#1
outficik
Dzwoneczek przy wejściu zabrzmiał krystalicznym dźwiękiem miłym dla ucha większości ludzi. Nadyę jednak takie hałąsy zwykle denerwowały, lub irytowały. W księgarni były znośne, bo ile osób może wejść do takiego przybytku w ciągu kilku minut? Gorzej, że właściciele wieszali takie dzwoneczki w sklepach spożywczych, gdzie ruch był zawsze większy. Zamknęła za sobą drzwi, ruszając w najbliższą książkową alejkę. Miałą ze sobą dwie kolorowe eko-torby, które świadczyły o robionych zakupach. Nie były to jednak byle jakie zakupy. Clear Sheet, biuro architektoniczne Nadyi już funkcjonowało, ale jak zwykle okazało się, że czegoś brakuje, ekspres do kawy jest zepsuty, antyramy się potłukły. Dodatkowo był jescze profesjonalny regał, który należało zapełnić odpowiednimi książkami. Nadya zamówiła już kilka branżowych książek i pism, ale uznała, że książki z miejscowej księgarni będą dobrze wyglądać. Księgarni do której nigdy nie było jej po drodze, bo od miesiąca próbowała ruszyć z miejsca w swojej lekturze Grishama, ale usypiała po przeczytaniu jednego zdania. Oczywiście, im mniej czasu tym lepiej, a sama książka nie byłą wystarczającą odskocznią i odciągnięciem uwagi. Wręcz przeciwnie, lampka wina była idealnym towarzyszem, tylko zbyt szybko zmieniała się w całą butelkę.
Znalazła w końcu odpowiedni dział, biorąc głęboki wdech, wciągając specyficzny zapach księgarni. Zdjęła z półki pierwszą książkę, traktującą o historii, geografii, urbanistyce i architekturze Eastbourne. Przejrzała ją na szybko, na wyrywki przeczytała opis na okładce i stwierdziła, że ją weźmie. Tylko oczywiście zapomniała o koszyku i nie chciało jej się po niego wracać. Póki w ręce miała tylko jedną książkę to nie był problem, ale w ślad za nią poszła kolejna o Londynie, jeszcze dwie kolejne poświęcone architekturze, różnym jej nurtom i przykładom w miastach i wsiach Anglii. W ten sposób w ramionach trzymała chybotliwy, mały stosik książek i albumów książkowych, więc gdy nie znając umiaru - jak zwykle zresztą - skręciła w dział beletrystyczny duży album, który postawiła na wierzchu, mimo, że objętościowo był najszerszy, złośliwością rzeczy martwych wypadł jej z objęć i pacnął o podłogę.
- Cholera. - warknęła pod nosem, odstawiła swoje torby i usiłowała zebrać album tak, aby naręcze książek się nie rozsypało. Ta sztuka jej się nie udała.
- Ja pierdolę, czemu musisz mieć dzisiaj grację słonia w składzie porcelany? - powiedziała, tym razem głośniej, jak zwykle w wypowiedziach noszących ślad agresji jej rosyjski akcent zdawał się bardziej słyszalny.
@Monty Cooper