Najpierw pokręciła głową w stanowczym (w jej mniemaniu) zaprzeczeniu: „to nie żaden
apetyt na miłość, człowieku, to Miłość, oczywista i unikalna!” – ale najpierw sama się zagadała, a potem, po jego tym, jak zakończył swoje wyznanie, tamto jej święte przekonanie trochę osłabło. Nie będzie happy endu… Lepiej rozczarować się teraz niż po dwudziestu latach… Zmarszczyła brwi, i choć w tej minie były już pierwsze oznaki alkoholowej przesady reakcji (zbyt wyraźne miny, zbyt głębokie gesty), to zamilkła; na jego deklarację pomocy tylko kiwnęła głową – z opóźnieniem, więc połączyła się w tym geście także jej reakcja na jego „Idę zapalić”.
A potem milczała w zupełnie inny sposób – mianowicie w zaskoczeniu: faktycznie, laski ani wcześniej nie widziała, ani się jej absolutnie nie spodziewała, raz – dlatego że nie miała przesłanek, by rozpoznać w nim jakąś niepełnosprawnóść, dwa – że ogólnie wyglądał jej na jednego z tych raczej amerykańskich niż brytyjskich królów szos i powolnych, ciągniętych zachrypniętym głosem opowieści mężczyzn, którzy „chcąc nie chcąc” pasują do roli wolnego od wad bohatera.
I wlokła za nim zdumionym wzrokiem, aż zniknął za drzwiami.
Zdążył wypalić połowę papierosa, gdy (oczywiście?) wynurzyła się z pubu w chłodny mrok. Krok miała odrobin chwiejny, ale bez problemu jeszcze mogłaby udawać pełną kontrolę nad balansem, gdyby ją ktoś zaskoczył. Natomiast udawać
nie chciała. Niczego. Gerard najwyraźniej potrafił (może tym swoim wizerunkiem, w pewnej mierze?) sprawić, że coraz porządniej podpita Jennilynn nie widziała powodu taić przed nim tego czy tamtego. A na pewno też zachęcał do rozmowy, nawet gdyby miało się okazać, że jej potrzeba rozmowy o ważnych dla niej dziś sprawach jest większa niż jego potrzeba dialogu, i że to ona, Jenn, nieco bezwładnie lgnie do kogoś takiego. Dlaczego? Nie wiedziała.
– Moment.
Przesadne zdecydowanie w jej głosie, oraz przesadnie stanowczy gest uniesionej dłoni mógł już świadczyć o tym, że alkohol działa z pewnym opóźnieniem; choć w jej przypadku – osoby niekoniecznie zaprawionej i dość mikrej anatomicznie – chyba niewielkim.
– Moment: – i niby miała mówić dalej, ton na to wskazywał, ale zamarła zaraz głupio w geście wskazującym jego laskę, a może, domyślnie, jego nogę. I nie wiedziała jak ująć to, co ją poruszyło.
– Nie mówiłeś nic, że… no… – zmieszała się
– Przepraszam, ale… – pokręciła głową, do samej siebie: nie, nie powinno się pytać, no bo jak: Co ci si stało w nogę? Byłeś na wojnie? Wypadek motocyklowy? Nawet gdyby jej odpowiedział – to tylko potwierdzając że jest bardziej kulturalny od niej. Jenn nie myślała jednak teraz o kulturze, być może więc bardziej zatkało ją zderzenie jej przekonania o tym, że to ona jest centrum sytuacji, ona, jako dramatycznie pokrzywdzona – z nagłym stwierdzeniem, że poszkodowany i pokrzywdzony może być też ktoś inny, i to nie jakiś tam ktoś, ale Ktoś, kogo los wepchnął jej w życiorys ku jej nieuświadomionej, ale znaczącej satysfakcji z tego spotkania.
– Nie wiedziałam – bąknęła, opierając się plecami o mur obok Gerarda i zakładając połę na połę swej ramoneski, niezbyt pasującej do pogody i pory doby.
– Masz papierosa? – wyciągnęła dłoń w odruchu dość bezczelnym, ale i niewinnym: „skoro jesteśmy tu razem, to chcę robić to, co ty”.
– Przemyślałam to. Nie dam się rozczarować, choć pewnie masz rację. Myślę, że mówisz tak wprost o tym, że nie będzie happy endu, bo jednak wiesz, że gówniaki w moim wieku i tak żywią się przekonaniem, że to wszystko co ich spotyka jest unikalne i jakby… najważniejsze. I, no… trochę, tak jest, hehe – zaśmiała się niewesoło i pociągnęła nosem.
– Tylko że, jasna cholera, kurwa mać, ja nie mam siły myśleć, że jak się zakochałam, tak naprawdę kurwa zakochałam, w sumie pierwszy raz, czaisz?, to akurat muszę natychmiast się nauczyć, że właśnie ta wspaniałość musi się rozpierdzielić, że to co czuję, i że chcę żeby było pięknie, a się nie udaje – to mnie jakoś… rozbraja, czyni słabą… – spojrzała na Gerarda poważnie oczyma powiększonymi od emocji, a jeśli zerknął w nie, mógł zobaczyć lśnienie niechcianej wilgoci.
– Nie chcę być słaba, kurwa mać… Nie chcę walczyć o coś, co powinno być zajebiste i piękne. I dobre. I należy mi się! – drgający emocjami głos uniósł się, zahaczając o zbuntowane warknięcie.
– Walczę z samą sobą odkąd pamiętam i teraz chciałam… chciałam właśnie jakby… odpocząć, czuć że jest mi dobrze, i że to płynie od kogoś, naprawdę i na stałe!, a nie z dragów, na chwilę i na pohybel… – Odwróciła się od niego i pokręciła głową.
– Fuck. – Jedno proste słowo, nastoletnie „zaklęcie” dobre na wszystko, wypowiedziane tonem pełnym zawodu i smutnego zrozumienia, że najwyraźniej „jednak musi być chujowo”. Chciała mowić dalej, ale myśli były szybsze i dobitniejsze, więc wyszło jej z tego tylko kolejne
– Fuck! – i zamilkła, paląc jeśli ją poczęstował, z jedną dłonią wepchniętą w zimną i za płytką kieszeń kurtałki.
I tak stała w milczeniu, zagapiona głównie przed siebie, czasem zerkając na Gerarda, trochę naburmuszona, troch smutna, a na pewno coraz bardziej ulegająca alkoholowemu rozmemłaniu; co jakiś czas podcierająca nos jak dzieciak, a w środku naprawdę walcząca z dopominającą się atencji potrzebą. Gdybyż mogła coś wziąć! Coś pocieszającego – coś, co położyłoby ją w miękką pościel bezproblemowego zapomnienia, w kwiatki i wzorki „będzie okej” oraz „trudne sprawy poczekają, a ty, Jenn, odleć sobie…”
– Powiem ci jedno, Gerard – oznajmiła nagle z podejrzaną determinacją
– Chcę się dziś upić. Naprawdę. – I wbiła w niego spojrzenie trochę pytając, a trochę już wymagające aprobaty dla tego pomysłu kretyńskiego, ale też – być może – w pełni dla Gerarda… znanego?
@Gerard Wayford