Awatar użytkownika

lat

cm
Elita

Pokój przesłuchań

Obrazek
Pokój przesłuchań to zdecydowanie jedno z tych miejsc, do których nie chcesz trafić. Klaustrofobiczne, szare, z jednym zaledwie stołem i dwoma krzesłami, z kamerą zamontowaną w każdym rogu i ogromnym lustrem weneckim na ścianie (możesz być pewn*, że ktoś zawsze Cię podgląda). Niektórzy twierdzą, że pokoje przesłuchań to miejsce, które powinno być przyjazne przesłuchiwanemu, ale ten opis powtarzają tylko policjanci. Od drugiej strony nie prezentuje się to wcale tak fajnie. Nie życzymy pobytu w tym pomieszczeniu, więc lepiej trzymaj się od kłopotów!
Mów mi Eastbourne.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: .

Dla użytkownika

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
009. I've become so numb, I can't feel you there
Become so tired, so much more aware
[ @Paul Delaney ]

Paul Delaney stał się jego obsesją.
Duke mógłby się do tego przyznać z czystym sumieniem, zupełnie się tego nie wstydząc, bo taka jest prawda. Okrutna, bolesna i trochę trudna do przełknięcia, ale nie da się jej ukryć.
Śni o nim, chociaż nie powinien (i budzi się jeszcze bardziej zmęczony).
Myśli o nim, kiedy zmienia okład (nos już nie krwawi, ale po nastawieniu kości wciąż jeszcze pobolewa; pojawił się na nim też drobny garb, który dodaje Duke’owi charakteru; może w przyszłości będzie mógł się z tego faktu cieszyć, na razie patrzenie w lustro budzi w nim odrazę).
Mówi o nim (głównie do siebie, kiedy krząta się po łódce i nachodzą go nieprzyjemne myśli; może już zwariował, może to dopiero pierwsza faza poważnej choroby psychicznej).
Paul Delaney jest obecny w jego życiu, chociaż Wellington jasno (i głośno) zaznaczył, że wcale sobie tego nie życzy. Jasne, nie widzieli się od dwóch tygodni. Czternaście dni minęło od momentu, w którym Duke rzucił w niego kuflem piwa i nie trafił (bo trafić nie chciał, bogom dziękować za ostatnie tchnienie zdrowego rozsądku w tej siwej, upojonej alkoholem głowie). Czternaście dni, z których część stracił na krzątaniu się z kąta w kąt i opróżnianiu wszystkich butelek, jakie udało mu się znaleźć pod pokładem, a część — na udawaniu, że jest gotowy doprowadzić swoje życie do porządku.
Dawni znajomi sami zwrócili się do niego o pomoc. Grał przed nimi idealnie: posprzątał dom, umówił się z nimi na kawę, zamówił nawet pizzę, za którą zapłacił. Tak, wszystko jest w porządku, mówił, posyłając im łagodne uśmiechy. Każde wygięcie warg ściskało mięśnie w policzkach, a obita szczęka co jakiś czas się blokowała. Nie wyglądał zbyt dobrze, ale był im potrzebny. Bo kiedyś należał do najlepszych.
Kiedy przyniesiono mu szary karton z żółtymi teczkami, na których przybito pieczątkę z napisem Tajne, od razu zabrał się do roboty. Początkowo niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Zdjęcia, które nic mu nie mówiły, przesłuchania urwane w połowie, bo w raportach brakowało danych. Dopiero po dwóch dniach (i trzech stronach zalanych czerwonym winem) wpadł na informację, która spowodowała, że zerwał się na równe nogi.
Pamięta doskonale, że stał wtedy na samym środku łódki, otoczony rozrzuconymi wkoło papierzyskami, trzymając w drżącej dłoni krótką notatkę, poszarpaną i nierówno zapisaną, trochę nadgryzioną zębem czasu.
Paul Delaney.
Pierdolony Paul Delaney.
Gdyby Duke nie był już siwy, stres pewnie odbiłby się na jego włosach. Teraz jedyne, co mu zostało, to rwać je z głowy, gdy próbował dojść do sedna sprawy. Do tego, co przesłuchanie Paula robi w dokumentach sprzed dziesięciu lat. Do tego, dlaczego postanowili otworzyć tę sprawę akurat teraz.
Nikt nie mówi mu prawdy. Zapytał policjanta, który przyniósł mu do domu dokumenty, czego właściwie oczekują. Dowiedział się, że w sprawie wyszły na jaw nowe okoliczności i że przesłuchanie niektórych świadków może okazać się kluczowe.
Gdy Duke wspomniał o Paulu, policjant tylko wzruszył ramionami.
Sam nie wiem, powiedział wtedy, przyjmując od Wellingtona stary raport, czy ten facet powie coś jeszcze. Wydaje mi się, że w ogóle nic nie wie.
Duke jeszcze nigdy nie czuł się tak poirytowany czyjąś niekompetencją.

Paul Delaney otrzymał wezwanie na komendę za jego sprawą. Pewnego dnia znalazł w skrzynce pocztowej żółtą, okropnie brzydką kopertę, która co prawda miała na sobie znaczek do rąk własnych, ale kurier wcale się tym nie przejął.
Część kolegów Duke’a wciąż kręciła nosami, próbując przekonać go, że to nie o Paula chodzi w całej tej sprawie. Ktoś bąknął coś o nowym podejrzanym, ktoś wypomniał Duke’owi, że do jego obowiązków nie należy ściąganie świadków na komendę, tylko wyciągnięcie z dokumentów czegoś, co mniej doświadczeni profilerzy mogli pominąć. Tylko że Duke nie znalazł niczego odstającego od reszty.
Z wyjątkiem zeznań Paula.

— Po co zgodził się pan na to spotkanie, skoro nie ma pan zamiaru odpowiadać na pytania? — Policjant prowadzący przesłuchanie kręci się na krześle, bo czuje się nad wyraz niekomfortowo. Zwykł prowadzić rozmowy z ludźmi, którzy mówią dużo. Z takimi, którzy próbują w jednym zdaniu wyrzucić z siebie wszystkie informacje, żeby odciągnąć podejrzenia, albo z takimi, którzy ze zdenerwowania dużo przeklinają. Irytuje go, że siedzący po drugiej stronie stołu mężczyzna prawie się nie odezwał. — Ma pan zamiar odpowiedzieć na którekolwiek?
Stojący za lustrem weneckim Duke zdążył już obgryźć wszystkie paznokcie.
Od dokładnie dwudziestu dwóch minut wpatruje się w znajomego mężczyznę, starając się zrozumieć cokolwiek. Odnotowuje kilka ruchów dłoni, może jedną zmianę pozycji, ale prócz tego — n i c. Cholernie go to irytuje.
— Dajcie mi z nim porozmawiać — mówi w końcu, odwracając się w stronę zebranych w pomieszczeniu policjantów. Patrzą na niego tak, jakby starali się sugerować, że postradał rozum. Duke wzrusza ramionami, kiwa głową w stronę Paula zamkniętego w pomieszczeniu przesłuchań. — Macie jeszcze maksymalnie minutę, zanim poprosi o kontakt z prawnikiem. Gówno wam powie. — Wiedzą, że to prawda.

Drzwi się otwierają, a policjant prowadzący przesłuchanie wstaje. Wpatruje się jeszcze w Paula z nieukrywaną niechęcią, kiwa mu głową, jakby mówił “do widzenia”, i zabiera wszystkie swoje rzeczy, włączając w to kubek z zimną kawą, różowy długopis z napisem Najwspanialsza księżniczka (dostał go od córki na urodziny) i zabrudzoną lukrem teczkę.
W korytarzu odbywa się rozmowa. Ktoś na chwilę podnosi głos, ktoś obniża swój do ledwie słyszalnego szeptu. W końcu dźwięki ucichają, a drzwi otwierają się jeszcze raz. Duke zamyka je za sobą, starając się powstrzymać drżenie dłoni. Najwyraźniej tych kilka głębokich oddechów, które wziął jeszcze w holu, wcale mu nie pomogło.
Nie wita się. Żadnego “dzień dobry”, “cześć” ani “jak się masz?”, które mogłoby świadczyć o tym, że się znają. Oboje mają zaczerwienione oczy (może ze zmęczenia?), twarz obojga wygląda jak po spotkaniu z bardzo twardym słupem. Duke nie nawiązuje kontaktu wzrokowego.
Zajmuje miejsce, na którym wcześniej siedział policjant z różowym długopisem, i otwiera przed sobą własną teczkę. W tej papierów jest znacznie więcej, więc dobre dwie minuty miną, nim znajdzie kartki, których szuka. Rozkłada na blacie kopie przesłuchań Paula, w większości pokreślone kolorowymi markerami i z kilkoma wykrzyknikami na marginesie. Zrobił notatki.
— Czuje się pan na siłach odpowiadać dzisiaj na pytania? Czy biorąc pod uwagę swój obecny stan psychiczny, obiektywnie jest pan w stanie dostarczyć nam prawdziwych informacji o zdarzeniach, w których sprawie jest pan przesłuchiwany?
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Przygląda się mężczyźnie siedzącym naprzeciwko niego, jakby nie rozumiał, co do niego mówi. Jak gdyby język, którym się posługuje, nie był angielskim. Nie unika jednak kontaktu wzrokowego. Widać w jego spojrzeniu, jak bardzo jest poirytowany. Ukrywa tym zgrabnie stres, jaki towarzyszy mu w dzisiejszej wizycie na komendzie. Nie bardzo rozumie, dlaczego ktoś chce grzebać w sprawie sprzed dziesięciu lat. Kiedy jednak Duke Wellington zasiada naprzeciwko niego, wszystko wydaje mu się jaśniejsze. Pozwala więc sobie na drwiący uśmiech. Kpi z niego, nawet nie próbuje tego zamaskować. Przez chwilę patrzy prosto w oczy mężczyzny, prowokująco. Chwilę później przenosi wzrok na szybę wenecką, jakby chciał przekazać coś stojącym za nim policjantom. Wysyłacie do mnie niekompetentnego alkoholika? Myślicie, że dowiecie się czegoś więcej, a sadzacie przede mną tego człowieka? Ż a ł o s n e.
Po chwili wraca jednak z pełną uwagą do Duke’a. Pozwala mu wypowiedzieć całą tę litanię słów i prycha tylko pod nosem w odpowiedzi. Ma ochotę przewrócić oczami. Stan psychiczny? To nie mnie pojebało na czyimś punkcie, drogi kolego. Wygląda przez okno. Opiera się dłońmi o blat stołu i sprawdza, czy jest się w stanie odchylić na krześle. Tak, będzie bujał się na nim jak przedszkolak. Wyraźnie do niczego mu się nie śpieszy.
Nie został tu przyprowadzony siłą. Stawił się na zaproszenie. To oczywiście półprawda – był boleśnie świadomy, że brak zgody zakończyłby się mniej przyjemną podróżą na komisariat.
Nie ma ochoty wracać pamięcią do wydarzeń sprzed lat. Przesuwa spojrzeniem po notatkach, które przyniósł ze sobą Wellington. Przygotował się. Skurwysyn. Wydaje mu się, że przez dziesięć lat nikt nie był w stanie ułożyć innej wersji wydarzeń niż ta, którą przedstawił im Paul, ale on teraz dojdzie do prawdy? Jakiej? Której?
Delaney zerka na zegarek. Zostało mu jeszcze kilka minut, zanim będzie mógł poprosić o kontakt z jego adwokatem i zakończenie tego cyrku. Postanawia więc wykorzystać ten czas na to, co sprawia mu ostatnio najwięcej przyjemności. Lubi go irytować, doprowadzać do szału. Najczęściej jednak łapie się na tym, że lubi o nim myśleć. Poświęca mu zdecydowanie więcej czasu, niż powinien. Od ostatniego spotkania robi to oczywiście z większą pogardą i rosnącą niechęcią do samego siebie. Wraca czasem do odzyskanych wspomnień z wieczoru po pogrzebie swojej żony. Próbuje przywołać te emocje, poczuć ten dreszcz przechodzącym po kręgosłupie. Ale potem przypomina sobie ich wymianę zdań w barze.
Teraz też patrzy na ślady, wciąż widoczne na twarzy Wellingtona. Przekrzywia głowę i przygląda się mu z uwagą. Przesuwa palcem po swojej twarzy, jakby wskazywał Duke’owi, że coś u niego nie goi się najlepiej. Uśmiecha się, ale wciąż pełny kpiącego podejścia. W końcu jednak bierze głęboki oddech i po tej całej, mocno przydługiej ciszy, kiedy Wellington powtarza mu pytanie… Przychodzi mu do głowy coś wyjątkowo idiotycznego. Powtarza więc za nim. Kolejno. Słowo w słowo.
– Czy biorąc pod uwagę swój obecny stan psychiczny, obiektywnie jest pan w stanie dostarczyć nam prawdziwych informacji o zdarzeniach, w których sprawie jest pan przesłuchiwany? – i kwituje to wyjątkową satysfakcją, która maluje się w jego spojrzeniu, utkwionym w źrenicach Duke’a.
Zagrasz ze mną w grę, chuju?
Wypiłeś dziś coś na odwagę?
Co u twojego chłopaka, wielkiego Sama?

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
Duke przygryza wargę w niekontrolowanym odruchu, który przyswoił sobie już lata temu jako mechanizm (z reguły) pomagający kontrolować gniew. Nie przewidział tylko, że z pękniętych ust natychmiast pocieknie strużka krwi. Nie reaguje w porę. Jedna czy dwie krople spływają po brodzie prosto w posiwiałą brodę, kilka z nich wykwita plamą na kołnierzyku koszuli, którą Duke musiał pożyczyć od znajomego detektywa.
Chwyta za paczkę chusteczek wciśniętą w kieszeń na lewej piersi; tuż nad nią przypięto plastikową plakietkę: "PhD Duke Wellington, konsultant. Dział śledczy". Tytuł naukowy nigdy się mu nie przydał, ale zarząd nalegał, by te trzy literki zostały. Ludzie podobno chętniej rozmawiają z osobami wykształconymi.
Jeśli zaś chodzi o Paula...
Duke przekonał się, że nie jest łatwo mu zaimponować. Przynajmniej nie tym, co imponowałoby zwyczajnym ludziom. W Paulu nie ma niczego zwyczajnego; może dlatego Wellington nie potrafi mu się oprzeć.
Całe ciało Duke'a go zdradza. W jednej chwili siedzi wyprostowany na krześle, w drugiej pochyla się nad metalowym, chłodnym stołem.
Chusteczka przyciśnięta do ust zmienia kolor ze śnieżnobiałego w ciepły odcień różu. Duke odrywa ją od wargi, przesuwa po pękniętej skórze językiem, zgarnia jeszcze jedną, zagubioną kroplę. Znowu się prostuje.
Irytuje go, że Paul znowu wygląda dobrze. Że jego nos jest prosty, w kąciku ust został tylko mały strupek, że nie stracił żadnego zęba. Że mówi wszystkie te rzeczy tonem, który sprawia, że Duke mógłby znów rzucić go na podłogę i uderzyć jeszcze raz.
— Rozumiem — mówi spokojnie (jego brwi wciąż przypominają pianę mknącą po wzburzonych falach, gdy czoło ściąga się pod wpływem trzymanego na wodzy zdenerwowania). Przez chwilę wpatruje się w przyniesione kartki. Pismo Duke'a jest z natury niewyraźne, co czyni odczytanie go niemalże niemożliwym (nawet gdy kartki nie są odwrócone do góry nogami), więc nie martwi się, że Paul mógłby te notatki rozszyfrować. Jedyne, co jest widoczne na pierwszy rzut oka, to zamknięte w duże, kolorowe (różowo-niebieskie) kółko imię.
Paul, Paul, Paul...
To samo imię, którego Duke nie potrafi wyrzucić z głowy; imię, którego kształty widzi pod zamkniętymi powiekami; imię, które tak dźwięcznie i przyjemnie układa się na jego ustach.
Paul Delaney ma sekrety, które Duke cholernie chciałby poznać.
Opiera łokcie o blat, stuka długopisem w skroń.
— Dlaczego w takim razie zgodził się pan na to spotkanie? Doświadczenie każe mi sądzić, że ma pan coś do powiedzenia. Nie fatygowałby się pan aż tutaj jedynie po to, by milczeć i powtarzać wszystko, co mam do powiedzenia, prawda? Tym bardziej że przyjechał pan... czym, właściwie? Autobusem? Taksówką? — W oczach Duke'a lśni rozbawienie, bo przecież doskonale wie, w jakim stanie jest samochód Paula. Wie, bo sprawdził poprzedniego wieczora, że auto wciąż nie wróciło na podjazd. Mechanik ma pewnie kupę roboty.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Irytuje się. Nie z powodu samochodu, ale dlatego, że Wellingtonowi naprawdę wydaje się, że odkrył zbrodnię stulecia i w ciągu kilku minut rozmowy wydusi z niego rozwiązania, które wcześniej namazał sobie niewyraźnie na kartce. Dlaczego? Bo włożył mu na kilka sekund język do ust, czy pozwolił sobie dotknąć jego dresów w miejscu, w którym publicznie dotykać (nawet się) nie przystoi.
Jego wzrok więc staje się bystrzejszy i nie ma ochoty na kolejne dziecięce powtarzanie słów. Nie sprawia mu już to takiej przyjemności, jak jeszcze kilka chwil teraz. Najbardziej irytuje go, chyba że Duke najwyraźniej uważa, że Paul jest na tyle płytki, by tygodniami wylewać swoją frustrację na niesprawne auto. Stać go. Mógłby po prostu wymienić ten samochód na nowy. Przestał się złościć po kilku dniach. Frustrowało go coś innego, ale najwyraźniej do tych wniosków ”PhD Duke Wellington, konsultant. Dział śledczy” z jakiegoś powodu nie dotarł.
Delaney prostuje się więc na krześle i odpowiada uśmiechem na idiotyczne pytania, które zostają ponownie wypowiedziane w jego kierunku. Przesuwa spojrzeniem po ustach mężczyzny, kiedy z niewielkiego rozcięcia wciąż sączy się krew. Niemal czuje ten metaliczny posmak, kiedy sam zagryza własną wargę od środka. Potem jego wzrok ląduje na dokumentach i zakreśleniu, które jest niczym innym, jak jego imieniem. Prycha cicho. Wraca wzrokiem do oczu pana konsultanta.
— Panie Wellington, czy pan ma na moim punkcie… obsesję? — pyta absolutnie rozbawiony. Zerka na szybę za głową mężczyzny świadom, że za lustrem weneckim stoi cała reszta, k o m p e t e n t n y c h osób na tym posterunku.
— Czy naprawdę nie ma tu śledczych odpowiednich rangą, którzy f a k t y c z n i e chcieli ze mną porozmawiać? Czy tę uprzejmą wizytę, na którą rzeczywiście zgodziłem się dobrowolnie i przyjechałem na nią taksówką, JEŚLI TO TAKA WAŻNA INFORMACJA, zawdzięczam wyłącznie napranemu od kilku lat konsultantowi policji, który nie może znieść odrzucenia? Nie może znieść tego, że świeży, heteroseksualny wdowiec może nie być zainteresowany zalotami mężczyzny? Dlatego nachodzi mnie w pracy, przesiaduje w barze nieopodal mojego domu, w którym często bywam, a wcześniej masturbuje się przy moim samochodzie? Jestem pełen zwątpienia dla policji w tym mieście i przy całym tym absurdzie nie zamierzam słowa powiedzieć w waszym kierunku bez towarzystwa mojego adwokata. Najchętniej porozmawiamy o pozwie, ale w waszym kierunku — Paul kończy monolog w kierunku swojego odbicia w szybie i przesuwa powoli głowę w kierunku Duke’a. Kiedy patrzy mu prosto w oczy, jego spojrzenie z pełnego wzburzenia zamienia się w rozbawione. Zdaje się mówić ”to ty zacząłeś tę farsę”. Wellington mógłby nawet zauważyć coś na kształt uśmiechu, gdyby nie drzwi, które natychmiast otworzyły się za plecami Delaney’a. Ktoś go przeprosił, wyjaśnił, że to nie będzie konieczne i poinformował, że w razie pytań, na pewno się z nim skontaktują.
Blondyn wstaje powoli i poprawia swoją marynarkę, nie spuszczając oczu z Wellingtona. Wychodząc, poklepuje policjanta po ramieniu i z całą swoją nonszalancją opuszcza pokój przesłuchań. Czuje… ulgę. Gdyby nie jego słodki nieznajomy nie byłoby mu łatwo wykręcić się z tej rozmowy. Nie ma pojęcia, jak miałby z tego wybrnąć inaczej, niż w asyście adwokata odmawiać odpowiedzi na większość z postawionych pytań i odnosząc się do zeznań sprzed dekady. Dopiero kiedy opuszcza pomieszczenie, pozwala sobie na głębszy oddech i mniej niezafrasowany wyraz twarzy. Podchodzi do automatu, wrzuca tam kilka monet wyciągniętych z kieszeni i wybiera numer odpowiadający zimnemu napojowi. Nie kończy go, zostawia swoim obrzydliwym zwyczajem na wpół pełny przy koszu z segregacją śmieci i przechodzi do łazienki. Możliwe, że ekwipunek, z którym wybrał się na komendę, jest najgłupszym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy. Wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki woreczek strunowy z sypkim proszkiem i wysypuje część na wierzch swojej dłoni. Wciąga to nosem, który zaraz potem wyciera, a pozostałą zawartość, razem z opakowaniem spuszcza w toalecie.
Kiedy wychodzi z kabiny, zauważa przy pisuarze kogoś, z kim rozstał się zaledwie kilkanaście minut temu. W kilku krokach staje za nim i nachyla usta, by znalazły się bardzo blisko ucha Duke’a. Korzysta z dyskomfortu tej sytuacji, żeby dopowiedzieć parę słów szeptem.
— Powinienem ci dziękować. Gdyby nie twój obłęd na moim punkcie, nie wiem, jakby się to skończyło — mówi cicho i gotowy jest się odsunąć. No, może poza szybkim, ciekawskim spojrzeniem w dół przez ramię mężczyzny.



@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Duke Wellington
Awatar użytkownika
45
lat
179
cm
konsultant policyjny
Prekariat
— Pojebało cię?
Duke zaciska szczękę tak mocno, że wszystkie jego zęby prawie się kruszą. Mięśnie w policzkach podrygują, zmarszczki na czole znacznie się pogłębiają, brwi ściągają w wyraźnej konsternacji. Zaciska usta w podłużną kreskę tak długo, aż słyszy w uszach niewiele więcej niż głuchy pisk. Jest cholernie zły.
— Pojebało cię, Wellington? — powtarza zdenerwowany funkcjonariusz i tym razem wyciąga rękę, żeby uderzyć Duke‘a w ramię. Nie trafia, bo ten już odwraca się na pięcie i kieruje w stronę drzwi. Musi wrócić do tamtego pokoju, zanim wyprowadzą Paula z komisariatu. Musi zadać mu jeszcze kilka pytań. Musi zrozumieć, co tak skrzętnie próbuje ukryć. Chwilowo nie potrafi się skupić na niczym innym. Ani na wyzwiskach, które policjanci cisną w jego stronę, ani na łapiących go palcach. Dopiero kiedy ktoś z całej siły chwyta go za nadgarstek i odciąga pod sąsiednią ścianę, Duke wraca na chwilę do rzeczywistości.
— Co?
— Co „co”? Pytałem, kurwa, czy cię pojebało. O czym on mówił?
Duke marszczy czoło jeszcze bardziej.
— A co za różnica, o czym mówił? Nie odpowiedział na żadne z pytań. To nie jest normalne zachowanie.
— A co ty możesz wiedzieć o normalnym zachowaniu, kurwa?
— Przestań przeklinać.
— Co?
— Przestań przeklinać.
— J a mam przestać przeklinać?
Duke wzrusza ramionami. Spośród pięciu funkcjonariuszy obecnych w pomieszczeniu, żaden inny nie zareagował tak żywiołowo.
— O czym ten dupek mówił, Wellington?
— Coś sobie ubzdurał.
Przez chwilę mierzą się spojrzeniami. Duke odwraca wzrok jako pierwszy.
— Czyli wszystko zmyślił?
Milczenie.
— Wszystko zmyślił, tak?
— Tak.
— I jesteś, kurwa, na sto procent przekonany, że nic z tych rzeczy nie miało miejsca?
Duke patrzy w stronę kącika kawiarnianego i ustawionych na blacie pączków. Czuje, że spadł mu cukier. Mógłby zjeść je wszystkie. Trzy z żółtym lukrem, cztery z kolorową posypką i ten największy, z białym pudrem.
— Oddaj identyfikator.
Unosi brew.
— Oddaj identyfikator, Wellington.
— Dlaczego?
— Bo nie nadajesz się do tej roboty.
— To wy poprosiliście mnie o pomoc.
— I powinniśmy byli to lepiej przemyśleć. Nie jest z tobą dobrze.
— Nic mi nie jest.
— Gówno prawda.
Duke odrywa od koszuli plakietkę z imieniem i wyciąga z kieszeni czarną smyczkę, na której miła pani z recepcji zawiesiła biały czip otwierający większość pomieszczeń w budynku. Bez niego będzie całkowicie zdany na przejścia dla interesantów. Zero ruchomych schodów. Zero wind. Zero toalet z białym papierem i mydłem w piance.
Kładzie wszystkie te rzeczy na wyciągniętej dłoni funkcjonariusza, z niemałym żalem żegnając się ze srebrną plakietką. Podoba mu się sposób, w jaki tytuł naukowy prezentuje się przy jego nazwisku.
— Błędnie postępujesz.
— Błędem było danie ci tej sprawy po tak długim czasie.
— Mój urlop nie ma nic do rzeczy. Mam trzeźwe spojrzenie na tę sprawę, w przeciwieństwie do was wszystkich.
— Trzeźwe? To na pewno odpowiednie słowo? — Policjant przekrzywia głowę. Duke ma ochotę go uderzyć. Zamiast tego mocniej zaciska szczęki.
— Idź do domu, Wellington. Zapomnij o tej sprawie i o tym pajacu. Kompletnie nie umiesz nad sobą panować.
— A co to miało znaczyć?
Funkcjonariusz waha się tylko przez chwilę. Jego twarz na sekundę tężeje, przemyka przez nią nieładny grymas, którego Duke nie potrafi powiązać z żadną emocją.
— Nie musisz mi wciskać kitu. Okropny z ciebie kłamca. — Kręci głową. — Widać, że znasz się z tym gościem. I cokolwiek was łączy, jest chore. Szkoda tylko, że nie powiedziałeś nam o tej znajomości wcześniej.
— Nie pozwolilibyście mi pracować nad tą sprawą.
— I może wyszłoby nam to na dobre.
Duke zatrzaskuje za sobą drzwi.
Stoi w hallu, który rozjaśniają jedynie nierównomiernie mrugające lampy. Mruży oczy, starając się przystosować wzrok do nieoczekiwanej jasności, po czym rusza w dół korytarza.
Przeprowadzona przed kilkoma minutami rozmowa wciąż rozbrzmiewa mu w głowie, gdy zatrzymuje się w męskiej toalecie i o kilka sekund za długo przegląda się w zawieszonym nad zlewem lustrze. Dotyka własnej twarzy, przejeżdża palcem po opuchniętej wardze, okrąża opuszką podbite oko. Nie przypomina już dawnego siebie. Czasem, kiedy postać w odbiciu krzywo na niego spogląda, zastanawia się, czy nie utknął w równoległej rzeczywistości, gdzieś po drugiej stronie zaklętego zwierciadła. Jego życie wyglądało przecież zupełnie inaczej. Nie tak siebie zapamiętał.
Kilka kroków w stronę pisuarów, kilka głupich rozważań nad wyborem miejsca (nigdy w środku, raczej bliżej wyjścia, żeby szybko umyć ręce i uciec), w końcu kilka chwil spędzonych w skupieniu pozwalającym zgubić się wśród własnych myśli.
Pierwsze, co czuje, gdy słyszy za sobą ten głos, to trwający milisekundę paraliż całego ciała. Jego plecy się prostują, kark tężeje, ramiona napinają pod pożyczoną koszulą. Później przychodzi dreszcz. Z jednej strony przyjemny, z drugiej — zbyt onieśmielający. Stawia na baczność włosy na jego rękach, wywołuje gęsią skórkę na barkach i łopatkach.
Walczy z idiotycznym odruchem ucieczki z łazienki bez zapinania spodni.
— A jak mogłoby się skończyć? — Stara się, by jego głos brzmiał chłodno i obojętnie, choć dławi się niewyrażonymi emocjami. Złość i żal zaciskają się wokół jego szyi i nie pozwalają płucom pobrać wystarczającej ilości powietrza. Twarz Duke‘a powoli robi się czerwona. — Z tobą jako podejrzanym o morderstwo? Za kratami? Jako kolejna historyjka do książki, w której bohaterowie będą mieli twoje własne, socjopatyczne zapędy? — Spuszcza wodę, zapina rozporek i odsuwa się od pisuarów, prawie depcząc Paulowi stopy.
Za blisko.
Znowu jest za blisko. Czuje jego perfumy, miętową nutę gumy do żucia i coś, czym pachnie tylko Paul, a czego Duke jeszcze nie potrafi nazwać. Chciałby pochylić się w jego stronę i mocno zaciągnąć. Przepycha się obok mężczyzny, potrącając go przy tym ramieniem, i zatrzymuje dopiero przy zlewie. Już nie patrzy w lustro; ani na siebie, ani na niego. Myje ręce odrobinę za długo, bo szum wody pomaga mu się uspokoić. Ciepło na dłoniach przynosi ukojenie.
Potrzebuje tych kilku sekund, by zmusić się do myślenia.
— Nie mam obsesji na punkcie ciebie, Delaney — mówi spokojnie, choć wciąż na jednym wdechu. — Interesuje mnie, co siedzi w twojej głowie. I co tak cholernie chciałbyś zakopać. — Wzrusza ramionami. — Możesz to nazwać zawodową ciekawością. Prywatnie? — Odwraca się w stronę Paula, wycierając dłonie w kawałek papierowego ręcznika. — Gówno mnie obchodzisz.
Nie potrafi kłamać.
Nigdy nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
A kiedy chodzi o niego, jego własne ciało staje się największym zdrajcą.

@Paul Delaney
Mów mi Natalko. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda rura na miasto#7921. Piszę w dziwny sposób. Wątkom +18 mówię to zależy, czy podołasz.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: alkoholizm, narkotyki, przekleństwa, przemoc (fizyczną i psychiczną), śmierć, jebanie PiSu i konfederacji.

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Paul Delaney
Awatar użytkownika
35
lat
185
cm
autor poczytnych powieści, na urlopie
Elita
Śledzi go wzrokiem, zwraca uwagę na wszystkie reakcje i lekko uśmiecha się pod nosem. Kilka chwil temu był naprawdę wzburzony, ale teraz czuje już tylko lekkie rozczarowanie. Nie do końca rozumie, kiedy skręciło to w tym kierunku i dlaczego skończyli na komendzie po dwóch stronach szerokiego stołu do przesłuchań. Przestępuje z nogi na nogę, wyraźnie poirytowany.
— Jakim morderstwie Duke? Myślisz, że byłbym do czegoś takiego zdolny? Przysięgam już, nie wiem, czy bardziej irytujesz mnie naprany, czy trzeźwy. W obu przypadkach umysł podsuwa ci fatalnie głupie koncepcje — jest zły, nawet nie próbuje tego ukryć. Drażni go też cały ten stek bzdur, który Wellington próbuje mu wciskać. Kto by pomyślał, ze dopiero co rzucał się na niego z łapami, a teraz jednak gówno go obchodzi. To aż zabawne. Prycha cicho.
— Dlaczego nie przyszła ci do głowy prostsza opcja? Dlaczego nie zapytałeś? Wolałeś szukać sensacji? Grzebać w sprawie sprzed dekady, która nawet nie dotyczyła mnie bezpośrednio? Na tej imprezie było kilkanaście osób. Długo już tropisz tę swoją sprawę życia? — wyrzuca w jego kierunku pełne złości pytania. Robi krok do tyłu i lustruje go ponownie wzrokiem. Widzi i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Paul nie jest mu obojętny. Mógłby mu coś na ten temat powiedzieć, ale wydaje się być wyjątkowo znużony całym tym przedstawieniem.
— Wiesz co? Zapomnij, że o cokolwiek pytałem. Najlepiej, żebyś następnym razem kontaktował się ze mną tylko za pośrednictwem adwokata. O ile w ogóle koledzy pozwolą ci się czymkolwiek zająć. Ciesz się kurwa, że nie zamierzam wysłać im tego nagrania — podnosi palec ku górze, jakby chciał wytknąć mu coś w formie nauczycielskiego pouczenia. Jednak tych kilka miesięcy pracy w szkole trochę zdążyły spaczyć jego podejście do dyskusji.
Przez cały ten czas uparcie wwierca w niego spojrzenie.
— Zresztą, ty też gówno mnie obchodzisz — informuje z tą różnicą, że Delaney brzmi wiarygodnie. Wpatruje się w Duke'a przez chwilę, a następnie mija bez słowa, też jakby przypadkiem trącając go ramieniem w złości.

[koniec!]

@Duke Wellington
Mów mi warren. Piszę w 3 osobie, czas teraźniejszy. Wątkom +18 mówię fuck yeah.
Szukam natchnienia.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: przemoc, przekleństwa, kłamstwa, sceny +18..

Podstawowe

Za fabuły

Eventy

Dla użytkownika

Odznaki od publiczności

Odpowiedz