Uwielbiał prowadzić wykłady. Był przekonany, że gdyby nie był lekarzem to skończyłby na jednym z uniwersytetów z własnym gabinetem i katedrą, grupą ulubionych studentów i renomą trochę dziwnego, ale pełnego głębokiej mądrości profesora. Dlatego ilekroć był gdzieś zapraszany przeważnie zaproszenie przyjmował i znikał ze swojego życia - obecnie toczonego w Cardiff - na od dwóch do siedmiu dni, w zależności od tego co mu zaproponowano albo dokąd akurat się wybierał.
Eastbourne było dla niego nowością. Nigdy nie był na południe od Londynu nie licząc tych paru podróży promem na kontynent, ale i wtedy nigdy nie zatrzymywał się w celach turystycznych. Dotarł tu samochodem poprzedniego dnia i już zdążył odwiedzić plażę dwa razy - był przypadkiem beznadziejnie zakochanym w morzu, o co obwiniał po części wychowywanie się na wybrzeżu i fakt, że niegdyś spędzał całe wakacje na wodzie. Nie miało znaczenia, że i w Cardiff miał mieszkanie znajdujące się rzut kamieniem od morza - ciągnęło go do wody tak samo, jak w latach, kiedy mieszkał na środku kontynentu i najbliższym zbiornikiem wodnym, większym od śmierdzącego kanału było oddalone o dwie godziny jazdy autem jezioro.
Tego dnia miał tour po szpitalu, zaplanowany z dyrektorem lunch i wieczorną kolację z lekarzem, który go tu zaprosił. Problem był w tym, że oprowadzająca go internistka miała nagły wypadek i musiała zająć się pacjentem, Felix więc został pozostawiony sam sobie w okolicy izby przyjęć, więc... cóż, ni czekał, ni zwiedzał, kręcąc się tu i tam z zainteresowaniem.
-
Przepra...szam. - Ostatnia sylaba zniknęła gdzieś w hałasie szpitalnym, bo słowo ugrzęzło mu w gardle, kiedy w spieszącym się lekarzu rozpoznał Fentona.
Fentona. Jego serce tak przyspieszyło, że zegarek, który dostał od przyjaciela na ostatnie święta, zawibrował teraz z pytaniem, czy rozpoczął właśnie jakąś aktywność fizyczną. Nie oderwał jednak wzroku od tej zmęczonej, dawno niegolonej twarzy - twarzy, która tyle dla niego swego czasu znaczyła. Chciał coś powiedzieć, musiał coś powiedzieć, ale wtedy padło to pytanie o konia i obaj chyba zostali wyrwani z tej dziury czasoprzestrzennej, w którą na chwilę wpadli.
Skierował swój wzrok na chuderlawego chłopaka, stojącego tak nienaturalnie blisko Fentona, który zdawał się nawet nie zauważać tego naruszenia jego własnej przestrzeni osobistej - a przecież zawsze trzymał ludzi na wyciągnięcie ramienia od siebie.
Chuderlawość, loki, bliskość - wszystko to zostało przetworzone przez Feliksa w ułamku sekundy, po którym zwrócił uwagę na krew lejącą się po ich rękach i ona była chyba jedynym powodem, dla którego tak łatwo, bez żadnej reakcji ze swojej strony, dał się odepchnąć na bok i jedynie powiódł wzrok za nimi.
"Do zobaczenia za dziesięć lat" odbiło się w jego głowie, gdy zatrzasnęły się drzwi i stał dłuższą chwilę w bezruchu, procesując wszystko co się zadziało. Fenton. Co, na litość boską, Fenton robił
tutaj, w największej dziurze Anglii?
Niedługo potem odnalazła go Mary, internistka od oprowadzania i wrócili do przejścia przez cały szpital, ale Felix - chociaż bezbłędnie prowadził small-talk i nawet zadawał pytania - nie poświęcał już jej za dużo uwagi, myślami błądząc dookoła tej brody i worów pod oczami. Zadał dwa niewinne pytania o lekarzy specjalistów i izbę przyjęć, ale kiedy nie uzyskał żadnej, przydatnej odpowiedzi wiedział, że musi być mniej subtelny.
-
Ależ oczywiście, że dam sobie radę - zapewnił Mary, którą po godzinie znowu ktoś wezwał. -
Niezmiernie miło było cię poznać, Mary, mam nadzieję, że pojutrze spotkamy się na moim wykładzie, wracaj do pracy. - Uśmiechnął się ciepło do młodej lekarki i zaraz potem dopadł do okienka, w którym siedziała wcześniej przedstawiona mu pielęgniarka.
W sposób możliwie nonszalancki zapytał o doktora O'Connella.
-
Wydawało mi się, że słyszałem jego nazwisko, to stary znajomy ze studiów. Jest może dzisiaj na zmianie? Fantastycznie byłoby nadrobić... Och, to cudownie, dziękuję bardzo! - podziękował pielęgniarzowi, który poinformował go, że doktor O'Connell gdzieś w szpitalu jest i za niecałe pół godziny kończy dyżur.
-
Chociaż widziałem tu dzisiaj Billiego, to możliwe, że ma już plany - dodał chłopak drapiąc się po brodzie, bo już niemal normą się stawało, że kiedy Billy się pojawiał w szpitalu to najczęściej kręcił się tu i tam i razem z Fentonem wracali do domu.
-
Billiego? - powtórzył Felix niemal od niechcenia, jakby jedynie z grzeczności podtrzymywał dialog, ignorując ten przeklęty zegarek, który znowu zawibrował. Zerknął na niego kątem oka.
Sam jesteś wysokie tętno, spadaj na drzewo.
-
Och, tak to jego... To Billy - zakończył pokracznie, absolutnie bezużytecznie pielęgniarz, wyraźnie orientując się, że sam nie wie co powiedzieć.
Świetnie. Co się stało z tamtą blondynką?
Felix podziękował jeszcze raz, spojrzał na zegarek - tym razem, że sprawdzić
godzinę - i stwierdził, że może poczekać. Usiadł w poczekalni, tak żeby mieć na oku jednocześnie szatnie lekarzy (Mary była bardzo skrupulatną przewodniczką) i wyjście awaryjne, bo nie był debilem, znał Fentona. Wiedział doskonale, że "do zobaczenia za dziesięć lat" oznaczało "zamknę się w tym pokoju albo wyskoczę przez okno, żeby nie musieć z tobą rozmawiać".
Charakterystyczne loki - i dla Feliksa o wiele bardziej charakterystyczna, lekko krzywiona postawa Fentona - niemal natychmiast przykuły jego wzrok. Złożył spokojnie gazetę i podniósł się ze swojego miejsca, wprawionym ruchem poprawiając marynarkę. Chłopak z lokami szedł z zabandażowaną ręką, nieszczęśliwym wyrazem twarzy i zaaferowany mówił coś do Fentona, który trzymając go za łokieć wyraźnie ciągnął go jak najszybciej w stronę wyjścia.
-
Fenton - powiedział spokojnie, podchodząc do nich, starając się nie patrzeć na tego dzieciaka.
@Fenton O'Connell