą, która zdradziła go trzy lata temu? Już wyobrażał sobie jak stawał się tematem do żartów wśród swoich kolegów. Tak więc, ponieważ ta rozmowa nie przyniosła oczekiwanego przez niego oczyszczenia, to musiał sobie jakoś radzić. I skumulował wszystkie swoje pejoratywne emocje w tą wściekłość, którą rzucał dosłownie w każdego i wszędzie. Tylko dla klientów próbował być miły, a wyglądało to tak, że zwyczajnie z nimi nie rozmawiał. Potem miał jeszcze ten mały wyjątek ze znajomą z przeszłości, gdzie wspiął się na szczyt swojej życzliwości, lecz ostatecznie i tak nie wytrzymał. Chociaż w obecnym stanie mógł zachować się o wiele gorzej.
Jednak właściwe pytanie brzmiało, czemu ta rozmowa nie pomogła? Przecież Harvey był święcie przekonany, że tak właśnie będzie. A nie było. Bo był zupełnie rozdarty pomiędzy dwoma, oddzielnymi faktami. Pierwszy był taki, że w tym wszystkim ogromną rolę odegrał ten chuj Tony. Bo gdyby pominąć go w tej całej historii, to prawdopodobnie tego dnia Harper zostałaby sama w ich mieszkaniu, a on wróciłby następnego dnia i wszystko mogłoby się ułożyć. Nie, wolał o tym tak nie myśleć. Gdybanie przecież nic nie wnosiło, więc był ten sukinkot Tony. Nie wątpił w to. Nie chciał znać jego wersji. Zresztą nigdy za nim nie przepadał. Zawsze tolerował, bo tak należało, ale miał do niego złe przeczucia. I nie pomylił się. Harvey zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jej przyjaciel namieszał jej w głowie. Ale z drugiej strony… jak ona mogła w to uwierzyć? Tak pewnie, że tego wieczora już ostatecznie przekreśliła wszystkie lata, które razem spędzili? Nie był w stanie tego pojęć. Przecież mieli sobie obiecać, że będą ze sobą na dobre i złe. Więc kiedy nastąpiło to złe i samo z siebie nie mijało, to nagle zwątpiła w nich. I tak rzucało nim od jednego do drugiego, aż ostatecznie złość ponownie w nim narastała, a on musiał w końcu pozwolić jej jakoś ujść z niego.
Harvey! Usłyszał to wołanie i nawet wiedział do kogo należał ten głos, jednak był zajęty. Bardzo mocno skupiony na tym powolnym przemieszczaniu się, ogarnięciu drogi swojej wspinaczki i kolejnych kroków. Zerknął na kolejny klocek i zaraz chwycił się go. Harvey! Nie był głuchy, nadal wszystko dobrze słyszał. - Nie przeszkadzaj mi - nie odpowiedział mu, jedynie wymruczał sobie niezadowolony pod nosem. Próbował skupić się uważnie, tym razem przenosząc swoją stopę wyżej. Podbił się na niej i cały przesunął w górę. Złapał stabilną pozycję, a wtedy znowu… Harvey! No jakby naprawdę tego nie słyszał, bo przecież o tej godzinie i tak prawie nikogo tutaj nie było, a na pewno nie innego Harvey’ego. Jednak już nie wytrzymał. Zaparł się na lewej nodze i z całej siły zacisnął lewą dłoń na klocku, po czym drugą ręką odepchnął się od ścianki, przez co obrócił się o ponad dziewięćdziesiąt stopni. Zaraz jego cała prawa strona zwisała w powietrzu, a on utrzymywał się tylko za pomocą jednej ręki i nogi.
- Kurwa, czego?! - odkrzyknął niezadowolony, a jego spojrzenie zatrzymało się na mężczyźni, który cały czas go wolał. Ktoś do ciebie. I nie wydurniaj się, złaź żeby założyć uprząż. Po tym mężczyzna powiedział jeszcze do Harper, że zaraz wróci, a teraz da im chwilę sam na sam, żeby sobie porozmawiali. Harvey już pewnie tego nie wyłapał, bo jego wzrok zawiesił się na blondynce. Krótką chwilę tylko tak zwisał i wpatrywał się w nią, przetwarzając to że ona była tam naprawdę. Lecz zaraz odwrócił się do niej plecami, złapał się kolejnego klocka i kontynuował swoją wspinaczkę w górę. Nie, nie miał zamiaru do niej schodzić.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
To nie tak miało wyjść - wracało do jej głowy przy każdym wspomnieniu o Spencerze oraz o ich ostatnim spotkaniu. I tym jeszcze wcześniejszym. Tych kilka słów, tak banalnych że bardziej się nie dało, nie zostawiało jej w spokoju. Nadal nie była w stanie zmienić swoich czynów z przeszłości, ale myśl o tym, że nie była też w stanie stanąć na wysokości zadania i dać mu wyjaśnić tego wszystkiego, z czego pewnie też chciał się przed nią oczyścić… ta myśl bezwzględnie potęgowała poczucie winy, które zżerało Pearson na nowo odkąd zdarzenia sprzed trzech lat odżyły niejako w teraźniejszości. Dotarło do niej bardzo wyraźnie, że Harvey nie poruszał z nią w tamtym czasie każdej rzeczy, która go trapiła, w tym też tej największej, to znaczy śmierci Toma. Samobójstwa Toma. A skoro na ich sobotnim spotkaniu chciał to zrobić, nie powinna była odmawiać.
Wydawało się jej, że Harvey przyjął sobie wcześniej wersję, w której ona zdradzała go z Tonym najpewniej od jakiegoś czasu, a już na pewno ten jeden raz był z jej strony jak najbardziej celowy. Nie widział, jak Harper pogrąża się w wątpliwościach co do jego uczuć od prawie pół roku przed tym, nie widział, że to jego zachowanie wobec niej ją ku temu pchało. I to nagłe poznanie zupełnie innej, jej perspektywy, musiało go mocno dotknąć, bo jednak trochę zmieniało obraz sytuacji – w żadnym razie nie zmazywało jej winy, ale przekreślało wszystko, w co brunet wierzył w tej sprawie. Skoro się do niej odezwał i pragnął to wyjaśniać… może poczuł się w jakimś stopniu współodpowiedzialny. Wiadomo, ostateczną tą fatalną decyzję podjęła ona, lecz nie zrobiła tego ot tak, jak jej wiatr zawiał, na popełnienie przez nią tego błędu składały się kolejne coraz gorsze miesiące. I te miesiące wyglądały jak wyglądały, ciężko powiedzieć, że przez niego, ale ciężko też powiedzieć, że nie miał swojego udziału w kreowaniu poczucia beznadziei, w które wpadała jego wówczas jeszcze narzeczona. Nic zatem dziwnego, że wobec nowej wiedzy chciał jej wyjaśnić, dlaczego zachowywał się tak a nie inaczej. A ona mu, do jasnej cholery, nie pozwoliła. Zasłaniając się tym, że wyciąganie tematu Toma na wierzch było poniżej pasa. Może poniekąd było, ale nie zmieniało to faktu, że wyjaśnienie tego wątku mogło być dla niego oczyszczające…
Zaliczyła kilka podejść pod studio tatuażu, w którym pracował. Spotkać się pod nim byłoby teoretycznie najprościej i przy okazji najbardziej neutralnie. Pisać do niego się bała, nie sądziła, że w ogóle by zareagował… wiedziała za to, że ją brak jego odzewu by zblokował, tak jak stało się to te ponad trzy lata temu. Pójście na nieumówione spotkanie wydawało się, paradoksalnie, pewniejsze. Więc poszła tam kilka razy, ale za żadnym na niego nie trafiła. Sama miała dość napięty grafik tygodnia i po tych paru próbach oraz zmarnowanym na nie czasie doszła do wniosku, że bezpieczniej będzie wybrać się tam, gdzie mówił konkretnie kiedy się pojawia. Lokalizacja o wiele mniej sprzyjająca, ale chociaż bardziej pewna.
Więc przyszła, mniej więcej mierząc tak, żeby jego planowany czas pobytu tutaj bardziej dobiegał końca niż się rozpoczynał, choć mogła źle to szacować. Ubrała się tak neutralnie jak tylko umiała, w duży ciemny sweter i zwykłe czarne spodnie do najbardziej odpowiednich na jeszcze trwającą zimę butów, to jest czarnych vansów. Nie chciała rzucać się w oczy, ale i tak czuła się jak jakiś ufoludek już na tej hali ze ściankami. Przeszła się między kilkoma osobami dopytując o Spencera, aż w końcu została przekierowana do jego trenera, opiekuna czy kogo tam, nieważne naprawdę. Zbliżając się do niego, zauważyła też powoli wspinającego się bruneta, jednak od tego momentu wzrok miała wbity w podłogę, a potem tylko przelotnie w twarz mężczyzny któremu tłumaczyła, że koniecznie musi porozmawiać z tym tam na górze. Kurwa, jak w jakimś przedszkolu. Później tylko stała ze spojrzeniem utkwionym w dole, lekko pochyloną głową i obejmującymi ją w pasie własnymi przedramionami, słuchając powtarzającego się bez odzewu jego imienia – dopóki tak ładnie nie zareagował. Mimo, że to nie ona do niego krzyczała, a on nie odkrzyknął do niej tak nieprzyjemnie, wzdrygnęła się na ten ton. Kiedy mężczyzna obok pokrótce wyjaśnił sytuację i odszedł, nawet nie drgnęła. Jedynie na chwilkę podniosła same oczy w górę… by obejrzeć ponownie plecy Hervey’ego. Zajebisty początek. Dalej będzie tylko lepiej, no japierdole, na pewno będzie.
- Harvey, możemy porozmawiać…? – zawołała do niego słabo, niesamowicie skrępowana tym, że on ewidentnie ją zignorował, a ona stała jak ta idiotka na dole i właśnie z tego dołu do niego wołała. Nawet nie chodziło o to, że wokół znajdowali się inni ludzie, bo w sumie było ich na tyle mało, że rozkładali się luźno po całym obiekcie i bezpośrednio tu przy niej nikt nie stał. Po prostu to... było w jakimś sensie uwłaczające. Ale zależało jej, pojawiła się tu i przecież nie miała zamiaru wycofać się tylko dlatego, że on miał zapewne taki stosunek, jak na sam koniec w parku. – Gdybyś zszedł, tu na dół, to… Proszę, zejdź. – Jej głos brzmiał żałośnie, ale dokładnie takie było też jej położenie, także nic dziwnego. A naprawdę miała nadzieję, że to on zgodzi się na jej prośbę, a nie ona będzie tam musiała do niego wchodzić. Trochę się bała takich rzeczy, a stresujące okoliczności nie stanowiły dobrego motywatora, aby mierzyć się ze swoimi strachami do pary ze Spencerem.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
W pierwszym odruchu jej pojawienie się tu wydawało się mu kompletnie bezsensu. Wcześniej sama nie była zbyt chętna, żeby rozmawiać, mimo iż to on wyszedł z tą propozycją, a blondynka mogła się na to zgodzić bądź nie. Wyszło tak, że sam musiał ją przez większość czasu namawiać, by zaczęła mówić. No ale później przecież pogadali, prawda? Chociaż może to nie do końca była rozmowa, tylko pierw jego monolog, potem jej i ponownie na końcu krótki jego. Jednak ostatecznie cel został osiągnięty, bo przecież wyjaśnili sobie te kwestie, które do tej pory pozostawały jedynie w sferze domysłów, więc… Kurwa, po co ona tu przyszła. Naprawdę nie miał ochoty w obecnym stanie chociażby patrzeć na nią, nie to że zachowywał się tak na złość czy próbował coś udowodnić. Ostatecznie przecież było już po wszystkim i każde z nich mogło pójść w swoją stronę, tak jak zrobili to trzy lata wcześniej, prawda?
Harvey był przepełniony gniewem, co dało się zauważyć od samego początku. Bo on był w brunecie od samego początku, jeszcze zanim w ogóle dowiedział się o tym, że ona tutaj przyszła. Oczywiście nie było to nic innego, jak reakcja obronna za którą chował się mężczyzna. Mimo iż nikt poza nim - i obecnie nią - nie miał pojęcia, co zaszło wtedy w parku. Jednak wystarczyło mu, że on miał świadomość jak… całkowicie pozwolił się powalić. Przecież był dużym i dorosłym facetem. Dostał kopniaka w tyłek nieraz od życia, więc powinien umieć stawiać czoła takim trudnym sytuacjom. Długo utrzymywał względny, nawet niewytłumaczalny spokój. A potem… było mu koszmarnie wstyd za to, jak w pewnym sensie obnażył się. I to jeszcze przed Harper. To było w tym wszystkim najgorsze. Dlatego też gdy pojawiła się ponownie to nie był nawet zainteresowany jakimikolwiek powodami, którą ją tu przywlokły. Uciekał przed nią. A bardziej przed tym jak okazało się, że on na nią reaguje, przy tym kompletnie nad tym nie panując.
- Przecież porozmawialiśmy - powiedział wcale nie tak od razu, bo jeszcze przez jakiś czas w zupełnej ciszy przemieszczał się coraz wyżej. Jednak nie mógł pozwolić jakoś łatwo się rozproszyć, bo jednak wspinał się bez żadnego zabezpieczenia. Mógł liczyć jedynie na swoje ręce i nogi. Oraz koncentrację, która nie była łatwa, gdy przypominał sobie że blondynka stała tam na dole. W pewnym momencie zaczął przemieszczać się trochę w bok. Ta ścianka wspinaczkowa była naprawdę mocno rozbudowana i zróżnicowana. Dotarł więc do takiego fragmentu, na którym można było sobie odpocząć. Kawałek platformy o szerokości maks 1x1 metra, pod niewielkim, rozwartym kątem w stosunku do płaszczyzny całej ściany. Przystanął na niej i trzymając się dłonią jednego z klocków i powoli odwrócił się do ścianki tyłem. Stojąc tak wcale łatwo nie utrzymywało się równowagi, więc powoli przykucnął, szeroko rozstawiając nogi na bok. Puścił się klocka, a w zamian za to rozpostartą dłonią oparł się na tej platformie, pomiędzy swoimi nogami. Wyglądał teraz trochę jak jakiś Spiderman. Szkoda tylko, ze nie miał takiego uroczego czerwonego wdzianka, tylko zwykłe, krótkie spodenki i długą koszulkę na ramiączka, oczywiście wszystko w różnorodnych odcieniach czerni. A to wszystko na wysokości jakiś 6-7 metrów.
- O czym chcesz jeszcze rozmawiać? Przecież wszystko sobie wyjaśniliśmy. Już chyba wszystko jest jasne - powiedział to tak bardzo chłodnym i obojętnym tonem, na który tylko był w stanie się zdobyć. Szczególnie w momencie, gdy wbijał w nią swoje wręcz zlodowaciałe spojrzenie. Liczył, że tym sposobem szybko pozbędzie się jej. Mieli tą szansę, której on nie dał im wtedy, te trzy lata wcześniej. Mogli wszystko przepracować i przedstawić swoje wersje wydarzeń. Raczej oboje to zrobili. Całościowo i tak okazało się, że było gorzej niż chujowo, więc… o czym tu jeszcze gadać?

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Im dłużej nie reagował na jej wołanie, tym robiło się jej bardziej niedobrze na żołądku. Wiedziała doskonale, że to może właśnie tak wyglądać. Nie bez powodu na sam koniec ich spotkania w parku rzucił w nią słowami to był beznadziejny pomysł. Jego własny pomysł, ten żeby sobie wyjaśnić wszelkie niedomówienia z przeszłości, okazał się w jego oczach beznadziejny. Co znaczyło mniej więcej tyle, że nie chciałby kontynuować, nawet gdyby pozostało coś jeszcze przez nich nieomówione – a przecież zostało. Tylko że… również nie bez powodu cały ten pomysł wyjaśniania się w nim urodził. Skądś musiał powstać. Gdyby to nie było dla niego ważne, to po tych pieprzonych trzech latach nie miałby takiej potrzeby, nieważne jakie nieznane mu wcześniej okoliczności nie zostałyby przez nią wspomniane po ich randce w ciemno. Więc była tam, czując się wprawdzie beznadziejnie, lecz przynajmniej miała poczucie słuszności tego, że teraz to ona wykonywała ten krok w jego stronę. Chciała dla niego jak najlepiej. Tylko niestety konfrontacja, zwłaszcza w obliczu takich emocji które kotłowały się obecnie w blondynce, zawsze okazywała się o wiele trudniejsza niż wszystko, co sobie człowiek wcześniej próbował wyobrazić i na co również mógł próbować się przygotować. A dopóki Harvey uparcie milczał, nie potrafiła ponownie się odezwać.
Gorzej, że kiedy już przełamał tą gęstą ciszę między nimi, wcale nie zrobiło się łatwiej. No bo co miała mu odpowiedzieć? Miał rację, przecież porozmawiali. Stała więc dalej bez słowa, drętwo jak kołek, jak jakaś upośledzona która nie przepracowała, że jego krótkie stwierdzenie rzucone w mało przyjemnym tonie ma ją odtrącić i skłonić do zostawienia go w spokoju.
Jakby kurwa po ostatnim razie nie zorientował się jeszcze, że dla niej to też było ciężkie.
A skoro było, to nie przychodziłaby do niego, aby go sobie z nudy podręczyć, jeżeli sama nadal to wszystko bardzo boleśnie przeżywała. Mogła się domyślać, że brunet w ten sposób próbuje się obronić przed ponownym rozgrzebaniem przykrych wspomnień oraz związanych z nimi uczuć. Ona też się tego bała, ale coś było jednak ważniejsze niż chwilowy nawrót silniejszego cierpienia (w każdym razie trochę naiwnie się łudziła, że w szerszej perspektywie będzie on jedynie chwilowy). Pragnęła spokoju. Dla siebie, a także, czy może teraz w pierwszej kolejności, dla Harvey’ego. Dopóki żyła z poczuciem, że on nadal może przeżywać tamte wydarzenia, nie było dla niej szans na szczere odpuszczenie sobie za swoje dawne przewinienie.
Widząc, że zbliżał się do tej jednej platformy, powoli pod nią przeszła, przy tym mocniej obejmując samą siebie, sięgając drobnymi dłońmi jeszcze dalej za swoje boki. Gdy już dotarła na miejsce, ponownie opuściła wzrok; dopiero na dźwięk jego zimnego głosu powoli uniosła głowę wraz ze spojrzeniem, które odnalazło jego sylwetkę, twarz. Z takiej odległości było to nieco łatwiejsze, nawet jeśli przez ten obecny układ wydawała się sobie tak cholernie mała i nic nieznacząca. Bo patrzył na nią z góry nie tylko w literalnym znaczeniu. - Nie, nie wszystko. Wiesz, że nie wszystko – rzuciła w jego stronę, trochę odważniej niż swoje poprzednie słowa, próbując znieść to jego mrożące z daleka spojrzenie, lecz zaraz nie wytrzymała. Spuściła z niego oczy, a po chwili tknęło ją, aby rozejrzeć się kontrolnie na boki. Już wcześniej widziała, że ludzi było raczej mało, bezpośrednio w pobliżu nikt się nie kręcił… ale niektórzy będący w zasięgu wzroku odwracali głowy w ich stronę. Raczej mało prawdopodobne, że ich nie słyszeli – ciężko powiedzieć czy konkretne słowa, w końcu w tle leciała jakaś tam muzyka, więc to nie tak że ich wypowiedzi dudniły echem po całej hali. Ale… jakoś nie wyobrażała sobie, że miałaby w ten sposób próbować wprost zacząć temat jego brata.
- Jak nie chcesz zejść na dół, to ja wejdę tam na górę. – Chciała, aby z jej tonu wybrzmiała determinacja, żeby stało się dla niego jasne, że nie zbędzie jej tak łatwo tymi odzywkami. Mogła też w teorii na niego poczekać, aż sobie skończy tą swoją wspinaczkę, oczywiście że mogła. Tylko coś jej podpowiadało, że nie jest to najlepszy pomysł. Że danie mu czasu nie jest najlepszym pomysłem. Czas oznaczał możliwości na przemyślenie, a przemyśleć mógł sobie chociażby jakiś sprytny sposób, aby jej jednak finalnie uniknąć... Tak właściwie, to ten sposób wcale nie musiałby być sprytny. Starczyłoby, że konsekwentnie by ją ignorował i po prostu wymijał. Przecież Harper nie byłaby w stanie zmusić go, aby się zatrzymał. Liczyła więc albo na jego dobrą wolę teraz… albo na przymus, gdyby rzeczywiście tam się jakoś wspięła. I chociaż ta druga opcja w tym momencie totalnie ją przerażała, była gotowa już zaraz zacząć rozglądać się za mężczyzną, który był tu wcześniej, żeby pomógł jej z tymi całymi szelkami i w ogóle był, na wypadek gdyby coś się stało.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Gdy udzieliła odpowiedzi na jego pytanie, które równie dobrze można było potraktować za retoryczne, to nie pozwolił żeby chociaż najmniejsza zmiana zaszła na jego twarzy. Pozostawał całkowicie niewzruszony, nawet kiedy ona już nawet na niego nie patrzyła. Jakby bardzo usilnie próbował udawać, że to co zasugerowała w żaden sposób na niego nie wpłynęło. Bo przecież domyślał się, o co jej chodziło. Nie porozmawiali wtedy na jeden temat, który on chciał poruszyć, bo Harper mu na to nie pozwoliła. I co się teraz niby zmieniło? Teraz to już nie był cios poniżej pasa? Kurwa, nadal był i to wymierzony wprost w niego, a on nie miał zamiaru więcej łamać się przy niej. Po prostu nie. - Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedział, udając niezorientowanego. Bezczelnie kłamał, a był w tym beznadziejny, więc nawet wtedy nie mógł na nią patrzeć, tylko skierował twarz gdzieś w bok, a wzrok zatrzymał na wspinającej się grupce młodych ludzi. Jeszcze gdyby miał czas na zbudowanie tego kłamstwa w swojej głowie, to może byłby w stanie przekazać to przekonywująco, ale tak na gorąco zazwyczaj można było z niego czytać jak z otwartej księgi. Na szczęście był świadomy tej swojej słabości i gdy odezwała się ponownie, to w jej słowach znalazł doskonałą ucieczkę dla siebie. Od niej. Od tego ciężkiego tematu. Od tej całej popieprzonej sytuacji. - Oboje dobrze wiemy, że nie wejdziesz na górę, bo się boisz - mówił to dalej tym kompletnie beznamiętnym głosem. Co prawda nie znał obecnej Harper, ale wątpił że coś takiego jak strach przed wysokością nagle jej zniknął. Może blondynka nigdy nie prezentowała jakiejś skrajnej fobii, ale na pewno to nie było coś, co sprawiało jej jakąś przyjemność. Tak więc wiedział, że to było tylko takie czcze gadanie. Tym samym szybko doszedł do wniosku, że przecież wcale nie musiał dalej z nią rozmawiać.
Jednak przy okazji tego jej małego, nieudanego szantażu przypomniało mu się coś, co spowodowało że krótko zaśmiał się pod nosem. Tak, dokładnie, zaśmiał się jakby chciał wykpić tą całą jej groźbę. - Aaa, jeszcze jedno. Okłamałaś mnie wtedy. Powiedziałaś, że poszłabyś ze mną na drugą randkę na ściankę… - mówił to już nawet nie obojętnym, ale słyszalnie prześmiewczym tonem. Jakby to teraz było najważniejsze w tym wszystkim, że nie poszłaby bo przecież się bała. Nie było, ale przecież Harvey miał etap, w którym chciał rozmawiać o tym co ważne. A skoro już tutaj była, to przynajmniej mógł jej wyrzucić ten nic nie wnoszący fakt. Odepchnął się od platformy, dłonią którą przez ten cały czas podpierał się, szybko wstając na wyprostowane nogi. Zrobił to trochę za prędko przez co musiał złapać równowagę i pochwycić się jednego z klocków, ale zaraz ponownie stał już stabilnie. Nie skończył jeszcze mówić. A jego wyraz twarzy nie był obojętny, bo właśnie uśmiechnął się skrajnie sztucznie i bezczelnie. Uniósł dłoń do góry, trącił kciukiem czubek nosa, opuścił ją bezwiednie wzdłuż swojego ciała i swój niewzruszony wzrok wbił w blondynkę. - Wiesz, jeżeli mogę ci coś szczerze doradzić, szczególnie jako twój były. To z doświadczenia polecam być na randkach uczciwym, bo prędzej czy później wszystkie kłamstwa i tak wychodzą na jaw - skończył mówić, po czym ponownie obrócił się do niej tyłem i zaraz kontynuował swoją wspinaczkę, zostawiając ją z tymi słowami kompletnie samą. Jakby na to spojrzeć z jednej strony, to nawet chciał dla niej dobrze, dając jej tą radę życiową, dzięki której może jej kolejna randka okaże się bardziej udana.
W końcu przyszedł się wspinać z jakiegoś powodu. I chociaż wcześniej zaliczył już trzy ścianki z instruktorem, to na sam koniec lubił robić to bez żadnego wspomagania. Jednak zazwyczaj wtedy też nie przesadzał z wysokością, bo w końcu należało jeszcze zejść. Te kilka metrów nad ziemią, to była jeszcze bezpieczna wysokość. Lecz Harvey był uparty, szedł wyżej i wyżej. Koncentrując się tylko na tym, za który klocek chwycić w następnej kolejności i gdzie ustawić stopę. Tym sposobem pokonywał kolejne metry, jednak wcale nie zmierzał na sam koniec. W końcu ta ścianka miała w najwyższych miejscach 16 metrów wysokości, co odpowiadało wysokości pięciopiętrowego budynku mieszkalnego. Upadek z tej wysokości mógłby już okazać się tragiczny w skutkach. Na szczęście była inna droga. Gdzieś na poziomie 11-12 metrów przy ściance znajdował się mostek, który umożliwiał zmianę trasy. Spencer powoli przesunął się w jego stronę, a parę chwil później już stał wyprostowany na nim. Jego wzrok kontrolnie powędrował w dół, gdzie napotkał dalej stojącą tam blondynkę. Fantastycznie. Nadal nie chciał rozmawiać, nie był jeszcze na to gotowy i było bardziej niż pewne, że będzie zachowywać się tak jak przed chwilą. To nawet nie miało sensu. Zresztą nadal nie czuł się wyładowany, a przecież po to przychodził na ściankę wspinaczkową. Opowiadał jej o tym wtedy na randce w ciemno. By odreagować. Nie czuł, żeby cokolwiek z niego jeszcze zeszło, więc musiał kombinować dalej.
Harvey zrobił kilka kroków do przodu i wylądował na czymś, co imitowało sztuczną skałę wystającą ze ściany. Wyprostował się, oparł dłonie na biodrach i zaczął się rozglądać i zastanawiać. Z niej miał trzy możliwe drogi. Pierwszą, mógł się wrócić i zejść tą samą, po której wszedł na górę. Drugą, mógł skorzystać z tej, która znajdowała się tuż obok, jednak ta należała do jednej z najłatwiejszych. Trzecią, mógł zejść jedną z cięższych ścianek wspinaczkowych, która była pod sporym skosem, a klocki były ustawione w dosyć sporych odstępach. Chciał wybrać tą ostatnią opcję, tylko tutaj pojawił się pewien problem, gdyż nie miał do niej bezpośredniego dostępu. A mianowicie pierw musiałby dostać się na drugą sztuczną skałę. Normalnie nie stanowiło to żadnego problemu, bo pomiędzy skałami znajdowała się napięta linka, po której można było spróbować przejść po pozapinaniu wszystkich zabezpieczeń. Jeżeli się nie udawało, to w ostateczności po prostu leciało się trochę w dół, a instruktor przeciągał wspinającego na drugą stronę. Tylko, że Harvey nie miał ze sobą tego całego zestawu. Podszedł do krawędzi i zaczął oceniać odległość pomiędzy tymi dwoma miejscami. Na oko były to trzy metry, może trochę mniej, może trochę więcej. Wcale nie tak dużo. Obejrzał się za siebie, by zobaczyć ile miałby pola rozbiegowego i zaczął to rozważać. Pokręcił się trochę w tą i z powrotem, ponownie rozważając inne możliwości, a potem już wszystkie za i przeciw. Nie był w stanie sobie przypomnieć, ile skakał w dal jeszcze w liceum. Chociaż tutaj musiałby wybić się jeszcze bardziej w górę, bo na jego niekorzyść działała grawitacja. Niestety żadna inna opcja go nie satysfakcjonowała i nie zdawało się, że spełni wymaganą przez niego funkcje. Tak więc, zatrzymał się na skraju, przykucnął dwa razy, wyprostował się, przechylił jeszcze głowę mocno na boki, by strzelić z karku, po czym po prostu zaczął biec i skoczył…
Prawie udało mu się. Poczuł grunt pod swoimi stopami, jednak jego całe ciało za bardzo odchyliło się do tyłu, przez co zaraz noga ześlizgnęła mu się z brzegu. I już mógł spaść i skończyć na dole z pogruchotanymi kośćmi, ale na szczęście instynkt przetrwania zadziałał, dzięki czemu zaparł się rękoma na skale, niestety cała reszta zwisała sobie w powietrzu. Nogi próbowały odnaleźć jakąś płaszczyznę, ale działały zbyt chaotycznie, a on cały zapierał się w sobie, żeby utrzymać się o sile własnych rąk. Głupi ma szczęście. Jego polegało na tym, że ta powierzchnia naprawdę dobrze imitowała skałę, była cała chropowata. Więc gdy w końcu zaparł się na niej nogą, to zaraz udało mu się to samo zrobić z kolejną, a potem tylko powoli przesunąć każdą z nich trochę wyżej, odbić się, podciągnąć i wdrapać się na górę. Od razu odwrócił się na plecy, oddychając głęboko i niemiarowo. Trwało to chwilę, jak musiał się uspokoić, ale ostatecznie uśmiechnął się zadowolony z samego siebie. Punkt odreagowanie chyba można było uznać za odhaczony. W końcu podniósł się i podszedł do ścianki, czując jeszcze jak mocno serce mu wali, a adrenalina go nakręca. Ponownie skierował swój wzrok w dół, ale za bardzo nie skupiał się na niczym. - Schodzę - powiedział, trudno powiedzieć czy do niej, czy do samego siebie. I jak powiedział tak uczynił, chociaż taki nabuzowany i przekonany o tym, że to co najgorsze było za nim stracił swój spokój i kontrolę. Prawdopodobnie zgubiło go to, że poczuł jakąś niewyobrażalną moc, jakby był jakimś pieprzonym królem życia i mógł wszystko, przez co chciał zejść za szybko. Co niestety skończyło się tym, że w końcu noga mu się powinęła, a Spencer tym razem nie wykazał się takim dobrym refleksem i ułamek sekundy później uderzył plecami w materac ułożony pod ścianką. Na szczęście większość drogi zdążył już przejść, więc nie był to upadek ze sporej wysokości. Chociaż i tak podczas niego dało się usłyszeć ten nieprzyjemny dźwięk świadczący o tym, że prawdopodobnie coś już nie znajdowało się na swoim miejscu. Oczywiście zamroczyło go, bo jednak zarył też tą swoją głupią łepetyną. Nie był nawet świadom tego, że na kilkanaście sekund zupełnie go odcięło. Lecz zaraz już krzywił się, co świadczyło o tym że kontaktował i coś go bolało. - Czemu tu nie ma dmuchańcy jak w wesołym miasteczku - wymruczał coś pod nosem, nie próbując się nawet przekręcać na jeden czy drugi bok, bo jeszcze nawet dobrze nie czuł skąd docierał ten ból. Ale bolało, a raczej napierdalało jak skurczybyk. Mimo to humor go nie opuszczał, bo nie był to jego ani pierwszy ani zapewne ostatni upadek podczas wspinaczki.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Usłyszała blef w jego głosie, choć może nie była to kwestia samego jego brzmienia. Musiał wiedzieć, o co jej chodzi - ale zamiast wykłócać się o to, że się wymigiwał, Harper zacisnęła mocniej palce na swoim ciele, odruchowo też zmarszczyła brwi i zagryzła zęby na wnętrzu policzka, coraz głębszymi oddechami walcząc nieudolnie o opanowanie napływającej… paniki? Chyba tak, bo zaczęło ją ogarniać stopniowo coraz większe zwątpienie. Możliwe, że okropnie się pomyliła w ocenie jego prawdopodobnego stanu. Widziała tylko czubek własnego nosa i dopowiedziała sobie, że jeżeli ona to cały czas tak strasznie przeżywa, to jego na pewno też to męczy - skoro ich ostatnie spotkanie przebiegło jak przebiegło i zakończyło się jak się zakończyło. A teraz… możliwe, że wychodziła na skończoną idiotkę nachodzącą swojego byłego po to, żeby wyjaśniać z nim sprawy, które jednak już wcale nie mają dla niego takiej wartości, jaką w swojej głowie przypisywała im w jego imieniu.
Chyba że… Sama przecież ostatnio początkowo bardzo go odpychała, wymigując się przed rozmową, na którą – nie da się ukryć – przyszła z własnej, nieprzymuszonej woli. Mógłby działać podobnie... Może. Kto go wie. Pearson stanowczo go nie wiedziała.
Kiedy kończył mówić, odważyła się ponownie podnieść na niego wzrok… i pożałowała. Kiedyś (zawsze) tak bardzo kochała jego uśmiech, ale ten teraz był wręcz bolesny w odbiorze, biła od niego ta złośliwa sztuczność. - Bo poszłabym - wymknęło jej się odruchowo w odpowiedzi na kąśliwą uwagę, chociaż to ani nie było aktualne, ani nie interesowało go tak na serio. Po prostu jej coś wytknął, żeby wbić jej szpilkę – i wbił, nieważne, że samą tą głupotą w nią nie trafił; trafił może niecelowo, ale czymś innym. Szybko zagryzła zęby na dolnej wardze żeby zamknąć sobie buzię, jednocześnie przy tym z powrotem pochyliła głowę jak jakieś skarcone dziecko. Powiedziała wtedy, że poszłaby nawet na ściankę… bo z tamtym Spenerem tak dobrze jej się rozmawiało, czuła się przy nim tak swobodnie - że wydawało się jej, że z nim dałaby sobie radę z takim wspinaniem. On rozładowałby jej napięcie jakimś żartem, pewnie trochę by ją wspomógł, zapewnił że będzie okej. Starczyłoby do przełamania się. Na pewno nie wspinałaby się tak sprawnie jak on, raczej nie porywałaby się na najwyższe i najtrudniejsze ścianki ani te dziwne elementy łączące, ale była wtedy przekonana, że w jego towarzystwie i tak mogłaby się dobrze bawić w takich okolicznościach. Tylko że to musiałaby być jakaś alternatywna rzeczywistość, w której nie byli swoimi byłymi narzeczonymi, a ona nie zdradziła go. Wtedy to wyjście mogłoby być miłe i przede wszystkim możliwe. Stop, wystarczy.
Na jego złotą radę nie zareagowała. Chyba już nie zakładała, że jego nieprzyjemne odzywki są jedynie próbą bronienia się przed dopuszczeniem do siebie jakichś przykrych emocji, że to kpienie z niej miało jakoś zagłuszyć głębsze myśli i odczucia. Nie, nie zakładała już tego, bo też była człowiekiem, a jego słowa padające w tym prześmiewczym tonie zwyczajnie bolały – więc ona teraz na gorąco też odruchowo się broniła zamiast rozkładać wszystko na czynniki pierwsze i próbować dojść, co stało za jego postawą. Wcześniej poczyniła pewne założenia co do tego, jak brunet może się czuć, ale te założenia wobec jego zachowania trochę się rozmyły. Nie wiedziała, nie mogła mieć pewności. Tak naprawdę obecnie wcale go nie znała. Znała go dawno temu i może jakieś części jego z wtedy pozostały, pokazywały się w pewnych momentach, ale nie dało się nie zauważyć, że to był Harvey Spencer, którego nie widziała od ponad trzech lat. Nie miała pojęcia, jak wyglądało jego życie przez ten czas, który bezpowrotnie minął.
Może gdyby uczciwie spojrzała na siebie, zobaczyłaby że sama wiele się nie zmieniła, nie wewnątrz. Owszem, teraz było w niej mnóstwo cierpienia i zwyczajnego nieszczęścia, a to przez co przeszła odbiło się bardzo negatywnie na jej reakcjach obronnych. I co dość ważne, te reakcje obronne stanowiły ogromną część wszystkich jej reakcji ogólnie… Tylko no, jakie było prawdopodobieństwo, że Harvey teraz się broni, a nie naprawdę pragnie uciąć temat i odepchnąć ją, bo najnormalniej w świecie nie jest zainteresowany już wyjaśnianiem czegokolwiek?
Odcięła się. Nie umiała znaleźć jednoznacznej odpowiedzi i odbijała się między możliwymi wyjaśnieniami, bijąc się ze sobą, czy powinna sobie stąd pójść. Nie zaproponowała mu spotkania na które on przyszedł - ona naszła go tam, gdzie wiedziała że pewnie będzie. Wymusiła to zobaczenie, zatem nie mogła go zmuszać jeszcze do rozmowy. Skoro już drugi raz pokazywał jej plecy… Jak zwykle nie potrafiła nic zrobić, a obecnie nawet się nie zorientowała, że może faktycznie cokolwiek powinna, bo chociaż Harvey poruszał się po tej ściance z wprawą, to jednak był wysoko bez żadnych zabezpieczeń. Tak przyćmiły ją jej własne rozterki, że jakoś tego do końca nie zarejestrowała. Ocknęła się dopiero, kątem oka wyłapując bardziej znaczący ruch – jego wejście na mostek. Powoli przekręciła się, żeby podążać za jego następnymi posunięciami, czemu towarzyszyło rosnące niezrozumienie malujące się na jej buzi.
Całkowicie nieświadoma procesów, jakie zachodziły w jego głowie, totalnie nie spodziewała się tego skoku. Niby chwilę przed się do niego przymierzał, ale no jakoś nie zakładała takiego zrywu z jego strony. Momentalnie skoczyło jej ciśnienie, już na sam ten brawurowy ruch. A zaraz… kurwa. Wszystko jakby stanęło, zamarło, tylko on dyndał na tej skale, ona zaś straciła chyba częściowo władanie nad swoim ciałem – drgnęła, chcąc ruszyć się z miejsca (nieważne, że nie była w stanie zrobić dosłownie niczego, przecież nawet by go nie złapała gdyby zaczął spadać), lecz utknęła w bolesnym zamrożeniu. Jedynie głos mógł się z niej wydobyć i zrobił to, jakoś trochę tak poza nią. – Co ty robisz?! – krzyknęła na niego jak jakaś wariatka, chociaż na upomnienia było już stanowczo za późno, odpowiedzi raczej nie spodziewała się dostać, a samo pytanie nie było w stanie mu pomóc. Całe szczęście brunet szybko sobie poradził, bo ją ogarnęła taka gwałtowna, obezwładniająca fala gorąca, zrobiło jej się słabo i za nic nie umiała się poruszyć, z czym poczuła się nie tylko maksymalnie żałośnie, ale też kompletnie bezużytecznie. Zaraz – chyba wcale nie tak prędko, ale aktualnie czas mijał jej w bardzo dziwny sposób – usłyszała to jego schodzę, po którym może powinna odczuć ulgę, lecz teraz była już bardzo świadoma, że nie miał na sobie nic, co jakkolwiek zabezpieczałoby go przed twardym upadkiem z wysokości. - Tylko już się nie wygłupiaj – ciężko powiedzieć, czy jęknęła to od początku świadoma swojej bezradności, czy jednak plan był taki, aby wzbudzić respekt, ale zwyczajnie nie wyszło.
Zorientowała się, że wstrzymywała oddech, a że potrzebowała na czymś teraz się skupić, to właśnie na głębokich wdechach i wydechach. No i na obserwowaniu jego powolnej wędrówki w dół, choć z jakiegoś powodu doznawała czegoś na kształt totalnego odrealnienia gdy tak patrzyła na jego plecy, śledziła każde następne posunięcie. Jakby kontrola, którą sprawował jej wzrok, mogła go jakkolwiek ochraniać przed niewłaściwym ruchem…
Niewłaściwy ruch. Też naiwnie myślała, że już po najgorszym, ale najgorsze właśnie się zadziało.
Nie było miejsca na myślenie. Z jej piersi niekontrolowanie wyrwało się jego imię, niesamowicie głośno i rozdzierająco, a chwilę po tym jak wylądował, ona już była na klęczkach u jego boku, nerwowo wczepiając dłonie w jego ramię. Jej jasne ślepia już zaszły łzami, a ona przez tych kilkanaście sekund zdążyła niezliczoną ilość razy wypowiedzieć proszę otwórz oczy, możliwe że część mamrocząc tylko w myślach, przy tym zupełnie nieświadomie zaciskając palce mocniej i mocniej na wytatuowanej ręce. Aż w końcu się odezwał, a ją wtedy nagle trafiło. - Kurwa, Harvey, po cholerę to wszystko robiłeś?! Postradałeś zmysły? To było niebezpieczne, ty idioto! – Była zła, naprawdę zła. Miała ochotę się na niego jeszcze dalej wydzierać, nawet wstrząsnąć nim porządnie (wiedziała, że byłoby to niemądre, jako że mógł sobie coś połamać - może to ją powstrzymało), bo co on sobie niby wyobrażał przy tym wszystkim? A ona tak strasznie się o niego w tym momencie bała... że potem z tego potrząsania nie wiadomo kiedy przeszłaby do silnego uścisku, bo jednak nic mu się nie stało (a w każdym razie nic w porównaniu z najbardziej tragicznym scenariuszem, na jaki mógł spisać sam siebie - w tym zestawieniu nawet złamanie kości było nie taką znaczącą głupotą). Tylko że chuj jej teraz do niego (więc jednak to ją powstrzymało). Nawet ten zryw emocji i krótki opieprz, który mu zafundowała, były powyżej jej... zakresu kompetencji. Więc zamiast dalej skupiać się na nim, przeniosła swoje przepełnione pretensją spojrzenie na instruktora – w sumie nie zarejestrowała nawet, kiedy pojawił się obok, ale dziwne żeby jej przerażony krzyk go nie przyciągnął. - Wy mu tu pozwalacie na coś takiego?! Ja pierdole, to jest przecież niepoważne! – warknęła na niego z takim rozgoryczeniem, że mężczyzna w pierwszym odruchu nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Zresztą, ona wcale nie czekała na odpowiedź, musiała z siebie tylko jakoś wyrzucić to napięcie, które w niej urosło. Jednak po tym i tak niewielkim wybuchu złączyła ze sobą mocno wargi, chwilkę odczekując wzięła przez nos kilka głębszych oddechów i wróciła spojrzeniem do wykrzywionej twarzy Spencera. Nie mogła urządzać tu jakichś histerii. Musiała się ogarnąć.
- Ciebie pojebało równo… – burknęła bardziej do siebie pod nosem, mimo że słowa teoretycznie kierowała do niego. Jednak zaraz złość na jej twarzy i w oczach zaczęła ustępować po prostu głębokiemu przejęciu. – Co cię boli? – zapytała już łagodnym tonem, dopiero teraz zaczynając odczuwać, jak jej ciało drga w emocjach. Z opóźnieniem docierało do niej, że tak naprawdę mogła być świadkiem bardzo tragicznego wypadku, i byłby to wypadek Harvey’ego. Z tego całego szoku nawet nie zauważyła, że już kapały jej z podbródka łzy. Płaczem reagowała… właściwie na większość przejmujących ją rzeczy, a to co się właśnie wydarzyło… Japierdole, tyle w temacie.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Gdy był jeszcze tam na górze, to nie to że jakoś celowo ją ignorował, to robił na samym początku. Jednak już na tamtych wysokościach nie mógł pozwolić sobie na najmniejszą dezorientacje. Jej obecność w tym miejscu wcale nie pomagała, ale też w tamtych warunkach nie mogła go za bardzo rozproszyć, jeżeli tylko odciął się od dobiegających od niej słów. Z kolei gdy już leżał na dole, to zwyczajnie został przytłumiony przez ból, który owładnął jego ciałem. Tak więc, Harper mogła sobie gadać czy nawet krzyczeć, ale on pozostawał gdzieś poza tym. Wszystko oczywiście słyszał, ale w pierwszym odruchu jeszcze nie dopuszczał do siebie. Gdy przy blondynce pojawił się instruktor, to poczuł się nieco zaskoczony jej reakcją, ale szybko zrozumiał, że musiała nie wiedzieć na jakich zasadach to funkcjonowało, więc jako pracownik tego miejsca szybko musiał ją wyjaśnić. - Harvey podpisał oświadczenie, że bez zabezpieczeń wspina się na własną odpowiedzialność. Jeżeli nie zagraża innym, to nie możemy mu tego zabronić. Jedynie pouczyć że dla jego dobra byłoby lepiej, jakby z nich korzystał - odpowiedział bardzo poważnie i profesjonalnie. Na samym początku sam zwrócił mu uwagę, żeby nie wygłupiał się i wrócił po zabezpieczenia. Taka uwaga w jakiejkolwiek formie musiała paść z jego strony, ale potem nawet nie wracał. Bo wiedział, że Spencer potrzebuje czasu sam na sam ze ścianką. - Nic się nie stało - wymruczał, słysząc tą całą formułkę. Znał zasady, sam, dobrowolnie podpisał się pod nimi. Dla Harper to wszystko mogło być szokiem, ale żadnego z panów nie dziwiło. Instruktor nawet nie przykucnął, tylko stał dalej i pobieżnie przejechał wzrokiem po brunecie. - Czy możesz… - zaczął mówić, ale Spencer od razu mu przerwał. - Mogę ruszać rękami i nogami - odpowiedział, wiedząc dokładnie jakie pytanie usłyszy jako pierwsze. - Jesteś w stanie określić, co cię boli? - zadał kolejne. - Kostka. Albo bardziej stopa - mówił logicznie, chociaż dalej się krzywił i nawet nie otwierał oczu. - Odczuwasz jakiś ból głowy albo jest ci niedobrze? Potrzebujesz wezwania pogotowia? Albo pomóż ci wstać? - kontynuował instruktor, musiał zadać te wszystkie pytania, zorientować się czy będzie potrzebna pomoc medyczna i czy czasem nie doszło do wstrząsu mózgu. Chociaż zazwyczaj słyszał dokładnie te same odpowiedzi. - Błagam, David, jakie pogotowie… i spokojnie, nie będę wymiotować, ale jeszcze sobie trochę poleżę. Jest w porządku - zapewnił go Spencer, po czym usłyszał jeszcze tylko, żeby w razie czego go wołali i odszedł. Wtedy Harvey zaczął się uspokajać, a jego wyraz twarzy rozluźnił się. Otworzył też oczy, ale zaraz został oślepiony przez mocne, jasne lampy. Powoli podniósł się na swoich przedramionach i skierował wzrok na stopę. Zaczął nią poruszać, by zarejestrować jaki dokładnie ruch powoduje największy ból. Po czym dopiero zaczęło docierać do niego to, co Harper powiedziała przed jego rozmową z instruktorem. I w ogóle to, że ona przez ten cały czas tutaj była…
Trzeba wyjaśnić w jakich emocjach w tym momencie był Harvey. Wtedy po ich randce w ciemno był wściekły na nią i nawet tego nie ukrywał, wyżywając się na niej bez ograniczeń. Podczas ich spotkania w parku był mocno przybity i przejęty, a końcowo już kompletnie załamany tym wszystkim, co usłyszał. Jego gniew już nie był tak mocno skierowany na nią samą, tylko na to wszystko co doprowadziło do tamtej popieprzonej sytuacji. I stał się jego reakcją obronną na pojawiający się w nim ból. Natomiast ten wkurw, który wypełniał go przez kolejne dni, łącznie z tym obecnym, był skierowany przeciw niemu samemu. Bo był wściekły sam na siebie, że okazał się taki słaby wobec tematu ich rozstania i niej samej. Jego wcześniejsze ignorujące ją zachowanie i te odzywki miały na celu ją odtrącić, ale nie dlatego że był zły na nią, tylko na siebie. Przynajmniej w tym momencie najbardziej odczuwał gniew skierowany do samego siebie. Dlatego też potrzebował go jakoś z siebie wyrzucić, zniwelować, pozbyć się go. I w jakimś stopniu udało mu się, bo schodził na dół już o wiele spokojniejszy… tylko że teraz w jego głowie zaczęły niemal echem odbijać się jej słowa, które na pewno nie były wypowiadane w niedobrych intencjach. Bardziej stwierdzała jakiś fakt, ale brzmiało to tak, jakby jego zachowanie było tak wysoce niepoprawne. Jakby nie dało się tego wytłumaczyć, a przecież nie zwariował, tylko przeżywał. A miał co przeżywać, zresztą przecież ona wcale nie była lepsza. Więc mimo iż tak nie było, to odczytał jej słowa jak jakiś atak w jego kierunku. Ściągnął brwi, odwrócił twarz w jej stronę, celowo przejechał wzrokiem po jej dłoniach, szyi, na końcu docierając do jej twarzy. - A ciebie nie pojebało? - zapytał niemal oskarżycielsko, wcale nie oczekując odpowiedzi. W tym momencie rozchodziło mu się o tatuaże. Może powinien być ostatnią osobą, która zwraca na to uwagę, ale w ten sposób odnosił się do jej podejścia w tej kwestii, które miała wcześniej. Nie była jakąś przeciwniczką, ale to ona pohamowała go mówiąc już wystarczy Harvey. Raczej nie spodziewał się zobaczyć tej samej dziewczyny z wydziaranymi dłońmi i szyją. A jednak w niej przez ten czas też musiało wiele się zmienić. Oboje wyszli z tego mocno poturbowani i widocznie każde z nich znalazło sobie różne sposoby na radzenie sobie z trudnymi emocjami. Jednym z jego sposobów była ta cholerna wspinaczka.
Był gotów już się bronić, odpierać jej ataki, chociaż zachowywała się normalnie, pozwalając sobie na normalne, troskliwe odruchy. Niestety do niego dotarło to dopiero w momencie, gdy jego wzrok utknął na jej buzi. Wtedy wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak to musiało wyglądać z boku. Wtedy zazwyczaj był sam i nikt za bardzo nawet nie zwracał na niego uwagi. David był już totalnie przyzwyczajony do jego samowolnych wędrówek i upadków. Albo wspinał się z kumplem, który uwielbiał ten sam rodzaj adrenaliny i też przywykł do takich wypadków. Jednak dla Harper, to musiał być szok. O czym świadczyła jej emocjonalna postawa i te łzy, które właśnie spływały po jej twarzy, mimo iż nie miała najmniejszego powodu, by w ogóle przejmować się nim. Jej reakcja nie była przemyślana, tylko ludzka, jak ta jego która nastąpiła w odpowiedzi. - Ej… nie… nic się nie stało, naprawdę - odpowiedział niemal czułym głosem, a jego ręka mimowolnie uniosła się do góry. Palce delikatnie pochwyciły jej podbródek, tak że kciuk był na jednym policzku, a palec wskazujący na drugim. Zaraz przeciągnął nim po jej skórze, wycierając jej łzy. Trwało to dosłownie ułamek sekundy, a potem jego dłoń już opuszczała się w dół i nagle zawiesiła się w powietrzu, a oczy widocznie rozszerzyły się, bo dotarło do niego co zrobił. Chociaż w samym tym geście nie było nic niewłaściwego, tylko raczej w ich przypadku to było cholernie nie na miejscu. Mimo iż nadal pozostawało tym zwyczajnym, ludzkim odruchem, to nawet on mógł zajebiście zaboleć...

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Harvey podpisał oświadczenie... Aha. No kurwa, fajnie.
Po tych pierwszych wyjaśniających sytuację słowach mężczyzny jej wzrok stał się jakiś nieobecny. Wcześniej na moment go uniosła, skoro pracownik obiektu zaczął jej jednak odpowiadać, lecz skoro jego odpowiedź niosła za sobą taki a nie inny sens, poniekąd straciła nią zainteresowanie. Oczywiście słuchała dalej, nie ignorowała tego wytłumaczenia ani ich późniejszej wymiany pytanie-odpowiedź nawet, jeśli sprawiała takie wrażenie. Po prostu przy tym intensywnie myślała.
Cała ta scena wypadała tak... rutynowo. Kontrolne pytania brzmiały bardzo neutralnie, obojętnie wręcz. A przecież tu mogłoby chodzić o czyjeś zdrowie lub w najgorszym przypadku o życie. No dobrze, wcale nie takie przypadkowe czyjeś, oczywiście że wszystko to ruszało ją tak cholernie mocno tylko dlatego, że chodziło konkretnie o jej Harvey'ego.
Dotarło do niej, że to nie było jednorazowe. Mówił jej przecież, że regularnie chodzi na tą ściankę, i że robi to, bo potrzebuje się wyładować. Podpisał to pieprzone oświadczenie i łaził na wysokościach bez zabezpieczeń, bawiąc się w ryzyko dla jakiejś formy ulżenia sobie w czymkolwiek potrzebował. Przerażało ją to, mimo że nie powinno jej w ogóle interesować, co on robi ze swoim życiem i na jakie potencjalne niebezpieczeństwo je wystawia... bo Harper właśnie tak to postrzegała - ciężko byłoby widzieć jej to inaczej po całym tym zajściu, którego była naocznym świadkiem. Tylko właśnie, po tym co zobaczyła, jak bardzo zepsuta musiałaby być, aby się nie przejmować? Owszem, była zepsuta, ale na innych płaszczyznach – na tej natomiast okazywała się nad wyraz ludzka i z tego powodu niebawem już prawie się rozklejała z emocji, z odmienioną przez troskę twarzą pytając, co go bolało – choć podczas tej rozmowy z instruktorem powiedział, co, więc może jednak rzeczywiście się odcięła.
Patrzyła się na niego już nie bez koncentracji w spojrzeniu, stąd też nie umknęło jej, w jaki sposób przejechał wzrokiem po miejscach na jej skórze, które były pokryte wytatuowanymi wzorami. W tym momencie nie zasłaniała się żadną barierą obronną i już samo to ją zabolało oraz wykręciło jej nieprzyjemnie żołądek, co dopiero więc to nieprzyjemnie rzucone pytanie, w reakcji na które już całkowicie zmroziło ją na chwilę.
A czy ją pojebało? Z pewnością tak, ale nie miała zamiaru potwierdzać tego na głos. W opóźnionej odpowiedzi ściągnęła tylko brwi i mięśnie mimiczne wokół ust, przez co jej wargi zacisnęły się ze sobą, co w parze z mocniejszym zagryzieniem szczęk miało powstrzymać ją przed jakąkolwiek słowną odpowiedzią. Widziała to w jego oczach, było jasne o co mu chodziło. Tym bardziej nie spodziewała się, że jego wrogie nastawienie mogłoby się choćby osłabić, a co dopiero zmienić…
To, że wyraz jego twarzy stał się zupełnie inny, co prawda widziała bardzo dobrze, przecież patrzyła prosto na nią, lecz jakoś nie od razu przetworzyła, co to mogło oznaczać – w końcu nastawiła się już na jego szorstkość i niechęć. Zanim zdążyła się zorientować, co brunet miał zamiar zrobić, było za późno. Pod wpływem jego gestu od razu dosłownie zamarła, nawet nieświadomie wstrzymała oddech kiedy jego palce dotykały skóry na jej twarzy, zaś zapłakany wzrok krzyżował się z tym jego. Jej buzia pozostawała napięta po tamtym przepełnionym pretensją pytaniu, lecz coś w niej złagodniało, jakby te kotłujące się w niej emocje mogły nagle zacząć się wyciszać. Jedna wydłużona chwila, podczas której nie liczyło się kompletnie nic poza tym, co miało miejsce. Żadna przeszłość, żadna przyszłość, jedynie ta trwająca teraźniejszość. Ulotna, jak jego kojący dotyk. Zaraz wpatrywała się w jego zawieszoną w przestrzeni pomiędzy nimi dłoń, ale zamiast znów się zwieszać, Harper właśnie się ocknęła. Przelotnie zerknęła na rozszerzające się w czymś na kształt przestrachu ciemne oczy swoimi co najmniej speszonymi. - Mam nadzieję, że naprawdę nic... - mruknęła, następnie spuszczając spojrzenie na swoje ręce, a widok zlewających się jej tatuaży na nich z tatuażami bruneta od razu ją uderzył. Szybko puściła jego ramię, za które wcześniej w tym pierwszym odruchu mocno złapała i trzymała do tej pory, odwróciła też głowę do boku i obie uwolnione dłonie podniosła do swojej twarzy, teraz samodzielnie wycierając z niej łzy. Nie miało to większego sensu, bo one jeszcze przez kilka chwil miały wypływać z kącików, jako że Pearson pozostawała (czy raczej powróciła do bycia, przecież na moment nie była) pod wpływem silnych emocji. I to już nie tylko tych związanych z jego upadkiem, którego była świadkiem. Doszły też nowe, wywołane przez pozornie niewinny kontakt będący wyrazem... nieprzemyślanej troski? Brunet też musiał być jeszcze w jakimś szoku, inaczej nie wyciągnąłby w jej stronę ręki, o tym była przekonana.
Powoli się przekręciła, tak że jej pupa wylądowała na materacu obok Spencera, oczywiście w odpowiednim dystansie, zaś kolana, na których opierała się wcześniej, teraz podciągnęła w górę i pod swoją klatkę piersiową. Siedziała przy nim, ale w tej pozycji w jakiś sposób trochę się przed nim zasłaniała. Pochylając się do przodu, objęła się pod udami, tym samym kuląc się w swojej całej postawie. Wzrok, dla niej już rozmyty, utkwiła w bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą. - Posiedzę tutaj z tobą, na wypadek gdybyś... poczuł się gorzej. Nie musimy rozmawiać jak nie chcesz, to chyba jednak był beznadziejny pomysł. Przepraszam.. - Zabrzmiała, jakby uciekała od tej sytuacji sprzed kilkudziesięciu sekund, która w ich przypadku była stanowczo nie na miejscu. Zabrzmiała, jakby ogarnęło ją całkowite zrezygnowanie co do tego, po co w ogóle pojawiała się na tej cholernej hali. Zabrzmiała, jakby nie chciała odpuszczać, ale jednocześnie nie widziała, czego niby miała się trzymać. Owszem, przyszła tutaj, żeby odkręcić swój błąd z ostatniego spotkania. Żeby poprosić bruneta, aby opowiedział jej o Tomie, co w jej postrzeganiu (po przemyśleniach, wtedy na gorąco nie była taka mądra) miało pozwolić mu zrzucić z siebie resztki ciężaru winy za rozpad ich związku. Uwolnić go. Dać spokój. Jednak jeśli Harvey (również zapewne po przemyśleniach) uznał, że naprawdę nie chce się tym z nią dzielić, wcale nie miał zamiaru do niej zejść żeby podejmować z nią ten temat... to przecież nie powinna tego na nim wymuszać, wykorzystując okropny obrót wydarzeń i to, że w jego wyniku poniekąd był chwilowo unieruchomiony. Zresztą, do mówienia nie mogłaby go zmusić tak czy siak, nie chciała więc naciskać. Wystarczająco pokazała, że zależało jej na poruszeniu kwestii jego brata. Pojawiła się tu intencjonalnie, zaplanowała to na podstawie informacji, które posiadała. Zakomunikowała to werbalnie, prosząc go o zejście aby mogli porozmawiać o tym z należytą delikatnością, czyli na pewno nie podczas przekrzykiwania się z odległości kilku metrów. No i nie odeszła, mimo że odtrącił jej prośbę... i w ogóle ją.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Wykonał ten gest odruchowo, w taki sposób w jaki zareagowałby wobec kogokolwiek u kogo wywołałby łzy swoim nieprzemyślanym zachowaniem. Bo przecież w tym momencie one nie były jego celem. Gdy był na górze czy na ściance, to nie myślał o tym, żeby po raz kolejny jej jakoś przywalić. Robił coś, co pomagało mu walczyć z jego własnymi demonami. Ona była tylko przypadkowym uczestnikiem tych wydarzeń. Miała prawo w ten sposób zareagować, bo nawet gdyby pozostawał jej zupełnie obcy, to można przestraszyć się widząc takie zajście. Więc przez ten krótki moment ona nie była Harper, tylko zwykłą, roztrzęsioną dziewczyną, którą przez swój brak odpowiedzialności zwyczajnie przestraszył. A on nie był Harvey’m, tylko przejętym i zatroskanym jej reakcją chłopakiem. Chociaż w tym wszystkim pozostawał całkowicie sobą, bo przecież taki był naprawdę. Zazwyczaj wobec innych, nawet obcych mu osób. Niestety bądź stety szybko przypomniał sobie jaka była obowiązująca rzeczywistość. Jego wyraz twarzy z łagodnego stał się widocznie pochmurny. W tym momencie nie był zły na nią, nawet nie na samego siebie, że tak postąpił, bo przecież za tym gestem nie kryły się żadne niewłaściwe intencje. Raczej poczuł jakiś zawód wobec obowiązującej rzeczywistości, bo jak bardzo ona musiała być zjebana, by pożałował jednego z najbardziej ludzkich odruchów? Poziom popierdolenia tej sytuacji stanowczo go przytłoczył.
Harvey musiał odetchnąć i złapać na nowo dystans do tych okoliczności. Dlatego ponownie wylądował całkowicie na plecach, a ręce opadły wzdłuż jego tułowia. Skupił się na swoim oddechu i tym, żeby nie pozwolić wypełnić się gniewem skierowanym na samego siebie, bo spodziewał się że ponowne wejście na ściankę w celu odreagowania nie było już dzisiaj możliwe. W końcu uniósł dłonie, by położyć je na swojej twarzy i mocno do niej przycisnąć, jakby próbując jakoś ocucić się z lekkiego amoku, w który nieświadomie wpadł. Słyszalnie westchnął, po czym wyrzucił bardziej do samego siebie, chociaż musiała to usłyszeć. - Było o wiele prościej, kiedy udawałem że nie istniejesz - powiedział cicho. Bo tak właśnie zwalczył ten cały problem, chociaż mówił że go „przepracował”, jednak nie do końca. Pogodził się z końcem ich związku, z tym że ich przyszłość już nie była możliwa i dotarł do tego, że powinien wziąć się w garść i zacząć żyć dalej. Ale jeżeli chodziło o nią samą, jako o Harper Pearson, to udawał że temat nie istniał. Z rodzicami poruszył ta kwestię tylko raz, po czym stanowczo zaznaczył, że nie życzy sobie jakichkolwiek wspominek o niej w swojej obecności. Tak samo wśród znajomych. Odciął się od niej całej, udając że po prostu jej nie ma. Niestety okazywało się, że była nadal. I to nie gdzieś tam w świecie, tylko tuż obok niego. A on zupełnie nie potrafił odnaleźć się w tej rzeczywistości, w której ona ponownie istniała…
Po dłuższej ciszy zamaszyście poderwał się do góry do pozycji półsiedzącej. Podciągnął też kolana do góry, jednak większość ciężaru, opierając na tej zdrowej nodze. Wcale nie chciał wstać, tylko raczej zmierzyć się z tym, po co przyszła tutaj blondynka, więc wypadało żeby był obok niej. Nie musiał, ona też nie musiała. Ale skoro już zaczęli, to lepiej byłoby jeżeli omówiliby sprawę do końca. Chociaż wiedział, że przebrnąć przez ten temat będzie mu ciężko, ale może dzięki temu będą w stanie ostatecznie zamknąć ten kawałek ich życia? Głupek, był zupełnie nieświadomy tego, że ich wspólna historia wcale nie skończyła się tamtego poranka. Harvey był na tyle spokojny, że byłby w stanie z opanowaniem i bez większych emocji zacząć o wszystkim opowiadać, tylko jeszcze jedna sprawa została do wyjaśnienia. - Nie chciałaś o tym rozmawiać. Rozumiem, że to wydawało się ci zbyt ciężkie. Wtedy sam o niczym nie wspominałem, bo nie chciałem jeszcze ciebie tym wszystkim obciążać, więc… czemu zmieniłaś zdanie? - zapytał zupełnie neutralnie, opierając swoje łokcie na kolanach i łącząc ze sobą dłonie, a po chwili przekręcając twarz w jej stronę. Miał nieco ściągnięte brwi i jak na tą sytuację możliwe jak najbardziej neutralny wyraz twarzy, na który było go stać. Nie po to, żeby pokazać jakąś swoją apatię wobec niej, tylko raczej ogólną rezygnację, która kompletnie go ogarnęła.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Obstawiała, że teraz brunet całkowicie się na nią zamknie i już niczego nie powie, dlatego pozwoliła sobie powoli odpływać, starając się przy tym także wyciszyć - ponieważ właśnie tego potrzebowała w tej chwili i w tych okolicznościach najbardziej. Zaskoczył ją, choć wcale nie przyjemnie. Po tych jego słowach, niby nie wyrzuconych wprost do niej, ale jednak będących ewidentnie o jej osobie, nie umiała pozostać dłużej taka wyłączona. Kierowana siłą odruchu przekrzywiła głowę, zwracając tym samym na niego swoje chyba jeszcze nie do końca rozumiejące spojrzenie. Omiotła nim ogół jego sylwetki, bo twarz miał ukrytą w dłoniach, a ten obrazek sugerował jej, że Harvey... przeżywał. I wtedy w pełni trafił ją sens tego, co powiedział. Jeszcze dłuższą chwilę wpatrywała się w niego, znieruchomiała przez ciężko nawet powiedzieć jakie emocje, jednak na tyle silne, że kompletnie ją przytłoczyły. Zaraz już tylko powoli przystawiła sobie jedną rękę do czoła i, odwracając buzię znów przed siebie, zamknęła powieki, po czym opuściła na nie palce, dociskając się do nich jakby chciała w ten sposób powstrzymać narastający w niej, w teorii nie fizyczny acz fizycznie odczuwalny ból.
Jak okropnym trzeba być człowiekiem, aby osoba, która była ci kiedyś najbliższa na świecie, mówiła że byłoby jej łatwiej, gdybyś nie istniał w jej świecie?
Może Spencer nie użył dokładnie tych samych słów, lecz przekaz w jej odczuciu był identyczny – i cholernie przybijający. Nie zareagowała na nie, nawet nie wiedziała jak mogłaby zareagować… zresztą to nie było zachęcenie do rozmowy, raczej stwierdzenie czegoś, co po prostu miała usłyszeć.
Więc nie odzywała się. I wcale nie chciała tego robić, ale gdy tak milczała przez jakiś czas, jej głowa sama z siebie zaczęła wracać do wspomnień z ich randki w ciemno, najprawdopodobniej przywołanych za sprawą tego przelotnego dotyku na buzi. Jakby w tym wszystkim, co się działo, brakowało jej dobijających ją elementów, także jej popieprzony umysł wziął na dokładkę to, co działo się między nimi kiedy jeszcze oboje nie mieli świadomości, kim jest ta druga osoba. Wbrew jej woli rozpamiętywał, jak szybko nawiązali wtedy nić porozumienia, mimo totalnie utrudniającego wszystko wstępu w jej wykonaniu, i jak później zbliżyli się do siebie – przy czym to otarcie łez wcale nie było czymś wielkim…
Wzdrygnęła się na jego gwałtowną zmianę pozycji i, znów całkowicie machinalnie, zwróciła buzię w jego stronę, opuszczając dłoń i wbijając w niego zdezorientowane spojrzenie. Kiedy się odezwał, nie odrywała od niego zaczerwienionych ślepiów, jednak jak już pytanie wybrzmiało, nie potrafiła dłużej utrzymać wzroku choćby w okolicy jego oczu. Ostatecznie opuściła twarz, a to swojego rodzaju zmartwienie, które się na nią wkradło, było widoczne tylko przez chwilę, zanim jasne włosy nie przesłoniły widoku.
Gdyby aktualne okoliczności bardziej przypominały te spod baru lub nawet z parku, brunet najpewniej usłyszałby od niej, że właśnie ona była dla niego tą osobą, której powinien był mówić o wszystkim, co go męczyło, bez patrzenia na to jako na obarczanie jej. I na pewno wyrzuciłaby mu to w sposób tak przepełniony bólem i pretensją… że może oboje zapomnieliby w tym momencie, że ona w tamtym czasie też nie mówiła mu o wszystkim, nie chcąc go obciążać. Lecz obecnie mimo wszystko myślała bardziej trzeźwo i walczyła o utrzymanie kontroli nad emocjami każącymi jej zareagować w taki sposób – zdawała sobie sprawę, że to byłaby z jej strony hipokryzja. Wobec tego przemilczała ten pierwszy komentarz który pojawił się w jej głowie i po prostu skupiła się na temacie tak rzeczowo, jak była w stanie. - Ja wtedy… To nie tak że nie chciałam o tym rozmawiać, tylko… - Okej, podejście pierwsze nie wyszło, jednak zebranie myśli i ubranie ich w słowa okazywało się wcale nie takie proste. Niby pojawiła się tutaj, wiedząc że chce wrócić do wątku wcześniej dość brutalnie przez siebie odrzuconego, ale jakoś nie wpadła na to, że Harvey zechce poznać przyczynę jej zmiany nastawienia. To znaczy… wcale nie takiej zmiany, przecież jej reakcja wtedy nie do końca pokrywała się z tym, co siedziało w niej głęboko i co byłoby szczere. Ona pokazała mu takie nastawienie, jakie zaplanowała. Takie, na jakie sama siebie musiała nastawić. Westchnęła ciężko, a potem niepewnie spróbowała znowu. - Pomyślałam, że jak będę wobec ciebie…zimną sukąmocno nieprzyjemna, to tobie będzie łatwiej. W sensie w całej tej sytuacji. Bo wydawało mi się, że ty może… – Urwała, orientując się że to, co chciała powiedzieć, nie brzmiało dobrze i też raczej oddawało jej perspektywę w bardzo dziwnym wykrzywieniu. Potrząsnęła lekko głową, odganiając od siebie słowa idące w tym odruchowym kierunku, by następnie jeszcze słabiej zakończyć swoją myśl w oderwaniu od tego miejsca, w którym zrobiła przerwę. - Wydawało mi się po prostu, że uproszczę ci odcięcie się od tego wszystkiego. - Powoli uniosła wzrok, ale od razu kierowała go z dala od bruneta. Mimo to, nawet patrząc na jej twarz jedynie od boku, dało się zobaczyć, że jeszcze nie skończyła i waha się nad kontynuacją. Na zmianę przygryzała i rozchylała wargi, lecz w końcu zacisnęła je mocno ze sobą, wzięła głębszy oddech przez nos i jednak zebrała się na tyle, aby ponownie się odezwać. - Tylko ta moja postawa chyba wcale ci w niczym nie pomagała, ja później i tak pękłam, a jeszcze później na te wyjaśnienia było już za późno. I to nie tak miało wyjść. A ja w tym wszystkim chciałabym, żebyś zwyczajnie… mógł zaznać spokoju. – Przy wypowiadaniu ostatniego zdania ostrożnie zwróciła oczy w jego kierunku, czując, że powinna na niego patrzeć, mówiąc coś takiego. Nie sądziła, że mógł zrozumieć jak ona sobie to wszystko wymyśliła, zwłaszcza po takim uproszczonym wyjaśnieniu. Jednak nawet jeśli nie był w stanie wywnioskować sobie szczegółowego procesu myślowego, jaki u niej zaszedł, to przynajmniej usłyszał w miarę konkretną odpowiedź na pytanie, które zadał.
Zdawała sobie sprawę, że tak właściwie… to chciała go okłamać. To znaczy sama nie patrzyła na to w taki sposób, kiedy cały ten pomysł rodził się w jej głowie. W końcu nie robiła nic na swoją korzyść, wręcz przeciwnie, miała zamiar przedstawić mu siebie jaką tą złą, mając nadzieję, że w ogólnym rozrachunku zrobi tym dla niego coś dobrego. Może gdyby nie ugięła się pod naporem emocji i utrzymała swoją sztuczną postawę, faktycznie udałoby się jej go w pewnym sensie uwolnić od tego wszystkiego. Było to na pewno bardzo egoistyczne postrzeganie, ale wydawało się jej, że Harvey nie bez powodu po tych trzech latach mógł to jeszcze przeżywać, jak miało to miejsce pod barem. I tym powodem chyba była ona, w końcu to jej zdrada zakończyła ich związek, czego on kompletnie się po niej nie spodziewał. Bo wcześniej przecież starała się dla niego być zawsze najlepszą wersją siebie, starała się też na nic nie skarżyć aby nie dokładać mu zmartwień, kiedy on nie podnosił się po śmierci Toma. Więc tym swoim lekkomyślnym posunięciem, które wyszło jak wyszło, musiała zapewnić mu poważny dysonans poznawczy – między kochającą go, dobrą dziewczyną, a kompletnie pozbawioną uczuć i skrupułów, dwulicową szmatą. Ostatecznie, po zdradzie nie mogła już nigdy znów uchodzić za tą pierwszą wersję, więc wymyśliła sobie, że zachowywanie się, jakby od zawsze była tą drugą… no, jakoś uprości to wszystko. Chciała dobrze - wyszło jak zwykle, czyli beznadziejnie.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Harvey przyglądał się jej do chwili, aż zaczęła mówić. Potem odwrócił twarz i zacząć wpatrywać się w ściankę wspinaczkową, nie zmieniając swojej dotychczasowej pozycji. Był na tyle zrezygnowany, że nawet nie reagował kiedy przestał rozumieć jej słowa. Nie to, żeby jej nie słuchał, wręcz przeciwnie. Świadczył o tym jego widocznie zamyślony wyraz twarzy. Próbował jakoś logicznie to sobie poukładać, ale w jego postrzeganiu tej całej sytuacji, to po prostu nie brzmiało sensownie. Bo jakby… chciała dla niego lepiej, więc dlatego odtrącała jego próby wyjaśnienia tematu, skoro po to właśnie spotkali się? Jakaś strasznie pokręcona logika. Jednak nie czepiał się tylko słuchał dalej, licząc że w kolejnych słowach pojawi się jakieś wyjaśnienie. W końcu dobrnęła do tego, co miało być jej celem - jego spokój. No tak, Spencer wyszedł z tego całego spotkania jako prawdziwa oaza spokoju. Doznał jakiegoś oświecenia, wszystko mu się wyklarowało, odpuścił sam sobie grzechy i już mógł żyć normalnie. No kurde, nie. Zupełnie to nie było tak. Niestety emocje cały czas w nim buzowały, chociaż teraz pozostawały uśpione, po tym jak dowalił sobie na tej ściance. Lecz na pewno był daleko od prawdziwego poczucia spokoju.
Wrócił myślami do jej początkowych słów i ponownie odwrócił twarz w jej stronę. Patrzenie na nią - nawet taką kompletnie odmienioną - nie było łatwe. Zresztą dobrze wiedział, że dla niej to też było zajebiście trudne. To nie tak, że tego nie dostrzegał. Tym swoim komentarzem o jej tatuażach, właśnie to zasugerował. Spencer miał świadomość, że ostatecznie ona też musiała to przeżyć. Gdyby było inaczej to nie reagowałaby płaczem na ich każdym spotkaniu. Tylko właśnie ten element nie zgadzał się z tym, jak potrafiła być chłodna i opryskliwa. Lecz teraz powoli wszystko zaczynało się rozjaśniać. Tylko, że Harvey musiał ją uświadomić, że jej działanie było zupełnie bezsensu. Ponownie przeniósł swój wzrok na blondynkę. Rzucenie czegoś takiego w eter byłoby o wiele łatwiejsze, ale nie chciał tego tak powiedzieć. Chciał pokazać, że był pewien wypowiadanych przez siebie słów. - Harper... Zdradziłaś mnie. Sam skutecznie odciąłem się od ciebie. Nie musisz mi w tym pomagać. - Nie zabrzmiało to wcale chłodno, jakby próbował pokazać jej jakąś swoją wyższość. Tylko tak prosto i szczerze, bo przecież taka była prawda. Ten fakt zabolał go wystarczająco, by mógł w jakimś sensie odciąć się od tego wszystkiego. Wiadomo, że było łatwiej kiedy jej nie było. A teraz była i poznał nowe fakty, ale nadal to ona go zdradziła. Nieważne jakby to próbować tłumaczyć, to zupełnie go zniszczyło, więc naprawdę Harper nie musiała działać teraz w imię jakiegoś większego dobra. Przynajmniej na ten moment, tak myślał bo to wytłumaczenie działało przez cały czas i wydawało mu się, że ono nadal będzie dla niego wystarczające. Wydawało mu się. - W ogóle, dlaczego miałabyś się tak zachowywać? Dlaczego miałoby ci zależeć na moim spokoju? - zapytał, po czym wrócił spojrzeniem przed siebie. Tego jeszcze nie był w stanie pojąć. Bo przecież z tych wszystkich jej wyjaśnień wynikało, że on w dużej mierze przyczynił się do zamieszania w jej głowie. Nie był w tamtym czasie idealnym chłopakiem, którego ona bezczelnie zdradziła. Więc, co interesował ją jego spokój?
Jednak to był temat poboczny, a główny był zupełnie inny i chyba jednak o wiele bardziej znaczący. Harvey nie wiedział zupełnie jak miałby to zacząć, dlatego też w pewnym momencie odwrócił twarz w bok i zaczął przyglądać się jakiejś grupce ludzi. Ocknął się dopiero, gdy zobaczył jak David idzie w ich stronę, ale wtedy tylko pokiwał przecząco głową. Kompletnie nie był im na tamten moment jeszcze potrzebny. Spencer wrócił do poprzedniej pozycji, głośno wypuścił powietrze z płuc i zaczął mówić. - Wszyscy zastanawiali się, dlaczego Tom to zrobił… Miał pierdolonego pecha w życiu, ale przecież zawsze chodził taki uśmiechnięty i żartował sobie ze wszystkiego, więc to było tak totalnie nielogiczne, że wydawało się wręcz surrealistyczne. Więc w końcu ja sam też zacząłem zastanawiać się nad tym i przypominać sobie to, co wydarzyło się wcześniej. A wtedy zrozumiałem, że… mogłem temu zapobiec - ostatnie zdanie wypowiedział już łamiącym się głosem, chociaż wyraz jego twarzy pozostawał zupełnie niezmienny. Jakby jakoś odcinał się od tego, co zaczął mówić. Jednak jeszcze nie tak totalnie, bo w tym momencie zrobił tą znaczącą pauzę, bo… dawał jej jeszcze możliwość wycofania się z tej rozmowy. Niejako tymi słowami nakreślił jaka była waga jego przewinienia i chciał, żeby na tym etapie miała szansę podjęcia decyzji. Nie zerkał na nią, by nie wpływać na nią w żaden sposób. Udawał o wiele silniejszego niż był w rzeczywistości, by nie robiła tego z jakiegoś poczucia żalu. Więc, wybór należał do Harper.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Harper... Zdradziłaś mnie.
Nie mógł powiedzieć czegoś bardziej oczywistego, a jednocześnie tak zaskakującego i bolesnego. Nawet jeśli te słowa padły w spokojnym tonie, to uderzyły w nią z taką siłą, że momentalnie opuściła nagle wypełniony nową porcją żalu wzrok i zagryzła mocno swoją dolną wargę - w żaden prowokujący sposób, najpierw zassała ją do środka buzi by następnie przygwoździć ją tam zębami. Tym ruchem próbowała powstrzymać drganie podbródka, co było równoznaczne ze zwalczaniem reakcji w postaci ponownego rozpłakania się, bo tym razem na cichych łzach z pewnością by się nie skończyło. Zacisnęła szczęki jeszcze trochę mocniej, żeby szybciej doprowadzić się do porządku i być w stanie odpowiedzieć – chociaż może nie musiała tego robić, jednak czuła że powinna, przynajmniej w odniesieniu do tej drugiej części, w końcu to dotyczyło motywacji jej postępowania, które miała mu wyjaśnić. Gdy więc uznała, że da radę zabrać głos, rozluźniła twarz i zaraz spróbowała. - Wiem, że skutecznie się odciąłeś. Na pewno ode mnie. Ale po tym, jak się odezwałeś żeby sobie wyjaśnić… – Nie potrafiła dokończyć, emocje sprzed chwili zaczęły powracać i potrzebowała kilku oddechów, aby się im nie poddać.
Nie chciała wprost mówić, jak to sobie wyobraziła, że on po tych trzech latach jednak nie przepracował całej tamtej sytuacji na tyle, by teraz wracanie do niej mogło go nie ruszać, a przynajmniej nie w takim stopniu jak po randkach w ciemno. Bo w jej mniemaniu, gdyby w pełni zostawił tamte wydarzenia za sobą, to nie interesowałaby go jej perspektywa, której wtedy nie poznał ani nawet nie domyślał się jej… Całościowo było to dla niej trochę niezrozumiałe z racji tego, że wyjaśnianie wszystkiego, co działo się te ponad trzy lata temu, i tak nie miało… nie mogło niczego zmienić - co Harvey zresztą sam zaznaczył i się tego trzymał. Harper uważała zresztą podobnie. Niemniej całość była też na tyle zawiła i zwyczajnie porąbana, że mimo to widziała możliwość, w której jego nadal to dotykało. Ją… nawet nie, że tylko dotykało, ją to niszczyło dzień za dniem, choć od dawna odbywało się to w tak niewielkim stopniu, że mogła udawać, że tego nie widzi, a nawet w to wierzyć. Cóż, czar prysł przy zobaczeniu Spencera na żywo.
- Uznałam, że łatwiej byłoby ci wrócić do udawania, że nie istnieję, gdybyś miał styczność tylko z tą moją nieprzyjemną wersją – wyjaśniła po przerwie, jeszcze słabiej niż w tym pierwszym podejściu. Rzecz jasna podczas obmyślania, jak powinna się wobec niego zachowywać, nie wiedziała że Harvey konkretnie w ten sposób podszedł do tego, co kiedyś między nimi było, czy bardziej do niej. Niemniej dość naturalnie przyszło jej wyobrażanie sobie, że skoro uciął ich kontakt tak definitywnie i nie odszedł od swojej decyzji, to po prostu nie chciał do tego jakkolwiek wracać. Oczywiście jej myślenie zakładało jakiś stopień uwikłania bruneta w ich wspólną przeszłość – bez tego nie musiałaby nic kreować, bo nie miałaby poczucia, że jakkolwiek to na niego wpłynie... no ale to uwikłanie samo się dopowiedziało po jego takiej a nie innej reakcji na nią, gdy zobaczył jej twarz pod pubem.
Pytanie za sto punktów – dlaczego Harper miałoby zależeć na spokoju Harvey’ego? Przecież to przez niego przez prawie pół roku czuła się stopniowo coraz mniej wartościowa jako jego dziewczyna, narzeczona, partnerka. Cierpiała razem z nim, tylko każde z nich miało do tego inny powód. Jego powodem była śmierć brata, jej – poczucie, że niezależnie od jej starań ich związek się rozpada, staje się jakby pusty, a oni sobie coraz bardziej obcy, mimo że mieszkali razem, zachowywali się niby cały czas względnie tak samo. Mogłaby się tym zasłonić i umniejszyć swoją winę do tego stopnia, aby chociaż nie czuć się w obowiązku łagodzenia jakiegoś jego poczucia winy czy jakichkolwiek myśli, które pojawiły się w nim po poznaniu jej części historii. Więc, dlaczego zależało jej na tym jego spokoju? - Bo jestem ci to winna - odpowiedziała słabo, nadal nie patrząc w jego stronę, bo teraz to ją najzwyczajniej w świecie przerastało. Miała nadzieję, że brunet już odpuści ten temat i nie zapyta o powody, dla których tak uważała. Była to kwestia szczególnie dla niej niewygodna, bo i też nie do końca dla niej samej jasna. Czy mogło chodzić o jakieś jeszcze obecne w niej uczucia względem niego? Niewykluczone - chociaż ona też próbowała potem jak tylko mogła udawać, że Harvey nie istniał, to przecież te trzy lata temu nie przestała go kochać. To znaczy na pewno ciężko byłoby nazwać miłością to, co odczuwała aktualnie w jego obecności, lecz jakby nie patrzeć, kiedyś był dla niej najważniejszy na świecie i to nie on z niej zrezygnował, jak ostatecznie się okazało. Miała więc tę świadomość, że to ona go zraniła i to ona ich przekreśliła, mimo że żadne z nich tak naprawdę tego nie chciało. Jego odcięcie się po tej zdradzie, choć nie mogła go najpierw przeżyć, z czasem przyjęła za zrozumiałe i oczywiste, że było koniecznością. Przecież nie zasługiwała, żeby jej wybaczyć coś takiego.
Podjęcie przez niego kwestii, która stanowiła właściwy powód jej przyjścia w to miejsce, przyjęła z ulgą – która trwała dosłownie sekundę, bo Harper zaraz sobie uzmysłowiła, że ta kwestia… jest jeszcze cięższa niż to, co działo się między nimi. To znaczy nie, żeby umniejszać ogromowi ich cierpienia, ale jakby nie patrzeć, oboje chociaż żyli. Może ich życie, to wspólne które z taką radością planowali, roztrzaskało się na milion małych kawałków nie do poskładania, jednak każdemu z nich zostało jeszcze to własne. A Tom swoje całkowicie stracił… Nie, sam je sobie odebrał, co wydawało się w tym wszystkim jeszcze gorsze.
Słuchała jego wypowiedzi absolutnie się nie ruszając, jakby bała się że nawet najmniejsze drgnięcie z jej strony może za bardzo przypomnieć mu o jej obecności tutaj oraz o tym, że wcześniej przecież nie był skory do rozmowy z nią. Kiedy jednak przerwał, po kilku chwilach zorientowała się, że to prawdopodobnie nie tylko przez załamywanie się słów, które chciał opanować. Odebrała tą pauzę jako niewypowiedziane szukanie potwierdzenia, czy na pewno miał kontynuować. Zerknęła na niego, tylko przelotnie, bojąc się że jeśli zatrzyma na nim spojrzenie i będzie oglądać go w takim stanie, jak opowiada jej o tym wszystkim, może nie skupić się na tym wystarczająco, bo jej głowę zajmie zwalczanie chęci wspierającego przytulenia czy choćby tylko dotknięcia jego ręki. Po tym odruchowym otarciu łez, którego Harvey dopuścił się, wiedziała że jakikolwiek kontakt fizyczny, nawet wobec czegoś takiego, nie wchodził w grę. Dlatego odezwała się nieśmiało dopiero, jak już z powrotem opuściła wzrok. - Dlaczego uważasz… że mogłeś temu zapobiec? – Jej głos był cichy, łagodny, pytanie wypowiedziane bardzo ostrożnie. Chciała, żeby kontynuował, ale nie spodobało się jej to ostatnie zdanie, które wypowiedział – potraktowała je w pierwszym odruchu jako gdybanie niż faktyczne wnioskowanie, choć brunet nawet dobrze nie zaczął opowiadać, a co za tym idzie, Harper nie mogła mieć pojęcia, co oznaczało to enigmatyczne zrozumiałem, że mogłem temu zapobiec. Bo z jednej strony mogło chodzić o realne, zauważalne sygnały, które wysyłał jego brat, a zostały one przeoczone bądź zignorowane. Ale równie dobrze mogło chodzić o jakiś scenariusz, który był kompletnie nierealny, niemożliwy do wprowadzenia w życie, skoro po Tomie nie było widać, że potrzebuje pomocy, wsparcia, czegokolwiek.
Instynktownie wykazywała wobec niego troskę i jeśli miałoby się okazać, że Harvey dopowiedział sobie coś niestworzonego, na podstawie czego zaczął obarczać się winą za samobójstwo brata, to chciała go bronić przed nim samym. Nawet, jeśli była to żałośnie naiwna chęć, biorąc pod uwagę że nie potrafiła mu pomóc cztery lata temu, a po tych czterech latach on jeszcze mówił coś takiego.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Uważnie wysłuchał jej odpowiedzi na swoje pytania, jednak chyba niewystarczająco ogarniał i łączył fakty, żeby jej zachowanie zyskało dla niego nagle jakiś sens. Ta pierwsza część mogła w pewnym stopniu wydawać się logiczna. Bo gdy Harper zachowywała się w taki nieprzyjemny sposób, to na pewno o wiele łatwiej było pozbyć się jej ponownie z głowy. Lecz przecież jego działanie na tamten moment miało na celu wyjaśnienie wszystkich, niejasnych okoliczności. Skoro był w stanie udawać przez tak długi czas, to teraz chyba też nie powinien mieć z tym problemu. Hm. Chyba. Trudno powiedzieć. Nie miał kiedy zastanowić się nad tym w tym kontekście. W ogóle nie myślał o swoich „bieżących” uczuciach/odczuciach co do jej osoby, bo był za bardzo uwikłany w ich niewyjaśnioną przeszłość. Druga część jej wypowiedzi była dla niego jeszcze większą zagadką. Pewnie dlatego na chwilę ściągnął brwi i widocznie zaczął się nad nią zastanawiać. Bo co to miało znaczyć, że była mu to winna. Przecież według jej wersji wydarzeń nie doprowadziła do tej zdrady w sposób celowy i zamierzony. Jasne, ostatecznie to ona zdradziła. Nieważne, jakie były jej intencje i zamiary. Jego bolało to równie mocno, jakby zrobiła to w sposób w pełni świadomy. A może nawet i mocniej… bo gdyby umyślnie go zdradzała, to oznaczałoby że stała się taką osobą, z którą i tak nie chciałby mieć do czynienia. Lecz ostatecznie wyszło na to, że jej zachowanie było skutkiem ogromnego nieporozumienia i utraty wiary w jego uczucia. Ta ostatnia część powodowała największy ból, bo to oznaczało, że… ich miłość nie była na tyle silna, by przetrwać tą próbę. A Harvey na tamtym etapie swojego życia był taki naiwny, że był w stanie poświęcić dosłownie wszystko w imię ich miłości. Bo ona była dla niego bardziej pewna, niż to że kolejnego poranka ponownie wstanie słońce. Jednak końcowo to były jego beznadziejne założenia, za które on musiał zapłacić swoim cierpieniem. I ostatecznie nie rolą Harper było próbowanie zapewniania mu jakiegokolwiek spokoju, lecz już nawet nie próbował tego drążyć. Harper przyszła, żeby poznać jedną, konkretną opowieść i dać mu szansę na wytłumaczenie w pełni zachowania, które wtedy wydawało się jej takie absurdalne i bolesne. Tak więc, Harvey musiał ogarnąć się i przejść do rzeczy.
Po tamtej tragedii wszyscy próbowali przypomnieć sobie, co działo się niewiele wcześniej. I akurat co do tego nie mieli wątpliwości. W niedzielę cała rodzina miała pojawić się na obiedzie u państwa Spencerów. Nie była to żadna wyjątkowa okazja, zwyczajnie oni naprawdę lubili spędzać czas w swoim towarzystwie. Na tym obiedzie oczywiście pojawili się także Harvey i Harper. Natomiast nie zjawił się Tom. Nie było to nic niepokojącego, bo mimo iż zazwyczaj przyjeżdżał na umówione spotkania, to zdarzyło mu się także na nie nie przyjść. Jednak wtedy raczej informował matkę w okolicy południa, w ostateczności wieczorem, że akurat coś ważnego mu wypadło. Był dorosły, miał swoje życie, to było kompletnie zrozumiałe. Dlatego, gdy tym razem nie pojawił się na niedzielnym obiedzie, to nikogo to nie zdziwiło. Dopiero następnego dnia, dokładnie późnym popołudniem, Harvey odebrał telefon od zaniepokojonej mamy. Nadal nie mogła skontaktować się ze starszym synem i poprosiła Harvey’ego o pomoc. On też nie mógł dodzwonić się do Toma, tak samo jak Harper. Wtedy urosły w nim pierwsze obawy, lecz Tomowi zawsze mógł paść mu telefon albo wydarzył się jakiś wypadek. Spencer przekazał tylko matce i narzeczonej, że pojedzie do mieszkania brata i bez większego tłumaczenia wyszedł. Później pojawiała się czarna dziura na linii wydarzeń, o której Harvey nie opowiadał i nie miał zamiaru robić tego także tym razem. Bo to z czym musiał zmierzyć się, przychodząc do tego mieszkania, nie zmieniało finalnego skutku - Tom nie żył. Potem seria telefonów, a później sam Harvey już nie za wiele pamiętał, co działo się dalej…
Jednak ten fragment był znany wszystkim. Harvey chciał cofnąć się do czegoś, co było wcześniej. Wziął głęboki wdech i dał sobie chwilę. Z jednej strony wcale nie chciał zaczynać, ale drugiej pragnął wyrzucić z siebie to jak najszybciej. Tylko, że trzymał to w sobie już naprawdę długo i to wcale nie pomagało, a jednak miał świadomość że w znaczący sposób na niego oddziaływało - zarówno wtedy, gdy zachowywał się jak zupełnie inny człowiek, i teraz, po tych prawie czterech latach. Więc, w końcu zebrał się w sobie i zaczął mówić stabilnym, w miarę spokojnym głosem. - Dwa tygodnie przed… jego samobójstwem, napisał do mnie. Chciał się ze mną spotkać w piątek. Chciał żebym do niego wpadł i z nim pogadał. Pamiętam, bo pytałem czy spotkamy się gdzieś na mieście, ale on powiedział że wolałby w swoim mieszkaniu. Umówiłem się z nim, a potem… odwołałem to spotkanie. Jakaś twoja koleżanka z roku, nie pamiętam jak ona miała na imię, szła z narzeczonym na spotkanie do Gildredge Manor i zaproponowała, żebyśmy poszli razem z nimi, bo też byliśmy zainteresowani tym lokalem na wesele, więc… napisałem mu, że nie mogę i zgadamy się kiedy indziej - skończył pierwszą część swojej wypowiedzi i przerwał. Jednak było widać po nim, że to nie był finisz. Tylko zbierał się w sobie na to, co miało paść dalej. A wbrew pozorom, to nie był najgorszy fragment tej historii. - W następnym tygodniu też do mnie napisał, ale powiedziałem że muszę się uczyć do jakiegoś zaliczenia. Chociaż i tak większość czasu spędziłem grając na konsoli, a nie wcale ucząc się i... - Znając wszystkie późniejsze fakty, to brzmiało tak płytko. Niby Harvey nie mógł się spodziewać, tego co nastąpiło, jednak to nie zmieniało faktu, że wykazał olewczy stosunek do własnego brata. Zwyczajnie „nie chciało mu się” wychodzić z mieszkania. Nie miał na to żadnego, naprawdę dobrego wytłumaczenia. Wykazał się samolubnością i lenistwem.
Ale nadal to nie był koniec. W tym momencie było widać, że naprawdę zaczął się denerwować, bo noga zaczęła mu samoistnie drgać. Nie mógł jej opanować, więc pochwycił udo łapą, licząc że w ten sposób jakoś uda mu się zadziałać, lecz bezskutecznie. Mieć świadomość tych wszystkich wydarzeń, to jedno, lecz przyznawać się do nich przed drugim człowiekiem, to zupełnie coś innego. Wiedział, że wtedy wszystko spieprzył. A od tamtego momentu ruszyła lawina kolejnych nieszczęść, która doprowadziła go do punktu, w którym znajdował się teraz. Wszystko przez to, że gdy raz w życiu powinien zdać egzamin na dobrego brata, to oblał go po całości. - Zadzwonił też w sobotę wieczorem. Pierw nie odebrałem, sama nawet powiedziałaś żebym tego nie robił, bo my wtedy... byliśmy zajęci sobą - potrzebował chwili, by znaleźć jakieś bezpieczne określenie na to, co wtedy działo się. Jego głos stawał się coraz mniej stabilny. Wbrew pozorom mówił coraz szybciej, żeby wyrzucić z siebie tą opowieść. Lecz z drugiej strony opuścił głowę w dół, przejechał dłonią po włosach i zatrzymał dopiero na swoim karku, tam mocno ją zaciskając. - Ale zaczął dzwonić po raz drugi, a Tom tak nie robił. Czekał jak się oddzwoni albo pisał smsa, więc odebrałem. Zapytałem, „czy to coś ważnego bo jesteśmy trochę zajęci". On na początku zamilkł i powiedział, że „w sumie to nie”. Ja na to, że „w takim razie widzimy się jutro na obiedzie u rodziców” i już miałem się rozłączyć. A Tom... kazał mi poczekać, zastanawiał się nad czymś, potem usłyszałem że się uśmiechnął i powiedział, trzymaj się, braciszku. I rozłączył się… Potem ty nawet zapytałaś się, czy coś się stało. A ja powiedziałem, że... nic istotnego - skończył mówić, a jego szczęki mocno zacisnęły się ze sobą. Spencer siedział już z zamkniętymi oczami, jakby mimo wszystko próbował jakoś uciec przed tą historią. Jednak to nie było takie proste, bo on uciekał od tego już od dawna, a to okropne poczucie winy i tak do niego wracało. Miał tą świadomość, że nie mógł wiedzieć, co Tom planował. Lecz było pewne, że mógł zachować się bardziej empatycznie. Wykazać jakieś zainteresowanie, jeżeli brat trzykrotnie próbował nawiązać z nim jakiś kontakt. A on za każdym razem znajdował inną, ważną wymówkę. Przez co ostatecznie okazało się, że oglądanie sali weselnej, granie na konsoli i seks, były dla niego ważniejsze niż jego własny brat. Nie ma to jak właściwa hierarchia wartości.
Uniósł nagle głowę do góry, wbijając swoje spojrzenie w ścianę wspinaczkową. Wyglądało jakby wpatrywał się w ściśle określony punkt, chociaż mimo wszystko jego wzrok pozostawał nieco nieobecny. Wkrótce przetarł dłonią nos, przełknął głośno ślinę i kontynuował udawanie niewzruszonego i twardego. - Więc, w kontekście tego co było później… Za każdym razem, gdy spędzałem czas z tobą, to myślałem o tym że gdybym wtedy nie był takim egoistą, nie myślał tylko o sobie i tobie, to może zauważyłbym, że on mnie potrzebował i porozmawiałbym z nim, i... - urwał ponownie, odwracając twarz w bok. Nie w jej stronę, tylko tą przeciwną. Potrzebował chwili na ogarnięcie swoich emocji. Nie mógł i nie chciał przecież ponownie rozklejać się. Nie był jakąś beksą, tylko dorosłym facetem, który powinien brać pełną odpowiedzialność za swoje czyny. A one były takie a nie inne. Ich konsekwencje jeszcze gorsze i nieodwracalne. W końcu wypuścił głośno powietrze z płuc i odwrócił twarz w jej stronę. Uniósł na nią swoje ciemne spojrzenie i - jak na te okoliczności - naprawdę statecznym głosem kontynuował. - Właśnie dlatego mimo, że moje uczucia i plany nie zmieniły się, to nie byłem w stanie nawet przebywać w twojej obecności… - dokończył niemal beznamiętnie, jakby ta historia wcale nie objaśniała jakim wrakiem człowieka musiał czuć się po śmierci brata. Naprawdę starał się, żeby to wszystko chociaż zabrzmiało, jak przepracowana trauma. Po części nią była, lecz… gdyby do tego dołożyć fakt, że ich związek się rozpadł, czyli tym bardziej jego wszystkie działania były całkowicie na marne, to wychodził z tego podwójnie przegrany. Bo wcześniej był szczęśliwym człowiekiem, który miał świetnego brata i cudowną narzeczoną. A w końcu stał się chodzącym nieszczęściem, którego brat się powiesił, a narzeczona zdradziła.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Starczyło jego pierwsze zdanie podejmujące opowieść, a jej skulone ciało zaczęło się trząść. Temat sam w sobie nie był ani łatwy, ani jakkolwiek przyjemny, już samo to że dotyczył samobójstwa jego brata stanowiło źródło ogromnie przykrych emocji – tak, dla niej też; tak, również po takim czasie. Jednak nie chodziło tylko o to… bo przecież pamiętała bardzo dobrze tą sytuację, którą opisał jako trzecią, a której ona była uczestnikiem – ciężko powiedzieć, czy był to wieczór, kiedy Tom… czy stało się to dopiero następnego dnia, lecz raczej była to ostatnia jego próba kontaktu z kimkolwiek. Tylko że dla Harper, zgodnie z posiadaną przez nią do tej pory wiedzą, ta próba była jednorazowa. Harvey nie wspominał jej o tych poprzednich razach, nawet wtedy kiedy szli oglądać tą głupią salę weselną to nie miała informacji, że na tę rzecz odwołał swoje spotkanie z bratem, a potem nie spróbował tego jakoś odbić w inny dzień. Nie kontrolowała go ani jego planów, nie zdawała sobie sprawy, że Spencer, brzydko mówiąc, olewał brata na rzecz innych tak naprawdę głupot...
Więc właściwie od razu pojęła, w jakim kierunku to zmierzało, jednak słuchała uważnie i pozostawała w nieruchomości, znów pozwalając łzom ściekać po policzkach bez ocierania – historia zmierzała w wiadomym kierunku i stanowczo nie było nim szczęśliwe zakończenie. Widziała go kątem oka, i choć postanowiła sobie nie przyglądać się mu, to i tak nie potrafiła powstrzymywać się przed zerkaniem na niego co jakiś czas. Starczyły jej te przelotne spojrzenia by rozpoznać, jak mocno się denerwował mimo, że mówił w taki względnie opanowany sposób, niemniej nie dawała sobie prawa by jakkolwiek próbować go uspokoić. Chociaż było to coś najbardziej ludzkiego, zdawała sobie sprawę że po prostu nie może tego zrobić. Że nawet gdyby przez krótką chwilę miało mu się od tego zrobić lepiej, to ostatecznie zaraz miałby do niej pretensje, a ta świadomość dodatkowo nie pozwalała jej nic zrobić. Co z jednej strony było dla niej cholernie trudne, z drugiej… przynajmniej mogła skupić się głównie na sobie i na tym, aby nie wybuchnąć po dotarciu przez niego do tej ostatniej, niejako kulminacyjnej części…
Dopiero kiedy po tej części przeszedł dalej, do tego, co dotyczyło ich ówczesnego związku i wpływu, jaki opisane przez niego wydarzenia miały na jego myślenie, a w efekcie zachowanie wobec niej – wtedy ją zmroziło. Jakby wcześniej nie połączyła wszystkich kropek, a teraz w jej głowie to zadziało się samo. Za moment wyłapała, że spojrzał w jej kierunku i zmusiła się, aby to spojrzenie odwzajemnić. Szkoda, że nie była gotowa na jego następne słowa; nieważne, że można było się ich spodziewać, to co powiedział chwilę temu ewidentnie zmierzało do takiego podsumowania. A jednak trafiło ją to bardzo głęboko, szczególnie że przy tym patrzyła w te jego ciemne, niesamowicie smutne oczy.
W pierwszym odruchu podeszła do jego rozpoczynających słów dość rzeczowo - on powiedział jej, jak w tamtym czasie zaczął postrzegać swój w pewnym sensie udział w samobójstwie brata, ona zadała konkretne pytanie, które miało może podważyć jego ocenę, a jeśli nie, to chociaż doprowadzić do rozwinięcia tematu i wyjaśnienia jego rozumowania. Nawet nie łączyła tego, jak to myślenie wpływało na jego zachowanie, a jego zachowanie z kolei na nią i w efekcie długofalowym jej coraz większe wątpliwości co do jego uczuć względem niej. Kierowała się tym, o czym krótko i niezbyt konkretnie ani jasno wspomniała mu w odpowiedzi na jego pytanie – jego dobrem. Chciała dać mu możliwość, aby to z siebie przed nią zrzucił, bo skoro chciał to wyjaśnić ostatnio, to jednak musiało go to męczyć wobec jej perspektywy na tamte wydarzenia, którą niedawno poznał. A teraz ta perspektywa nagle stała się dla niej taka żywa… - Nie powiedziałeś mi o niczym. - Zabrzmiała, jakby te słowa wyszły z jej ust zupełnie poza jej świadomością, były tak bardzo wyprane z emocji. Zaraz na powrót opuściła wzrok, pozornie jeszcze bardziej się odcinając, wyłączając. Potrzebowała przestrzeni i chwili, aby zmierzyć się z tym, co nagle zaczęło w niej gwałtownie narastać. – Nie powiedziałeś mi... – powtórzyła znacznie ciszej, na pograniczu szeptu, jakby mówiła to tylko do siebie - i tym razem jej głos, mimo że tak słabo słyszalny, bardzo wyraźnie drgał. Próbowała to sobie przeprocesować, niestety radziła sobie średnio, a to nowe światło rzucone na jego dystansowanie się mocno ją przytłoczyło.
Ostatecznie w tej gonitwie myśli i uczuć jakieś zaczęły wygrywać, Harper zaś, tak niemożliwie zagubiona, pozwoliła im po prostu wybrzmieć – zduszenie w sobie tych spostrzeżeń, które ją uderzyły, znajdowało się poza zasięgiem jej możliwości samokontroli. – Uciekałeś przede mną. Wiedziałeś, że nie umiesz normalnie ze mną przebywać, więc to nie było nieświadome. Nie zmieniały się twoje uczucia ani plany, ale unikanie mnie też się nie zmieniało… – Chociaż walczyła ze swoim głosem, bardzo zacięcie walczyła, słowa wychodziły z niej naturalnie – były przedłużeniem, albo może uproszczonym obrazem tego, co rozgrywało się w jej wnętrzu. Za chwilę raz mocniej drgnęła, przerwała nerwowe maltretowanie zębami dolnej wargi które uskuteczniała podczas tej małej pauzy w mówieniu, a następnie ponownie przekręciła mokrą buzię w stronę Harvey’ego. – Pół roku... A ty nic mi nie powiedziałeś. Miałeś w ogóle zamiar powiedzieć? Zmienić cokolwiek? Zrobić cokolwiek? – Pytała, lecz nie po to by poznać odpowiedź, ona już miała na to odpowiedź w swojej głowie. Wyrzuty były dość naturalną reakcją – przecież nie chciała takiego rozwoju wydarzeń, jaki nastąpił po śmierci Toma. Nie chciała oddalania się od siebie, swoich wątpliwości, manipulacji przyjaciela i ich rozpadu. Nie chciała niczego, co miało wtedy miejsce, a było wynikiem postawy, którą brunet chcąc nie chcąc przyjął i uskuteczniał.
Nie miała prawa mu nic wyrzucać - po pierwsze, to było okropnie nie fair, bo przecież chodziło o samobójstwo jego brata. Musiał to przeżywać i nie myśleć trzeźwo... Z drugiej strony to było pieprzone pół roku. Mnóstwo czasu, aby zakomunikować cokolwiek. Chociaż ona nie była jakoś wiele lepsza, bo początkowo sama nic nie sygnalizowała – nie pragnęła przecież dokładać mu kolejnego zmartwienia w postaci jej przykrych odczuć, zwłaszcza że domyślała się powodów jego zachowania (przynajmniej po części). A to też nie tak, że po tygodniu już zaczęła wątpić w jego miłość. Bardzo długo tłumaczyła jego zachowanie samą żałobą po Tomie, lecz to w pewnym momencie było już za długo, a on tylko konsekwentnie się od niej odsuwał mimo jej prób wyciągania do niego ręki. No i jeszcze na domiar złego był ten skurwysyn Tony, który musiał wszystkie jej wątpliwości podsycać, potwierdzać. No musiał.
Jednak wreszcie Pearson zaczęła nieśmiało wskazywać na istniejący stan rzeczy, w którym nikt nie był szczęśliwy. Najpierw delikatnie, bo nigdy nie była roszczeniowa, nie chciała żeby poczuł się przez nią zaatakowany. Chciała rozwiązać problem, który ewidentnie mieli. Harvey wymigiwał się od łagodnych rozmów - i już to powodowało rosnącą frustrację. Harper miała wtedy ledwo dwadzieścia jeden lat, nie znała prawdziwego, ciężkiego życia, nie przeszła nigdy przez nic przykrego - on był jej pierwszą miłością, więc przeżycie złamania serca jej nie dotyczyło, nawet nie mierzyła się ze śmiercią zwierzątka domowego, bo psa mieli jeszcze nie tak długo. Nie umiała rozmawiać na trudne tematy, taka konieczność nigdy się nie nadarzyła. A gdy w końcu, mimo ogromnego zagubienia, odnalazła swój głos, to okazało się, jak wtedy wynikało z wymiany wykrzyczanych zdań, że oni nie mieli już przyszłości. - Byłam dla ciebie cały ten czas. Starczyło... starczyło tylko powiedzieć. – Słabła już na tyle, że znalazła się o krok przed wpadnięciem w jakąś wielką histerię, więc po tych słowach umilkła, wcisnęła swoją twarz w kolana i cała mocno się spięła, za wszelką cenę starając się zdusić narastający płacz.
Harvey nie odpuszczał ich, ale nie potrafił zrobić tak prostej rzeczy jak napomknięcie o swoim poczuciu winy; nie potrafił zrobić tak prostej rzeczy w imię walki o nich. Mówił, że chciał, ale dla niej to zabrzmiało teraz, jakby wiedział że nie chce i nie miał zamiaru nic zmienić. Czy nie było to o wiele gorsze niż odpuszczenie? No… może i nie było, co nie zmieniało faktu, że trwanie w tym układzie ostatecznie ich pogrążyło.
Poczuła się w jakimś pokrętnym sensie oszukana… a mimo to w obecnej chwili najbardziej pragnęła ująć w troskliwym geście jego dłoń, przytulić, pocieszyć go. Bo jak by nie patrzeć, ich wspólna katastrofa wcale nie była tą największą, co po wypowiedzeniu pretensji w końcu zaczęło do niej docierać. Chciała więc zapytać, tak zupełnie po ludzku, czy sobie z tym poradził. Jak czują się jego rodzice. Co robią jego siostry. Jednak dzieliła ich przepaść, za którą ostatecznie to ona była odpowiedzialna i w tej kwestii rzeczywistość nieubłagalnie pozostawała ciągle taka sama. Ta świadomość jak bumerang powróciła do jej głowy, dłuższy moment w niej rezonowała, aż blondynce udało się wziąć kilka głębszych oddechów, względnie się opanować i unieść twarz, na razie jeszcze bez patrzenia w jego kierunku. - Nieważne. To już i tak nic nie zmienia. – Schowała się za tym, co było najbezpieczniejsze. Za tym, co było pewne i stałe – niezależnie od tego, jak bardzo nie rozebraliby tamtych wydarzeń na czynniki pierwsze, ile by nie wyjaśniali co kim kierowało, to życie potoczyło się tak, jak się potoczyło. On po tym wszystkim nie chciał z nią żadnego kontaktu – i chyba słusznie, ona siebie też za to nienawidziła. Minęło mnóstwo czasu, każde z nich było w zupełnie innym miejscu i już nie mieli się spotkać w żadnym wspólnym punkcie. Nie mieli. Chodziło tylko o to, aby powiedzieć wszystkie te rzeczy, które zalegały każdemu z nich niewypowiedziane, pozwolić temu zadziałać jakoś oczyszczająco czy tam wyzwalająco, a potem znów rozejść się w swoje strony – przeciwne strony.
Powoli rozplotła ręce, którymi się obejmowała. Jeszcze wolniej przekręciła się niemal cała w stronę Harvey’ego, bojaźliwym spojrzeniem przejechała z jakiegoś nieokreślonego obszaru gdzieś w dole, do jego twarzy. Na jej buzi zagrały mięśnie mimiczne wokół ust, widać było, że po raz kolejny miał pojawić się bardziej intensywny płacz, tak jak widać było drgnięcie dłoni, która pewnie chciała się do niego wyciągnąć - jednak o dziwo Harper wygrała obie te walki i po paru sekundach odezwała się tak łagodnie, jak tylko pozwoliło jej na to do granic możliwości ściśnięte gardło. - Wiesz, że naprawdę bardzo mi przykro… z powodu Toma. – Nie chciała, żeby cały ten temat pozostał bez jakiegokolwiek komentarza, mimo że ponownie – to nic nie zmieniało, nawet nie wnosiło nic nowego bo, jak powiedziała, brunet musiał to wiedzieć. Przecież wtedy przeżywała to razem z nim. Wiadomo, nie tak mocno jak on, w końcu to był jego brat a nie jej, no i wychodziło na to, że męczyło go znacznie więcej niż po prostu jego strata. Co nie zmieniało faktu, że potrzebowała mu to powiedzieć. Nie skupiać się już na sobie i swoich przeżyciach, swoim cierpieniu. Oddzielić jakąś wątłą kreską to, co powiedziała wcześniej, i przejść dalej, do tego co było ważniejsze i w jakimś sensie bardziej aktualne. Oni… nie byli aktualni.
- Jeszcze raz cię przepraszam, Harvey. I... powodzenia. Mam nadzieję że wszystko ci się ułoży. A ja... ja już sobie pójdę. – Nie czekała na odpowiedź czy jakąkolwiek inną reakcję. Odwróciła głowę w drugą stronę, dźwignęła się do góry i z bardzo drobnym tylko zawahaniem ruszyła w stronę wyjścia z hali - niby normalnym krokiem, lecz po przyjrzeniu się noszącym wyraźne ślady pospieszności. Uciekała. Wypowiedzenie tamtych słów, zwłaszcza przedostatniego zdania, kosztowało ją wiele samozaparcia, głównie żeby nie wybuchnąć przy tym głośnym szlochem. Bo wiedziała, że jeśli coś ma mu się ułożyć, to bez niej, a to mimo wszystko - nawet po tych ponad trzech latach - cholernie bolało. Jakoś żyło się jej z tym łatwiej, kiedy nie miała go przed nosem i wiedziała, że tak już zawsze będzie. A teraz przez jakiś czas patrzyła mu w twarz... i nie mogła nic zrobić, a ta bezsilność bezlitośnie ją niszczyła. To, czego się dopuściła, nie było do odkręcenia. Wina nie do zmazania ani wybaczenia. Odpuściła ich jako pierwsza i tak już miało zostać. Więc chciała chociaż pożegnać się jak należało - a przecież życzyła mu jak najlepiej, szczerze chciała, żeby był szczęśliwy. Skoro go zdradziła, z nią już nie mógł być. Na ten moment powiedzieli sobie wszystko, co im zalegało na sercach (w sprawie ich rozstania, bo poza tym na jej sercu nadal leżało jeszcze wiele, jednak to w jej postrzeganiu nie miało go dotyczyć), a w takim razie to był moment, żeby Harper po prostu się ulotniła. Zniknęła z jego pola widzenia i życia, żeby znów mógł udawać, że ona nie istnieje - jeśli tylko jeszcze nadal miałby taką potrzebę, bo może po tym wszystkim... będzie mógł się uwolnić od ich wspólnej, tragicznie zakończonej przeszłości.
Przynajmniej po wyjściu mogła już bez skrępowania się rozbeczeć.

[ zt ] @Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Nie powiedział jej o niczym. Racja. Tutaj leżał jego największy błąd, jednak uświadomił sobie go po czasie. Bo wtedy nieważne jak źle byłoby między nimi, to przecież… uczucia nie zmieniały się z dnia na dzień. A w tej jego opowieści zostało jeszcze podkreślone to, że ich wspólne życie przed śmiercią Toma miało się przecież cudownie. Szukali sali na to wesele, mieli już upatrzony pewien termin, dążyli do realizacji swoich celów. Gdy Harvey zapytał ją czy zostanie jego żoną, to nie rzucał tej propozycji pochopnie. On naprawdę chciał spędzić z nią całe swoje życie. Też tą jego nazwijmy to nudną, bardziej codzienną część. Bo to Harper była w centrum jego wydarzeń. Wolał być przy niej niż przy kimkolwiek innym. Nawet jeżeli ostatecznie tego wspólnego czasu spędzali naprawdę wiele i nie robili nic szczególnego. No i jego rodzina też ją uwielbiała. Rodzice traktowali ją jak swoją trzecią córkę. Wszystko układało się naprawdę świetnie i nagle zaczęło się psuć od momentu śmierci Toma. Jasne, to trwało pół roku. Szmat czasu. Mógł przecież powiedzieć, o tym co w sobie nosił. Teraz to wydawało się takie łatwe i proste, ale wtedy… próbował odciąć się od tego wszystkiego. Od tych emocji. Poczucia winy. Tego co zobaczył, gdy przyjechał na miejsce. To wszystko go zwyczajnie przerastało. Dlatego uchwycił się tego wyobrażenia ich wspólnej przyszłości, zaczynał ją realizować poprzez budowę tego pieprzonego domu i liczył, że to wszystko co pożerało go od środka w końcu samo zdechnie i da mu spokój. Więc dawał sobie czas, jednocześnie świadomie ignorując podejmowane przez nią tematy. Ale robił to nie tylko dla siebie… - Nie chciałem jeszcze tym cię obciążać. Nie chciałem, żebyś zaczęła czuć się tak samo beznadziejnie jak ja się czułem - odpowiedział po dłużej chwili ciszy. Jasne, teraz można było powiedzieć, że i tak czuła się okropnie. A ostatecznie miała ogromne wyrzuty sumienia, bo przecież doprowadziła do zniszczenia ich miłość. Ale, czy Harvey wiedział, że ona kompletnie przestanie wierzyć w jego uczucia? Nie. Czy wiedział o tym, jakie działania prowadzi jej przyjaciel? Nie. Czy mógł spodziewać się, że to wszystko skończy się zdradą? Nie. Swoim milczeniem nie pomagał im, ale jednocześnie nie pogrążał jej. Bo nawet teraz po tym wszystkim, Harper mogła czuć się winna rozpadu ich związku. Ale Harvey czuł się winny śmierci swojego brata. To było jednak o wiele większe obciążenie i wtedy nie chciał go dokładać swojej ówczesnej narzeczonej. Po prostu chciał dobrze i miał nadzieję, że wszystko w końcu jakoś samo się ułoży… ale zamiast tego to kompletnie się rozpadło.
Na jej kolejne pytanie już w żaden sposób nie odpowiedział, bo czy sam był przekonany, czy chciał cokolwiek zrobić? Nie miał pojęcia. Wtedy istniał w nieco innej czasoprzestrzeni i prawdopodobnie nawet nie był świadom tego, jak wiele czasu już minęło. Nie chciał wyciągać na wierzch swojego żalu i zacząć się tłumaczyć tym jak bardzo był rozjebany psychicznie. Teraz wiedział już jakie okropne skutki pociągnęło jego zachowanie, lecz wtedy pozostawał głuchy na wszystkie sygnały, które powinny go zaniepokoić. Tak więc, z jednej strony rozumiał, że Harper miała do niego pretensje o to, że milczał. Jednak z drugiej, na tamten moment naprawdę nie widział innego rozwiązania. Cierpiał na swój popieprzony sposób i wybrał takie, a nie inne rozwiązanie „problemu”. Okazało się totalnie nietrafione, lecz ponownie - teraz był tego świadomy, gdy to poczucie winy nie było już takie silne, on był starszy, mądrzejszy i silniejszy, no i przede wszystkim posiadał o wiele więcej informacji. Wtedy był gówniarzem, który bawił się w dorosłe życie. Miał swoje wielkie plany razem z Harper, ale studiował bo chciał, a nie dlatego że musiał. Szło mu się przez życie gładko, bez większych dramatów i niepowodzeń. Ten pierwszy raz musiał zmierzyć się z tak ogromną tragedią i chciał sam ją udźwignąć. Nie chciał ciągnąć Harper za sobą w dół. Nie chciał, by do końca życia musiała zastanawiać się nad tym, czy w jakiś pośredni sposób przyczyniła się do tego, że on nie zareagował jak należało. Podkreślmy, do końca ich wspólnego życia. Tym samym na swój pokrętny sposób Spencer próbował ją uchronić przed pewnym bólem. Nie będąc świadom, że ona sama wkrótce stanie się przyczyną zupełnie innej tragedii, która zniszczy to ich wspólne życie.
- Wiem - odpowiedział krótko. Temu nikt nie umniejszał, bo Tom był naprawdę dobrym facetem, bratem, synem, przyjacielem. O wiele lepszym materiałem, na którąkolwiek z tych funkcji niż Harvey. Bo Tom miał tyle razy pod górę w życiu, a jednak nie poddawał się. Po swoim jakże nieprzyjemnym wypadku nie mógł jeździć konno, tak więc jego plan na życie kompletnie posypał się. Próbował pójść na studia, ale nic go nie przekonywało, więc zaraz je rzucał, po czym zaczynał jakieś inne. Układał swoje życie z jedną kobietą, ale jej chyba zaczęło przeszkadzać to, że kolejne plany Toma rozpadały się, więc ich związek też w końcu się rozpadł. Potem jeszcze zainwestował kasę w nieodpowiedni biznes, znajomy go wyrolował i został z długiem w banku. A mimo to zawsze był. Wystarczył jeden telefon, a pojawiał się. Albo do niego można było wpaść nawet bez zapowiedzi. Troszczył się o innych bardziej niż o samego siebie. I zabrakło mu jednej osoby, która zajęłaby się nim, kiedy on sam już nie był w stanie…
- Mam nadzieję, że tobie też - odpowiedział pewnie za cicho, żeby usłyszała. Zresztą już od jakiegoś czasu siedział z pochyloną głową, wpatrując się w materac. Mógłby powiedzieć więcej w tej rozmowie, ale… przecież to miało polegać na oczyszczeniu się, a nie przerzucaniu się wzajemnie winą? Wiedział, że zrobił źle nie sygnalizując w żaden sposób tego, co go męczyło. Jednak jej pełne żalu pytania niczego nie zmieniały. Były tylko wynikiem emocji, które ją ogarnęły po poznaniu prawdy. Rozumiał to, bo wcześniej przecież zareagował w ten sam sposób. Wtedy w parku, gdy odpowiedziała całą swoją historię, to też zarzucił ją pretensjami. Chociaż to niczego nie zmieniało, nie naprawiało ani nie łagodziło. Jednak potrzebował zachować się w ten sposób wtedy, dlatego zdawał sobie sprawę, że ona musiała zareagować tak w tym momencie. Ostatecznie, nieważne które z nich co zrobiło bądź czego nie zrobiło. Oboje wyszli z tego przegrani, bo nie byli już razem i nie mieli siebie. A przecież z tej całej historii, wszystkich faktów, które zostały przedstawione wynikało, że oboje chcieli być razem. Tylko cholernie pogubili się we własnych emocjach i przeżyciach. Próbowali wzajemnie się chronić, żeby nie dokładać jeszcze tej drugiej osobie zmartwień. Lecz zamiast tego jeszcze bardziej podkopywali ich szanse na szczęśliwe zakończenie…
Harvey uniósł głowę do góry, ale blondynki nie było obok. Obejrzał się za siebie, ale nie był już w stanie jej zlokalizować. Położył się ponownie na plecach i zamknął oczy. Leżał tak - trudno powiedzieć ile, ale raczej długo - i układał sobie te wszystkie informacje w całość. Chociaż nadal w tej historii istniały niewytłumaczalne punkty, jak czemu on nic nie powiedział albo czemu ona przestała wierzyć w jego uczucia, to jednak wszystko układało się już w logiczną całość, która tłumaczyła wiele wcześniej nierozumianych przez niego kwestii... więc, czekał na ten spokój. Na tą ulgę, która właśnie powinna go ogarnąć. Na to poczucie wolności, które miało pojawić się po zamknięciu tego rozdziału. Tylko no, jakoś nic takiego nie pojawiało się w nim. Zamiast jego zjawił się David i zaczepił go. Harvey poinformował, że jeszcze trochę sobie poleży, po czym jednak chyba będzie musiał udać się do szpitala. Przy nim starał się zachowywać zupełnie normalnie, nawet jakoś sobie zażartował i lekko uśmiechał. Nie to, żeby chciał w pełni tak się zachowywać, ale… powodzenia. Mam nadzieję że wszystko ci się ułoży. Skoro miało się ułożyć, to nie mógł atakować każdego z powodu emocji, które powinny przemielić się w nim trzy lata temu, a nie teraz. Mógł przeżywać sobie wewnętrznie, ale zewnętrznie starał się trzymać i pamiętać w jakim miejscu swojego życia znajdował się obecnie. Więc, ostatecznie pojechał do tego szpitala, bo jednak jeżeli chodziło o jego przyszłość, to wolał pozostawać w niej pełni sprawny fizycznie. Psychiką mógł zająć się później…

[ zt ] @Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Odpowiedz