Na wstępie zaznaczyć pewnie należy, że Mirka… cóż, nie należy do najwytrwalszych jeźdźców. Jasne, utrzymuje się w siodle nawet przez długie godziny i niestraszne jej dłuższe wycieczki, ale w kwestii wychowywania konia robi się po prostu
miękka. Może dlatego serce jej się raduje, kiedy Duchess aż wyrywa się do przebieżki i skłonna jest puścić ją wolno. Chyba tylko resztki zdrowego rozsądku ją przed tym powstrzymują, bo mocniej chwyta za wodze i nie pozwala klaczy odejść.
— Zachowuj się — prycha, poklepując zwierzę po szyi. Wie, że Duchess bywa narwana, ale wolałaby, by zachowywała się trochę rozsądniej, kiedy Mirka ją odwiedza. Ostatnio co prawda trochę się w tych obowiązkach zapuściła (głównie przez imprezowanie), ale przyjaciółka i tak miała co robić. Tutejsi jeźdźcy i stajenni opiekują się konikami równie dobrze, co ich właściciele. A i Sonia co jakiś czas wpada, by zacieśnić z Duchess więź. Z tego, co Mirka słyszała, idzie im całkiem nieźle — skończyło się tylko jednokrotnym zbiciem tyłka na betonie i jednokrotnym wylądowaniem w błocie.
Spodziewa się tych kuksańców i zarzucania łbem, więc tylko mocniej ściska wodze i sięga dłonią do pasów oplatających głowę Duchess, żeby uniemożliwić jej ruch. Nie jest może bardzo silna, ale potrafi sobie z klaczą poradzić.
— Serio, Duchess — mówi spokojnie, jakby rozmawiała z człowiekiem. Zawsze zwraca się do niej w ten sposób.
— Obiecuję, że pozwolę ci się wybiegać po treningu. Teraz musimy trochę poćwiczyć, bo jeśli znowu odpuszczę sobie jazdę na tydzień, to po kolejnym wejściu w siodło wykończy mnie ból dupska albo ud, rozumiesz? — Pewnie nie, ale Mirka i tak ponownie całuje jej chrapy i poklepuje za uchem.
— Idziemy — zarządza, prowadząc konia w stronę linii, którą umownie wyznaczyła sobie za początek toru. Nie wciska jej jeszcze w boksy startowe, bo rozumie, że Duchess jest zbyt podniecona nową przygodą, by poradzić sobie na dłuższym dystansie. Jasne, pewnie wybiegłaby jak harpagan i próbowała dotrzeć do mety w jak najkrótszym czasie, ale później to Mirka zgarnie od pracowników opieprz za to, że bez odpowiedniej rozgrzewki mogłaby ją zajeździć do upadłego.
— Kroczek za kroczkiem, zgoda? — dodaje jeszcze, ustawiając Duchess w miejscu i w jednym gładkim ruchu wskakując w siodło. Chwyta wodze w obie dłonie, mocuje obie stopy w strzemionach i dopiero kiedy ma pewność, że klacz nie wyrwie się jak głupia, spina ją delikatnie łydkami. Najpierw stęp, później kłus, a jeśli wszystko dobrze, niedługo będzie mogła się wyrwać do galopu.
— Bardzo ładnie — chwali klacz, prowadząc ją ostrożnie po półkolu. Popuszcza lejce, pozwalając klaczy na swobodny spacer, żeby przyzwyczaiła się do wysiłku, dodatkowych pięćdziesięciu kilogramów na grzbiecie i faktu, że to Mirka — przynajmniej w teorii — tu rządzi.
@Duchess