Starczyło jego pierwsze zdanie podejmujące opowieść, a jej skulone ciało zaczęło się trząść. Temat sam w sobie nie był ani łatwy, ani jakkolwiek przyjemny, już samo to że dotyczył samobójstwa jego brata stanowiło źródło ogromnie przykrych emocji – tak, dla niej też; tak, również po takim czasie. Jednak nie chodziło tylko o to… bo przecież pamiętała bardzo dobrze tą sytuację, którą opisał jako trzecią, a której ona była uczestnikiem – ciężko powiedzieć, czy był to wieczór, kiedy Tom… czy stało się to dopiero następnego dnia, lecz raczej była to ostatnia jego próba kontaktu z kimkolwiek. Tylko że dla Harper, zgodnie z posiadaną przez nią do tej pory wiedzą, ta próba była jednorazowa. Harvey nie wspominał jej o tych poprzednich razach, nawet wtedy kiedy szli oglądać tą głupią salę weselną to nie miała informacji, że na tę rzecz odwołał swoje spotkanie z bratem, a potem nie spróbował tego jakoś odbić w inny dzień. Nie kontrolowała go ani jego planów, nie zdawała sobie sprawy, że Spencer, brzydko mówiąc, olewał brata na rzecz innych tak naprawdę głupot...
Więc właściwie od razu pojęła, w jakim kierunku to zmierzało, jednak słuchała uważnie i pozostawała w nieruchomości, znów pozwalając łzom ściekać po policzkach bez ocierania – historia zmierzała w wiadomym kierunku i stanowczo nie było nim szczęśliwe zakończenie. Widziała go kątem oka, i choć postanowiła sobie nie przyglądać się mu, to i tak nie potrafiła powstrzymywać się przed zerkaniem na niego co jakiś czas. Starczyły jej te przelotne spojrzenia by rozpoznać, jak mocno się denerwował mimo, że mówił w taki względnie opanowany sposób, niemniej nie dawała sobie prawa by jakkolwiek próbować go uspokoić. Chociaż było to coś najbardziej ludzkiego, zdawała sobie sprawę że po prostu nie może tego zrobić. Że nawet gdyby przez krótką chwilę miało mu się od tego zrobić lepiej, to ostatecznie zaraz miałby do niej pretensje, a ta świadomość dodatkowo nie pozwalała jej nic zrobić. Co z jednej strony było dla niej cholernie trudne, z drugiej… przynajmniej mogła skupić się głównie na sobie i na tym, aby nie wybuchnąć po dotarciu przez niego do tej ostatniej, niejako kulminacyjnej części…
Dopiero kiedy po tej części przeszedł dalej, do tego, co dotyczyło ich ówczesnego związku i wpływu, jaki opisane przez niego wydarzenia miały na jego myślenie, a w efekcie zachowanie wobec niej – wtedy ją zmroziło. Jakby wcześniej nie połączyła wszystkich kropek, a teraz w jej głowie to zadziało się samo. Za moment wyłapała, że spojrzał w jej kierunku i zmusiła się, aby to spojrzenie odwzajemnić. Szkoda, że nie była gotowa na jego następne słowa; nieważne, że można było się ich spodziewać, to co powiedział chwilę temu ewidentnie zmierzało do takiego podsumowania. A jednak trafiło ją to bardzo głęboko, szczególnie że przy tym patrzyła w te jego ciemne, niesamowicie smutne oczy.
W pierwszym odruchu podeszła do jego rozpoczynających słów dość rzeczowo - on powiedział jej, jak w tamtym czasie zaczął postrzegać swój w pewnym sensie udział w samobójstwie brata, ona zadała konkretne pytanie, które miało może podważyć jego ocenę, a jeśli nie, to chociaż doprowadzić do rozwinięcia tematu i wyjaśnienia jego rozumowania. Nawet nie łączyła tego, jak to myślenie wpływało na jego zachowanie, a jego zachowanie z kolei na nią i w efekcie długofalowym jej coraz większe wątpliwości co do jego uczuć względem niej. Kierowała się tym, o czym krótko i niezbyt konkretnie ani jasno wspomniała mu w odpowiedzi na jego pytanie – jego dobrem. Chciała dać mu możliwość, aby to z siebie przed nią zrzucił, bo skoro chciał to wyjaśnić ostatnio, to jednak musiało go to męczyć wobec jej perspektywy na tamte wydarzenia, którą niedawno poznał. A teraz ta perspektywa nagle stała się dla niej taka żywa… -
Nie powiedziałeś mi o niczym. - Zabrzmiała, jakby te słowa wyszły z jej ust zupełnie poza jej świadomością, były tak bardzo wyprane z emocji. Zaraz na powrót opuściła wzrok, pozornie jeszcze bardziej się odcinając, wyłączając. Potrzebowała przestrzeni i chwili, aby zmierzyć się z tym, co nagle zaczęło w niej gwałtownie narastać. –
Nie powiedziałeś mi... – powtórzyła znacznie ciszej, na pograniczu szeptu, jakby mówiła to tylko do siebie - i tym razem jej głos, mimo że tak słabo słyszalny, bardzo wyraźnie drgał. Próbowała to sobie przeprocesować, niestety radziła sobie średnio, a to nowe światło rzucone na jego dystansowanie się mocno ją przytłoczyło.
Ostatecznie w tej gonitwie myśli i uczuć jakieś zaczęły wygrywać, Harper zaś, tak niemożliwie zagubiona, pozwoliła im po prostu wybrzmieć – zduszenie w sobie tych spostrzeżeń, które ją uderzyły, znajdowało się poza zasięgiem jej możliwości samokontroli. –
Uciekałeś przede mną. Wiedziałeś, że nie umiesz normalnie ze mną przebywać, więc to nie było nieświadome. Nie zmieniały się twoje uczucia ani plany, ale unikanie mnie też się nie zmieniało… – Chociaż walczyła ze swoim głosem, bardzo zacięcie walczyła, słowa wychodziły z niej naturalnie – były przedłużeniem, albo może uproszczonym obrazem tego, co rozgrywało się w jej wnętrzu. Za chwilę raz mocniej drgnęła, przerwała nerwowe maltretowanie zębami dolnej wargi które uskuteczniała podczas tej małej pauzy w mówieniu, a następnie ponownie przekręciła mokrą buzię w stronę Harvey’ego. –
Pół roku... A ty nic mi nie powiedziałeś. Miałeś w ogóle zamiar powiedzieć? Zmienić cokolwiek? Zrobić cokolwiek? – Pytała, lecz nie po to by poznać odpowiedź, ona już miała na to odpowiedź w swojej głowie. Wyrzuty były dość naturalną reakcją – przecież nie chciała takiego rozwoju wydarzeń, jaki nastąpił po śmierci Toma. Nie chciała oddalania się od siebie, swoich wątpliwości, manipulacji
przyjaciela i ich rozpadu. Nie chciała niczego, co miało wtedy miejsce, a było wynikiem postawy, którą brunet chcąc nie chcąc przyjął i uskuteczniał.
Nie miała prawa mu nic wyrzucać - po pierwsze, to było okropnie nie fair, bo przecież chodziło o samobójstwo jego brata. Musiał to przeżywać i nie myśleć trzeźwo... Z drugiej strony to było pieprzone pół roku. Mnóstwo czasu, aby zakomunikować cokolwiek. Chociaż ona nie była jakoś wiele lepsza, bo początkowo sama nic nie sygnalizowała – nie pragnęła przecież dokładać mu kolejnego zmartwienia w postaci jej przykrych odczuć, zwłaszcza że domyślała się powodów jego zachowania (przynajmniej po części). A to też nie tak, że po tygodniu już zaczęła wątpić w jego miłość. Bardzo długo tłumaczyła jego zachowanie samą żałobą po Tomie, lecz to w pewnym momencie było już za długo, a on tylko konsekwentnie się od niej odsuwał mimo jej prób wyciągania do niego ręki. No i jeszcze na domiar złego był ten skurwysyn Tony, który musiał wszystkie jej wątpliwości podsycać, potwierdzać. No musiał.
Jednak wreszcie Pearson zaczęła nieśmiało wskazywać na istniejący stan rzeczy, w którym nikt nie był szczęśliwy. Najpierw delikatnie, bo nigdy nie była roszczeniowa, nie chciała żeby poczuł się przez nią zaatakowany. Chciała rozwiązać problem, który ewidentnie mieli. Harvey wymigiwał się od łagodnych rozmów - i już to powodowało rosnącą frustrację. Harper miała wtedy ledwo dwadzieścia jeden lat, nie znała prawdziwego, ciężkiego życia, nie przeszła nigdy przez nic przykrego - on był jej pierwszą miłością, więc przeżycie złamania serca jej nie dotyczyło, nawet nie mierzyła się ze śmiercią zwierzątka domowego, bo psa mieli jeszcze nie tak długo. Nie umiała rozmawiać na trudne tematy, taka konieczność nigdy się nie nadarzyła. A gdy w końcu, mimo ogromnego zagubienia, odnalazła swój głos, to okazało się, jak wtedy wynikało z wymiany wykrzyczanych zdań, że oni nie mieli już przyszłości. -
Byłam dla ciebie cały ten czas. Starczyło... starczyło tylko powiedzieć. – Słabła już na tyle, że znalazła się o krok przed wpadnięciem w jakąś wielką histerię, więc po tych słowach umilkła, wcisnęła swoją twarz w kolana i cała mocno się spięła, za wszelką cenę starając się zdusić narastający płacz.
Harvey nie odpuszczał ich, ale nie potrafił zrobić tak prostej rzeczy jak napomknięcie o swoim poczuciu winy; nie potrafił zrobić tak prostej rzeczy w imię walki o
nich. Mówił, że chciał, ale dla niej to zabrzmiało teraz, jakby wiedział że nie chce i nie miał zamiaru nic zmienić. Czy nie było to o wiele gorsze niż odpuszczenie? No… może i nie było, co nie zmieniało faktu, że trwanie w tym układzie ostatecznie ich pogrążyło.
Poczuła się w jakimś pokrętnym sensie oszukana… a mimo to w obecnej chwili najbardziej pragnęła ująć w troskliwym geście jego dłoń, przytulić, pocieszyć go. Bo jak by nie patrzeć, ich wspólna katastrofa wcale nie była tą największą, co po wypowiedzeniu pretensji w końcu zaczęło do niej docierać. Chciała więc zapytać, tak zupełnie po ludzku, czy sobie z tym poradził. Jak czują się jego rodzice. Co robią jego siostry. Jednak dzieliła ich przepaść, za którą ostatecznie to ona była odpowiedzialna i w tej kwestii rzeczywistość nieubłagalnie pozostawała ciągle taka sama. Ta świadomość jak bumerang powróciła do jej głowy, dłuższy moment w niej rezonowała, aż blondynce udało się wziąć kilka głębszych oddechów, względnie się opanować i unieść twarz, na razie jeszcze bez patrzenia w jego kierunku. -
Nieważne. To już i tak nic nie zmienia. – Schowała się za tym, co było najbezpieczniejsze. Za tym, co było pewne i stałe – niezależnie od tego, jak bardzo nie rozebraliby tamtych wydarzeń na czynniki pierwsze, ile by nie wyjaśniali co kim kierowało, to życie potoczyło się tak, jak się potoczyło. On po tym wszystkim nie chciał z nią żadnego kontaktu – i chyba słusznie, ona siebie też za to nienawidziła. Minęło mnóstwo czasu, każde z nich było w zupełnie innym miejscu i już nie mieli się spotkać w żadnym wspólnym punkcie. Nie mieli. Chodziło tylko o to, aby powiedzieć wszystkie te rzeczy, które zalegały każdemu z nich niewypowiedziane, pozwolić temu zadziałać jakoś oczyszczająco czy tam wyzwalająco, a potem znów rozejść się w swoje strony – przeciwne strony.
Powoli rozplotła ręce, którymi się obejmowała. Jeszcze wolniej przekręciła się niemal cała w stronę Harvey’ego, bojaźliwym spojrzeniem przejechała z jakiegoś nieokreślonego obszaru gdzieś w dole, do jego twarzy. Na jej buzi zagrały mięśnie mimiczne wokół ust, widać było, że po raz kolejny miał pojawić się bardziej intensywny płacz, tak jak widać było drgnięcie dłoni, która pewnie chciała się do niego wyciągnąć - jednak o dziwo Harper wygrała obie te walki i po paru sekundach odezwała się tak łagodnie, jak tylko pozwoliło jej na to do granic możliwości ściśnięte gardło. -
Wiesz, że naprawdę bardzo mi przykro… z powodu Toma. – Nie chciała, żeby cały ten temat pozostał bez jakiegokolwiek komentarza, mimo że ponownie – to nic nie zmieniało, nawet nie wnosiło nic nowego bo, jak powiedziała, brunet musiał to wiedzieć. Przecież wtedy przeżywała to razem z nim. Wiadomo, nie tak mocno jak on, w końcu to był jego brat a nie jej, no i wychodziło na to, że męczyło go znacznie więcej niż po prostu jego strata. Co nie zmieniało faktu, że potrzebowała mu to powiedzieć. Nie skupiać się już na sobie i swoich przeżyciach, swoim cierpieniu. Oddzielić jakąś wątłą kreską to, co powiedziała wcześniej, i przejść dalej, do tego co było ważniejsze i w jakimś sensie bardziej aktualne. Oni… nie byli aktualni.
-
Jeszcze raz cię przepraszam, Harvey. I... powodzenia. Mam nadzieję że wszystko ci się ułoży. A ja... ja już sobie pójdę. – Nie czekała na odpowiedź czy jakąkolwiek inną reakcję. Odwróciła głowę w drugą stronę, dźwignęła się do góry i z bardzo drobnym tylko zawahaniem ruszyła w stronę wyjścia z hali - niby normalnym krokiem, lecz po przyjrzeniu się noszącym wyraźne ślady pospieszności. Uciekała. Wypowiedzenie tamtych słów, zwłaszcza przedostatniego zdania, kosztowało ją wiele samozaparcia, głównie żeby nie wybuchnąć przy tym głośnym szlochem. Bo wiedziała, że jeśli coś ma mu się ułożyć, to bez niej, a to mimo wszystko - nawet po tych ponad trzech latach - cholernie bolało. Jakoś żyło się jej z tym łatwiej, kiedy nie miała go przed nosem i wiedziała, że tak już zawsze będzie. A teraz przez jakiś czas patrzyła mu w twarz... i nie mogła nic zrobić, a ta bezsilność bezlitośnie ją niszczyła. To, czego się dopuściła, nie było do odkręcenia. Wina nie do zmazania ani wybaczenia. Odpuściła ich jako pierwsza i tak już miało zostać. Więc chciała chociaż pożegnać się jak należało - a przecież życzyła mu jak najlepiej, szczerze chciała, żeby był szczęśliwy. Skoro go zdradziła, z nią już nie mógł być. Na ten moment powiedzieli sobie wszystko, co im zalegało na sercach (w sprawie ich rozstania, bo poza tym na jej sercu nadal leżało jeszcze wiele, jednak to w jej postrzeganiu nie miało go dotyczyć), a w takim razie to był moment, żeby Harper po prostu się ulotniła. Zniknęła z jego pola widzenia i życia, żeby znów mógł udawać, że ona nie istnieje - jeśli tylko jeszcze nadal miałby taką potrzebę, bo może po tym wszystkim... będzie mógł się uwolnić od ich wspólnej, tragicznie zakończonej przeszłości.
Przynajmniej po wyjściu mogła już bez skrępowania się rozbeczeć.
[ zt ]
@Harvey Spencer