Minęły dwa tygodnie odkąd Billy ostatni raz widział O'Connella i prawdę powiedziawszy wcale nie planował zmieniać tego stanu rzeczy. Żebra napierdalały w chuj, ale jak się okazywało, alkohol razem z proszkami przeciwbólowymi i tymi, które Billy zwykle sprzedawał innym, był fantastycznym środkiem przeciwbólowym. Wrócił więc nie tylko do pracy, ale też do typowego szlajania się po barach i innych klubach - co zresztą wiązało się ze wspomnianą wcześniej pracą. Mniej tylko na bary wskakiwał i ładował się na parkiet - zamiast tego stał gdzieś z boku ze szklanką wypełnioną dowolnym alkoholem i zagadywał kogo popadnie.
Aha, i mógł też się ruchać.
Co udowodnił sobie i wszechświatowi siedem razy.
Nie miał pojęcia skąd Raine się i wzięła i co zrobił, żeby nagle pojawiła się w jego życiu, ale nie narzekał. Ba, był bardzo daleko od narzekania, nawet jeżeli teraz Cass ciągle była na niego obrażona, chuj wiedział czemu właściwie. Z nią wściekłą trzymał się od mieszkania z daleka dla własnego spokoju (przy czym "spokój" to może za dużo powiedziane, wziąwszy pod uwagę fakt, że nawet matkę odwiedził raz), co z jakiegoś powodu robiło ją jeszcze bardziej wściekłą. Jakby zazdrosna była, do chuja.
Przed domem O'Connella znalazł się przez przypadek, jak i kompletnie przez przypadek wiedział, że stary zgred tu mieszka. Kiedyś jak siedział na izbie czekając na psy, bo jakiś nadgorliwy pielęgniarz po nie zadzwonił, podwinął telefon lekarzowi i z nudów zaczął w nim grzebać.
Było tam, kurwa, nic. Żadnych ośmieszających fot, żadnych interesujących wiadomości, nic poza pierdolonymi budzikami, dziwnymi notatkami (czy lekarze muszą też pisać tak, że nie da się ich zrozumieć nawet na telefonach?) i Candy Crush gdzieś na środku ekranu. Na. Środku. Ekranu. Ten facet nie mógł mieć mniej życia.
W galerii jednak widział foty podobnego domku (co on, starej je wysyłał?), a potem w odpalonych na szybko Google Mapach, żeby zobaczyć ile będzie musiał zapierdalać na rowerze z komisariatu do domu, zobaczył najczęstszy adres. Do czego jak do czego, ale do adresów miał niezłą pamięć, w Eastbourne mógłby robić za lokalnego przewodnika i osobę podającą najlepsze skróty wszędzie. Szkoda tylko, że w Eastbourne to ni chuja nie było potrzebne.
O'Connell paskudnie go ostatnio zmacał. Nieuprzejme.
Z początku planował się do mieszkania włamać, ale z jednym wytrychem, który mu pękł w rękach niewiele mógł. Zaklął więc tylko i nawet chciał się poddać, ale wtedy przypomniał sobie, że w plecaku miał jeszcze spray z ostatniego wypadu z kumplem. A ze spray'em można dużo.
Kończył właśnie napis "Billy" i strzałkę wskazującą na wymalowanego pieczołowicie ludzika w wymiarach 1:1, tuż obok drzwi wejściowych, kiedy usłyszał za sobą samochód. Wrzucił puszkę do plecaka, natychmiast go zapinając i zarzucając na plecy, gotów do uciekania, kiedy przypomniał sobie, że to O'Connell przecież.
-
Nie chciałem, żebyś czuł się samotny - powiedział radośnie niemal, kiedy tamten z wkurwionym wyrazem twarzy wysiadł z samochodu trzaskając drzwi.
@Fenton O'Connell