Oczekiwała po Spencerze oprzytomnienia i odsunięcia się, dlatego jego reakcja – tak mocno inna od zakładanej – spotęgowała w niej poczucie skołowania. To, że tylko zabrał od niej ręce, ale wcale sam z siebie się nie oddalił ani nie wyłapał sugestii w jej geście, wywołało w niej dziwną mieszankę niepokoju i… czegoś jeszcze, czego nie umiała jednoznacznie określić. Czuła, że to co się działo wymagało przerwania, ukrócenia – co nie znaczy, że nie wolałaby, aby tamta chwila
miała prawo trwać nadal…
Cokolwiek to było bądź czym by nie było, zaczęło rozpływać się wraz z jego odezwaniem się, które już chyba w pełni sprowadziło ją na ziemię.
To chaotyczne wyjaśnienie w teorii łączyło się we względnie spójną całość z tym, co Harper zasłyszała podczas rozmowy toczącej się przy kuchennym stole, jednak nadal doznawała dysonansu poznawczego przy zestawieniu tego z obrazkiem, który oglądała niewiele później. Jej brwi ściągnęły się w większym stopniu, nadając jasnym oczom podważającego, może wręcz w jakimś stopniu zniesmaczonego spojrzenia. W tej sytuacji mógłby jej tłumaczyć co chciał, ale już samo to, że musiał tłumaczyć jej cokolwiek, wystarczająco pokazywało, jak niewłaściwe było to, co zdążyło się wydarzyć. A przecież istniał jeszcze inny, wprawdzie trudny do nazwania po imieniu, choć co najmniej tak samo poważny powód, z jakiego nie powinni wylądować w tym aktualnym położeniu.
Nie miała pojęcia, jak zareagować, więc nie zareagowała od razu i tylko opuściła wzrok, dając sobie czas na ułożenie w głowie pełniejszego obrazu. Zaczynało do niej docierać, że brunet nadal tkwi w tym świecie ułudy, do którego wkroczył pod wpływem niewyjaśnionego impulsu. Robiło się jej z tym coraz dziwniej im dłużej to trwało, lecz konsekwentnie wstrzymywała się przed odepchnięciem go, bo zdążyła stwierdzić że ten ruch byłby niczym przypisanie mu całej winy, podczas kiedy ona była za to wszystko współodpowiedzialna – z czego świetnie zdawała sobie sprawę. Cóż, dla niego to też musiało stać się jasne. Gdy powiedział, że
też tego chciała, wyraz jej twarzy stał się widocznie bardziej napięty – ni to zły, ni w pełni zawstydzony. Nie potrafiła zaprzeczyć i nie mogła tego zrobić, bo dobrze wiedziała że wszystko w niej jeszcze moment temu potwierdzało jego słowa. Nie wydawało mu się, chciała tego całą sobą. Tylko… co z tego, skoro to był jeden moment, w trakcie którego nie liczyło się nic z tego, co jak by nie patrzeć… tworzyło i stanowiło ich rzeczywistość. Sam Harvey musiał mieć tego świadomość, skoro przed wypowiedzeniem swojej prośby przyznał najpierw, że
chciałby o tym wszystkim zapomnieć – jako że dopiero
zapomnienie pozwalało im na znalezienie się w takiej sytuacji.
No więc stała jak ten kołek, znowu unikając jego oczu jak przystało na kogoś, kto ma zbyt wiele na sumieniu, z dłońmi idiotycznie opartymi na jego klatce piersiowej jako że nie umiała go od siebie odepchnąć. Już miała poddać się zrezygnowaniu, opuścić ręce i może zaraz się jakoś wykręcić bokiem, ale wtedy padło to pytanie, które sprawiło że całe jej ciało na nowo się napięło, a ona… jeszcze na parę sekund znowu zgłupiała.
Czy
naprawdę chciała, żeby wracał do Hallie? Nie, nie mogła tego przyznać wprost, i to jeszcze tak żeby zabrzmiało szczerze lub przynajmniej przekonująco. Tylko czy to oznaczało, że wobec tego chciała – oraz w ogóle była w stanie – cofnąć się do tego, co przerwała…? Też nie. Czego w takim razie chciała? Chyba po prostu tego, żeby to nie było takie pojebane. Niestety było, i zdaje się że nie dało się nic z tym zrobić. –
Czy ty słyszysz, jak to wszystko brzmi…? – zapytała cicho, pozornie niby neutralnym tonem, lecz z obecną tam, słabą nutą rozgoryczenia, brzmiącą już wyraźniej w kolejnym zdaniu. –
Umowa, na którą się zgodziłeś chociaż jej nie chciałeś? A teraz nagle jednak ci to podpasowało? – Nieco przeinaczała wydźwięk jego słów, owszem – ciężko orzec, na ile intencjonalnie, ale nie dało się nie odnieść wrażenia, że nie był to złośliwy zabieg, zwyczajnie… tak to odebrała. Nadal nie znała żadnych bliższych szczegółów, wiedziała tylko – albo raczej wywnioskowała sobie z kontekstu żartu, który padł na dole – że Harvey już kiedyś był z Hallie w związku, a teraz dochodził do tego fakt, że dogadali się – z tego co zrozumiała, czy bardziej musiała sobie dopowiedzieć, bo od niego nie padło to wprost, tylko rzucił coś naokoło z czego dawało się domyślić całościowego sensu – na brak wyłączności. Z jego słów – oraz z słów Hallie – wynikało natomiast jasno, że
warunki tego układu nie brały się z jego chęci czy potrzeb, a z podejścia, które wolała
jego blondynka. Czyli był tu, bo mógł, bo nic go nie ograniczało i na pewno nie krzywdził w ten sposób dziewczyny, z którą wspólnie
spóźnił się na tą imprezę – jednak czy to automatycznie sprawiało, że cała ta sytuacja była w porządku? Na pewno nie w oczach Pearson, bo ona widziała teraz tylko to, że Harvey – przynajmniej początkowo – chciał tego
konwencjonalnego charakteru relacji, a wyjątkowo w tej chwili było mu na rękę, że ten charakter miał się znacznie luźniej. W przekręconym przekazie… chciał być w związku z inną dziewczyną, lecz ze względu na to, że ta opcja nie była dla niego dostępna, mógł skorzystać z innej dostępnej okazji – dać się ponieść i bez konsekwencji zapragnąć cofnąć się do momentu, który jej samej przywodził na myśl niespełnioną i niemożliwą do spełnienia nadzieję (choć
wtedy, w czasie jego trwania, oboje pozostawali w błogiej nieświadomości co do tej niemożliwości).
Oczywiście nie uważała bruneta za wyrachowanego ani też pozbawionego moralności; niezmiennie widziała w nim dobrego, wartościowego mężczyznę, kierującego się na co dzień właściwymi, szlachetnymi zasadami, do tego honorowego jak mało kto. I mimo wszystko nie potrafiłaby spojrzeć na niego inaczej. To zaś oznaczało dla niej tyle, że zwyczajnie… musiał się pogubić. Bardzo. Już nawet nie patrząc jedynie przez pryzmat jego
nie-związku z Hallie… O ile sama Harper przez ten krótki moment zachowywała się zgodnie z tym, co podpowiadało jej serce i z jednej strony najchętniej przeniosłaby się z powrotem do tego stanu, to z drugiej strony oprzytomniała już na tyle, by rozumieć że ta ich bliskość nie miała prawa bytu. –
Zastanów się. Gdyby nawet to nie było problemem… – chociaż w jej odczuciu było, co spróbowała naokoło przekazać w poprzedniej wypowiedzi –
to co wtedy? Co gdybym powiedziała, że nie chcę żebyś do niej wracał? Zostałbyś tu? Po co? I dlaczego? Przecież to nie ma sensu, sam powinieneś najlepiej o tym wiedzieć… – W trakcie mówienia znalazła w sobie znów na tyle odwagi, by unieść na niego smutno-pretensjonalny wzrok; znów też złapała się tego, co
powinien (jednocześnie trochę bezwiednie łapiąc ponownie jego koszulę w zaciskające się na jego piersi pięści), całościowo uchylając się od zadanego przez niego pytania. Jej odpowiedź na nie i tak była bez znaczenia w rzeczywistości, w której funkcjonowali i do której należało powrócić. Jeśli on nadal tego nie czuł… to najwyższa pora, aby mu przypomnieć o obowiązujących realiach. To było właściwe postępowanie, przynajmniej ona w to wierzyła.
Chociaż… to nie tak, że z tego powodu odnajdowanie się w takim a nie innym
tu i teraz przychodziło jej łatwo i bez żalu – bo wraz z upływającymi sekundami miała go w sobie więcej, bardziej było jej szkoda tego głupiego, wspólnego zapomnienia. Odbiło się to na jej twarzy, która stała się ewidentnie zrezygnowana, na oczach, które pociemniały ze smutku i po raz kolejny nie wytrzymały dalszego patrzenia w jego ciemne ślepia, dlatego uciekły gdzieś do boku. –
Ja… chciałam tylko na chwilę wrócić do tej randki w ciemno… z chłopakiem, który sprawiał że co rusz się uśmiechałam… a kiedy się zbliżył to kompletnie straciłam głowę… A ty jesteś… Harvey. Albo raczej… ja nie jestem Josie, której chciałeś. I nadal uważam, że powinieneś… przynajmniej się odsunąć – mówiła znów cicho, z trudem i pewną wyczuwalną ostrożnością dobierając słowa, którymi na dobrą sprawę… obnażała się przed nim. Robiła to bez wyrzutu w jego stronę, licząc że zrozumie przekaz. Nie uważała, że udawał na tamtej randce, sama też nie próbowała go na siłę do siebie przekonać – niestety to, co działo się w tamtej ciemności, mogło zaistnieć tylko pod warunkiem, że żadne z nich nie wiedziało, kogo ma naprzeciwko siebie. Co w ten sposób powiedziane było cholernie przykre, ale też nie do podważenia.
Puściła więc jego koszulę, czekając na to odsunięcie.
–
Rozmawialiśmy o wyjeździe. O tym, że będziemy się na nim zachowywać naturalnie, swobodnie... – przypomniała łagodnie, jednocześnie szukając jakiegoś potwierdzenia, przytaknięcia. Nic nie było przesądzone, wciąż miała możliwość się wycofać, tylko że… Chyba zaczęła zauważać, jakie męczące jest takie usilne unikanie, chowanie się za sztucznie chłodną postawą. Przynajmniej na nią działało wykańczająco. –
Jak dorośli ludzie…? – dodała, bardziej dla siebie niż dla niego, bo to ona nie potrafiła do tej pory zachować się dojrzale w jego towarzystwie. Zdaje się, że wreszcie sobie to uświadomiła, jak sama nakręcała wszystkie swoje negatywne emocje w obecności Harvey'ego. Czas i miejsce na takie oświecenie były dość osobliwe, nie da się zaprzeczyć, aczkolwiek… zamiast tego mogłaby znowu się rozpaść, albo znowu zacząć atakować go jakimiś swoimi wyrzutami za sytuację, którą zainicjował – a ani na jedno, ani na drugie nie miała siły. Na to drugie też zdecydowanie wyczerpała limit dawno temu, a na to pierwsze... pewnie zbierze jej się dopiero po jego wyjściu.
@Harvey Spencer In this film I know, there’s no happy ending. Go to sleep, I’ll see you in my dreams. This changes everything, now I have to set you free.