Chociaż Harper najbardziej chciała rozwijać swoje umiejętności jazdy konnej w dziedzinie ujeżdżenia, tak naprawdę zawsze uwielbiała wyjazdy w teren i nigdy ich nie odmawiała. To znaczy nie, żeby miała wielki wybór skoro na tym polegał jej układ ze stajnią, że pomagała z tym, co trzeba było przy koniach robić - więc czasem wsiadała na jazdy kondycyjne, czasem lonżowała, czasem nawet robiła coś przy Orchardowej szkółce jeździeckiej. Poza tym było jeszcze oporządzanie wierzchowców w sporadycznym zastępstwie za czyjegoś luzaka, ogarnianie sprzętu i cała masa innych pierdółek. W tym wszystkim dodatkowe treningi i wypady w plener na końskim grzbiecie to były nagrody, które szczerze doceniała.
Dzisiaj siedziała na grzbiecie niejakiego Rubina, który - trzeba to przyznać - bardzo ją urzekł. Zauroczona tym, jaki był cudownie piękny, nie zwracała za bardzo uwagi nawet na jakieś ewentualne drobne nieposłuszeństwa w trakcie przygotowywania go, z miejsca wybaczając mu każde zachowanie, za które w pewnie jakiś sposób upomniałaby innego kopytnego. Taki śliczny konik to na pewno nie chciał nic złego... Już w siodle wróciło jej więcej rozumu, czy może raczej po prostu przestała się rozpraszać urodziwym pyskiem Royala, za to skupiła się na tym, aby od początku zachęcać go sumienną pracą dosiadu do aktywnego kroku. Wodze miała na razie jako-tako nabrane, nie za krótko, ale nie trzymała ich zupełnie luźno, woląc jednak najpierw stosunkowo wyczuć konia nim zaoferuje mu większą swobodę.
Odkąd zaczęła jeździć w tej stajni, poznała kilka dobrych tras na nieprzesadnie długie tereny, ale jeszcze nie wybierała się na nie samotnie. Teraz zostało umówione, że z kasztanem dołączą do dwóch innych par. Ustalili, że Harper z Rubinem będą póki co iść na ostatniej pozycji "bo wałach", a w razie konieczności zamienią się miejscami. Dopóki nie musiałaby walczyć z koniem w kwestii tempa, taki układ bardzo blondynce odpowiadał - dwójka pozostałych jeźdźców znała się nawzajem nieco lepiej i prowadziła ze sobą jakąś rozmowę, zaś Pearson była szczęśliwa, że mogła uczestniczyć we wspólnym wyjeździe, ale w pogawędce wcale nie musiała na siłę. Zdecydowanie wolała skupiać się na swoim wierzchowcu, a poza tym dodatkowo też na widokach przy tej specyficznej, wczesnojesiennej aurze. Co prawda dopiero oddalali się od ośrodka i te jeszcze nie były takie, jakich zapewne mieli uświadczyć już na pagórkowatym terenie Butts Brow, ale w niewielkim lasku, do którego właśnie wjeżdżali, też na pewno panował pewien urokliwy
klimat.
@Rubin Royal