Oczywiście sama kochała naturę, była jej wielbicielką. Najbardziej lubiła oglądać ją na swoim wielkim telewizorze, w dużej rozdzielczości. Rozsiadała się wtedy na kanapie z drinkiem albo winem w dłoni i obserwowała te wszystkie zwierzęta żyjące na sawannie, które mordują się bezlitośnie, aby przeżyć. Coś w tym było, taka życiowa prawda. Żyć za wszelką cenę, dostać awans po trupach, zabrać temat tej wrednej, niewdzięcznej Trish, która nawet nie umiała dobrać apaszki do koloru paznokci - o to chodziło! Lucy też była typem planistki, chociaż kiedyś, jeszcze na studiach, na wiele rzeczy decydowała się spontanicznie. To właśnie wtedy nauczyła się, że lepiej tworzyć skrupulatne plany, bo wtedy nie ma szansy na niepowodzenie. Nie licząc sytuacji, kiedy miało się po prostu potwornego pecha. No, wszystkiego się nie przewidzi, nawet jak czasami myślało się inaczej. Samo życie.
Zerknęła na buty Poli i przyglądała się im przez chwilę. W zasadzie trudno było jej oszacować czy są nowe czy jednak nie do końca. Nie miała jednak powodu, żeby jej nie wierzyć. Nie czytała w myślach i nie było żadną wróżką.
Pokiwała tylko głowę, wyjmując jednocześnie batonika z kieszeni kurtki. Jej odzież wierzchnia zawsze musiała mieć wiele kieszeni, bo blondyna miała w zwyczaju chować w nich przeróżne, bardziej i mniej przydatne, pierdoły.
Powędrowała spojrzeniem za palcem siostry, zerkając na trawę. —
Naprawdę? I tak spali kilka nocy na ziemi? Niesamowite — mruknęła, po czym zaczęła rozpakowywać słodycz. Siłowała się z tym przez chwilę, a jak w końcu dopięła swego, to parsknęła cicho, słysząc o magicznych kwiatkach. —
Nabierasz mnie? — spytała z pełną buzią, po czym zaczęła przeżuwać czekoladę. —
Hmm? — Wyciągnęła nadgryzionego batonika w stronę Poli. Może też chciała gryza? Mimo, że okazała niedowierzanie względem mocy kwiatów, zerknęła na nie kątem oka odrobinę pazernie. Może nazrywa ich później trochę i zaniesie do szpitala dla Marcusa? Być może te całe feromony sprawią, że się obudzi i od razu do niej przybiegnie?
Zaraz z marzeń na jawie wybudziła ją Pola i jej słowa o samodzielnym rozstawieniu namiotu. —
O tak, totalnie — mruknęła, chociaż już widziała jak gubi się w tych wszystkich patyczkach, śledziach i innych elementach namiotu. Może jak zmieni temat i zagada siostrę, to ta poradzi sobie sama?
Niedługo Walentynki i z tej okazji organizowano w Eastbourne bal charytatywny na rzecz potrzebujących zwierzaków. Jak już wcześniej zostało wspomniane, Lucy kochała naturę, a co za tym idzie i zwierzęta, więc nie miała zamiaru takiej okazji przepuścić. To nie tak, że u niej w pracy losowo wybrano reprezentanta (czyli ją), więc tak naprawdę nie miała wyjścia. Przynajmniej się ludzie zrzucili, więc mogła wkroczyć na salę, wyglądając jak milion dolców i przeznaczyć na szczytne cele wielką kwotę. To na pewno dobry uczynek.
—
Słyszałaś, że rada miasta i schroniska dla zwierząt organizują walentynkowy bal charytatywny? Tak się złożyło, że tam idę i wezmę udział w tych randkach w ciemno — zaczęła, patrząc na rozmówczynię uważnie. —
Myślę, że to super pomysł. Pewnie będziemy to nagłaśniać w mediach, w końcu wspieramy inicjatywę również jako stacja telewizyjna.
Można było odnieść wrażenie, że mimo iż Lucy jest zachwycona swoim udziałem w balu, to coś ja jednak gryzie. —
Myślisz, że mi się oberwie za te randki, wiesz… Marcus dalej śpi.
Chyba nie powinna czuć wyrzutów sumienia, w końcu to na szczytne cele, a nie dlatego żeby sobie kogoś znaleźć.
@Pola Umbridge