Będę wdzięczny - brzmienie tych słów, wypowiedzianych takim a nie innym tonem, odbiło się w jej głowie echem jeszcze kilka razy, za każdym razem utwierdzając ją w tym, jak chujowo miała się obowiązująca ją rzeczywistość. Kiedy Harvey się od niej odciął, zajebiście ją to bolało, ale na dobrą sprawę po prostu go już z nią nie było, a jej, po tym jak po długich miesiącach (ciężko powiedzieć ilu) przepłakała
z grubsza jego stratę (brzmi jakby umarł, ale w sumie ona w tamtych okolicznościach musiała to podobnie potraktować, bo dla niej miał nie istnieć), pozostały jedynie wspomnienia (którymi niestety o wiele za długo żyła, no ale nie o tym). Te wspomnienia, chociaż wyrządzały jej emocjonalną krzywdę, to jednak było nic w porównaniu z bólem, który odczuwała każdorazowo w rzeczywistej obecności bruneta. I przecież to nie tak, że nie zorientowała się, że
oni należeli już do przeszłości nie do przywrócenia, tylko że… sama ta świadomość to niewiele w porównaniu do konfrontacji twarzą w twarz z tym, jak
obcy i dalecy byli sobie obecnie. Nie odezwała się, na to za bardzo nawet nie było co odpowiedzieć. Zresztą, cała ta rozmowa ewidentnie przecież zmierzała do końca…
Z potknięciami. Konkretniej mówiąc, z jej mocno niefortunnym potknięciem, z którego jednak chyba dość sprawnie się podniosła, prędko przechodząc już do definitywnego odwrotu. Nie zauważyła tylko, że Spencer nie podłapał tego wycofania z jej strony – może gdyby zauważyła, byłaby w stanie jakkolwiek przygotować się na tą bombę, którą on zaraz na nią zrzucił… Nie, raczej na to nie umiałaby przygotować się w żaden sposób, a co dopiero w taki, który obroniłby jej uczucia przed kolejnym ciosem. W tym to w ogóle nie była dobra, zawsze dawała się trafić i tylko nie zawsze dawała to po sobie poznać - jedynie o utrzymywanie pozornego zdystansowania potrafiła czasem skutecznie zawalczyć, lecz przy byłym narzeczonym na razie konsekwentnie szło jej chujowo.
I tak zerkała na niego przelotnie, ale po tej wypowiedzi o ich niegdysiejszym podziale ról tym prędzej wróciła spojrzeniem przed siebie i w dół. Wprawdzie nie umknęło jej, że nie wyglądał na w pełni obecnego, kiedy to mówił, ale nadal… ugodził ją bardzo skutecznie w bardzo czuły punkt. Nie mogła zrozumieć, po co o tym wspominał. Po co do tego wracał. Chociaż wydawał się nie do końca kontaktować, może podświadomie chciał jej dokopać? Bo jak nie, to o co innego mu chodziło? To znaczy okej, sama ruszyła ten temat od tej strony, ale ona zrobiła to mimo wszystko w dość neutralny sposób, nawiązując jedynie do fizycznej przestrzeni. Skomentowała dom oraz jeden z jego niewątpliwych atutów. A on… odniósł się do nich kiedyś. Trochę sama się pewnie prosiła, próbując udawać niewzruszoną tym tematem, ale jednak to, co powiedział, skutecznie uniemożliwiło jej dalsze oszukiwanie. Bo dokładnie to nieudolnie robiła – oszukiwała go, że już jej to nie dotykało, podczas gdy wszystko, co krążyło wokół ich dawnego związku i wspólnych, nieaktualnych już planów na przyszłość, zwyczajnie rozkładało ją na łopatki.
Już wcześniej zaczęło jej być od nowa bardziej niedobrze, ale w tym momencie odczuła coś w rodzaju nagłego obciążenia – jakby połknęła jakiś kamień, który nie dość że przy przełykaniu poranił jej od wewnątrz gardło, tak boleśnie teraz ściśnięte, to wylądowawszy w żołądku, przyprawił ją o silne mdłości. Zamknęła oczy, skupiając się na swoim oddechu, doskonale zdając sobie sprawę, że nie powinna odpowiadać tym, co odruchowo cisnęło się jej na usta i co mimo to udało się jej powstrzymać przed ich opuszczeniem. Jej twarz była wyraźnie umęczona i dało się to poznać nawet patrząc jedynie na jej profil, którym była zwrócona do Spencera. Chociaż nawet chciałaby coś na to wszystko powiedzieć, żeby zatuszować bezradność która nieoczekiwanie ją ogarnęła, lecz jako że odrzuciła to, co jako pierwsze i jedyne przyszło jej na myśl, to ostatecznie miała w głowie pustkę i nie wydusiła z siebie ani jednego słowa.
Może jednak należało się zmusić do jakiejkolwiek reakcji, bo ta cisza, teraz wypełniająca niezręczną przestrzeń między nimi, zaczęła trochę nad nimi ciążyć i podkreślać wydźwięk tego, co padło. Gdyby podobnym do jego tonem zarzuciła jakimś głupim żartem w odpowiedzi, niewykluczone że nadal nie dałoby się poznać w niej tego przybicia, które ostatecznie jasno wyszło u niej na wierzch i na tym etapie Harper nie miała mocy, aby wciągnąć je z powrotem do swojego wnętrza. Na jego
nie chciałem, przerywające to w pewnym sensie przykre milczenie, tylko pokręciła przecząco głową, w ten sposób niewerbalnie wręcz błagając, aby nawet nie kończył, po prostu to zostawił. Brakowało jej sił, żeby się z tym mierzyć, a wobec niego byłoby to nie dość, że trudniejsze, to jeszcze przy tym upokarzające… choć pewnie równie upokarzający był ten niemy gest, bo on bezlitośnie uwypuklał jej słabość i niezdolność do zachowania się
jak dorosły człowiek.
Usłyszała niewielki ruch – jego przesunięcie się bliżej wózka. Więc nadchodził upragniony koniec tej tortury. Już nawet wzięła głębszy wdech, bo odkąd uderzyły je te silne emocje starała się oddychać względnie płytko i nie za szybko, tak jak naturalnie w tej sytuacji chciała… Pospieszyła się. Zdążyła uchylić powieki i obejrzeć się do boku, bo z jakiegoś powodu potrzebowała odprowadzić go wzrokiem (może po to, aby wiedzieć w którym momencie będzie mogła podjąć próbę całkowitego rozluźnienia się, bo on zniknie z pola widzenia), a przez to wpakowała się w patrzenie na niego, kiedy on… znowu ją pokonywał. Tamto wcześniejsze mogła jeszcze jakoś umownie znieść w milczeniu, ale gdy padło
nasz domek, jej granica wytrzymałości została stanowczo przekroczona. -
Proszę cię, Harvey, przestań – jęknęła słabo, patrząc na niego z mieszanką zranienia i wstydu w swoich oczach. Po wyrazie jego twarzy widziała, że mówił to wszystko w jakimś zagubieniu – wyglądało to podobnie jak improwizowanie wytłumaczenia na coś w stresie presji czasu, tylko że przecież… ona na niego nie naciskała, żeby mówił cokolwiek. A może tak odebrał sposób, w jaki skomentowała to
ładnie wpadające do salonu światło – jako nieśmiałą i rzuconą nie wprost sugestię, że ona byłaby zainteresowana tym domem, gdyby on zdecydował się go sprzedawać? –
Przekażę tacie, że zależy ci na spłacie długu za budowę. Z domem zrobisz co zechcesz, to nie moja sprawa. – Ostrzejsze słowa były jej ostatnią obroną przed złamaniem się i rozryczeniem, a cała jego wypowiedź była na tyle chaotyczna, że Harper nie miała pojęcia, jak inaczej miałaby na nią zareagować. Raczej nie powinna tego robić w taki sposób. Wolałaby pójść w przeciwną stronę, wcale nie nieprzystępną – chociażby zapytać, czy nie przesłyszała się, że mieszkał w tym domku pomyślanym dla gości na tyłach ogrodu (wydawało się jej, że wcześniej coś wspominał, że rodzice odwiedzili go w
mieszkanku, które sobie urządził). Tylko że to nieprzystępność była dla niej teraz czymś o wiele bezpieczniejszym. Zainteresowanie jego życiem w ogóle nie mogło jej w niczym pomóc, natomiast oschłe sprowadzenie tej rozmowy do końca, choć nie wypadło przyjemnie pewnie dla żadnego z nich, wydawało się jej koniecznością. On zaczął się gubić i plątać, ona dopuszczać do siebie za dużo uczuć, o których uśpienie zabiegała od dawna. Skoro jej wcześniejsza, delikatna sugestia nie zadziałała, ich przypadkowe spotkanie wymagało definitywnego ukrócenia. Pearson była w stanie wziąć na siebie miano „tej złej” – to wyjście, mimo że dla niej krzywdzące, jednocześnie przychodziło jej najłatwiej ze wszystkich, w jakich miała wybór. A w tej chwili szła po najprostszej linii oporu, o dziwo nie dopuszczając nawet do pojawienia się ani jednej złamanej nuty w swoim głosie.
Odwróciła od niego spojrzenie, by przytakująco kiwnąć do jego następnych słów. Zabrzmiały osobliwie, zaś uzupełnione równie krótkim wyjaśnieniem… jeszcze bardziej. Ale nieważne, nic sobie nie dopowiadała, już zdążyła zauważyć że Harvey gadał w jakimś
lekkim oderwaniu, przez co z jego ust wychodziły bardzo dziwne rzeczy. Tylko tyle. Nic więcej. Nic więcej też już nie zrobiła, nie uraczyła go żadnym „cześć”, „żegnaj” ani innym kurtuazyjnym tekstem na pożegnanie. Po tym, jak ruszył się ze swoim wózkiem, odliczyła w głowie kilka sekund i jedynie dyskretnie obejrzała się za nim, żeby skontrolować czy już na pewno sobie poszedł.
Gdy wreszcie została sama, odczekała nieruchomo jeszcze kilka chwil, walcząc zaciekle o to, żeby się nie rozbeczeć… a kiedy dotarło do niej, że właśnie się przed tym broni, bo jest już tak źle, wtedy faktycznie dobiło ją, że jest źle, i w efekcie nie umiała dłużej się wzbraniać. Łzy momentalnie popłynęły po policzkach, a ona mogła już tylko dusić w sobie szloch, żeby tylko nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, bo choć panowała tu niemal całkowita pustka, to przez to każdy głośniejszy dźwięk tym bardziej niósł się naokoło. Dała sobie dłuższy moment, licząc że zaraz jej przejdzie, ale przejść wcale nie chciało. A że bezczynność chyba średnio jej służyła w tym ogarnianiu się, pod wpływem impulsu zaczęła odkładać te puszki z podłogi na półkę, jedną z tych niższych, aby nie stały tak na korytarzu - bo jeszcze zaraz przyjdzie pracownik sklepu i odłoży je na tą właściwą, na którą ona nie sięgała. I tak nie wyobrażała sobie iść w takim stanie do kasy, wróciła się więc po wózek, co razem z powrotem pod ten regał z farbami zajęło jej kilka dobrych minut, zwłaszcza że niespecjalnie się spieszyła, mimo że krok miała bardzo raźny; po prostu szła maksymalnie naokoło, wyobrażając sobie że dłuższa, szybka przechadzka pomoże jej się pozbierać, przynajmniej tymczasowo.
Faktycznie gdy dotarła znów w to samo miejsce, mogła już wycierać łzy, bo do oczu nie napływały jej nowe, jednak zamiast tego czym prędzej zgarnęła tamte trzy opakowania, dobrała jeszcze jedno w innym, w nieco głębszym odcieniu, i czym prędzej poszła do następnej alejki z narzędziami. Byle tylko przypadkiem ponownie nie utknąć w tych chwilach i towarzyszących im emocjach, w których tkwiła jeszcze przez jakiś czas po odejściu stąd Spencera. I tak powrót do nich był bardziej niż pewny, lecz póki była w sklepie, naprawdę zależało jej za zachowaniu tego względnego opanowania do którego doszła z niemałym wysiłkiem. Jak już po zakupach znajdzie się w zaciszu swojego pokoju, wtedy będzie mogła sobie znów popłakać jeśli jeszcze będzie potrzebowała…
No i, jakby co, potrzebowała.
[ zt ]
@Harvey Spencer