Homebase

sklep remontowo-budowlany

Awatar użytkownika

lat

cm
Elita

Homebase
sklep remontowo-budowlany

Placówka brytyjskiej sieci sklepów remontowo-budowlanych. Jeśli na własną rękę chcesz odnowić swoje mieszkanie, cenisz sobie spory wybór elementów wykończeniowych z różnych kategorii pomieszczeń dostępnych na miejscu lub coś w Twoich czterech ścianach nagle się zepsuło (tak, samo!) i potrzebujesz szybko wziąć się za działania naprawcze - to miejsce z pewnością okaże się dla Ciebie strzałem w dziesiątkę. Nie ma tu wprawdzie takiej różnorodności produktów na każdym z działów, jaki oferują osobne sklepy poświęcone tylko i wyłącznie konkretnej dziedzinie, a ceny są wyższe niż w tych mniejszych i wyspecjalizowanych miejscach (bo do hurtowni nawet nie ma co porównywać), jednak z jednej wycieczki po jednej hali Homebase możesz wyjść bogatszy (biedniejszy?) o zakupione podstawowe narzędzia, panele do salonu, nowy kran do kuchni, farbę czy tapetę na ściany, dywan, zasłonki do sypialni, regał do garażu, lampę do gabinetu a nawet roślinkę ogrodową bądź doniczkową... No, sam widzisz - są spore zalety. Może nie jest to Ikea, ale i tak uważaj przychodząc tu ze swoją dziewczyną - dział z dodatkami mimo wszystko daje radę!
Mów mi Eastbourne.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Dla użytkownika

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
To któryś z gości jej współlokatorów podczas imprezy walnął w połowie jeszcze pełną butelką z czerwonym winem o ścianę (w pierwszym odruchu zapytała, co się w ogóle stało - szybko się z tego pytania wycofała, wcale nie chciała wiedzieć co się odpieprzało tym razem pod jej nieobecność), wobec tego Harper mogłaby całkowicie umyć ręce od przedsięwzięcia z koniecznym malowaniem, ale... Chyba wolała wkurzać się na upierdliwość obowiązku pójścia do sklepu niż a) pozwolić aby któryś z nich dokonał ostatecznego wyboru odcienia, nawet po wskazaniu mu koloru b) czekać, aż jeden czy drugi przyjemniaczek w ogóle zbierze swoje cztery litery i wybierze się po tą farbę - to mogłoby się skończyć oglądaniem tej ogromnej plamy w kuchni jeszcze przez miesiąc i albo prędzej by ją wyklęli za jej ciągłe przypominanie się o dokonanie tego zakupu, albo i tak finalnie irytowałoby ją to na tyle, że koniec końców poszłaby sama. A że już przy tej okazji kazała dogadać Keithowi z ich landlordem możliwość odświeżenia wszystkich ścian u nich na parterze (czym chłopcy mieli się zająć sami któregoś weekendu w ramach kary), było chyba do domyślenia się, że chciała mieć decyzyjność w sprawie kolorów. A może tylko jednego, jako że pomieszczenia łączyły się ze sobą i może przydałoby się dać im trochę spójności...
Do zamknięcia sklepu pozostała niecała godzina, nie kręciło się tu już za wiele ludzi. Wchodząc do środka rozpięła swoją oversize'ową kurtkę i rozluźniła duży szalik - domyślała się, że pobyt tutaj mimo wszystko chwilę potrwa. Po pierwsze, musiała się zorientować co gdzie, bo w takim miejscu była właściwie po raz pierwszy. Kiedy parę lat temu na tapecie znajdował się temat budowy domu... cóż, mieli jej tatę i to on pomagał ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami. O jakąś głupią farbę nie chciała zawracać mu głowy, zwłaszcza że jego firma jednak bardziej specjalizowała się w materiałach konstrukcyjnych, a malowanie zaliczało się do spraw wykończeniowych. Poza tym to jej współlokatorzy składali się na ten zakup - co jej było szkoda?
Już będąc na właściwym dziale zagadnęła pracownika o drobną pomoc w wyborze odpowiedniej linii produktów - chciała wybrać farbę idiotoodporną, to znaczy dającą się potraktować jakimś środkiem czyszczącym przy ewentualnych zabrudzeniach, bo mogła obstawiać, że te prędzej czy później znów się pojawią. Mężczyzna chwilę poopowiadał jej o opcjach, wobec tego zaraz pozostał jej sam wybór koloru. Zastanawiała się dobrych parę minut, mimo że miała w głowie pewne wyobrażenie to jednak ostateczna decyzja, który odcień z próbnika odpowiada jej najbardziej wcale nie okazała się łatwa. A gdy wreszcie zapadła, przyszła pora na, wydawałoby się, najprostszą część, to znaczy zgarnięcie z półki kilku dużych puszek - i do domu. Miała jednak takiego farta, że jeden z tych interesujących ją odcieni (bo stwierdziła, że dwa w podobnym tonie będą lepsze niż jeden i ten sam na całości ścian) znajdował się na samej górze. Rozejrzała się za pracownikiem, który wcześniej jej doradzał, lecz ten trochę wcześniej odszedł z innym klientem po odbiór jakiegoś zamówienia i nie dało się go dostrzec (w sumie za bardzo nikogo nie dostrzegła) ani w pobliżu, ani w żadnej następnej alejce, do których pofatygowała się na zwiady. No okej. Wróciła więc na miejsce i mocno się wyciągając, dała radę obiema dłońmi od boków pochwycić stojące najbardziej z brzegu opakowanie. Jeszcze tylko dwa, na jej nieszczęście ustawione jakoś bardziej w głębi półki (co za pajac tak układa?). Do kolejnego spróbowała wyciągnąć się tak samo jak po pierwszy, lecz tam opuszki jej palców ledwo muskały boki puszki i zamiast przesunąć ją bliżej brzegu, skąd już łatwiej mogłaby ją złapać, niechcący trąciła ją jeszcze dalej. Nieważne, przeniosła się nieco w bok - kolejne podejście na innej puszce, niestety z podobnym rezultatem. Teraz już zaklęła cicho pod nosem i wypuściła ciężko powietrze przez usta. To był jeden z tych dni, w które teoretycznie wszystko jest względnie w porządku, ale małe, drażniące rzeczy zbierają się i nawarstwiają, aż w pewnym momencie starczy już naprawdę drobnostka, aby człowiek miał ochotę nagle gwałtownie cisnąć czymkolwiek, co było pod ręką. Harper znalazła się o krok przed takim stanem i czuła to, dlatego właśnie odpuściła kolejną próbę, dając sobie chwilę na ogarnięcie nieuzasadnionych jak na takie okoliczności emocji.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Nadeszła wiosna. Dzień był coraz dłuższy, bardziej słoneczny i cieplejszy. Natura budziła się do życia. Wszystko stawało się jakby pozytywniejsze… tylko nie Harvey. Dla niego wiosna była mało przyjemnym okresem, chociaż dawniej ją uwielbiał. Lecz od kilku lat kojarzyła mu się tylko z tym, że to właśnie wtedy umarł Tom. Zamiast stawać się radośniejszym, Spencer bywał bardziej ponury i zamknięty w sobie w tym okresie. Chociaż nie dawał tego bardzo po sobie poznać, bo zazwyczaj w otoczeniu rodziny czy znajomych pozostawał tak samo szczęśliwy i uśmiechnięty jak wcześniej. Zwyczajnie nie chciał za bardzo zwracać na siebie uwagi. Jednak nie ignorował tego problemu, tylko raczej próbował sam sobie pomagać. Chociażby w ten sposób, by bardziej angażować się w życie innych. Wpadał do rodziców nawet w ciągu tygodnia. Coraz częściej proponował, że zabierze małą Rosie do siebie na weekend, by oni mieli więcej czasu dla siebie. Prócz tego naprawdę próbował odbudować swoją przyjaźń z Hayley. Wiele osób przewinęło się przez jego życie, ale utrata tej znajomości była jakimś totalnym nieporozumieniem. No i była jeszcze Dorcas, która mimo swojego bardzo ułożonego i zapchanego tygodnia też znajdowała dla niego czas. Z kolei na kumpli mógł liczyć raczej tylko w piątkowe bądź sobotnie wieczory. A gdy już wszystkie opcje pokończyły się, to musiał sam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Pierw skupił się na kolejnych, nowych projektach tatuaży i komiksie, ale to już potrafił robić niemal odruchowo, wcale nie musiał mocno skupiać się nad tymi czynnościami. Tak więc, musiał znaleźć sobie coś innego i… wtedy uświadomił sobie, że tuż pod nosem ma ogromny, niedokończony dom, w którym jest naprawdę wiele do zrobienia. To nie tak, że Harvey nagle wstał i poszedł tam zobaczyć, co jest do ogarnięcia. Długi czas bił się z myślami, czy chciał w ogóle do niego wracać. Mimo, iż to był tylko budynek, to wiązał się z pewną, bolesną częścią jego życia. Przecież nie bez przyczyny mieszkał tu gdzie mieszkał, a nie w nim…
Jednak ostatecznie wygrało zdroworozsądkowe myślenie. Minęło już dużo czasu, a teraz wszystko zostało wyjaśnione. Więc tym bardziej, co mogło stać na przeszkodzie? A przecież w takim wydaniu dom stał, marnował się i niszczył. Jedynie tracił na swojej wartości, jednocześnie nikomu nie służąc. Lepiej było zająć się nim, wyremontować, dokończyć i… na samym końcu nie wiedział, co z nim zrobić. Ale o to będzie się martwić jak już skończy. W sumie to już od jakiegoś miesiąca wykonywał w nim mniejsze i większe robótki. Wszystko robił sam i jedynie w wolnym czasie, więc prace wcale tak szybko nie posuwały się do przodu. Szczególnie, że niektóre pomieszczenia były już prawie wykończone, ale inne były w totalnie surowym stanie. Harvey pierw skupił się na tych, które były na dalszym etapie, zakładając że będzie zajmował się każdym pokojem oddzielnie. Wykańczał właśnie salon, który zaczynał już wyglądać coraz lepiej. Ale musiał udać się do sklepu po części, które w końcu nadadzą mu konkretnego charakteru. I tak wylądował w Homebase. Chodził z takim niewielkim wózkiem, bo jednak miał sporo tych różnych rzeczy do kupienia. Począwszy od paneli i listew, które dobrze imitowały ciemne drewno, poprzez takie duperele jak kontakty i włączniki. A kończąc na farbie. Na tym ostatnim dziale był na samym początku, ale ten wybór stanowczo go przerósł. Wziął tylko białą farbę na sufit, pędzle, folie i inne przybory do malowania, stwierdzając że wróci na sam koniec zakupów po ten właściwy kolor do salonu.
Gdy pojawił się tam z powrotem to mimowolnie westchnął. Nie był dobry w takich rzeczach. Samo wykonywanie pracy budowniczo-remontowych szło mu dobrze, ale żeby podejmować takie decyzje. To nie była jego działka. Pewnie dlatego, gdy dostrzegł jakąś dziewczynę, która bardzo próbowała - ale bardzo jej to nie wychodziło - sięgnąć po pojemnik z farbą, to od razu zainteresował się nią, bo to oznaczało odwleczenie w czasie „decyzji” o wyborze farby. Zresztą, wpadł na cudowny pomysł. Losowo poznana kobieta na pewno miała o wiele lepszy gust od niego i mogłaby jeszcze pomóc mu w tym wyborze. Tak więc, zostawił swój wózek i podszedł tych kilka kroków bliżej, stając za nią ale lekko z boku. Nie koncentrując się zupełnie na owej dziewczynie, tylko na elemencie, który był dla niej nieosiągalny. - Też chciałbym być tak bardzo pewny, jaki kolor farby chcę kupić - zażartował sobie, sięgając po tą puszkę z farbą. W ten sposób wskazując na jej upartość w dążeniu do wzięcia tego konkretnego odcienia, a nie o ton jaśniejszego, który był półkę niżej. - I wychodzi na to, że szpilki nie tylko ładnie wyglądają, ale czasem mają też praktyczne zastosowanie - dopowiedział, chwytając swoimi długimi łapskami farbę i zaraz zdejmując ją z półki. Razem z nią odwrócił się w stronę kobiety, z towarzyszącym na jego twarzy szerokim uśmiechem, który machinalnie pomniejszył się, gdy jego wzrok zatrzymał się na twarzy Harper. Chyba… chyba miało być już po wszystkim, prawda? Więc powinien normalnie, neutralnie reagować na jej osobę, a jednak ten początkowo radosny humor nagle go opuścił. Chociaż wcale nie powinien. Więc skupił się na tym że nie powinien i zmusił kąciki swoich ust do niewielkiego ruchu w górę. - Cześć, Harper - przywitał się, jak raczej należało zrobić. W sumie nie miał zbyt wielu byłych. A byłych, które były jego narzeczonymi i go zdradziły to miał… dokładnie jedną, więc nie był obyty w tym jak zachowywać się w jej otoczeniu, nawet w takich losowych sytuacjach. - To chyba twoje - powiedział, przenosząc wzrok na puszkę, którą trzymał w dłoniach i wysuwając ją w stronę blondynki. - Potrzebujesz jeszcze jedną? - zapytał uprzejmie, zdając sobie sprawę że inne też mogły być poza jej zasięgiem, więc jak już tu był, to mógł chociaż do czegoś się przydać...

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Prawie na pewno usłyszała gdzieś w pobliżu odgłos wydawany przez podjeżdżający (pchany przez kogoś) wózek. Ten pchający ktoś mógłby jej może nawet pomóc gdyby poprosiła, jeszcze parę chwil temu przecież sama z siebie rozglądała się po okolicy, aby może zaczepić kogoś, kto był w stanie sięgnąć z łatwością wyżej niż ona. Tylko że teraz była w takim stanie, że zamiast obniżyć się z powrotem na całe stopy i odwrócić z uśmiechem w stronę tej innej osoby, Harper potrzebowała tego zastygnięcia w miejscu i schowania się przed światem - a lekkie pochylenie głowy i wciśnięcie twarzy we wprawdzie poluźniony, ale nadal "obfity" szalik miało jej to zagwarantować. Wdech. Wydech. Wdech... Kurwa, kroki. Wydech. Wde- głos. Miała już jakąś paranoję, czy to był ten głos? Bardzo powoli zaczęła opuszczać ręce oraz pięty, z opóźnieniem - i z całą pewnością z widoczną na jej buzi obawą - przekręciła się bokiem do regału, przodem do... Harvey'ego. Oczywiście. Chyba lekko pobladła, do tego nagle zachciało jej się wymiotować, chociaż tyle dobrego że za bardzo nie miała czym.
Zamarła, nie umiejąc odwrócić spojrzenia od jego twarzy. Oglądała więc poniekąd mimowolnie grę jego mięśni mimicznych, które najpierw odruchowo na jej widok odpuściły ten naturalny, przyjazny (i po prostu piękny) uśmiech, a po paru sekundach zwłoki wymusiły inny. Taki kurtuazyjny. Cholera, jak to zajebiście zabolało. - Cześć – wykrztusiła z siebie jakby po ocknięciu się, siląc się na podobne zachowanie własnych kącików ust. Bolało jeszcze bardziej. - Tak, dzięki – dorzuciła słabo, z niezbyt dobrze zamaskowanym zmieszaniem opuszczając oczy kiedy podawał jej farbę, którą odebrały jej niepewne ręce. Jakie to było w opór krępujące, mimo że przecież w jakimś sensie tak bardzo zwyczajne (albo raczej byłoby zwyczajne, gdyby nie łączyła ich tak skrajnie przykra przeszłość). Stała przed nim przez moment jak takie biedne, zagubione dziecko, nie wiedząc co ma ze sobą począć, choć starczyło jak normalny człowiek zareagować na jego najprostsze możliwe pytanie – chwilę jednak wstrzymywała się z przytaknięciem na jego propozycję, nawet jeśli odpowiedź w jej przypadku powinna być oczywista. Potrzebowała jeszcze jednej. Jakby po jego odejściu stąd znowu miała się mierzyć z tą samą nieracjonalnie dużą frustracją przy próbie ściągnięcia kolejnej puszki, to już na pewno by nie wytrzymała. - Jakbyś był taki miły. – Skinęła nieznacznie głową i uniosła spojrzenie na tą najwyższą półkę, by z uwagą śledzić jego ruchy, a nie skupiać się na nim jako takim.
- Dzięki – powtórzyła z nieopuszczającym jej zmieszaniem po odebraniu od niego trzeciej puszki, którą tak jak poprzednią, ułożyła sobie jedna na drugiej w dłoni i w oparciu o swój brzuch. Cholera, ależ była sierotą że nie wzięła sobie wózka. Do mieszkania miała zamiar zatargać te puszki i przybory do malowania (chwilowo o przyborach zapomniała) po rozłożeniu wszystkiego w plecaku oraz dwóch torbach, które w nim miała przygotowane. No ale teraz, tu w sklepie, przydałoby się coś żeby to wszystko sprawnie przetransportować do kasy, a nie jak taka idiotka z wieżyczką puszek ustawioną między jej dłońmi a brodą – bo tak to miało wyglądać po dobraniu ostatniego opakowania, tego w innym odcieniu, całe szczęście stojącego w jej zasięgu, tylko trochę bardziej z boku.
Zaraz mimowolnie spłynęła spojrzeniem za ramię bruneta na ten jego wózek, który pozostawił przed bezpośrednim zbliżeniem się do niej. Całkiem obładowany wózek. Chociaż ją korciło, bała się spytać, czy to wszystko dla niego - do ich domu? Może do nowego miejsca - może z kimś nowym…? Wprawdzie zimą był na etapie szukania kogoś, ale kto wie, czasem pewne rzeczy dzieją się szybko… Nie, spytać by się nie bała, po prostu wolała nie wiedzieć o nim teraz za dużo. Starczyło jej to, co usłyszała na randce w ciemno już dłuższy czas temu - to było wręcz aż nadto, bo przez to miała jakieś bardzo ogólne wyobrażenie o tym, jak wygląda jego codzienność, a to wyobrażenie od czasu do czasu mimo wszystko z jakichś powodów ją męczyło. Tak czy inaczej, właściwie to wychodziło na to, że bała się zagadnąć go o cokolwiek, bo co innego nie przyszłoby jej na myśl (a w tym dziwnym stanie, ku jej zaskoczeniu do głowy przychodziła jej właśnie masa myśli; raczej spodziewałaby się po sobie totalnej pustki) to wszystko od razu odrzucała z podobnego powodu. Tylko… nie powinna tak niezręcznie milczeć, w ten sposób uciekając od niewinnej, przypadkowej interakcji. Ostatnim razem porozmawiali już… tak względnie normalnie. Powiedzmy. Jedynie pod koniec w sumie coś rozmawiali tak na serio, no ale jednak wtedy było normalnie. To znaczy po prostu obyło się bez krzyku, czyli jak zwykli ludzie. Jak dorośli. Nawet życzyła mu powodzenia w życiu. Więc - ogar, Harpuś, byle szybko.
- Następnym razem spakuję sobie te szpilki do przebrania na takie wypadki – odezwała się, wracając wzrokiem do ciemnych ślepiów Spencera po, w rzeczywistości, wcale nie takim długim przestoju (bo to w jej odczuciu wszystko się tak rozciągało w czasie, choć w praktyce między tymi a jej poprzednim słowem nie minęło wcale dużo). No, jednak zestresowała się i po odrzuceniu każdej jakkolwiek sensownej myśli, palnęła taką głupotę w odniesieniu do jego żartu z samego początku – tego samego żartu, którego na pewno by nie usłyszała, gdyby tylko brunet zdawał sobie sprawę, do kogo podchodzi. W jakimś spłoszonym odruchu przygryzła wnętrze policzka, ponownie odwracając od niego swoje jasne oczy, tym razem do boku, żeby rozejrzeć się za tym brakującym jej do dzisiejszego zakupu koloru. Przecież parę minut temu oglądała cały ten regał, gdzieś tu stał ten ciemniejszy beż…

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Harvey nie miał pojęcia jak powinien zachować się w tej całej losowej sytuacji, która zaistniała między nimi. Nie została ona przez żadne z nich sprowokowana celowo, był to czysty przypadek, więc na pewno nie był to czas i miejsce na jakieś emocjonalne reakcje. Zresztą od ich spotkania na ściance wspinaczkowej minęło trochę czasu i wydawało mu się, że zdążył już ochłonąć po tamtych emocjach. Chociaż prawda była taka, że ponownie nie przepracował tego, nie przemyślał. Kiedy zaproponował to spotkania w parku, to ustawił sobie konkretny cel. Ta rozmowa i przedstawienie wszystkich okoliczności miały wszystko wytłumaczyć i niejako ich oczyścić, pozwolić w pełni odpuścić, co już dawno powinni zrobić i każde z nich pewnie na swój sposób zrobiło, lecz tym razem to miało się dopełnić. Tylko, że ten obraz który poznał był kompletnie inny od wyjaśnień, które on sam wmawiał sobie przez te lata. Miał tego świadomość, dlatego umyślnie ignorował go, mocno koncentrując się tylko na skutkach - czyli zdradzie, którą popełniła Harper. I w tym czasie zamiast wziąć się za siebie i w końcu to sobie przepracować, to… robił wszystko inne. Więcej czasu spędzał w pracy, na ćwiczeniach, z rodziną i uskuteczniając różnego rodzaju spotkania/randki. Przez co obecnie nie miał w sobie ściśle określonego stosunku do Pearson. Dlatego przy tej najmniejszej interakcji, do której doszło między nimi pogubił się w swoich reakcjach. Bo przecież wcale nie było mu łatwo zachowywać się wobec niej tak całkiem zwyczajnie. Patrzenie na nią nie było dla niego czymś neutralnym. Pewnie dlatego jego smutno-zmęczone spojrzenie, co chwilę znajdowało sobie jakiś inny punkt zainteresowania, którym nie była blondynka. W zupełnym kontraście do niego pozostawał ten uśmiech na jego buzi, co sprawiało wrażenie jakby na jego twarzy widniały totalnie przeciwstawne emocje. Nad ustami i ich ruchem panował, więc one układały się w ten przyjazny kształt. Każde ich spotkanie po tych ponad trzech latach kończyło się płaczem Harper. A teraz byli w sklepie, robiąc zwyczajne rzeczy. To nie było miejsce do ponownego zaplątywania się w ich trudną przeszłość. Więc należało zachować pewne pozory opanowania i kultury. Z drugiej strony te oczy, które zupełnie nie pasowały do tego obrazka. I chociaż wyglądały tak już wcześniej, bo wiosną Harvey miał wystarczająco powodów do zamartwiania się, to jednak niejako konieczność oglądania jej wcale nie pomagała zmienić charakter tego spojrzenia.
- Proszę - odpowiedział grzecznie i tak bardzo oficjalnie, po tym jak sięgnął po tą kolejną puszkę z farbą i przekazał ją w dłonie Harper. A gdy niedługo potem odpowiedziała na jego początkowy komentarz to w bezwarunkowej reakcji krótko zaśmiał się. Co samo w sobie było dosyć dziwnym odczuciem, bo ona, jako ona, właśnie ta Harper, spowodowała w nim rozweselenie. Wbrew pozorom nie było to wcale nic nadzwyczajnego, bo beznadziejne żarty towarzyszyły mu od lat, a Pearson jakoś zawsze odnajdowała się w nich. - Koniecznie… durne poczucie humoru wcale nie przechodzi z wiekiem - skomentował krótko. W końcu mógłby zrobić dokładnie to samo, powstrzymując się przed takimi słowami. Szczególnie, że na tamten moment nie miał pojęcia do kogo się zwraca i ta osoba mogła nie życzyć sobie takich idiotycznych komentarzy. Albo wręcz przeciwnie mogłaby potraktować je jako jakąś zaczepkę. Tylko, że akurat trafiło na Harper, a one odebrała je dokładnie tak, jak Harvey chciał żeby zostały odebrane i… to było takie gorzko-słodkie. Bo z jednej strony w odruchu bardzo zabawne, przyjemne. Ale z drugiej pokazywało jak dobrze odnajdywali się w kontaktach ze sobą, chociażby pod względem tego poczucia humoru. Wbrew pozorom to nie było takie łatwe, by znaleźć kogoś - szczególnie w przypadku Harvey’ego - kto będzie je rozumiał, akceptował, a co więcej nawet odbijał piłeczkę. Niby taka drobnostka, a zabolało.
Pewnie dlatego brunet skoncentrował swoje spojrzenie na tych puszkach. Widząc ten całościowy obrazek łatwo domyślił się, że blondynka nie przemyślała do końca tych zakupów. A Spencer nie był takim typem, który udawałby że tego nie dostrzegał. I nieważne, czy chodziło o nieznajomą kobietę - do której myślał że podchodził - czy o Harper. Nie mógłby teraz pożegnać się i odejść. Pomijając już ten drobny fakt, że miał jeszcze do wyboru kolor farby. Ale mógłby jeszcze trochę się pokręcić po sklepie, a potem wrócić w to samo miejsce. Lecz to nadal nie byłoby w jego stylu. Dlatego po tym jak jego spojrzenie przejechało po puszkach, które już trochę nieudolnie dziewczyna zaczynała trzymać w swoich rękach, to bez słowa zapytania zrobił trzy kroki do tyłu. Dopiero potem odwrócił się i wyciągnął łapę po swój wózek. Po to by zaraz pojawić się obok niej z powrotem. Zatrzymując się ponownie przed nią, przeniósł wzrok na puszki, a potem na wózek. - Wydaje mi się, że tak będzie łatwiej… - zaproponował, po czym przeniósł wzrok na jej twarz. W ten sposób, próbując pokazać że naprawdę nie miał nic przeciwko i to nie był żaden problem. - Zostało mi tylko wybrać farbę do salonu i nie muszę już nigdzie chodzić - kontynuował, w ten sposób informując że swoje zakupy miał za sobą, więc jeżeli nie miała czasu/ochoty to nie musiała wcale spędzać więcej czasu niż potrzeba w jego obecności, tylko zaraz mogli oboje skierować się do kas. - Tylko… - powtórzył sam po sobie, odwracając się w stronę półek z farbami i przejeżdżając po nich wzrokiem. Wypuścił głośno powietrze z ust, co świadczyło o tym, że to w jego przypadku wcale nie było takie tylko. - Nigdy nie byłem dobry w takich decyzjach… Po tym jak wyremontowałem sobie swoje mieszkanko i rodzice wpadli do mnie, to mama powiedziała za chłodno i za prosto. Więc, wiem że szarości odpadają… i jedynie tyle wiem - zaczął mówić tak jakoś machinalnie. Chociaż przecież wcale nie musiało to jej interesować, a co więcej na pewno jej to w ogóle nie interesowało. Ale chyba mimo wszystko szukał jakiegoś ratunku. W tym momencie kompletnie, zapominając o tym fakcie do jakiego salonu szukał tej farby, bo podszedł do tego w sposób bardzo zadaniowy.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Z każdą mijającą sekundą odczuwała coraz większe skrępowanie. To przypadkowe spotkanie było w jej pojmowaniu tak skrajnie odrealnione, że kompletnie się zgubiła i po ludzku nie miała pojęcia, jak się zachowywać. Ostatnim razem życzyła mu, aby wszystko mu się w życiu ułożyło – zrobiła to dogłębnie szczerze – jednak zaraz później odwróciła się od niego i ruszyła do wyjścia… chyba w dużej mierze naiwnie się łudząc, że ich drogi nigdy więcej się nie skrzyżują. Pewnie istniałaby taka możliwość, gdyby żyli w jakimś ogromnym mieście, ale to było Eastbourne. Dlaczego więc mogła żyć w przekonaniu, że nie ujrzy go już na oczy, ewentualnie dopóki któreś z nich tego nie zainicjuje? Otóż Harper po ich rozstaniu tkwiła w takiej trochę szklanej (albo może mydlanej) bańce pseudo-bezpieczeństwa. Kompletnie się załamała i prawie nic nie robiła, nigdzie nie chodziła. Jej powrót niejako do żywych też wcale nie odbył się z jakimś impetem, przebiegł raczej mocno zachowawczo, a niedługo potem uwikłała się w niezdrową, ponownie zamykającą ją na świat relację. Gdy ta się zakończyła, dziewczyna może w jakimś stopniu oprzytomniała, ostatecznie przecież wzięła się jakoś umownie w garść, wznowiła studia, zdążyła być w jeszcze dwóch innych związkach i wrócić do jazdy konnej… ale generalnie jej egzystencja kręciła się wokół kilku stałych punktów, w których raczej ciężko byłoby im na siebie wpaść, przez co długo wierzyła, że to wpadnięcie na siebie po prostu nie jest możliwe. Cóż, okazywało się że trwała w ułudzie.
Nie chciała uciekać przed nim w popłochu, chyba żeby coś sobie spróbować udowodnić, ale szczerze mówiąc, po tym jego odruchowym, słabym roześmianiu się, praktycznie tylko o tym umiała myśleć – wizualizowała sobie, jaki mogłaby wykonać odwrót, żeby wyglądało to jakoś w miarę normalnie… Zacisnęła ze sobą wargi, aby nic nie odpowiedzieć, co już samo w sobie miało pokazać, że nie nastawiała się na żadną rozmowę ani nic takiego. To, że w ogóle pozwoliła sobie na zareagowanie na jego żart było jedynie nieprzemyślanym zachowaniem, a nie próbą wciągnięcia Spencera w jakąś pogaduszkę. Oczami błądziła po opakowaniach z farbą, ale zdążyła zapomnieć, że szuka nimi wcześniej upatrzonego koloru…
Z tego niejakiego transu wyrwało ją jego wycofanie się, lecz dopiero powrót na to samo miejsce przyciągnął jej wzrok, który skierowała najpierw na niego, potem podążyła za drogą wykonaną przez jego spojrzenie by następnie niepewnie powrócić nim do jego twarzy – tylko na krótką chwilę. - Nie, tak jest w porządku - odpowiedziała wprawdzie z drobnym zawahaniem, ale też wymownie opuszczając oczy z powrotem na trzymane przez siebie puszki. Czuła się tak niesamowicie… upokorzona. Nie przez niego czy jego uprzejmą postawę. Przez samą siebie, bo zachowywała się jak jakaś… dzikuska. Podczas ich ostatnich spotkań to jeszcze było częściowo do usprawiedliwienia przez emocje związane z wyjaśnianiem sobie nawzajem przeszłych wydarzeń, ale teraz? Kurwa, musiała się wziąć w garść. A właśnie miała okazję. Przyszedł po farbę do salonu. Świetnie, przynajmniej jest na czym się skupić.
Obejrzała się raz jeszcze na stojący obok wózek, konkretnie na jego zawartość, a potem zrobiła to samo co Harvey – przekręciła się przodem do regału, omiotła spojrzeniem stojące na półkach opakowania i zaraz utkwiła je w jakimś losowym względnie na wprost od niej To było o wiele prostsze niż stanie z nim twarzą w twarz, więc powinna dać sobie radę. - Szarości też mogą być ciepłe w odbiorze, ale na pewno nie z takimi ciemnymi panelami – stwierdziła początkowo tak niepewnie, jakby jej słowa badały grząski grunt. Odczekała chwilę, nieznacznie odchrząknęła i kontynuowała, pozwalając sobie skoncentrować się na zadaniu, choć nie została poproszona o jakąkolwiek poradę… wprost. Wiedziała, że brunet nie lubił podejmować takich decyzji, oto więc przychodziła z pomocą. - Jeśli chcesz, żeby było przytulnie, to nie możesz brać do nich białego albo prawie białego, bo będziesz mieć za duży kontrast. A zbyt intensywne kolory sprawią, że w pomieszczeniu będzie w pewnym sensie ciężko. - Darowała sobie komentarz o tym, że domyśla się co miała na myśli jego mama mówiąc za prosto. Ta kobieta uwielbiała ocieplające pomieszczenie i dodające mu bardziej osobistego charakteru dodatki, co wyglądało z jednej strony bardzo uroczo, ale z drugiej dla Harper było to już trochę za dużo. Z kolei Harvey pod względem estetycznym bardziej przypominał swojego ojca, wybierał raczej właśnie tą prostotę, nie kombinował na siłę... Nie, stanowczo nie powinna tego mówić i dobrze, że się przed tym powstrzymała, bo to za bardzo przywoływało na myśl wspólną przeszłość. Zamiast tego dalej odnosiła się do poznanych konkretów, bo rzeczowość w tej chwili dość dużo jej ułatwiała. Sprecyzowany problem - poszukiwanie rozwiązania. Bez zjeżdżania z tematu. - Do tego głębokiego brązu mogłoby sprawdzić ci się coś… może wpadającego chociaż delikatnie w żółty. Na przykład jaśniejsza kawa z mlekiem... Albo taka nie za intensywna, idąca w subtelnie limonkę, bardzo blada zieleń? W sumie też niezbyt nasycona musztarda wyglądałaby ładnie, tylko wtedy bardziej jako akcent w postaci jednej ściany, a reszta mogłaby być nawet szara… - Nie chciała mu sugerować za dużo, ale podanie jednej opcji którą widziała brzmiałoby może jeszcze... jakby próbowała mu ten kolor sama wybrać, a takiego efektu na pewno nie chciała uzyskać. To byłoby bardzo, bardzo dziwne. Stanowczo nie na miejscu.
Bo właśnie, co do tego, co nie na miejscu… Chociaż pewnie brzmiało, jakby poczuła się względnie swobodnie w tym całym doradzaniu, wcale tak nie było, a z każdym wypowiadanym zdaniem w takim neutralnym tonie miała coraz silniejsze wrażenie, że robi coś nieodpowiedniego. To wrażenie odbijało się na rosnącym uczuciu wykręcania się jej żołądka, stale większym ciężarze na klatce piersiowej – i to wcale nie przez opierające się na niej puszki (za tą od spodu trzymała tak mocno, żeby wyładowywać przynajmniej w ten symboliczny sposób napięcie w sobie, że zaczęły ją boleć palce). Więc, należało jakoś sprawnie dobić do brzegu. - Ostatecznie pamiętaj, że to tobie ma się podobać. A ze swojej strony mogę ci jeszcze podpowiedzieć, że jak nie pójdziesz w żadną skrajność z tą farbą, to zostaje ci cały szereg dodatków, którymi też możesz ożywić i ocieplić wnętrze – dodała już podsumowująco swojego wywodu, przy tym przekręcając buzię z delikatnie uniesionymi kącikami ust w jego stronę. Ta wcale nie taka wyraźna mina i tak była z jej strony mocno wymuszona, bo… wyobraziła sobie do tego wszystkiego jedno konkretne pomieszczenie. Co prawda zakładanie, że po trzech latach miałby jeszcze wykańczać ten sam dom, było chyba trochę głupie, lecz na siłę skojarzeń nie mogła nic poradzić… Czas na ciebie, Harper. Najwyższy. - Na pewno dobrze wybierzesz – zapewniała z chwilowo wzmocnionym, w zamyśle mającym pokrzepiać ale w praktyce i tak ciągle smutnym uśmiechem. Przetrzymała na nim spojrzenie, licząc że on zrozumie, że tymi słowami właśnie go żegnała. Pomogła mu, może nie tak bezpośrednio jak on jej, ale coś mu podpowiedziała i teraz mogła się ulotnić. Powinna. Wolała? Pal licho teraz tą jedną puszkę i narzędzia (przypomniała sobie), to mogło poczekać. Świetna okazja żeby wrócić się po własny wózek, za paręnaście minut mogła tu znów przyjść i wziąć wszystko, co było jej potrzebne. Jak jego już tu nie będzie.
Opuściła wzrok, a potem powoli odwróciła się do niego plecami. Drgnęła, lecz zamiast faktycznie ruszyć i odejść, została w tym samym miejscu, a jej oczy aż się rozszerzyły w zaskoczeniu i paradoksalnie jednoczesnym zrozumieniu, co się tak naprawdę dzieje. Pozostawało tylko pytanie: sama się powstrzymała, czy powstrzymało ją coś? A jeśli to drugie, to czy to coś, jeśli było w niej, kwalifikowało się jeszcze jako coś odrębnego, czy i tak stanowiło jej integralną część i musiała brać za to pełną odpowiedzialność?
To była ona – ona podjęła decyzję, aby nie uciekać. A może nie umiała podjąć decyzji o ucieczce…? Z jednej strony egoistycznie chciała jak najszybciej się od niego oddalić. Z drugiej, tej w pewnym sensie swojej prawdziwszej strony… martwiła się o niego, w tym roku bardziej niż w zeszłych latach. Nie mogła mieć pewności, że brunet przepracował sobie to swoje myślenie, którym podzielił się z nią ostatnim razem, na hali wspinaczkowej. Co prawda opisywał jej wtedy swoje postrzeganie sprawy sprzed czterech lat, jednak biorąc pod uwagę, że przez pół roku od śmierci jego brata o niczym jej nie powiedział bo nadal tak uważał… W jej odczuciu było dość mocno prawdopodobne, że mógłby gdzieś tam po cichu dalej tak uważać. Tamtego wieczoru nie był w pełni opanowany, kiedy jej o tym mówił. Nie był po prostu smutny przez te przykre wspomnienia - on nimi wciąż żył i próbował tego nie pokazać, ale próbował zbyt słabo, Pearson nawet po takiej przerwie nie miała co do tego wątpliwości. I teraz… cholera. Był tuż obok. Jeszcze tu był.
Zwracając się ku niemu ponownie frontem i odnajdując spojrzeniem jego twarz, już miała nieśmiałe pytanie na otwartych ustach. - Harvey... Czy u ciebie wszystko w porządku? – odezwała się wprawdzie cicho i ostrożnie, ale z przejęciem widocznym w tych jasnych, wlepiających się w niego smutno oczach. Chociaż to pytanie dosłownie ciążyło jej na sercu, musiała je z siebie niemal dosłownie wydusić przez bolące od ściśnięcia gardło. Wcale nie pytała go kurtuazyjnie o samopoczucie tego dnia ani nawet o żadne aktualne wydarzenia z jego życia prywatnego - tych naprawdę wolałaby nie poznawać. Pytała o Toma, bo mieli już wiosnę, a to była... ta nieszczęsna pora roku. Harper zawsze najbardziej lubiła ją ze wszystkich, i chociaż nie byli ze Spencerem parą od trzech pełnych wiosen (ta rozpoczynająca się teraz będzie czwarta), zaś jego brat był dla niej zawsze tylko bratem jej chłopaka a później narzeczonego, to i jej radości na ten czas „budzenia się wszystkiego do życia” (how ironic) towarzyszyła pewna obezwładniająca melancholia, która uderzała w nią czasem w zupełnie niespodziewanych momentach. W nią. Co więc działo się w jego wnętrzu? Wcześniej nie miała świadomości, jakie przemyślenia i wynikające z nich emocje wiązały się dla niego z tym samobójstwem. Teraz… chociaż i tak nie była w stanie sobie w pełni wyobrazić, co on przeżywał, pragnęła po prostu jakoś okazać mu wsparcie. Mimo że pewnie była ostatnią osobą, u której by go szukał.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Po tym jak przebiegły ich poprzednie spotkania, Harvey starał się jakoś zdystansować oraz skupić na przypadkowości i normalności tej sytuacji, a nie na ich przeszłości czy jego nieułożonych jeszcze w pełni emocjach. Nawet nie brał pod uwagę, że mogą jeszcze się spotkać, skoro na pewno żadne z nich nie zasugerowałoby tego. W końcu chyba wszystko zostało wyjaśnione, więc nie mieli ku temu powodów. A widząc jak oboje na siebie reagowali nawet po tak długim czasie, to chyba zwyczajnie zdrowiej i lepiej było nie inicjować kolejnych zdarzeń. Lecz los sobie z nich zakpił i po raz kolejny wystawiał na próbę. Tym razem chyba z człowieczeństwa. Bo pomimo tego wszystkiego co zaszło, ogromnego i niewybaczonego żalu po obu stronach, to powinni umieć zachowywać się jak dorośli ludzie. Nikt nie mówił przecież o swobodnych pogaduszkach, co u kogo się działo. Chyba sam Harvey też wolał nie wiedzieć. Nie wyobrażać sobie jej w jakiś… koligacjach. Bo przyczyn do kupowania farby mogło być wiele. Sam jego był dosyć niekonwencjonalny i nie wiązał się z typowym odświeżaniem ścian. Jednak wtedy także odpowiedział jej szczerze. Bo pomimo tego co zaszło między nimi, to nie miał powódów żeby źle jej życzyć. Lecz konieczność wyobrażania sobie jej w jakimś szczęśliwym obrazku byłaby zbyt krępująca. Oczywiście, myślenie o tym że coś nie układało się jej w życiu też nie sprawiłoby mu przyjemności. Po prostu chyba wolał o niej nie myśleć. Było o wiele prościej, kiedy udawałem że nie istniejesz. Faktycznie, było znacznie łatwiej. I można było powiedzieć, że w tej sytuacji Spencer ponownie to robił. Udawał, że nie istniała. Że ona to nie była ona. Tylko ktoś z jego przeszłości, na kogo wpadł zupełnie przypadkiem. Kto nie budził większych emocji i wspomnień. Odcinał się kompletnie od nich i skupiał na powierzchniowości sytuacji, którą przyszło im przeżywać. A dzięki temu jeszcze przed nią stał. Wyglądał całkiem normalnie, chociaż nie uśmiechał się szeroko i szczerze jak na samym początku. Nie chciał ani uciekać, ani krzyczeć, ani załamywać się. Tylko zafiksował się na tej farbie, jakby to było teraz w tym wszystkim naprawdę najważniejsze. Żeby nie było za chłodno i za prosto, czyli miało być ciepło i przytulnie. Rodzinnie. No bardzo dziwne, że on jako samotny kawaler nie był w stanie uzyskać takiego efektu w pokoju, który remontował, no naprawdę. Zazwyczaj takimi rzeczami zajmowały się jednak kobiety. Mężczyźni byli od pracy wykonawczej. Czyli podsumowując brakowało mu kobiecej dłoni, która wprowadziłaby do tego pomieszczenia ciepło ogniska domowego. I tak wyszło, że oczekując pomocy właśnie w tym temacie szukał jej u Harper…
Jego propozycja była szczera i nieuzasadniona żadnymi niewłaściwymi czy nieszczerymi intencjami. Naprawdę próbował zachowywać się normalne, w ten sposób chroniąc zarówno siebie i ją. Bo sam siebie nie chciał narażać na niepotrzebne rozemocjonowanie, ale też chyba nie chciał dać jej odczuć w każdym swoim zdaniu czy geście, że nadal miał wobec niej jakiś żal. Nie chciał całym sobą przypominać jej o tym, jaki błąd popełniła. Więc odrzucenie tej jednak bardzo niewinnej oferty nieco go uderzyło. Nie tak bezpośrednio w niego, ale raczej uwypukliło to, że prawdopodobnie jego postawa nie była odpowiednia. A Harper nie chciała niczego udawać i starać się zachować pozory jakiejś normalności. Jednak nie powinien jej się dziwić ani ją za to oceniać, to był jednak jej wybór. Harvey jedynie starał się zachować tak, jak należało. W odpowiedzi jedynie jego wargi mocno zacisnęły się ze sobą, żeby czasem nie spróbował dodać nic więcej i zacząć ją jakoś namawiać. Chociaż wybrał zupełnie inny sposób reakcji niż Pearson, to jednak rozumiał jej postawę i nie miał zamiaru narzucać się jej.
Skoncentrował się na tych durnych farbach, tak było o wiele bezpieczniej. No tak, panele. Faktycznie były dosyć ciemne, ale jemu właśnie przez to wydawały się dosyć ciepłe. Ładnie imitowały prawdziwe drewno, myślał też mogą okazać się dosyć praktyczne. Jednak zestawiając je z jasną szarością na pewno tworzyłyby bijący w oczy kontrast, a to powodowałoby to wrażenie chłodu, którego chciał uniknąć. To co mówiła Harper wydawało się takie oczywiste, ale dopiero po tym jak te słowa padły. Sam z siebie jakoś nie potrafił poprowadzić takiej dedukcji. Chociaż sam bawił się kolorami, jednak w tatuażach było trochę inaczej. Te projekty wydawały mu się o wiele prostsze niż konieczność wykańczania, umeblowania i dekorowania pomieszczeń. Gdy Pearson wymieniała kolejne propozycje to jego wzrok przenosił się z jednych kolorów na następne. Każda opcja wydawała mu się dobra, więc zaraz znowu zupełnie niczego nie wiedział i był tak samo pogubiony jak na samym początku. - Czasem za duży wybór to też niedobra sytuacja - skomentował bardziej do samego siebie, gdy jego wzrok zatrzymał się na tym musztardowym kolorze. Był ciekawy, jednocześnie ciepły, ale też zwracający uwagę, jednak nie bezczelnie bijący po oczach. - Jak pomaluje na różne kolory, to potem może być problem z przemalowaniem - główkował na głos. Nieświadomie nawet użył tej formy, nie określając kto miałby mieć ten potencjalny problem z przemalowaniem dwukolorowych ścian. Przeniósł spojrzenie na bladą zieleń, która wydawała mu się bardzo kojąca. Niemal relaksująca. Lecz czy koniecznie do salonu? Dom był sporawy, miał wiele pomieszczeń. Tego typu zieleń można było położyć w gabinecie czy pokoju dziecka - chociaż ani jednego ani drugiego on sam nie planował, no ale może ktoś inny, jakaś rodzina czy coś - a niekoniecznie w salonie. A gdyby zajęła już taką dużą przestrzeń, to lepiej było jej nie powtarzać w kolejnych pomieszczeniach. - Zieleń może nie w tym pokoju - podsumował swój tok rozumowania, który przeszedł przez jego głowę. Tak więc, podjął decyzję jednak nie zdążył nawet wewnętrznie ucieszyć się z tego, że udało mu się - oczywiście przy jej ogromnej pomocy - rozwiązań ten dylemat, gdy nieoczekiwanie pojawił się następny.
- Dodatki? - zapytał tak nieświadomie i naiwnie, jakby kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że ten problem będzie go dotyczył. Na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech, który był wypadkową podenerwowania, które urosło w nim jeszcze bardziej. - Świetnie. Dobij mnie jeszcze bardziej świadomością, że będę musiał sam wybierać jakieś dodatki... dzięki, Harper - powiedział jakoś tak odruchowo, wcale nie mając niczego złego na myśli. Bo w końcu lepiej, że został uświadomiony teraz. Miał trochę więcej czasu na zastanowienie się i rozważenie różnych opcji. Ale biorąc pod uwagę, że miał dylemat z kolorem, to co dopiero z jakimiś dodatkami. - Chociaż może nie będę musiał, bo wcale nie wiem czy to ostatecznie mi ma się podobać - powiedział, gdy jego spojrzenie utknęło na farbach, które pomogła mu wybrać. Jego odpowiedź zabrzmiała bardzo niekonkretnie, bo w końcu jeszcze nie zadecydował, co miałby zrobić z tym domem po ukończeniu go. Jeżeli poszedłby w sprzedaż to wcale nie musiał go meblować i uzupełniać jakimiś dodatkami, których wybór szczerze go przerażał. Tak więc, w tym kontekście ta możliwość wydawała się dla niego nawet odpowiedniejsza. Ostatecznie wyciągnął łapska po ten kolor, który odpowiadał opisowi nieco jaśniejsza niż kawa z mlekiem. Przeczytał nazwę farby, przyjrzał się etykiecie, chociaż miał świadomość że na ścianie odcień może wyglądać nieco inaczej. Ale na pewno wydawał się być przytulny, więc spełniał swoje podstawowe zadanie. - Ta chyba będzie okej - skomentował na sam koniec, odstawiając ją na wózek. Zaraz sięgnął po kolejną i postawił ją na tej poprzedniej. Przynajmniej to już miał z głowy, gdy kątem oka zobaczył to jej odwrócenie się. Sam za bardzo skoncentrował się na tym swoim wyborze i nie dostrzegł w czas, że "pożegnała się z nim" i właśnie próbowała odejść. Wyprostował się pozostając nadal do niej przodem - obecnie do jej pleców - lekko ściągnął brwi i wpatrywał się w nie, ale nie odezwał się ani słowem. Nie chciał, żeby to wyglądało tak, jakby próbował ją zatrzymać, bo... czy chciał ją jeszcze na chwilę zatrzymać? Nie miał pojęcia, więc wybrał ścieżkę niereagowania, a wtedy Harper nieoczekiwanie odwróciła się z powrotem w jego kierunku.
- Raczej w porządku. Miło, że pytasz. A u ciebie? - powiedział tak machinalnie, że nie mogło zabrzmieć to szczerze. Lecz nie miał intencji jej okłamywać, tylko raczej wyglądało to tak, jakby miał już gotową odpowiedź bądź sposób reagowania na tego typu zapytania. Lecz to nie była siostra, kolega czy współpracownik z pracy, tylko Harper. I chociaż jej pytanie zabrzmiało ogólnikowo, to wcale takim nie było. Jednak Harvey zorientował się dopiero, gdy w końcu przeniósł swoje ciemne spojrzenie z puszek z powrotem na jej buzię. Wtedy dostrzegł to zmartwienie i dotarło do niego jak słabym głosem wypowiadała to pytanie. A one było bardzo konkretne i odnosiło się do ich ostatniej rozmowy. - Jak widać, szukam sobie jakiegoś wymagającego zajęcia, które zajmuje myśli, a to pomaga - powiedział też jakoś tak mimowolnie, lecz tym razem szczerze. Chociaż mógł sformułować „ładniejszą” odpowiedź, to jednak po tym wszystkim, co wyznał jej gdy wiedzieli się ostatnio, chyba nie byłby w stanie mydlić jej tak oczu. Wystarczy, że robił to wszystkim dookoła. Jednak oni nie mieli pojęcia jaki ciężar musiał dźwigać Spencer. - A dopóki je mam, to jeszcze jakoś normalnie funkcjonuje - po tych słowach kąciki jego ust powędrowały do góry, co w stu procentach było reakcją stresową. Wolał nie mówić, a nawet samemu nie wspominać jak radził sobie poprzednimi wiosnami. Jakie znajdował sobie zajęcia, bo nie zawsze były one takie zwyczajne jak remont domu. Naprawdę potrafiło mu odpieprzać. Nie był sobą, zachowywał się jak totalny palant i głupek. Albo nawet postępował bardzo niebezpiecznie i ryzykownie. Jednak mijało coraz więcej czasu i liczył, że z roku na rok jego próby odreagowywania będą mogły stawać się coraz łagodniejsze. Mimo to był przekonany, że nadal musiał je uskuteczniać, bo w przeciwnym razie pozwalałby swoim wyrzutom sumienia i mrocznym myślom za bardzo wciągnąć się, co mogłoby okazać się nieco niebezpiecznie dla niego samego czy jego otoczenia. - A gdy przestanę to przynajmniej mam już tą świadomość, że nie powinienem przebywać wśród ludzi - kontynuował w ten sposób, pokazując że w jakiś sposób nauczył się radzić sobie z tym okresem. Jeszcze nie tak, że potrafił go przejść i nie przeżywać tego bólu. Nie odczuwać żadnych, przykrych konsekwencji. Jednak znał siebie na tyle, by wiedzieć jak powinien walczyć z tym żalem i potrafił zobaczyć, kiedy zaczynał przegrywać tą walkę, a tym samym należało podjąć już nieco inne środki. Te izolujące go od otaczającego środowiska i pozwalające mu się po raz kolejny załamać, by ponownie upaść, zaliczyć dno i powoli zacząć wstawać…

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Starała się ignorować jego odpowiedzi na jej sugestie i uwagi odnośnie farby do salonu – to znaczy słuchała ich, żeby ewentualnie coś sprostować albo dopowiedzieć, lecz usilnie próbowała wypierać wszystko, co nie wymagało jej reakcji… wszystko, co nie powinno jej interesować. Bo to, że Harvey mówił coś odruchowo, to niekoniecznie znaczyło, że planował dzielić się informacjami jakoś pośrednio wynikającymi z tych jego komentarzy, brzmiących swoją drogą jak wypowiadane „sam do siebie”. Chociaż różne myśli i domysły powstawały w jej głowie automatycznie, robiła co mogła, aby je jakoś sprawnie spychać na bok, nie poświęcać im uwagi, nie wyobrażać sobie co mogłoby stać za niektórymi mało konkretnymi określeniami. To naprawdę nie było jej potrzebne, nic co wiązało się z jego życiem prywatnym nie było jej potrzebne do szczęścia… ponieważ jego życie prywatne nie miało już najmniejszego związku z nią, a to bolało. Kiedy o tym zapominała - a działo się tak wobec natłoku obowiązków i zajęć – jakoś lżej jej się funkcjonowało. Kiedy sobie przypominała, to wracało do niej całe jej poczucie winy za przekreślenie ich związku, który, gdyby nie popełniła tego pierdolonego błędu, mógłby być przecież ich wyśnioną, szczęśliwą codziennością. Nie miała na to wprawdzie żadnej gwarancji, że rzeczywiście by im się udało, niemniej fakt, że to ona tak lekkomyślnie zjebała mimo obustronnych chęci aby być ze sobą… no pierdolił się jej z głową, i to mocno.
Nie czuła się jakkolwiek dotknięta przez jego aktualne zachowanie. Jak by na to nie patrzeć, był wobec niej bardzo uprzejmy, nawet sobie troszkę "rozmawiali" i nie była to jakaś niemiła wymiana zdań - w każdym razie na poziomie słów, bo to, co Harper właśnie odczuwała, to już zupełnie inna bajka. Ona nadal, będąc tak przy nim... wszystko przeżywała. I to był właśnie powód tych jej dziwnych myśli, powód ogarniającego ją skrępowania i ogólnej, odruchowej niechęci do jego osoby. Lecz jakkolwiek by to nie brzmiało, to jej negatywne myśli nie brały się z jego obecności. Jego obecność jedynie przypominała jej, jak bardzo nienawidziła nie lubiła samej siebie. Jeśli przed czymś chciała uciekać, to właśnie przed tym – nie przed nim jako takim, lecz tym co w niej niecelowo wywoływał, nawet jeśli starał się swoją postawą nie przyczyniać się u niej do kolejnych wyrzutów sumienia. Blondynka i tak była ich więźniem i widok byłego narzeczonego jedynie boleśnie jej to wypominał… a im Harvey był dla niej bardziej łagodny i przyjazny, tym ją to bardziej kłuło. Stąd ta rozpaczliwa potrzeba – nie, nie potrzeba tylko nieudolna próba – odwrotu, ale… ostatecznie było coś ważniejszego niż jej prywatne cierpienie. Był Spencer ze swoim cierpieniem, o wiele poważniejszym niż jakieś tam jej rozterki na tle złamanego (na własne życzenie) serca.
Więc zwróciła się do niego przodem, z wymalowaną na twarzy obawą o możliwe skutki zainicjowania tej interakcji, lecz też przede wszystkim ze zmartwieniem i troską. Niestety brunet z łatwością budził w niej także inne, skrajne emocje, których ogarnianie na bieżąco… sprawiało jej trudność. Gdy usłyszała to miło że pytasz; a u ciebie? to niewiele brakowało, a nie powstrzymałaby się przed zabiciem go wzrokiem - ale ogarnęła się, może zwyczajnie nie zrozumiał. A nawet jakby zrozumiał, a w ten sposób ją spławiał... to kim była, żeby drążyć? Znali się i dużo o sobie wiedzieli - w przeszłości. Obecnie byli dla siebie... byli. Poniekąd obcy, wprawdzie nie całkiem, ale w jakimś sensie teraz na pewno nie wiedzieli, kim są po tych ponad trzech latach bez jakiegokolwiek kontaktu. Ta konieczność różnicowania swoich odruchów względem kiedyś a dziś też nie była niczym przyjemnym, niemniej po przebiegu ich ostatnich spotkań… raczej ugruntowała w jej postrzeganiu się jako coś potrzebnego. Starczyło kilka drobnych, pozornie niewinnych gestów których wykonanie momentalnie przyniosło bardzo dotkliwe dla niej skutki, by Pearson zaczęła więcej i lepiej myśleć przed niemal każdym odezwaniem się do niego, a wszelkie impulsy pchające ją do ruchu w jego stronę skutecznie dusiła w zarodku. Miała jednak nadzieję nie musieć w przyszłości sprawdzać, czy taki schemat stanie się dla niej zupełnie naturalny i machinalny, bo póki co działanie w nim wykręcało jej wnętrzności i wolałaby najprościej w świecie nie mieć z tym uczuciem więcej styczności.
Oczywiście nie pytała się go o to czy u niego wszystko w porządku spodziewając się usłyszeć jakiegoś podnoszącego na duchu, szczerego zapewnienia, że to nienazwane wprost wszystko było u niego, w rzeczy samej, w najlepszym porządku. Pytała, ponieważ domyślała się, że właśnie jest mu ciężko, tylko stara się nie dać tego po sobie poznać. Bo Harvey trochę tak miał (w każdym razie wtedy, kiedy byli ze sobą), że kiedy coś go męczyło to robił wszystko, żeby nikogo nie obarczać tym, z czym sam się mierzył... tak jak robił to Tom. Pokazywał światu mniej lub bardziej szeroki uśmiech, wewnętrznie przechodząc przez bolesne, poważne trudności. Mieląc sobie to w głowie, ciążyła spojrzeniem na jego zmęczonej twarzy. Nie odpowiedziała na to kurtuazyjne odbicie jej pytania, nie miała też ani siły ani odwagi aby wprost wyjaśniać, o co jej chodziło. Czekała więc w milczeniu aż podejmie jej wzrok, żeby mogła się zorientować czy celowo odtrącał ten jej przejaw swojego rodzaju troszczenia się o jego samopoczucie, czy autentycznie się nie zorientował… Okej, z opóźnieniem ale zrozumiał. Wysłuchała więc tej prawdziwej wersji (nie zakładała, że teraz mówiłby nieszczerze) z delikatnie ściągniętymi brwiami, badając przy tym wyraz jego twarzy bardzo uważnie. Koncentrowała się na mimice - nie na samych cechach wyglądu – i na podstawie zachodzących w niej zmian próbowała jakoś określić jego ogólny stan. W końcu jednak opuściła oczy na wieczko puszki farby, tej najbardziej z góry z tych które trzymała dalej w rękach; zbyt długie wpatrywanie się w niego, nieważne że miało być „rzeczowe”, i tak ją przerastało. A liczyła, że uda się jej zebrać myśli w coś sensownego, co mogłaby mu na to powiedzieć. W ich sytuacji zwykłe pytanie wynikające z troski, takie bez bardziej konkretnego celu, wydawało się… nie na miejscu? Więc wypadało chyba wyjść z czymś konstruktywnym w reakcji, do czego w końcu zebrała się słabo. - Ucieczka w remontowanie domu nie rozwiąże problemu, który masz – stwierdziła trochę niepewnie… dopiero za moment orientując się, że nie rozważyła drugiego dna kryjącego się za takimi a nie innymi słowami, a gdy to dotarło po chwili do jej świadomości, chyba aż od tego pobladła. Bo już pomijając, że zakładała jakiś remont domu – nie wspomniał, nad czym dokładnie pracował, więc nie powinna była czynić własnych domysłów – to mogło zabrzmieć, jakby odnosiła się do ich sytuacji sprzed niecałych czterech lat. Wtedy też znikał w tym przeklętym domu dla nich, bo w nim miał zajęcie dla swojej głowy w zamian za to, przez co w tajemnicy przechodził, no i dodatkowo tam nie było jej, przypominającej mu o tym, co sobie zarzucał. Jednak nie w tym celu to powiedziała, nie chciała wracać do wydarzeń między nimi. I tak, przyganiał kocioł garnkowi… – To znaczy… Chodziło mi tylko o to, że w samym odciąganiu swojej uwagi od tego, co cię męczy, nie ma nic wyzwalającego. Rozumiesz, co mam na myśli? – Niepewnie uniosła wzrok z powrotem do jego oczu, z ufnością że nie odebrał jej słów jako ataku - na pewno nie wypowiedziała ich w takim tonie, a cała jej postawa w żadnym stopniu nie przypominała oskarżycielskiej. - Rozmawiałeś o tym z kimś? – dopytała w miarę szybko, mocno zapierając się w sobie aby nie uciec spojrzeniem w bok. Strzelałaby, że nikomu nie mówił. Przypisywanie sobie winy za samobójstwo brata musiało go dręczyć wyrzutami sumienia i pewnie powodowało zbyt duży wstyd, przez który nie chciałby się przyznać rodzinie do tego, że może mógł temu zapobiec - żeby nie narażać się na ich żal do samego siebie, zamiast tego sam go w sobie kumulował aby oni mogli żyć w poniekąd zbawiennej nieświadomości. Mniej więcej tak to sobie wyobrażała, od kiedy wiedziała. Bo skoro ich związek mógł się rozpadać przez jego milczenie, to może wszystko inne w jego życiu też było obciążone z tego samego powodu.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Gdyby zastanowić się nad tym, to Harvey nie miał pojęcia, dlaczego zaczął o tym wszystkim mówić. Zdawał sobie sprawę, że zadała to pytanie dlatego, że podczas ich ostatniej rozmowy poznała o wiele więcej faktów o tym, co działo się przed i po śmierci Toma. Lecz Spencer wcale nie musiał odkrywać się przed nią w tym temacie. Bo wtedy rozmawiali jednak o przeszłości, która była bezpośrednio powiązana z ich rozstaniem. A teraz mówili o tym, co działo się obecnie. Brunet nawet wcale nie zdążył jakoś przemyśleć tego, a słowa i tak zaczęły płynąć z jego ust, jakby było w tym coś naturalnego. Bo kiedyś, dawno, dawno temu faktycznie takie było. Chociaż Harvey nigdy nie bywał wylewny pod względem swoich negatywnych uczuć, wolał je trzymać w sobie i przepracowywać samemu. Jednak miał świadomość że Harper „była” i gdy miał potrzebę, to mógł powiedzieć jej o wszystkim, co go męczyło. Do tego momentu, w którym zamknął się na nią całkowicie, co było jedną z jego gorszych decyzji. Ale teraz skoro znała już wszystkie okoliczności, to jakby poczuł że mógł zacząć się z nią tym dzielić. Aż dotarło do niego, że przecież wcale nie powinien. Na dobrą sprawę byli obecnie zupełnie obcymi ludźmi, których kiedyś łączyła jakaś wspólna przeszłość. Wcale nie powinien mówić jej o tak prywatnych i bolesnych tematach. Tylko, że do tej pory nie miał zupełnie z kim o tym porozmawiać. Jednak to nie tak, że akurat natrafiła się Pearson, więc on doszedł do wniosku, że zrzuci na nią swoje przeżycia. Bo przecież pomimo wszystko Harper nie była mu wcale taka obca i… to zaszło tak dziwnie samoistnie i naiwnie, że sam siebie zaskoczył. Gdy skończył mówić to nieznacznie ściągnął brwi, a jego wzrok powędrował w dół. Było widać, że właśnie mielił coś w swojej głowie. Próbował dowiedzieć się, dlaczego w ogóle podjął z nią tą kwestię. Czemu nic go przed tym nie powstrzymało. Przecież powinna istnieć między nimi wyraźna bariera oddzielająca, to co było wcześniej od czasu teraźniejszego, a on powinien trzymać się jej. Jednak no, jakoś nie wyszło. W tym momencie w ogóle nie rozumiał samego siebie i swoich intencji. Bo miła, ludzka i normalna rozmowa w losowej sytuacji to jedno. A dzielenie się swoimi nieprzyjemnymi przeżyciami ze swoją byłą narzeczoną… to było już trochę niewytłumaczalne.
Zapewne gdyby Spencer nie był tak skołowany swoim postępowaniem, to o wiele szybciej zareagowałby na jej komentarz. Jednak uniósł wzrok dopiero po pewnym czasie i swój dosyć srogi wzrok przeniósł na blondynkę. Właśnie dokładnie w ten sposób odebrał jej komentarz. Wiedział, że zjebał. Wcale nie musiała przypominać mu o tym. Nie to, że uważał że nie miała do tego prawa. On wcześniej tyle nawyrzucał jej prosto w twarz - raz zasadnie, raz nie - że podług jego słów, to była tylko niewinna uwaga. Jednak i tak zabolała. Bo przecież wcale nie chciał, że to tak się potoczyło. Na całe szczęście nim zdążył jakoś skontrować jej słowa, po czym mogłoby zrobić się nieprzyjemnie, to Harper wyjaśniła sens swojej wypowiedzi. W odpowiedzi Harvey przeniósł tylko swój wzrok na wózek z tymi wszystkimi rzeczami. Rozumiał, co miała na myśli. Teraz też wiedział, że ta jej „uwaga” nie miała celowo uderzyć w niego, ale jednak dosyć nieprzyjemnie trąciła go. Dlatego tak stał i przez jakiś czas nie był w stanie logicznie zareagować, odpowiedzieć na jej słowa, koncentrując się na tym „właściwym znaczeniu” jej wypowiedzi. Nie był głupi, łączył fakty i miał świadomość, że nie powinien odnosić się do tamtych słów, ale… - Teraz już nie mam za wiele do stracenia, więc co mnie to w ogóle obchodzi, czy rozwiąże czy nie - wypowiedział te słowa z pewną pretensją słyszalną w głosie, ale była ona skierowana do niego samego, a nie do niej. To podejście w stylu co mnie to w ogóle obchodzi, było zupełnie nie w jego stylu. Przynajmniej kiedyś nie zachowywał się w ten sposób, a teraz ta chociaż opóźniona, to jednak dosyć machinalna odpowiedź pokazywała, że trochę mogło pozmieniać się w jego stosunku do przepracowywania własnych spraw, który stał się bardziej lekceważący. Tak było jakiś czas temu, obecnie bywało raczej rzadko, jednak w obecności Harper nieco zaczynał gubić się w tym, co działo się wcześniej i teraz. Lecz obecnie Harvey nie ignorował tego problemu, nie pozostawiał go, czekając jak on sam się rozwiąże albo go pogrąży. Jednak ten kontekst, przed którym nieświadomie postawiła go Pearson zabolał na tyle, że nie był w stanie powstrzymać się przed tą reakcją. Na szczęście jako logicznie myśląca istotna ludzka dosyć szybko zrozumiał, że powinien tą złotą myśl pozostawić dla siebie. Widocznie wyprostował się i przeniósł swoje o wiele bardziej łagodne spojrzenie na nią. - Nie powinienem tego mówić - powiedział, słyszalnie przepraszającym tonem, nie chcąc by ten jego „wyskok” jakoś dokuczliwie zadziałał na Harper. Przy tym Spencer zupełnie nieświadomie przyznał się do tego, że jego życie nie nabrało w ostatnim czasie sensownego kształtu, który mógłby być powiązany z tym całym remontem. Bo przecież gdyby robił go dla siebie i kogoś, to oznaczałoby że kogoś miał i jednak wtedy miałby coś (kogoś) do stracenia.
- Rozumiem, naprawdę - zapewnił ją po chwili, wracając do swojego normalnego tonu i w miarę neutralnego wyrazu twarzy. Jednak przez jego oczy i tak nadal przebijał się zauważalny smutek. - Swego czasu chodziłem na spotkania takiej grupy dla osób pogrążonych w żałobie, ale raczej średnio to do mnie przemawiało… A ostatecznie i tak skończyło się nie za ciekawie - odpowiedział naokoło. Cóż, przez pewien czas te spotkania przynosiły pozytywne skutki. Lecz niestety Harvey wybrał nieodpowiednią drogę rozwiązywania swoich problemów, co skończyło się tylko jego kolejnym zawodem. Jednak o tym na pewno wolał jej nie wspominać. A obecnie, to hmm… chyba bałby się poruszyć ten temat z kimkolwiek. Mógłby spróbować z Hayley, która była tak dobrą osobą, że na pewno wysłuchałaby go i pocieszyła. Lecz, czy chciał tak mocno ją obciążać? Wątpliwe. Tak więc, nie miał za wielu możliwości. Pozostawała jeszcze rodzina, ale… - Wiesz, ja nie mówiłem niczego rodzicom. Oni sami ciężko znoszą ten okres i nie chciałem, żeby jeszcze musieli martwić się o mnie. Szczególnie, że po tym wszystkim są bardzo przewrażliwieni na naszym punkcie - powiedział, mając na myśli siebie i swoje siostry. Zresztą bardzo dobrze pamiętał swoją jedną rozmowę z mamą, która była naprawdę trudna i ciężka dla nich obojga. Wolałby już nic takiego nie inicjować. Tak więc, ostatecznie wychodziło na to, że Harvey nawet jakby chciał to nie bardzo miałby z kim porozmawiać. Czego można było spodziewać się po tym, że w tej kwestii zachowywał się niemal identycznie jak Tom i nie zwalał swoich problemów na innych dopóki naprawdę nie było tragicznie. Jak okazało się w sprawie starszego Spencera, niestety ten schemat działania nie był dobry ani bezpieczny dla niego samego, ale przynajmniej ochraniał jego otoczenia. A Harvey postępował niemal jednakowo. To skutkowało niepewnym ruchem kącików jego ust ku górze, jakby dokładnie na jej oczach naciągał na twarz tą swoją miłą, bezproblemową maskę. - Ale wszystko będzie dobrze. To tylko kwestia przeczekania - podsumował, niesamowicie spłycając ten problem, jakby on rzeczywiście istniał tylko w tym danym okresie. A prawda była taka, że istniał cały czas, jednak wiosną nasilał się do takiego poziomu, który stawał się już dla niego bardzo ciążący.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
To, co się między nimi działo przy okazji tego przypadkowego spotkania, przypominało w odczuciu stąpanie po lodzie na jeziorze - początkowo wielka niepewność, później chwila zapomnienia i ułudnej łatwości, zaraz oprzytomnienie, powrót do ostrożności i teraz… pierwsze niepokojące skrzypnięcie pod stopami. Mogła się spodziewać, że prędko dojdzie do jakiegoś niefortunnego doboru słów albo zahaczenia o taki wątek, który w jednej chwili wywoła nieprzyjemne emocje. Trzeba było odejść. Szkoda, że nie umiała tego zrobić.
Kiedy brunet podniósł na nią swój surowy wzrok, jej spojrzenie jeszcze wbijało się w to górne opakowanie farby (które swoją drogą zaczynały jej powoli ciążyć trzymane w ten sposób), natomiast gdy jej oczy uniosły się na jego twarz, ta już była zwrócona w stronę wózka. Harper mogła więc mieć jeszcze nadzieję, że to dość szybkie wyjaśnienie pierwszej wypowiedzi pozwoli przejść jej nieprzyjemnemu wydźwiękowi bez echa… Dopóki się nie odezwał, miała ją, lecz kiedy odezwał się w taki sposób, coś jakby w niej pękło.
Czy ty siebie słyszysz, Harvey? - miała ochotę rzucić mu tymi słowami w twarz z pretensją co najmniej tak wyraźną jak ta w jego głosie. Ukłuło ją, że tak to ujął, choć nie miała pewności, co dokładnie stało za tymi słowami. To znaczy rozumiała ich sens, ale już nie była w stanie stwierdzić, czy był to wyrzut do niej z przeszłości, do tego jak wyglądała jego teraźniejszość, a może chodziło o jeszcze coś innego. Nie poddała się jednak impulsowi, dopiero co sama palnęła straszną głupotę i mimo wszystko miał prawo zareagować nieprzyjemnie na jej co prawda niecelowy, ale ostatecznie przecież pewnie mocno bolesny przytyk. A wobec tego, że nie poddała się impulsowi… na moment kompletnie zgłupiała, nie wiedząc jak mogłaby się prawidłowo zachować po takiej odzywce. Jej słowa padły łagodnie, zaś ich drugi, nieplanowany przez nią sens spróbowała zetrzeć precyzyjniejszym wyjaśnieniem tak szybko, jak tylko się zorientowała, jak to mogło zabrzmieć w jej ustach a jego uszach. Nie chciała mu nic wypominać, jedynie jak człowiek człowiekowi zwrócić uwagę na pewien problem, który dostrzegała, a który przez niego mógł być niezauważony, skoro on był w tej sytuacji i to z pełnym emocjonalnym uwikłaniem. Chciała dobrze – dla niego. Teraz poczuła się z tego powodu jak idiotka… którą najwyraźniej była jeśli przez chwilę jej się wydawało, że ma prawo wtrącać się jakkolwiek w sprawy swojego byłego.
Mimo, że ta jego odpowiedź nie uderzała w nią w żaden bezpośredni sposób, coś w Harper zaczęło się zmieniać po jej usłyszeniu. Może coś zaczęła rozumieć – coś, co sprawiło, że choć nie ruszała się z miejsca, powoli się oddalała. Po raz kolejny jej oczy przed nim uciekły do tego głupiego wieczka puszki, a ona mocno skupiła się na tym, aby powrócić do spokojniejszego, płytszego oddechu, jako że ten pod wpływem emocji przyspieszył i pogłębił się, co całościowo jedynie bezsensownie potęgowało odczucie krzywdy, która przecież jej się nie działa. Nie chciała się nakręcać. Stali pod pieprzoną półką z farbami w pieprzonym sklepie budowlano-jakimśtam, jej omsknęło się niefortunne wyrażenie, on zareagował na nie wprawdzie z opóźnieniem, ale wydawało się, że dość machinalnie. Łączyła ich przykra przeszłość, a ją tak naprawdę ledwo co sobie wyjaśnili, zatem nic dziwnego że przy pierwszym spotkaniu po tym wszystkim było niezręcznie, może pewne rany nie zdążyły się zabliźnić po ich ponownym otworzeniu zimą (nieważne, jak usilnie sobie wmawiała, że z nią już jest dobrze). Nie powinna o nic go pytać, lecz na cofnięcie pytania już trochę za późno. W takim razie nie powinna się przejmować. Nie powinna pozwolić, aby jego reakcja jakkolwiek na nią wpływała, a już z pewnością nie było co urządzać scen. Zacisnęła ze sobą mocno wargi i zaraz jedynie pokiwała lekko głową, niemo zgadzając się, że owszem, nie powinien był tego mówić, jednak tym samym rezygnując ze słownego odnoszenia się do tego, czego mówić nie powinien, w czym oboje się zgodzili, że nie powinien. To znaczy… nawet nie chodziło o treść, a o ten ton. Jakby jego aktualna sytuacja wynikała z jej winy… Faktycznie może w dużej mierze wynikała, lecz tak z drugiej strony to nie ona odpowiadała za to, że po takim czasie nie ułożył sobie od nowa życia i… Przestań, Harper. Po prostu przestań się wewnętrznie napędzać.
Znów znalazła się w miejscu, w którym nienawidziła być – w pierdolonym pomiędzy – i znów było to między młotem a kowadłem. Chciała z nim rozmawiać, jakkolwiek go wesprzeć wobec tego, co ewidentnie nadal go męczyło. Z drugiej strony samo stanie z nim twarzą w twarz już sprawiało jej przykrość, natomiast rozmowa równała się kolejnym możliwościom na takie krzywdzące zapewne ich oboje nieporozumienia. Nie trwało to długo, a Spencer niejako wyklarował sytuację, bo przeszedł do odpowiadania na to, co faktycznie miało wybrzmieć z jej wypowiedzi - lecz ten jeden zgrzyt starczył, aby wzburzyć w niej emocje. Tak, starała się go uważnie słuchać. Tak, odważyła się wrócić niepewnym spojrzeniem do jego smutnych oczu. Ale przez to, że ani temat nie był dla niej obojętny, tak jak wychodziło, że nie był jej obojętny Harvey, to przy tym niekontrolowanie zaczęła od nowa przeżywać, jak potoczyła się ich historia i w jakiej stawiało ich to relacji względem siebie…
Ten jego uśmiech przeważył – w złą stronę. Bo Pearson niesamowicie zabolał powrót świadomości, że to jest właśnie uśmiech, na który może liczyć w najlepszym razie. Nie, żeby należało temu przypisywać jakąkolwiek wagę – przecież i tak nie mieli utrzymywać ze sobą kontaktu… co wydawało się oczywiste, skoro nie mieli go ze sobą przez ponad trzy lata, jednak widocznie próby wyjaśniania tamtych wydarzeń oraz okoliczności od nowa namieszały jej w głowie, i to ostro. Może przez krótką chwilę naiwnie pomyślała – wycofując się z pomysłu odejścia, zwracając się do niego ponownie przodem i zadając mu to nieszczęsne pytanie czy wszystko u niego w porządku – że mogłoby ich znów cokolwiek łączyć. To było strasznie absurdalne, zadziało się poza jej wolą i wbrew logice… no ale zadziało się. Dlatego mimo, że miała szansę zachować się jak dorosły, dojrzały człowiek, po tych dwóch ostatnich zdaniach najzwyczajniej nie była w stanie się opanować. Jej brwi momentalnie się ściągnęły, nadając wcześniej bojaźliwemu spojrzeniu niezaprzeczalnej surowości. Wszystko będzie dobrze. To tylko kwestia przeczekania. Tak, kurwa, świetna strategia. - I ile już tak przeczekujesz? - wypaliła bez namysłu, jawnie... zła na niego. Może już od dawna nie byli w swoich życiach, a na co dzień nie mieli ze sobą najmniejszej styczności przez cały ten czas od rozstania do niedawna. Mimo to Harvey nie był dla niej kimś przypadkowym i bez żadnego znaczenia. Nie interesowała się, co działo się u niego prywatnie, choć może mogłaby próbować być na tyle "na bieżąco" na ile umożliwiałyby to portale społecznościowe - to jednak za mocno by godziło w jej marne próby ruszenia do przodu po tym rozpadzie, który spowodowała. Lecz gdyby tak przykładowo w środku nocy ktoś do niej zadzwonił z informacją, że Spencerowi coś się stało, z miejsca by się przejęła jego losem, nie umiałaby z powrotem zasnąć, pewnie zaczęłaby rozważać czy może odezwać się do jego rodziców z pytaniem, czy czegoś im nie trzeba. Gdyby on odezwał się do niej mówiąc, że potrzebuje od niej jakiejkolwiek pomocy, nie zignorowałaby go. Raczej na pewno by nie potrafiła, bo mimo wszystko był dla niej kimś ważnym. Ciężko powiedzieć dlaczego nadal tak było, przecież przez pół roku się od niej odsuwał, a potem nawet nie pozwolił jej się wytłumaczyć z popełnionego błędu, więc to on się od niej ostatecznie odciął. Ciężko powiedzieć też, dlaczego nie umiała pozostawić go całkowicie w przeszłości, skoro minęła aż tyle czasu. Pearson wiele by oddała, żeby cokolwiek zrozumieć z własnych uczuć, ale im bardziej próbowała, tym mniej miało to dla niej sensu, zwłaszcza takiego praktycznego – bo jej przemyślenia bezlitośnie oddalały ją od osiągnięcia choćby umownego spokoju ducha, którego tak zajebiście jej brakowało i… cholera jasna, znów to robiła. Znów nakręcała samą siebie, a miała przestać to robić.
Początki zmarszczonych brwi nieznacznie się uniosły, przez co jej jasne oczy złagodniały, a cała twarz przybrała przepraszający wyraz. Rozchyliła już usta, aby się odezwać, ale tylko się zapowietrzyła, głos zblokował się jej przez zaciśnięte gardło - więc zamiast wypowiedzenia jakichś słów, po prostu głębiej odetchnęła. Zdawała sobie sprawę, że jej zachowanie było żałosne. Że brakowało w nim konsekwencji, stałości. Skoro więc i tak musiał ją odbierać jako idiotkę, którą - jak ustaliła już wcześniej - była, to szczere przeprosiny idące w parze z małym, wyjaśniającym obnażeniem się z ludzkim współczuciem nie mogły jej bardziej zaszkodzić. W kolejnym podejściu udało się jej już coś z siebie wydusić. - Przepraszam cię, Harvey. To raczej nie powinno mnie już teraz obchodzić, ale naprawdę mi przykro. I naprawdę zwyczajnie chciałabym… żeby u ciebie mogło być dobrze. A to nie jest powód, żeby cię atakować. – Walczyła, aby nie wydać z siebie żadnego złamanego dźwięku, za to jej spojrzenie wręcz krzyczało, że to było dla niej do bólu prawdziwe. Wiedziała, że jej marne słowa to niewiele, bardzo niewiele jak na to, ile on musiał cały czas cierpieć. Niestety, więcej nie była w stanie zrobić, bo obecnie była jedynie jego byłą i na nic nie miała wpływu. Mogła więc sobie wsadzić swoje rozemocjonowanie do kieszeni, gdyż ono w tej sytuacji nikomu nie było do niczego potrzebne.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Harvey sam nie rozumiał dlaczego w ten machinalny sposób zareagował i co kryło się za jego słowami. Mógł mieć pretensje do niej, że przez jej błąd ich wspólne plany nie wypaliły i z tego powodu teraz nie miał wiele do stracenia. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że od ich rozstania minęło już prawie tyle czasu, ile oni sami byli w związku, to miał go wystarczająco żeby ułożyć swoje życie na nowo. Tym bardziej, że był dorosły, sam o sobie decydował i miał o wiele więcej możliwości. Jednak pierw nie chciał. Potem jak chciał, to mu nie wychodziło. A obecnie… wszystko miał cholernie dobrze poukładane. Samego siebie, swoje oczekiwania i wizje swojej przyszłości. Był w tym naprawdę stabilny. Aż do momentu ich tej niespodziewanej randki w ciemno. Od tamtego momentu znowu zaczął gubić się. Chyba znowu zaczął chcieć i próbować za bardzo, co przynosiło odwrotne efekty. Bo przecież ten jego właściwy sposób nie zadziałał, bo… starał się, nie poddawał, szukał, zachowując przy tym zdrowy rozsądek i jak mu się wydawało, znalazł. No tylko, że to okazała się Harper. Taki drobny szczegół. Tak więc, za jego słowami nie stało tylko widmo ich dawno utraconej przyszłości. Ale też tego zalążka nadziei, który pojawił się zimą i który został drastycznie zmiażdżony przez rzeczywistość. Lecz trudno powiedzieć, czy nadal to było jakiekolwiek wytłumaczenie na ten poziom jego wypowiedzi. Zapewne nie. Dlatego próbował jakoś z tego wybrnąć i bardzo naiwnie liczył, że te słowa nie spowodują w niej żadnej - także przesadzonej - reakcji. Nie chciałby tego, bo już przecież zdążył zauważyć ten schemat, że najpewniejsze co mogła zrobić po ich jakimś spięciu, to było rozpłakanie się. A przecież nie chciał na tą obecną Harper wpływać w ten sposób. Nieważne, jakie uczucia on nadal odczuwał podczas widzenia się z nią, to jej łzy nie były jego celem ani przez moment. I nie chciał swoim debilizmem ponownie doprowadzić do ich pojawienia się…
Jej zupełnie inna, bo wręcz ostra reakcja, to nie było coś, czego spodziewał się. Pewnie dlatego pozwolił się jej przytłoczyć przez co wpatrywał się w jej twarz z widocznym niezrozumieniem. Po tym jak Harvey poznał wszystkie okoliczności ich rozstania, to stało się dla niego jasne, czemu Harper reagowała w tak bardzo emocjonalny sposób. W tamtym jej działaniu - zdradzie - nie było żadnej celowości, którą on początkowo zakładał. Był to skutek cholernie niesprzyjających zdarzeń i nieporozumień między nimi. A ich ponowne spotkania otworzyło te już zabliźnione rany, tak samo boleśnie w nim, jak i w niej. Lecz w tym momencie nie rozmawiali już o przeszłości. Tą teraźniejszością Spencer podzielił się w taki odruchowy sposób - w ogóle nie zastanawiając się, dlaczego pytała - że ostatecznie jej reakcja go widocznie przytłumiła. Bo dlaczego, cokolwiek związane z nim miałoby ją obchodzić? Od lat istnieli w zupełnie innych, nie przenikających się rzeczywistościach i gdyby któremukolwiek z nich stałoby się cokolwiek, to drugie nie miałoby na to żadnego wpływu ani nawet zapewne świadomości, że coś złego wydarzyło się. Więc, nawet jeżeli jakieś - mniej lub bardziej celowe - nieszczęście spotkałoby Spencera, to Harper powinno to być całkiem obojętne i… może to jednak nie był najlepszy tok rozumowania. Jednak nadal niejasne było dla niego, co nią kierowało. Bo ta sytuacja na ściance, to było coś zupełnie innego. Wtedy autentycznie w tamtym momencie mogła stać mu się fizyczna krzywda. Jednak w tym konkretnym przypadku nic mu nie zagrażało, przynajmniej w taki bezpośredni sposób. Gdyż w kwestii nieprzepracowanego żalu po śmierci brata i ciążącego mu poczucia winy, to jedynym zagrożeniem mógłby być on sam dla siebie, a raczej nie miał takich umyślnych popędów. Raczej i umyślnych. Zresztą, to był Harvey. On zawsze był uśmiechnięty i radosny, nieprawdaż? Tak dokładnie, taka była prawda.
Na swoje i jej szczęście brunet nie zareagował słownie na ta odzywkę. Zresztą chyba sam nie wiedziałby za bardzo jak. Chyba, że jakimś równie emocjonalnym i nieprzyjaznym tekstem, jednak to nie mogłoby skończyć się dobrze. Dzięki temu po chwili dotarło do niego pewne wytłumaczenie tej przesadnej reakcji. Harvey tylko dalej wpatrywał się w jej buzię, a jego wyraz twarzy stopniowo złagodniał. Powoli nawet kąciki jego ust ruszyły nieznacznie do góry. Jednak tym razem nie był to taki wyuczony, sztuczny uśmiech. Tym razem była to jakaś dziwna bezwarunkowa reakcja… wolał nie wnikać, na który fragment jej wypowiedzi. Bo chyba niekoniecznie na ten, do którego zaraz odniósł się. - Będzie dobrze. I u mnie. I u ciebie. W końcu musi być dobrze… - odpowiedział z jakąś niezrozumiała naiwnością. Chyba obecnie to najbardziej trzymało go w pionie, to bliżej nieokreślone w czasie będzie dobrze. Bo przecież musiała istnieć jakaś równowaga. Jeżeli pierw było wspaniale, a potem równie długo było chujowo… to teraz czekał chociaż na to dobrze. Naprawdę, już nawet nie potrzebował tego wspaniale, stanowczo obniżył poprzeczkę. Harvey dopiero po chwili zorientował się, że wypowiadając te na swój sposób pocieszające i wspierające słowa, poczynił pewne śmiałe założenie, że u niej też nie było najlepiej. A nie miał pojęcia, co teraz działo się w jej życiu. Po tym, co wtedy usłyszał na ich randce wiedział, że Harper też musiała swoje przepracować i zobaczył, że nie jest jej łatwo otworzyć się na coś nowego. Jednak tak samo jak on, próbowała i chciała. Więc może szło jej w tym lepiej niż jemu? Wolał nie wiedzieć.
Jego wzrok natychmiast opadł na trzymanie przez nią cały czas farby. - Na pewno u ciebie byłoby lepiej, gdybyś nie musiała ogarniać tego sama. Twojemu tacie musiało coś wypaść? - zapytał, szybko zmieniając temat. Zakładał, że właśnie tak mogła potoczyć się ta historia. Harvey nie mógłby powiedzieć o tym człowieku złego słowa, bo jej rodzice byli zwyczajnie naprawdę dobrymi ludźmi. Więc cokolwiek szykowała Harper - czy większy czy mniejszy remont - to spodziewał się, że zawsze mogła liczyć na swojego tatę i… w tym momencie go olśniło. W sensie, myślał już o tym wcześniej. Nawet w weekend poruszył tą kwestię z rodzicami, ale teraz dał się pochłonąć przez swoje własne emocje i odczucia, zapominając o tym że rozmawiał właśnie z nią i w sumie to miał do niej sprawę. - A jeżeli mowa o twoim tacie to… chciałbym spotkać się z nim - odpowiedział trochę bez większego przemyślenia. Powinien zacząć tłumaczyć wszystko po kolei, a on znowu o czymś pomyślał i palnął bez większego zastanowienia. Jednak zaraz ocknął się z tego marazmu, w którym pozostawał przez kilka ostatnich minut. - Bo wiesz, chodzi o ten dom. Doszedłem do wniosku, że to jest zupełnie bezsensu, że on tak stoi, niszczeje i traci na wartości, jeżeli ktoś mógłby normalnie w nim mieszkać i z niego korzystać… dlatego chce go wyremontować, a później… potem okaże się co dalej - przerwał na moment. Bo na tą chwilę sam nie wiedział, czy był przekonany że chce go sprzedać. Z jednej strony, to miało o wiele więcej sensu. On sam nie potrzebował tak dużego domu. A samotne zamieszkiwanie go mogłoby być przygnębiające. Jednocześnie gdyby go sprzedał, to nie musiałby codziennie go mijać i przypominać sobie o tym, co było już stracone. Lecz mimo to nie potrafił przez tak długi czas ani pozbyć się go, ani go wykończyć. Jakby coś go przy nim trzymało. Teraz w końcu zebrał się w sobie, by to zrobić, ale stwierdził że decyzję podejmie dopiero jak już wszystko będzie gotowe. - Dlatego chciałbym spotkać się z nim i wyrównać rachunek. Domyślam się, że te początkowe etapy musiały jednak sporo kosztować, więc chciałbym oficjalnie go spłacić. Oczywiście, jeżeli nie chciałby mnie widzieć, to nie ma żadnego problemu, żeby w moim imieniu zrobili to moi rodzice. Już z nimi o tym rozmawiałem - dokończył. Starał się wypowiedzieć te wszystkie słowa najbardziej neutralnym tonem, na który był w stanie zdobyć się w tych okolicznościach. Odtrącając ten cały pakiet emocjonalny pt. „Dom, który nie zdążył stać się naszym domem”. W tym momencie próbował traktować go w sposób bardzo rzeczowy, skupiając się na racjonalnym i roztropnym myśleniu, które kierowało nim od samego początku, gdy podjął decyzję o tym remoncie.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Raczej nie liczyła na zrozumienie. Przeprosiła wprawdzie praktycznie od razu, ale to i tak było zwyczajnie głupie, a ona nie była zbuntowaną i niezrównoważoną emocjonalnie nastolatką, żeby takie jej niekontrolowane, nie sprowokowane niczym „realnym” odzywki miały nikogo nie dziwić. Patrząc zdroworozsądkowo, oczekiwała jakiegoś wyrazu zirytowania, bo jakim prawem ona wychodzi do niego z takim tekstem. Zdroworozsądkowo. A jednak w jej lekko przestraszonym spojrzeniu siedziała jakaś naiwna nadzieja, że on będzie wiedział, dlaczego w pierwszym odruchu zareagowała w ten sposób, że rozpozna jak bardzo dotykało ją to, że demony przeszłości nadal bezlitośnie trzymały go na uwięzi…
Taka a nie inna zmiana w jego mimice powinna ją chyba ucieszyć? Powinna. Może nawet przez ułamek sekundy tak się stało, lecz zaraz później Harper ogarnęło zupełnie inne uczucie niż zbawienna ulga. Wcześniej niesamowicie dotknął ją ten jego sztuczny uśmiech… ale tego delikatnego i szczerego, jak się okazało, wolałaby wcale nie zobaczyć. Nie, inaczej – widząc go, zupełnie naturalnie, bezwiednie wręcz uśmiechnęła się w niemal identyczny, bardzo subtelny sposób, nieprzerwanie wpatrując się w jego łagodniejsze teraz oczy… No i właśnie, to tu leżał problem, który blondynka zrozumiała niestety nie tak prędko, jak prędko poddała się tej machinalnej reakcji. Ostatecznie, te łagodne oczy były dla niej o wiele gorsze niż nieprzychylny wzrok czy wymuszona uprzejmość. Myśli, które pojawiły się w jej głowie automatycznie, od razu uderzyły ją samouświadomieniem, jakim lichym i żałosnym człowiekiem była. Jej oczy momentalnie zaczęły chcieć się szklić, opuściła więc spojrzenie aby brunet nie zdążył tego zauważyć. Wprawdzie kąciki jej ust pozostały nieznacznie uniesione, ale mimo tej ucieczki spojrzeniem i tak całościowo sprawiała jednak bardziej smutne wrażenie – nie tak ewidentnie bijąco w twarz smutne, niemniej ciężko byłoby powiedzieć, że faktycznie z czegoś się cieszyła. Ten blady uśmiech który ostał się na jej buzi stanowczo dało się zaliczyć do gatunku melancholijnych, żeby nie powiedzieć tęsknych… Na to chyba całe szczęście nie pozwalał ten prosty fakt, że zwyczajnie nie patrzyła już na Harvey’ego.
I u mnie. I u ciebie. To słowne zaakcentowanie ich rozdzielenia, choć przecież nie było dla niej najmniejszym zaskoczeniem, i tak boleśnie ukłuło. Ale przecież tak musiało być, a walczenie z tym nie miało najmniejszego sensu, mogłoby prowadzić jedynie do pogłębiania się ran, które powinny w spokoju w końcu zabliźnić się na dobre – po tym, jak zimą zostały otwarte i mogło się z nich wysączyć (prawie) wszystko to, co zalegało tam od czasu rozstania, to to zabliźnienie powinno okazać się wreszcie w pełni możliwe… - Przynajmniej powinno – odpowiedziała słabo, chyba bardziej na własny tok myślowy niż na jego wypowiedź. Zreflektowała się sekundę później, co sprawiło że po raz kolejny uniosła buzię, a błękitne tęczówki skrzyżowały się z brązowym spojrzeniem. Przez tą chwilę udało się jej opanować i cofnąć szklenie się swoich oczu, wobec czego nawet mogła się wysilić na nieco szerszy, w zamyśle pokrzepiający uśmiech, przy tym łudząc się że nie będzie on wyglądać na jakkolwiek wymuszony. Nie chciała żeby miał wątpliwości co do tego, że życzyła mu jak najlepiej. - Będzie – poprawiła się, tym samym jednocześnie szczerze i nieszczerze dokładając się do tego zapewnienia, które Spencer zapewne sam sobie nieraz powtarzał. Szczerze, bo naprawdę bardzo chciała, aby mogło być u nich (oczywiście osobno) dobrze, tak zwyczajnie dobrze, bez żadnych haczyków i żadnych ale. Niestety średnio umiała w to tak do końca uwierzyć, w każdym razie w swoim przypadku – co jednak nie powinno jej przeszkadzać w próbie podtrzymania jego nadziei na jego własne szczęście. Należało mu się w końcu. W końcu musi być dobrze.
Podążyła za jego wzrokiem na trzymane przez siebie puszki, wobec czego kontekst jego następnych słów był nader oczywisty. - Zaczęła się wiosna, tata ma mnóstwo spraw na głowie teraz. Poza tym to drobnostka, no i nie ja będę malować, tylko wybieram kolor – Wzruszyła nieznacznie ramionami, na tyle na ile pozwalało jej obciążenie w rękach. Nie czuła potrzeby, żeby wdawać się w szczegóły o debilnych współlokatorach i o tym, że odrobinę łudziła się, że ta „praca społeczna” w postaci odmalowywania parteru czegokolwiek ich nauczy. Domyślała się, że prędzej czy później się rozczaruje, a zresztą… co za różnica. Spodziewała się, że teraz po prostu zakończą tą całą przypadkową rozmowę takim cywilizowanym, neutralnym akcentem i to będzie tyle… A jeżeli mowa o twoim tacie to… chciałbym spotkać się z nim. – Kurwa, co? - Co? – wyrwało się jej bezwarunkowo w tym zdziwieniu spowodowanym jego początkowym zdaniem, jeszcze bez żadnych wyjaśnień. Od razu też podniosła na niego przepełnione takim specyficznym niezrozumieniem oczy, jakby właśnie powiedział do niej coś w innym języku, a ona miała niebezpodstawne, lecz jedynie podejrzenia, że to było coś bardzo obraźliwego. Zaraz jednak mogła usłyszeć wyjaśnienie, a ono jakoś… nagle ją przybiło.
Te opakowania farby zaczęły jej już na tyle ciążyć (albo może to jej zabrakło sił, tak po prostu), że musiała się ich pozbyć ze swoich rąk. Nie spuszczając czujnego spojrzenia z twarzy Spencera, w zwolnionym tempie przykucnęła i ostawiła je na podłogę przed sobą, cały czas go słuchając… ale zamiast od razu się podnieść, niekontrolowanie złapała jakiś moment zwieszenia. Jej wzrok stał się w jakimś stopniu otępiały, niby pozostawał umiejscowiony w jego ciemnych oczach, lecz wcale ich nie widział.
Wizja tego domu – w jakiejkolwiek tak naprawdę postaci – przytłaczała ją i wręcz przerażała. Kiedyś, kiedy czasem zdarzyło się jej pożyczyć od mamy samochód do własnej dyspozycji na dzień bądź oba dni weekendu, to niejednokrotnie myślała o tym, aby przy jakiejś okazji dodać sobie nieco nadprogramowej drogi i przejechać się ulicą, przy której stał. Żeby tylko zerknąć… Adres przecież znała, zajechanie tam nie stanowiłoby żadnego większego problemu kiedy już trafiło się jej mieć auto do swojego użytku - ale skoro uważała, że lepiej jest dla niej nawet nie zerkać na profile byłego narzeczonego w mediach społecznościowych, i tego umiała się trzymać, tak samo myślała również o tym domu i jego wystrzegała się tym bardziej. Nieświadomość stanu faktycznego była o wiele bezpieczniejsza, bo z nią o wiele prościej przychodziło przynajmniej pozorne zapomnienie. Bo ten dom to nie był tylko budynek – on dla Pearson stanowił pewien symbol tej całej wspólnej przyszłości, którą mieli w nim szczęśliwie budować, a którą ona wzięła i bezmyślnie roztrzaskała.
Dość szybko udało się jej oprzytomnieć; nieznacznie przytrzymując się regału obok wstała na równe nogi, w trakcie odzyskując skupienie widzenia tego, co rzeczywiście było przed nią – czyli nadal twarz Harvey’ego – i milcząco wysłuchała do końca tego, co miał do powiedzenia w tym temacie. - Tata nie będzie nic od ciebie chciał – skomentowała tak szybko, jak tylko brunet przestał mówić, a w jej głosie wybrzmiała, obok surowości, obronna nuta. Zobaczyła to potencjalne spotkanie oczami wyobraźni i w tym samym momencie poczuła, że z jakiegoś powodu to był bardzo zły pomysł. Za chwilę wprawdzie zaczęła dopuszczać do siebie całą tą motywację, którą jej przedstawił, lecz to… jakoś nie zmieniało jej nastawienia. - To nawet nie chodzi o to, czy on chciałby cię widzieć. Po prostu nie będzie chciał od ciebie żadnych pieniędzy, Harvey. Wiem, że nie będzie chciał – zapewniła go już nie tak ostrym tonem, choć nie bez specyficznego nacisku w głosie. Harper może nigdy nie powiedziała rodzicom wprost, co stanowiło przyczynę ich nagłego i definitywnego rozstania, ale coś musiała powiedzieć. I z tego czegoś wynikało jasno, że to była jej wina, oraz że ta wina była na tyle ciężka, że nie do wybaczenia, tak jak jej błąd nie do naprawienia, a tym samym ich związek i wspólna przyszłość – nie do odzyskania. A jej ojciec był bardzo honorowym mężczyzną. Nawet jeśli chodziło o jakieś większe pieniądze, blondynka wiedziała, że nie chciałby ich przyjąć. Bo te pieniądze, które wydał wtedy z własnej kieszeni aby dopomóc w budowie, nie mówiąc o zaangażowaniu i poświęconym na proces stawiania konstrukcji czasie, to wszystko to była niejako inwestycja w przyszłość jego córki. A że jego córka własnoręcznie akurat tą wersję swojej przyszłości przekreśliła…
Chociaż ostatecznie… dotarło do niej, że Harvey równie dobrze może nie chcieć, aby cokolwiek w tym domu nie było „w pełni jego” – jak się nad tym zastanowiła, próbując robić to w możliwie całkowitym oddzieleniu od skojarzeń, które ów dom za sobą niósł, to faktycznie, jego podejście teraz wydawało się… dobre. Wyrównanie rachunków brzmiało jak coś wyzwalającego – czyli coś, co z pewnością by mu się przydało. Z kolei w takim układzie, w którym to on wychodził do jej ojca z chęcią zwrotu pieniędzy za to, co on posiadał... może byłoby to akceptowalne. - Mogę... mogę go zapytać, ale jak go znam to machnie na to ręką i powie, że pewnie nie ma na to już nigdzie papierów czy coś takiego – dodała wreszcie, o wiele bardziej neutralnym tonem. Akurat to było bardzo naciągane z tymi papierami, bo pan Pearson nie pozbywał się żadnych dokumentów, ale też wolała niczego nie obiecywać. Jak by na to nie patrzeć, cała ta sytuacja należała do tych raczej skomplikowanych oraz zwyczajnie przykrych, nie umiała więc ocenić, jak jej tata czułby się wobec konieczności wyjaśnienia tego czy to z Harvey’m osobiście, czy z jego rodzicami. Już jej było po prostu niekomfortowo na samą myśl o tym, co stanowczo dało się zobaczyć po jej niewyraźnej minie i jakby skurczonej, zamkniętej sylwetce.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
No i nie ja będę malować, tylko wybieram kolor. Te słowa bardzo szybko sprowadziły go na ziemię. Nie powiedziała, że jej tata będzie malować. Ani że zrobi to ona sama. Ktoś inny miał to zrobić, jednak nie określiła kto miałby być tym ktosiem… Cóż, na pewno nie jej mama, siostra czy koleżanka. Obstawiałby, że był nim raczej osobnik płci męskiej, który musiał być z nią w jakiejś relacji. Ona mogła mieć różny charakter. Ale jaka by ona nie była, to nie był jego interes. W końcu dopiero co szczerze mówił, że życzył Harper wszystkiego dobrego. A jednak w takim ogólnym wyobrażeniu szczęśliwego życia raczej człowiek nie występował w nim w pojedynkę. Przynajmniej nie spodziewał się, że blondynce coś takiego wystarczałoby. Zresztą z tego, co usłyszał podczas ich randki też mógł to sobie wywnioskować. Chociaż coś wewnętrznie ją blokowało, to jednak pragnęła nie być sama. Samotna. I może właśnie między wierszami - nie chcąc uderzać w niego tak wprost - dała mu znak, że był ktoś, kto mógł zająć się tym malowaniem. Nie myślał nawet, żeby zapytać. Nie powinno to go interesować w najmniejszym stopniu. Tak więc, starał się też by jego reakcja była jak najbardziej naturalna. Jego wyraz twarzy nie uległ zmianie, a ten delikatny uśmiech cały czas utrzymywał się. Jednocześnie dotarło do niego, że prawdopodobnie przesadzał. W kontekście swojego wewnętrznego przeżywania tego spotkania. A przede wszystkim tamtego tekstu, który nie powinien paść. Bo nie mógł zrzucać na nią winy za swoje obecne niepowodzenia. Tym bardziej, jeżeli Pearson była na etapie układania sobie przyszłości z kimkolwiek, to nie powinien wracać do jej życia z takimi nieuzasadnionymi pretensjami. W ten sposób mógł tylko jeszcze bardziej ją obciążać i przypominać, o tym co takiego strasznego zrobiła, a przecież wcale nie chciał. I nie powinien. Więc sam powinien się ogarnąć, co udało mu się chwilę później, gdy w sposób bardzo rzeczowy i konkretny zaczął mówić o tym domu. Tak, ich niedoszłym, wspólnym domu.
Nie przerywał nawet, gdy przykucnęła, żeby odstawić te farby. Zaproponował swój wózek raz i nie uważał, że powinien narzucać się jej w tej kwestii. Czy tym bardziej „siłą” próbować odebrać jej te farby, bo on uważałby, że tak byłoby dla niej lepiej. W tej kwestii nie miał - już - nic do powiedzenia, więc skoro zostawienie ich na podłodze było dla niej lepszym rozwiązaniem, to był jej wybór. Zresztą, niejako zrozumiał przekaz, który za tym szedł - nie chcę przebywać w twoim otoczeniu dłużej niż to konieczne. Już wcześniej tak pomyślał, a teraz tylko utwierdził się w tym przekonaniu. A on i tak już zachował się nieprawidłowo, bo wyciągnął zupełnie inną kwestię, którą chociaż też można było dosyć szybko zakończyć, to jednak wymagała ona chociaż krótkiego przegadania. Tym samym zmuszał ją do dalszego przebywania w swojej obecności, z czego Harper raczej nie była zachwycona. Tak więc, chyba jedynie co mógł dla niej zrobić, to w miarę szybko i w bezstronny sposób móc przedstawić swoją motywacje i przekonać ją do tego, by jednak postarała się przekazać ją swojemu tacie. - Domyślałem się, że tak może być. Jednak jeszcze dosyć dobrze go pamiętam… ale wydaje mi się, że tak po prostu należy zrobić - odpowiedział, szybko wracając na odpowiednie tory. Jednak wspominanie o tym, że kiedyś go znał i pozostawał z jej tatą w o wiele bliższych relacjach, nie było najlepszym pomysłem. Skoncentrował się na tej drugiej części. Wtedy, gdy zarówno jego i jej rodzice zaoferowali się że im pomogą, to Harvey nie miał oporów przed tym. Jednak gdy tylko mógł to był na budowie, pomagał, interesował się, a gdy miał wolne dni to pracował na równi ze zwykłymi pracownikami. Nie tylko dlatego, że lubił tego typu prace, ale też nie chciał, żeby to wyglądało tak, że rodzice sypną pieniędzmi, a on to w bezczelny sposób wykorzysta. Angażował się w budowę tego domu, tak jak na tamten moment mógł, czyli pracą swoich własnych rąk. Pokazywał, że naprawdę mu zależy, docenia każdą pomoc i wszystkie pieniądze zainwestowane w ich dom. W ten projekt. Tylko o ile dom stał nadal i miał się świetnie, to projekt Harper & Harvey już dawno się rozpadł, więc należało tą sprawę uporządkować. - Bo jednak twój tata pakując swój czas i swoje pieniądze w ten dom, tak naprawdę… inwestował je w ciebie i w twoją przyszłość, a nie w zupełnie obcego dla niego faceta, który może sobie w tym domu zamieszkać albo go sprzedać - wypowiedział te słowa niemal jednym tchem, ale wcale nie było mu z tym łatwo. Gdyż w jednym zdaniu dwukrotnie podkreślił, że byli już dwoma, istniejącymi oddzielnie bytami, których życia nie przenikały się ze sobą. I chociaż była to oczywista oczywistość, to jednak mówienie o tym na głos i to w jej obecności nadal powodowało nieprzyjemny skręt w żołądku. Miał nie emocjonować się tym, jednak nie do końca udało mu się. Na moment jego wzrok opadł na te puszki stojące na podłodze, a sam potrzebował skupić się na swoim powolnym oddechu, nim wrócił do kontynuowania swojej przewodniej myśli. - I wiem, że później twój tata niczego nie żądałby ode mnie, ale… ja po prostu nie chce mieć tego poczucia, że jestem komuś coś dłużny. Więc, nie oddam mu straconego czasu, który wtedy poświęcił, ale chociaż mogę oddać mu pieniądze, które tam zainwestował. I bardzo chciałbym to zrobić, naprawdę - zakończył w pełni szczerze.
Harvey też był honorowy i chociaż minęło już sporo czasu - niestety wcześniej głupek nie pomyślał o tym - to uważał, że należało zamknąć tą sprawę jak należy. A to jak doszło do jego rozejścia się z Harper nie miało nic wspólnego ze kwestią tego całego domu. Zresztą wydawało mu się, że nawet jak doszłoby do tego spotkania, to ono będzie bardzo konkretne i na pewno nikt nie będzie wracał do przeszłości. Chociaż to też mogły być jego naiwne założenia. Ale był dorosły, poradziłby sobie z tym. Tak czy inaczej, uważał że należało zachować się jak prawdziwy mężczyzna i spotkać się z jej tatą, by ostatecznie dogadać się w kwestii spłaty tego długu. - Byłbym wdzięczny jakbyś mu to przekazała. Dała mu mój numer telefonu albo wysłała mi jego, jeżeli wyrazi zgodę. A nawet jeżeli nie będzie przekonany, to… niech chociaż zgodzi się ze mną porozmawiać - zaproponował. Jednak podejście i intencje też odgrywały ogromne znaczenie, więc Spencer liczył, że może pokazując jaki był jego problem i dlaczego chciał koniecznie spłacić jej tatę, przekona go do przyjęcia należnych mu pieniędzy. Brunet w końcu uniósł swoje spojrzenie w górę. O wiele łatwiej mówiło mu się o tym domu do tych puszek niż do samej Harper. Patrząc na nie cały czas z tyłu głowy miał tego ktosia, który będzie malować jej ściany, ale przynajmniej mógł przedmiotowo wyrażać się o tym budynku. A wbrew pozorom to nie było dla niego takie łatwe - tylko jak to Harvey - wszystko co mógł trzymał w sobie, a światu pokazywał tą przynajmniej neutralną twarz. Jednak nie mógł nic poradzić na to, że jego ciemne spojrzenie wydawało się smutne i nawet trochę nieobecne. Co teraz wyglądało jakby to wszystko mówił niemal machinalnie, bo wiedział że powinien tak zrobić, a wewnętrznie nie potrafił wcale pozostać tak chłodno obojętny na kwestię ich domu.

@Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Ukłuło ją takie a nie inne wyrażenie – jednak jeszcze dosyć dobrze go pamiętam. Nie dość że podkreślało, jak bardzo nieaktualny był dziś ich związek (no bo w końcu minęła tak dużo czasu), to przy okazji wytykało… że nie tylko oni jako para tak dobrze się dogadywali.
Haper zawsze była bardziej córeczką tatusia, zaś Hazel więcej czasu spędzała z mamą. Nie chodziło tu jednak w żadnym razie o to, że jeden rodzic wolał jedno, drugi drugie dziecko - taki rozkład sił wyklarował się poniekąd naturalnie, bo Harper od małego lubiła spędzać czas aktywnie i nie bała się pobrudzić, więc pod tym względem lepiej dogadywała się z ojcem, z kolei jej siostra preferowała raczej bardziej dostojne i artystyczne rozrywki, a zatem świetnie rozumiała się w tej kwestii z ich matką. Tak to zwyczajnie pasowało. I chociaż w okresie dorastania obu dziewcząt pewne rzeczy ulegały zmianom, te silniejsze nici porozumienia pozostały, a w ich domu żartowało się czasem, że przyszły mąż Hazel będzie musiał przede wszystkim zdobyć serce ich mamy, natomiast wybranek Harper w większej mierze powinien zabiegać o względy ich ojca… Nawet to w tym ich związku pasowało, bo pan Pearson wręcz uwielbiał Spencera – a był naprawdę wymagającym człowiekiem - i to właściwie niemal od samego początku. Mama zresztą też ogromnie go lubiła, ale po tacie było naprawdę widać. Miał dwie córki, które oczywiście bardzo kochał… ale gdy Harvey i Harper się zaręczyli, to jak głupi cieszył się na przyszłego „syna”, zwłaszcza takiego. Pamiętała też, jaki chodził zadowolony, kiedy ruszała budowa tamtego domu. Jaki był wniebowzięty i dumny, że jego przyszły zięć tak bardzo i tak chętnie angażuje się w całe to przedsięwzięcie. Że własnoręcznie pomaga. Wspólnie we trójkę poświęcili sporo czasu na wypracowanie wizji do projektu, a gdy ten projekt ruszył i stał się rzeczywistością, jej tata bardzo się nim szczycił... Po ich rozstaniu ani razu o nim nie wspomniał. Blondynka, choć założyła sobie to wyjaśnienie uwzględniające honor, tak naprawdę chyba pierwszy raz nie wiedziała do końca, co w jej ojcu siedzi. Wydawało się jej nawet, że stracił w nią wiarę i mimo, że nadal ją kochał – w końcu był jej rodzicem – to rozczarowała go na tyle, że nie umiał już traktować jej tak jak dawniej, wobec czego też nie chciał w rozmowach wracać do tego, co kiedyś…
Obawiała się podjąć z nim tą kwestię, jednak dotarło do niej, że jest to nieuniknione. Ostatecznie, zdawała sobie sprawę jak dobrym i honorowym chłopakiem był zawsze Harvey. Że jego słowa pokrywały się z jego szczerymi intencjami – i skoro już o tym pomyślał, to będzie mu zależało, aby dociągnąć sprawę do końca, nie pozostawać nic dłużnym. Odkąd stanęła na nogi, bardzo zabiegała o odbudowę swojej relacji z rodzicami, nawet jeśli nie zaglądała do ich domu nie wiadomo jak często, bo przecież jej tydzień był raczej wypełniony obowiązkami i zobowiązaniami. Zostawało jej więc liczyć, że po takim czasie, biorąc pod uwagę jak dogadywali się obecnie, obejdzie się bez nieprzyjemności większych niż to konieczne, zważywszy na perspektywę rozmowy taty z Harvey’m… bo to wszystko, co ich łączyło, to była już historia, i to dość odległa. Oni wszyscy zaś byli dorośli i mogli jak dorośli rozwiązać zaległe, dorosłe sprawy. Najwidoczniej również jak dorośli mogli porozmawiać oni we dwójkę podczas przypadkowego spotkania w sklepie (nie biorąc pod uwagę kilku drobnych, emocjonalnych zachwiań – teraz przecież rozmawiali normalnie).
Przyglądała mu się, jak on przygląda się tym puszkom stojącym przed nią jednocześnie do niej mówiąc (definicja normalnej rozmowy) – też z jednej strony było to dla niej łatwiejsze, ale z drugiej… to patrzenie na niego i tak ją bolało, lecz nie umiała odwrócić wzroku. Wobec tego, gdy on podniósł swój na nią, ich spojrzenia mogły się spotkać. Jego smutne i wyprane, jej po prostu całościowo rozbite tym, co powiedział. Przez moment badała te ciemne oczy, by finalnie zawalczyć o łagodny uśmiech na swojej twarzy. Wyobraziła sobie, że za jego postawą może stać głównie to, o czym sam przed chwilą wspomniał - męczyło go poczucie, że jest dłużny jej tacie sporą część domu, który pozostawał w jego posiadaniu, a to nieuregulowanie niejako wiązało cały ten dom z przeszłością, z którą brunet nie chciał mieć nic wspólnego. Miało to sporo sensu. - Rozumiem, o co chodzi. Przekażę mu wszystko i dam ci znać – obiecała niezbyt głośno, ale na pewno szczerze, faktycznie po tych wyjaśnieniach mając zamiar przekonać tatę do spotkania i pozwolenia na zwrócenie sobie wyłożonych na budowę pieniędzy.
Właściwie w tym momencie można by było pożegnać się i rozejść. Pewnie tak wypadało, bo za bardzo nie zostało nic, co należało sobie powiedzieć. Jednak Harper chyba dopiero teraz połączyła kropki – te jego poprzednie wypowiedzi podczas wybierania koloru farby z tymi teraz, o planach co do ich niedoszłego domu. Jej usta odruchowo rozchyliły się, jakby miało z nich zaraz coś paść, lecz równie szybko połączyły się z powrotem ze sobą, już bez widniejącego na nich wcześniej słabego uśmiechu. To było strasznie głupie i pewnie najlepiej byłoby dla wszystkich, gdyby umiała się powstrzymać przed pytaniem, które się jej nasunęło… niestety przegrała sama ze sobą i za kilka sekund nieśmiało się odezwała. - Więc to do… tego salonu? – Lekkim ruchem głowy wskazała na stojący przy nim wózek, po czym przeniosła spojrzenie na jego zawartość. Jeszcze raz przyjrzała się tym panelom w odcieniu głębokiego brązu i wybranej przez bruneta, z jej drobną pomocą, farbie. Choć nie było to nic przyjemnego, w każdym razie w takich a nie innych realiach, wyobraziła sobie to zestawienie w tej konkretnej przestrzeni. I chociaż ponownie zrobiło jej się niedobrze, z jakiegoś powodu uznała, że skoro już o to zagadnęła, to może należałoby to jakoś skomentować, a przy okazji udowodnić przede wszystkim sobie, że radzi sobie w tym starciu z widmem przeszłości. Uśmiechnęła się więc znowu, znowu bardzo blado, i już nieważne że w jej jasnych oczach krył się ogrom żalu. - Powinno wyjść naprawdę przytulnie. Tam tak ładnie wpada światło i jest go na tyle dużo, że te kolory razem… myślę że dadzą taki efekt, na jakim ci zależy. - Bardzo, naprawdę bardzo chciała pokazać, że ten temat jej nie dotyka. Bo nie powinien dotykać, więc trzeba było choćby poudawać, że tego nie robi. Zwłaszcza że Harvey też raczej nie dał po sobie tak ewidentnie poznać, że dla niego to nadal nie jest łatwe, bo on ten temat w ogóle zaczął i jakoś dawał radę mówić o wszystkim rzeczowo – ona zaś dała się tym razem nabrać, dopowiadając sobie inne powody jego mizerności przy tej kwestii.
W końcu przyszła chwila olśnienia - tych pogaduszek było już nadto, a Pearson jeszcze pewnie właśnie zabrzmiała, jakby chciała go wciągnąć w dalszą rozmowę, podczas gdy w rzeczywistości zwyczajnie starała się nie wyjść na nadmiernie przeżywającą wyjaśnioną i zamkniętą przeszłość. Na pewno nie chciała więcej gadać o tym ich niedoszłym domu, a że dopiero co sama podjęła ten wątek od nowa i od nowej strony, do niej należało też zaznaczenie, że miało to być jedynie takie kurtuazyjne wtrącenie - żeby utwierdzić go, że jej zdaniem wybrał dobrą farbę, a w takim razie... może już sobie iść. Aby stało się to jasne, odchrząknęła znacząco i powoli przekręciła się frontem do regału, opuszczając nieco głowę. - Więc ja sobie tutaj... jeszcze pomyślę - oznajmiła dość neutralnym tonem, nie patrząc już na niego, ale tak naprawdę nie patrząc też wcale na farby. Wybór miała podjęty, potrzebowała po prostu zostać sama i się uspokoić, bo choć pewnie nie było tego tym razem dobrze widać, emocje się w niej kotłowały i na tym etapie blondynka czuła, że zwyczajnie chciało się jej płakać - mimo że łzy jeszcze nie podchodziły jej do oczu. Na pewno by podeszły, gdyby miała przed Spencerem nieporadnie zabierać się do kasy z tymi trzeba puszkami z podłogi, jeszcze jedną dobraną z półki i narzędziami, które były chyba w następnej alejce i je też musiała zgarnąć. Limit poniżania się przed swoim byłym - taki który była w stanie znieść jej godność - zdążyła już wykorzystać przy dotychczasowych interakcjach swoimi przesadzonymi reakcjami oraz mniejszymi i większymi wybuchami. Zerknęła na niego tylko przelotnie kątem oka, bo to nie tak, że od tej chwili miała go ignorować... W sumie sama za bardzo nie wiedziała, co chciała zobaczyć przy tym zerknięciu.

@Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harvey Spencer
Awatar użytkownika
27
lat
189
cm
Tatuator
Techniczna Klasa Średnia
Harvey był chyba tak mocno zaślepiony tym, co powinien zrobić że wcale nie pomyślał o tym, że to spotkanie może być niekomfortowe. A przynajmniej wydawało mu się, że dla niego nie powinno takie być, nie miał pewności jak jej tata bądź oboje rodziców zareagują na tego rodzaju propozycje. Wątpił, żeby Harper posłużyła się jakimkolwiek kłamstwem tłumacząc ich rozstanie. Ale zdawał sobie też sprawę z tego, że byli narzeczeństwem, które miało naprawdę poważne plany - niektóre jak ten nieszczęsny dom w trakcie realizacji - więc na pewno musiała im coś powiedzieć. Jednak też wątpił, że wdrażałaby ich w szczegóły, bo w końcu to była sprawa między nimi. Tak więc, Spencer był tak mocno zaaferowany tym, że chciał spłacić swojego niedoszłego teścia, że zupełnie nie przemyślał tego, że to spotkanie także może wiązać się ze sporym wysiłkiem emocjonalnym. On do tej pory radził sobie całościowo dosyć nieźle. W ostateczności miał jedynie wybuchy niepotrzebnych nerwów. Jednak podczas tego niespodziewanego spotkania niewiele było po nim widać, więc wydawało mu się, że podobną maskę będzie potrafił utrzymać przy jej ojcu.
- Będę wdzięczny - odpowiedział krótko i niemal oficjalnie, a po chwili jego wyraz twarzy stał się widocznie wykrzywiony, jakby sam był zniesmaczony wypowiedzianymi przez siebie słowami i tym tonem. Niestety nie zdążył tego zwalczyć, więc ta zmiana była widoczna. Tak samo jak to, że uciekł zaraz wzrokiem w stronę wózka z tymi wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Czemu dopiero teraz? Harvey potrafił być bardzo dokładny i rzeczowy. Jeżeli sobie coś zaplanował, to dążył do realizacji swoich celów. W tym potrafił być tak mocno zaślepiony, że nie dostrzegał tego wszystkiego, co działo się dookoła. Przecież dokładnie tak samo było wtedy po śmierci Toma. Tak mocno wkręcił się w remont tego domu, że nie widział, że jego związek rozpada się i pozostawał głuchy na jej wszystkie sygnały. Podczas tej rozmowy zadziało się z nim coś podobnego, aż wyjaśnił wszystko, otrzymał od niej potwierdzenie którego oczekiwał, więc wszystkie punkty można było uznać za odhaczone. Nawet nie wiedział kiedy ta jego pozycja obronna przestała działać, a wstrzymywane od dłuższego czasu uczucia uderzyły go o wiele mocniej, niż jeżeli dopuszczałby je do siebie stopniowo podczas tej całej rozmowy. Odleciał na tyle, by nie zorientować się, że ich pogawędka kierowała się ku końcowi. Harper jeszcze coś mówiła, ale on początkowo nawet nie zareagował, tylko dalej wpatrywał się w te jedynie swoje zakupy i zaczął wątpić w swoje wybory. Jakby, to mogło nie mieć żadnego znaczenia, bo jeżeli sprzedałby ten dom, to i tak nowi właściciele mogli tam wszystko pozmieniać, ale… jeżeli by nie sprzedał, to chciał żeby było tam ładnie i ciepło. Tak, jakby było w nim, gdyby to Harper decydowała o wszystkim, nawet najmniejszych szczegółach i… pękł.
Nie tak zewnętrznie, w jakiś dramatyczny sposób, ale w środku. Zdawał sobie sprawę, że dąży do czegoś odgórnie nieosiągalnego, bo wcale nie chodziło o to, żeby ten dom sam w sobie był przytulny. Pewnie mógł dawać takie wrażenie przez odpowiedni dobór barw i dodatków, ale to nadal były tylko elementy, a tutaj chodziło o to ciepło, które miało wynikać z tego, że mieli tworzyć go razem, wspólnie. Oczywiście w nowym, dużym i pięknym domu byłoby im o wiele łatwiej, ale nadal to nie rozchodziło się o dom, tylko chodziło o Harper. To powinno być totalnie jasne, że jakakolwiek próba odniesienia się do świadomości, która właśnie w niego uderzyła byłaby katastrofą. Niestety Harvey miał ta tendencję, że pod wpływem chwili potrafił powiedzieć coś zanim dobrze to przemyślał. Jednak najczęściej były to głupie, często nieprzyzwoite żarty. Ta sytuacja wcale go nie bawiła, ale niestety spowodowała ten ryzykowny i nierozważny wypływ słów z jego ust. - Tak, do tego salonu. Wiesz, nigdy nie byłem dobry w takich sprawach. Pewnie ty wybrałabyś zupełnie co innego… dlatego przy wykończeniach ja miałem być od „brudnej roboty”, a ty miałaś podejmować decyzje - powiedział to w taki mimowolny sposób, jakby w ogóle nie musiał zastanawiać się nad swoimi słowami. Trochę tak było, bo przecież funkcjonowali razem długo, znali się wystarczająco dobrze by odpowiednio podzielić się obowiązkami. Wypowiadając te zdania wyglądał na nieobecnego, jakby myślami pozostawał kompletnie gdzieś indziej. W zupełnie innej czasoprzestrzeni. W takiej w której też mogli być dokładnie w tym samym sklepie, robiąc to samo czyli wybierając farby i inne duperele, tylko że razem i do ich domu.
Nie ma lekko. Powiedział. Zamyślił się. I stanowczo nie przemyślał niczego, co zrozumiał dopiero po czasie. Pewnie jeszcze zbyt długim, ale w końcu to do niego dotarło. Zauważalnie przytomniejąc wrócił do niej swoim spojrzeniem, ale ona stała już do niego bokiem. - Nie chciałem… - nie skończył nawet mówić czego, ale to było oczywiste, że chodziło o poruszenie tej kwestii i w ten sposób. Wiedział, że teraz mógł tylko pogorszyć sprawę. Zresztą blondynka sama zainsynuowała mu, że ich spotkanie zostało już zakończone, więc chyba najlepiej było dla ich obojga, żeby on się zmył. Ostatnie czego Harvey potrzebował, to by jego była narzeczona obserwowała jego widocznie zmarnowany wyraz twarzy, zakłopotanie i może coś nawet w rodzaju... tęsknoty za tym wyśnionym, obecnie kompletnie nieosiągalnym obrazkiem? Dotarło do niego, że najlepszym pomysłem w tych okolicznościach był odwrót, a raczej ucieczka. Chociaż wcześniej wcale nie zapowiadało się na nią, jednak teraz stanowczo Spencer próbował wycofać się szybciej niż sam zakładał. Niestety nie ogarnął się na tyle, by zatrybił na wszystkich frontach. Niby zrobił już krok w stronę wózka, co świadczyło o tym, że chciał - i przede wszystkim powinien - już iść, lecz jego aparat mowy, a raczej ta część mózgu która nim kierowała, jeszcze nie doznała tego orzeźwienia. Jednocześnie uświadamiając sobie fakt, że przecież Pearson też poświęciła sporo czasu i własnego zaangażowania w budowę tego domu, co sama chwilę wcześniej może nie do końca świadomie przyznała, wspominając o tym świetle w salonie. Więc skoro w pewnym sensie on był w podobniej mierze jego i jej, a Harvey i tak rozważał jego sprzedaż... chociaż obecnie jeszcze bardzo nad tym dumał, bo jednak jeżeli myślał, że ktoś miałby zamieszkać w tym domu, to chciałby żeby to był właściwy i dobry ktoś. Harper byłaby na pewno tym odpowiednim ktosiem.
- Nawet nie pomyślałem, że może ty byś chciała… ta okolica bardzo ci się podobała… ale pewnie nie… zresztą ze mną jako sąsiadem tymczasowo zamieszkującym nasz domek gościnny na podwórku mogłabyś czuć się trochę niekomfortowo… - mówił bardzo nieskładnie, co znaczyło że totalnie nie myślał, tylko plótł co mu ślina na język przyniosła i… takim o to sposobem użył tego określenia nasz, czego też w pierwszym momencie nie zauważył. Dopiero po chwili. doznał już całościowo olśnienia. Aż zaschło mu w gardle i wytrzeszczył oczy. Najlepiej dla niego i dla niej byłoby jakby już się zamknął. W końcu dotarło to pod tą bujną czuprynę. Niestety o wiele za późno, żeby nie spowodować konsekwencji w jego uczuciach i… prawdopodobnie w jej też? Mógł tylko tak zakładać. Chociaż ktoś jej miał malować ściany i to nie jej tata, więc może miała to wszystko gdzieś? Kurwa, to nie twój interes. Weź już spierdalaj stąd głupcze. Niemal usłyszał ten przywołujący go do porządku głos w swojej głowie. Tak więc, cisza i odwrót. Nic więcej. Żadnych emocji. Ani pozytywnych ani negatywnych. Nie odzywaj się już idioto… - Będę czekał. - Niestety milczenie było dla niego za trudne. Nie ogarnął jeszcze tego, że czasem bywało złotem. Nie nauczył się jeszcze na własnych błędach. Nie zastanowił się też nad odpowiednim doborem słów i tego, jak mogło to zabrzmieć. Znowu załapał dopiero po kilku chwilach. - Aż dasz mi znać - dopowiedział, co było w sumie jeszcze gorsze, bo to jasno pokazywało w jakim znaczeniu wydawało mu się, że mogły zabrzmieć tamte słowa i podkreślało, że chciał/powinien je sprostować. Na jego szczęście to był już naprawdę koniec i po ich wypowiedzeniu pochwycił się wózka i ruszył w stronę kas. Tak automatycznie, jakby dopiero co jego każde kolejne wypowiadane zdanie nie było coraz to gorsze niż poprzednie. Ale sklep nie był miejscem do załamywania się nad sobą i swoją niedoszłą przyszłością. Tak więc, spiął się, ogarnął i z neutralnym wyrazem twarzy ruszył przed siebie. Tak, po prostu.

[ zt ] @Harper Pearson
Mów mi nie.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wulgaryzmy, seks, poza tym Harvuś jest milutki c:.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Harper Josie Pearson
Awatar użytkownika
25
lat
168
cm
kelnerka/początkujący masztalerz
Pracownicy Usług
Będę wdzięczny - brzmienie tych słów, wypowiedzianych takim a nie innym tonem, odbiło się w jej głowie echem jeszcze kilka razy, za każdym razem utwierdzając ją w tym, jak chujowo miała się obowiązująca ją rzeczywistość. Kiedy Harvey się od niej odciął, zajebiście ją to bolało, ale na dobrą sprawę po prostu go już z nią nie było, a jej, po tym jak po długich miesiącach (ciężko powiedzieć ilu) przepłakała z grubsza jego stratę (brzmi jakby umarł, ale w sumie ona w tamtych okolicznościach musiała to podobnie potraktować, bo dla niej miał nie istnieć), pozostały jedynie wspomnienia (którymi niestety o wiele za długo żyła, no ale nie o tym). Te wspomnienia, chociaż wyrządzały jej emocjonalną krzywdę, to jednak było nic w porównaniu z bólem, który odczuwała każdorazowo w rzeczywistej obecności bruneta. I przecież to nie tak, że nie zorientowała się, że oni należeli już do przeszłości nie do przywrócenia, tylko że… sama ta świadomość to niewiele w porównaniu do konfrontacji twarzą w twarz z tym, jak obcy i dalecy byli sobie obecnie. Nie odezwała się, na to za bardzo nawet nie było co odpowiedzieć. Zresztą, cała ta rozmowa ewidentnie przecież zmierzała do końca…
Z potknięciami. Konkretniej mówiąc, z jej mocno niefortunnym potknięciem, z którego jednak chyba dość sprawnie się podniosła, prędko przechodząc już do definitywnego odwrotu. Nie zauważyła tylko, że Spencer nie podłapał tego wycofania z jej strony – może gdyby zauważyła, byłaby w stanie jakkolwiek przygotować się na tą bombę, którą on zaraz na nią zrzucił… Nie, raczej na to nie umiałaby przygotować się w żaden sposób, a co dopiero w taki, który obroniłby jej uczucia przed kolejnym ciosem. W tym to w ogóle nie była dobra, zawsze dawała się trafić i tylko nie zawsze dawała to po sobie poznać - jedynie o utrzymywanie pozornego zdystansowania potrafiła czasem skutecznie zawalczyć, lecz przy byłym narzeczonym na razie konsekwentnie szło jej chujowo.
I tak zerkała na niego przelotnie, ale po tej wypowiedzi o ich niegdysiejszym podziale ról tym prędzej wróciła spojrzeniem przed siebie i w dół. Wprawdzie nie umknęło jej, że nie wyglądał na w pełni obecnego, kiedy to mówił, ale nadal… ugodził ją bardzo skutecznie w bardzo czuły punkt. Nie mogła zrozumieć, po co o tym wspominał. Po co do tego wracał. Chociaż wydawał się nie do końca kontaktować, może podświadomie chciał jej dokopać? Bo jak nie, to o co innego mu chodziło? To znaczy okej, sama ruszyła ten temat od tej strony, ale ona zrobiła to mimo wszystko w dość neutralny sposób, nawiązując jedynie do fizycznej przestrzeni. Skomentowała dom oraz jeden z jego niewątpliwych atutów. A on… odniósł się do nich kiedyś. Trochę sama się pewnie prosiła, próbując udawać niewzruszoną tym tematem, ale jednak to, co powiedział, skutecznie uniemożliwiło jej dalsze oszukiwanie. Bo dokładnie to nieudolnie robiła – oszukiwała go, że już jej to nie dotykało, podczas gdy wszystko, co krążyło wokół ich dawnego związku i wspólnych, nieaktualnych już planów na przyszłość, zwyczajnie rozkładało ją na łopatki.
Już wcześniej zaczęło jej być od nowa bardziej niedobrze, ale w tym momencie odczuła coś w rodzaju nagłego obciążenia – jakby połknęła jakiś kamień, który nie dość że przy przełykaniu poranił jej od wewnątrz gardło, tak boleśnie teraz ściśnięte, to wylądowawszy w żołądku, przyprawił ją o silne mdłości. Zamknęła oczy, skupiając się na swoim oddechu, doskonale zdając sobie sprawę, że nie powinna odpowiadać tym, co odruchowo cisnęło się jej na usta i co mimo to udało się jej powstrzymać przed ich opuszczeniem. Jej twarz była wyraźnie umęczona i dało się to poznać nawet patrząc jedynie na jej profil, którym była zwrócona do Spencera. Chociaż nawet chciałaby coś na to wszystko powiedzieć, żeby zatuszować bezradność która nieoczekiwanie ją ogarnęła, lecz jako że odrzuciła to, co jako pierwsze i jedyne przyszło jej na myśl, to ostatecznie miała w głowie pustkę i nie wydusiła z siebie ani jednego słowa.
Może jednak należało się zmusić do jakiejkolwiek reakcji, bo ta cisza, teraz wypełniająca niezręczną przestrzeń między nimi, zaczęła trochę nad nimi ciążyć i podkreślać wydźwięk tego, co padło. Gdyby podobnym do jego tonem zarzuciła jakimś głupim żartem w odpowiedzi, niewykluczone że nadal nie dałoby się poznać w niej tego przybicia, które ostatecznie jasno wyszło u niej na wierzch i na tym etapie Harper nie miała mocy, aby wciągnąć je z powrotem do swojego wnętrza. Na jego nie chciałem, przerywające to w pewnym sensie przykre milczenie, tylko pokręciła przecząco głową, w ten sposób niewerbalnie wręcz błagając, aby nawet nie kończył, po prostu to zostawił. Brakowało jej sił, żeby się z tym mierzyć, a wobec niego byłoby to nie dość, że trudniejsze, to jeszcze przy tym upokarzające… choć pewnie równie upokarzający był ten niemy gest, bo on bezlitośnie uwypuklał jej słabość i niezdolność do zachowania się jak dorosły człowiek.
Usłyszała niewielki ruch – jego przesunięcie się bliżej wózka. Więc nadchodził upragniony koniec tej tortury. Już nawet wzięła głębszy wdech, bo odkąd uderzyły je te silne emocje starała się oddychać względnie płytko i nie za szybko, tak jak naturalnie w tej sytuacji chciała… Pospieszyła się. Zdążyła uchylić powieki i obejrzeć się do boku, bo z jakiegoś powodu potrzebowała odprowadzić go wzrokiem (może po to, aby wiedzieć w którym momencie będzie mogła podjąć próbę całkowitego rozluźnienia się, bo on zniknie z pola widzenia), a przez to wpakowała się w patrzenie na niego, kiedy on… znowu ją pokonywał. Tamto wcześniejsze mogła jeszcze jakoś umownie znieść w milczeniu, ale gdy padło nasz domek, jej granica wytrzymałości została stanowczo przekroczona. - Proszę cię, Harvey, przestań – jęknęła słabo, patrząc na niego z mieszanką zranienia i wstydu w swoich oczach. Po wyrazie jego twarzy widziała, że mówił to wszystko w jakimś zagubieniu – wyglądało to podobnie jak improwizowanie wytłumaczenia na coś w stresie presji czasu, tylko że przecież… ona na niego nie naciskała, żeby mówił cokolwiek. A może tak odebrał sposób, w jaki skomentowała to ładnie wpadające do salonu światło – jako nieśmiałą i rzuconą nie wprost sugestię, że ona byłaby zainteresowana tym domem, gdyby on zdecydował się go sprzedawać? – Przekażę tacie, że zależy ci na spłacie długu za budowę. Z domem zrobisz co zechcesz, to nie moja sprawa. – Ostrzejsze słowa były jej ostatnią obroną przed złamaniem się i rozryczeniem, a cała jego wypowiedź była na tyle chaotyczna, że Harper nie miała pojęcia, jak inaczej miałaby na nią zareagować. Raczej nie powinna tego robić w taki sposób. Wolałaby pójść w przeciwną stronę, wcale nie nieprzystępną – chociażby zapytać, czy nie przesłyszała się, że mieszkał w tym domku pomyślanym dla gości na tyłach ogrodu (wydawało się jej, że wcześniej coś wspominał, że rodzice odwiedzili go w mieszkanku, które sobie urządził). Tylko że to nieprzystępność była dla niej teraz czymś o wiele bezpieczniejszym. Zainteresowanie jego życiem w ogóle nie mogło jej w niczym pomóc, natomiast oschłe sprowadzenie tej rozmowy do końca, choć nie wypadło przyjemnie pewnie dla żadnego z nich, wydawało się jej koniecznością. On zaczął się gubić i plątać, ona dopuszczać do siebie za dużo uczuć, o których uśpienie zabiegała od dawna. Skoro jej wcześniejsza, delikatna sugestia nie zadziałała, ich przypadkowe spotkanie wymagało definitywnego ukrócenia. Pearson była w stanie wziąć na siebie miano „tej złej” – to wyjście, mimo że dla niej krzywdzące, jednocześnie przychodziło jej najłatwiej ze wszystkich, w jakich miała wybór. A w tej chwili szła po najprostszej linii oporu, o dziwo nie dopuszczając nawet do pojawienia się ani jednej złamanej nuty w swoim głosie.
Odwróciła od niego spojrzenie, by przytakująco kiwnąć do jego następnych słów. Zabrzmiały osobliwie, zaś uzupełnione równie krótkim wyjaśnieniem… jeszcze bardziej. Ale nieważne, nic sobie nie dopowiadała, już zdążyła zauważyć że Harvey gadał w jakimś lekkim oderwaniu, przez co z jego ust wychodziły bardzo dziwne rzeczy. Tylko tyle. Nic więcej. Nic więcej też już nie zrobiła, nie uraczyła go żadnym „cześć”, „żegnaj” ani innym kurtuazyjnym tekstem na pożegnanie. Po tym, jak ruszył się ze swoim wózkiem, odliczyła w głowie kilka sekund i jedynie dyskretnie obejrzała się za nim, żeby skontrolować czy już na pewno sobie poszedł.
Gdy wreszcie została sama, odczekała nieruchomo jeszcze kilka chwil, walcząc zaciekle o to, żeby się nie rozbeczeć… a kiedy dotarło do niej, że właśnie się przed tym broni, bo jest już tak źle, wtedy faktycznie dobiło ją, że jest źle, i w efekcie nie umiała dłużej się wzbraniać. Łzy momentalnie popłynęły po policzkach, a ona mogła już tylko dusić w sobie szloch, żeby tylko nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, bo choć panowała tu niemal całkowita pustka, to przez to każdy głośniejszy dźwięk tym bardziej niósł się naokoło. Dała sobie dłuższy moment, licząc że zaraz jej przejdzie, ale przejść wcale nie chciało. A że bezczynność chyba średnio jej służyła w tym ogarnianiu się, pod wpływem impulsu zaczęła odkładać te puszki z podłogi na półkę, jedną z tych niższych, aby nie stały tak na korytarzu - bo jeszcze zaraz przyjdzie pracownik sklepu i odłoży je na tą właściwą, na którą ona nie sięgała. I tak nie wyobrażała sobie iść w takim stanie do kasy, wróciła się więc po wózek, co razem z powrotem pod ten regał z farbami zajęło jej kilka dobrych minut, zwłaszcza że niespecjalnie się spieszyła, mimo że krok miała bardzo raźny; po prostu szła maksymalnie naokoło, wyobrażając sobie że dłuższa, szybka przechadzka pomoże jej się pozbierać, przynajmniej tymczasowo.
Faktycznie gdy dotarła znów w to samo miejsce, mogła już wycierać łzy, bo do oczu nie napływały jej nowe, jednak zamiast tego czym prędzej zgarnęła tamte trzy opakowania, dobrała jeszcze jedno w innym, w nieco głębszym odcieniu, i czym prędzej poszła do następnej alejki z narzędziami. Byle tylko przypadkiem ponownie nie utknąć w tych chwilach i towarzyszących im emocjach, w których tkwiła jeszcze przez jakiś czas po odejściu stąd Spencera. I tak powrót do nich był bardziej niż pewny, lecz póki była w sklepie, naprawdę zależało jej za zachowaniu tego względnego opanowania do którego doszła z niemałym wysiłkiem. Jak już po zakupach znajdzie się w zaciszu swojego pokoju, wtedy będzie mogła sobie znów popłakać jeśli jeszcze będzie potrzebowała…
No i, jakby co, potrzebowała.

[ zt ] @Harvey Spencer
Mów mi luczkowa. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda luczkowa#6559. Piszę w trzeciej osobie czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię yes, daddy.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: wspominki o samookaleczaniu i poronieniu, bitchy attitude.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Odpowiedz