Kąciki jej ust drgnęły na krótką chwilę nieśmiało w górę w reakcji na ten lekki uśmiech, którym obdarzył ją brunet zapewniając przy tym, że nie musiała go przepraszać. Taka jego odpowiedź sprawiła, że Pearson odruchowo zaczęła już chcieć się rozluźniać… ale przecież temat ich rozmowy wcale się do tego nie nadawał, dlatego – mimo jego utrzymującego się, spokojnego podejścia z tą szczyptą beztroski w mówieniu – pozostała w uważnym, wyczekującym napięciu.
Jej brwi samoistnie się zmarszczyły, kiedy tak dalej go słuchała. Autentycznie wierzyła w to, że zwróciła uwagę na aspekty, które Harvey prawdopodobnie przeoczył – bo nie wyobrażała sobie, z jakiego innego powodu tkwiłby w takim dziwnym położeniu, szczególnie jeżeli dopiero co przyznał, że w jego odczuciu on i Hallie i tak by się rozpadli, gdyby spróbowali być ze sobą na poważnie. Prawdą było jednak, że jej ogląd na całą tą sytuację był mocno okrojony, a wszystkie te rzeczy, które usłyszała od Steel, od niego wcześniej „między słowami”, a także te, które wydawało się jej, że widziała… to wciąż było mało. Nie miała pojęcia, jak wyglądało jego życie na co dzień, jak funkcjonował i jak
działał obecnie, no i jak mogła się przekonać teraz – funkcjonował i
działał inaczej, niż założyła; w swoich założeniach nie przewidziała raczej miejsca na... w sumie na nic z tych jego argumentów.
Wpatrywała się w niego, jakby rozumiała i nie rozumiała jednocześnie, a gdy zapytał,
co ona na to, zamiast odpowiedzieć cokolwiek, ponownie uśmiechnęła się blado, ponownie bardziej w bezwarunkowej reakcji na jego uśmiech niż dlatego, że coś ją tutaj bawiło. Zaraz przywołała się do porządku i ściągnęła ze sobą wargi, bo potrzebowała jeszcze chwili na przetrawienie tego, co usłyszała. Błękitne oczy błądziły po twarzy Harvey’ego, jakby szukały w niej rozwiązania tej zagwozdki pod tytułem
co Harper na to. Bo Harper troszkę się pogubiła.
Pewnie dlatego, że się pogubiła i nie do końca wiedziała, co na to wszystko odpowiedzieć, zbyt pochopnie złapała się tego, co dopowiedział po małej przerwie. I chociaż nie było wątpliwości co do tego, o czym mówił – oraz że sprawa należała do tych poważnych – blondynka przelotnie opuściła wzrok na jego leżącą na materacu łapę w tym momencie, w którym wspomniał o
szczęściu na wyciągnięcie ręki. –
Tej ręki? – zapytała cicho, jednocześnie w głupim odruchu wyciągając swoją dłoń do tej jego, by palcami delikatnie przejechać po bandażu – przynajmniej starczyło jej pomyślunku na to, żeby wycelować w skraj materiału, czyli z dala od ran, które sobie tym bandażem opatrzył, no ale w kwestii racjonalności tego posunięcia to byłoby na tyle. Zaraz po tym ruchu cała przekręciła się już w pełni na bok i tą dłoń też oparła na materacu, a jej spojrzenie wróciło do oczu Spencera bez jakiegoś ewidentnie wielkiego skrępowania, przynajmniej w tej pierwszej chwili. Bo w tej pierwszej chwili miała kąciki ust nieco uniesione, i nawet chciała zażartować, że
ta ręka będzie musiała sobie poczekać, aż będzie w stanie po coś sięgnąć – i oczywiście to byłoby takie wyolbrzymienie w celach humorystycznych, w końcu wyobrażała sobie, że miał pewnie porozcinaną skórę i obite knykcie, ale raczej nic poza tym… Na szczęście w porę się zorientowała, jakie to byłoby idiotyczne; zdążyła co prawda otworzyć buzię i nabrać powietrza w płuca, jednak po prostu wypuściła to powietrze, nie wypowiadając na razie żadnego słowa. Złączyła ze sobą wargi, podciągnęła sobie drugą, zgiętą rękę pod głowę, jeszcze przez kilka sekund na niego patrzyła, a potem na kolejnych kilkanaście, może kilkadziesiąt skierowała oczy gdzieś w dół, niewykluczone że z powrotem na tą jego zabandażowaną pięść.
W czasie, który minął, nie tylko uspokoiła się z tego lekko nerwowego rozbawienia (czyli jej najmniej lubianego mechanizmu obronnego przed kłopotliwymi sytuacjami) – lecz także powtórzyła sobie w myślach to, co brunet opowiedział jej w odniesieniu do samego siebie.
–
Okej… to wszystko ma teraz nawet jakiś sens… – skomentowała bez przekonania, i to bardziej samej sobie pod nosem, bo to przecież nie tak, że Harvey potrzebował akceptacji z jej strony. To ona pytała się jego, co stało za tym, że był w otwartym związku (czyli w czymś, z czym generalnie się nie zgadzał), ponieważ się o niego martwiła i wydawało się jej, że on wszedł w to i tkwił w tym tak…
nieświadomie. Otóż okazywało się, że jej wrażenie było mylne, jako że wcześniej poznała i widziała jedynie niewielki fragment prawdy – ale pełniejsza wiedza wcale nie sprawiła, że przejęcie ją opuściło, zwyczajnie nie mogło już oficjalnie celować w domniemaną naiwność w podejściu Spencera. Dla Harper naiwnością było czekanie na
prawdziwą, dojrzałą miłość przy jednoczesnym świadomym wchodzeniu w uwikłanie emocjonalno-uczuciowe z osobą, która już z początkowego założenia nie miała być
na zawsze. Nie mogła jednak podważyć już żadnego z tych wyjaśnień, które zostały przez niego podane – to nie było nic, z czym dałoby się dyskutować. Co prawda nadal pozostawał problem potencjalnego zbyt dużego zaangażowania w tą relację z Hallie, jak i problemem było – przynajmniej jej zdaniem – to że
nie umiał być sam. Tylko że on zdawał sobie sprawę z jednego i drugiego. I może w takim razie to wybrane przez niego
prostsze rozwiązanie faktycznie było dla niego póki co najlepsze? Wprawdzie stanowiło ono nadal trochę wybrakowany półśrodek, jednak skoro to tylko na przeczekanie… Przecież sama nie mogła mu zasugerować czegoś, co byłoby dla niego lepsze…
–
Wydaje mi się, że czasem… – podjęła w zamyśleniu, tym samym przerywając trwającą od dłuższego momentu ciszę. Wypowiedź też przerwała na samym jej początku – chyba nieco zwątpiła, czy jest w ogóle sens mówić jeszcze cokolwiek, ale ostatecznie stwierdziła, że nie ma siły
szukać sensu. Po prostu chciała mu coś powiedzieć, wobec czego wzięła zaraz głębszy oddech i z częściowo nieobecnym wzrokiem zaczęła powoli rozwijać swoją myśl spokojnym, może wręcz nieco monotonnym głosem. –
Czasem właśnie to wyciągnięcie ręki, które brzmi przecież tak banalnie… bywa naprawdę trudne. Na tyle trudne, że nie sięgniesz po coś, czego pragniesz, albo czego potrzebujesz, nawet kiedy masz to tuż przed sobą… Wiesz, jak wyciągnięcie ręki na zgodę. Po pomoc. Po szczęście. To wymaga odwagi, zwłaszcza kiedy nie masz pewności, czego oczekiwać w odpowiedzi, boisz się odtrącenia, boisz się zaryzykować i w jakimś sensie obnażyć się przed drugim człowiekiem… –
Boisz się, że nie zasługujesz na wybaczenie, na ratunek, na swoje szczęśliwe zakończenie – tego już nie dodawała, bo raczej nikt normalny nie myślał w ten sposób; zdawała sobie sprawę, że to takie skrzywienie, z którym ona sama musiała się mierzyć i na pewno nie chciała wyciągać go na wierzch ani obarczać nim Spencera. W tym wszystkim chodziło jej o niego i to na nim się skupiała. I jeżeli nie było niczego, co ona zauważyła w ramach możliwego zagrożenia a co on przeoczył… chyba nie mogła mu w żaden sposób pomóc…? Nie mogła go bardziej ostrzec ani przed niczym ochronić – on wszystko widział i wiedział.
Ale czy mogła być pewna, że w odpowiednim czasie odbierze sobie to, czego w życiu wypatrywał? Bo w końcu o to jej chodziło, o to się martwiła – czy on sam sobie nie stanie na przeszkodzie na drodze do tego, o czym marzył (tak jak na przykład ona chyba sabotowała samą siebie). Z jego słów niby wynikało, że tylko na to czekał, aby wreszcie odnaleźć miłość i zaznać swego rodzaju
ukojenia, jednak blondynka wciąż odczuwała pewien
niepokój w tej kwestii. I okej, to co ona odczuwała było jej sprawą, jej własnym problemem, wyłącznie jej obciążeniem. A to wszystko nadal ani trochę jej nie dotyczyło, Pearson po prostu przez moment uwierzyła, że skoro zauważyła coś budzącego wątpliwości i jej prawdziwe obawy, to w takim razie jest w jakimś stopniu usprawiedliwiona do zainteresowania się tematem. I pewnie teraz, gdy jej wątpliwości zostały „rozwiane”, jej udział powinien się zakończyć – bo same nieracjonalne obawy do niczego jej tu nie uprawniały… Tak, racja. Jej udział
powinien się tu zakończyć, ale…
–
Harvey… Możesz mi coś obiecać…? – zapytała, teraz z wyraźną obecnością niepewności zarówno w głosie, jak i spojrzeniu, które wróciło do jego twarzy. Nie był jej nic winien i nie musiał się z nią liczyć w tym, jak prowadził swoje życie, a wobec tego proszenie go o obiecywanie jej czegokolwiek było raczej nie na miejscu. Jednak Harper czuła, że po całej tej rozmowie, po usłyszeniu tego wszystkiego, czym brunet się z nią podzielił… nie mogła bardziej przyczynić się do tego, aby on przybliżył się do swojego utęsknionego szczęścia; wyglądało na to, że nie oddalił się od niego nieświadomie, właściwie nie oddalił się od niego wcale, zwyczajnie dotarł do jakiegoś punktu w swoim życiu, w którym pozostawało mu tylko
czekać i nie zamykać się. I wyglądało także na to, że dokładnie to robił – w sposób, który był dla niego w jakimś sensie najbezpieczniejszy, najbardziej komfortowy. A zatem… co takiego mogła mu powiedzieć w ramach
przestrogi? Hm… no tak, racja – coś, co powinna przy okazji powiedzieć samej sobie. –
Kiedy będziesz czuć że to, czego szczerze pragniesz, jest w zasięgu twojej dłoni… nie powinieneś się wahać, tylko po to sięgnąć. Obiecaj, że to zrobisz – poprosiła łagodnie, a jej ślepia przybrały niemal błagalny wyraz. –
Zasługujesz na to – dodała ciszej, pewnie kompletnie niepotrzebnie, albo raczej poniekąd bezzasadnie. Bo niby co dawało jej prawo do takiej oceny? Na czym tą ocenę w ogóle bazowała?
Cóż – powiedziała tak, bo tak
czuła. Jednocześnie czuła się też zbyt swobodnie, w każdym razie zbyt swobodnie, by przy tym zachowywać czujność i ostrożność, o dystansie nie wspominając – z niego zrezygnowała, wkraczając na tak prywatny temat. Wobec tego, skoro oprócz tego poczuła także, że te jej ostatnie słowa aż się proszą o
coś więcej, coś co pokazałoby, że to nie tylko suche słowa, ale że stoi za nimi szczere przekonanie… a z nim coś na kształt ciepła… I skoro akurat chwilę temu znów opadły mu włosy na twarz, których jeszcze nie zdążył – a może tym razem wcale nie planował – odtrząsnąć… Jakoś tak zupełnie naturalnie poddała się drobnemu impulsowi, w konsekwencji którego jej dłoń oderwała się od materaca i bez gwałtowności – choć też wcale nie w zwolnionym tempie – podążyła w górę, by odgarnąć mu te włosy z czoła.
Ciężko powiedzieć, w jakim znalazła się świecie, że pozwoliła sobie na ten gest, ale prędko się zorientowała, że to przecież nie jest jej świat. Puls nagle jej przyspieszył, a w buzię uderzyło gorąco. Po drobnym zawieszeniu przeniosła opuszki palców na krawędź plastra na jego łuku brwiowym, jakby chciała się upewnić, że nic tam się nie odkleiło. Jakby ten ruch mógł
zasłonić ten pierwszy, który nie miał w sobie żadnej celowości, poza tym, że zwyczajnie chciała go wykonać. I co teraz? Powinna go po raz nie wiadomo który dzisiaj przeprosić? Czy może nic nie mówić i udawać, że jednak od początku chodziło o sprawdzenie plastra? Na pewno powinna cofnąć rękę – no więc już zaraz ją cofała, chyba w pierwszej kolejności mając zamiar rzeczywiście udać, że nie zrobiła nic niewłaściwego.
@Harvey Spencer