Nawet gdyby sama z siebie nie miała z jakichś powodów dotkliwej świadomości, że z każdym słowem wychodzi na idiotkę którą proste pytania doprowadzają do tępej niemoty – to klasa chętnie ją o tym powiadomi. Pod tym względem późna nastoletniość jest brutalniejsza nawet niż wczesna. Być może niektórzy z tych dupków i szlor lubili Jenn jako obiekt nieraz sprawnie zawoalowanych „prześladowań”, choćby za to, że często była albo zbyt „senna” i niezgrabna, żeby sięgnąć po godność i się im postawić, po prostu miała ich w dupie, albo zbyt pobudzona, co w reakcjach dawało sporą gwarancję przypału i draki z jej strony.
Szmer i chichoty jednak tym razem w zasadzie pomogły Jenn całkiem porządnie otrzeźwieć z zamyślenia, nieco leniwego, bo na ostatnich falach oxazepamu (chyba to był oxazepam, nie przyglądała się, bo brała w pośpiechu, w krótkim oknie niewidzialności między kontrolnym wzrokiem matki w domu a ojcem czekającym po drugiej stronie domku w aucie żeby ją odwieźć). Spojrzała nieco bykiem dookoła, tracąc czujność na głównym froncie.
Na którym nagle – hyc! – i telefon dosłownie uciekł jej ze zbyt luźnej, lekko opadającej już w zapomnieniu, dłoni…
Sala zareagowała natychmiast: „Uuuuu!”, „Woooow”, „Nieźleeee” i inne takie – a Jenn w pierwszej sekundzie po prostu wbiła w Delaneya spojrzenie pełne szoku i niesmaku, a powoli nawet złości, z dłońmi płasko na blacie i sztywno wyciągnięta w krześle wyglądała jakby zaraz miała wstać i… dać mu z liścia?
– Chyba to jest niedozwolone! Napaść i… – oznajmiła, ale zagłuszona przez falę reakcji mogła tylko przyglądać się, jak bezczelny myśliwiec Delaney odlatuje w swej belferskiej krwawej krucjacie nad następną samotną nastoletnią wyspę w osobie Baxtera.
Oh yeah, Baxter jest i rozmowny i zaczepny, zachęcony teraz tym bardziej do tego porażkami Jennilynn, natomiast (czego Delaney wiedzieć nie mógł) – akurat pozbawiony pierwiastka ciekawości, o ile ta ciekawość nie dotyczyła zaliczania lasek z równoległej klasy oraz budowy silników motocyklowych.
To za to miała w dupie Jenn. Resztę lekcji przesiedziała sztywna, wkurzona, zbuntowana i jednocześnie zniesmaczona i zniechęcona. Co to za praktyki jakieś durne?! Skąd tego faceta wzięli? to jakiś dupek, drań i abnegat!! Na fali takich wewnętrznych haseł rozpędzała się w też prze ten czas w Jenn ta druga część, drugi silnik jej osobowości. I kto wie, czy nie lepiej, żeby została do następnej sceny taka jeszcze ospała, obojętna i pozbawiona woli walki (oraz ripost).
Ale minęło dość czasu, by benzodiazepina zaczęła znikać. Był to stan ogólnego zmęczenia, ale też rozdrażnienia, i taki to stan towarzyszył jej, gdy lekcje się wreszcie skończyły.
Tak, ich spojrzenia skrzyżowały się (z brzękiem, można by niemal powiedzieć) kilka razy, jego chyba bezczelnie górujące, nadęto-władcze, ale też genialno-strategiczne – i jej, najpierw zniesmaczone taką inwazją w jej półtrwanie, potem zazdziwione stylem tego faceta, który mógłby naprawdę robić dobre wrażenie, gdyby z kolei nie rosnące rozdrażnienie, pokreślone trzaskiem, z jakim zamknęła książkę, gdy inni już wyszli z klasy.
– No dobra. Więc chyba mieliśmy do czynienia z kradzieżą i czynn-
I tu znów jej przerwał. Hasło??
Aż wysunęła szyję do przodu, nie zdążywszy powstrzymać reakcji zdradzającej, że wytrącił jej oręż. Że kolejny punkt dla niego. Aż zazgrzytała zębami!
– Hasło?? Jakim prawem… – teraz przerwała sobie sama, wstając gwałtownie, na fali gniewu i rozdrażnienia, aż postąpiła dwa kroki ku niemu – i zatrzymała się, zawróciła półpiruetem
– Szantaż? Tak? – wysapała, znów półpiruet i znów skierowana do niego przodem, tym razem stała, w lekkim rozkroku, przyglądając mu się z tą koszmarną smutną kpiną, z jaką tylko nastolatki potrafią patrzeć na starsze pokolenie.
– Nie ma mowy! To jakaś posrana sytuacja! – wysapała znów, już odbijając się od podłogi, by te dzielące ich cztery kroki pokonać sprawnie. Na koniec przycumowała (dość dobitnie) do jego biurka, oparła się o nie dłońmi, nachylając lekko, i wodząc wzrokiem naprawdę wkurzonym między telefonem a Delaneyem.
– Pan ostatnio uczył w poprawczaku z zaostrzonym rygorem, czy w więzieniu? Bo zanim pan przyzwie tu moją matkę, to ja
– i nagle wyrzut ręki, i cap! – próba złapania telefonu!!
Źle zaczęli. To jasne. Ale teraz już za późno: kto miał ie refleksu? czy on, by złapać Jenn za nadgarstek, o ie taki miałby zamiar, czy ona, dokonując odbicia swej radiostacji z rąk wroga? Tak czy owak czuła, że i tak będzie miała u niego odtąd na pieńku – tak samo jak on u niej. Gdzieś tam w głębi umysłu rysował się Delaney-pedagog, z którym Jenn naprawdę chciałaby pogadać, na trzeźwo, pochwalić się tą fajną częścią siebie…
Ale teraz, w tym ułamku sekundy, chyba właśnie sobie tę szansę przegrała? Choć może przynajmniej to, co powiedziała i co teraz chciała zrobić da jej jakieś wymierne zwycięstwo w postaci utarcia nosa temu zaborcy i tyranowi??
@Paul Delaney