009. I've become so numb, I can't feel you there
Become so tired, so much more aware
[ @Paul Delaney ]
Paul Delaney stał się jego obsesją.
Duke mógłby się do tego przyznać z czystym sumieniem, zupełnie się tego nie wstydząc, bo taka jest
prawda. Okrutna, bolesna i trochę trudna do przełknięcia, ale nie da się jej ukryć.
Śni o nim, chociaż nie powinien (i budzi się jeszcze bardziej zmęczony).
Myśli o nim, kiedy zmienia okład (nos już nie krwawi, ale po nastawieniu kości wciąż jeszcze pobolewa; pojawił się na nim też drobny garb, który dodaje Duke’owi charakteru; może w przyszłości będzie mógł się z tego faktu cieszyć, na razie patrzenie w lustro budzi w nim odrazę).
Mówi o nim (głównie do siebie, kiedy krząta się po łódce i nachodzą go nieprzyjemne myśli; może już zwariował, może to dopiero pierwsza faza poważnej choroby psychicznej).
Paul Delaney jest obecny w jego życiu, chociaż Wellington jasno (i głośno) zaznaczył, że wcale sobie tego nie życzy. Jasne, nie widzieli się od dwóch tygodni. Czternaście dni minęło od momentu, w którym Duke rzucił w niego kuflem piwa i nie trafił (bo trafić nie chciał, bogom dziękować za ostatnie tchnienie zdrowego rozsądku w tej siwej, upojonej alkoholem głowie). Czternaście dni, z których część stracił na krzątaniu się z kąta w kąt i opróżnianiu wszystkich butelek, jakie udało mu się znaleźć pod pokładem, a część — na udawaniu, że jest gotowy doprowadzić swoje życie do porządku.
Dawni znajomi sami zwrócili się do niego o pomoc. Grał przed nimi idealnie: posprzątał dom, umówił się z nimi na kawę, zamówił nawet pizzę, za którą zapłacił.
Tak, wszystko jest w porządku, mówił, posyłając im łagodne uśmiechy. Każde wygięcie warg ściskało mięśnie w policzkach, a obita szczęka co jakiś czas się blokowała. Nie wyglądał zbyt dobrze, ale był im potrzebny. Bo kiedyś należał do
najlepszych.
Kiedy przyniesiono mu szary karton z żółtymi teczkami, na których przybito pieczątkę z napisem
Tajne, od razu zabrał się do roboty. Początkowo niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Zdjęcia, które nic mu nie mówiły, przesłuchania urwane w połowie, bo w raportach brakowało danych. Dopiero po dwóch dniach (i trzech stronach zalanych czerwonym winem) wpadł na informację, która spowodowała, że zerwał się na równe nogi.
Pamięta doskonale, że stał wtedy na samym środku łódki, otoczony rozrzuconymi wkoło papierzyskami, trzymając w drżącej dłoni krótką notatkę, poszarpaną i nierówno zapisaną, trochę nadgryzioną zębem czasu.
Paul Delaney.
Pierdolony Paul Delaney.
Gdyby Duke nie był już siwy, stres pewnie odbiłby się na jego włosach. Teraz jedyne, co mu zostało, to rwać je z głowy, gdy próbował dojść do sedna sprawy. Do tego,
co przesłuchanie Paula robi w dokumentach sprzed dziesięciu lat. Do tego,
dlaczego postanowili otworzyć tę sprawę akurat teraz.
Nikt nie mówi mu prawdy. Zapytał policjanta, który przyniósł mu do domu dokumenty, czego właściwie oczekują. Dowiedział się, że w sprawie wyszły na jaw
nowe okoliczności i że przesłuchanie niektórych świadków może okazać się kluczowe.
Gdy Duke wspomniał o Paulu, policjant tylko wzruszył ramionami.
Sam nie wiem, powiedział wtedy, przyjmując od Wellingtona stary raport,
czy ten facet powie coś jeszcze. Wydaje mi się, że w ogóle nic nie wie.
Duke jeszcze nigdy nie czuł się tak poirytowany czyjąś niekompetencją.
Paul Delaney otrzymał wezwanie na komendę za jego sprawą. Pewnego dnia znalazł w skrzynce pocztowej żółtą, okropnie brzydką kopertę, która co prawda miała na sobie znaczek
do rąk własnych, ale kurier wcale się tym nie przejął.
Część kolegów Duke’a wciąż kręciła nosami, próbując przekonać go, że to nie o Paula chodzi w całej tej sprawie. Ktoś bąknął coś o
nowym podejrzanym, ktoś wypomniał Duke’owi, że do jego obowiązków nie należy ściąganie świadków na komendę, tylko wyciągnięcie z dokumentów czegoś, co mniej doświadczeni profilerzy mogli pominąć. Tylko że Duke nie znalazł niczego odstającego od reszty.
Z wyjątkiem zeznań Paula.
— Po co zgodził się pan na to spotkanie, skoro nie ma pan zamiaru odpowiadać na pytania? — Policjant prowadzący przesłuchanie kręci się na krześle, bo czuje się nad wyraz niekomfortowo. Zwykł prowadzić rozmowy z ludźmi, którzy mówią dużo. Z takimi, którzy próbują w jednym zdaniu wyrzucić z siebie wszystkie informacje, żeby odciągnąć podejrzenia, albo z takimi, którzy ze zdenerwowania dużo przeklinają. Irytuje go, że siedzący po drugiej stronie stołu mężczyzna prawie się nie odezwał.
— Ma pan zamiar odpowiedzieć na którekolwiek?
Stojący za lustrem weneckim Duke zdążył już obgryźć wszystkie paznokcie.
Od dokładnie dwudziestu dwóch minut wpatruje się w znajomego mężczyznę, starając się zrozumieć
cokolwiek. Odnotowuje kilka ruchów dłoni, może jedną zmianę pozycji, ale prócz tego — n i c. Cholernie go to irytuje.
— Dajcie mi z nim porozmawiać — mówi w końcu, odwracając się w stronę zebranych w pomieszczeniu policjantów. Patrzą na niego tak, jakby starali się sugerować, że postradał rozum. Duke wzrusza ramionami, kiwa głową w stronę Paula zamkniętego w pomieszczeniu przesłuchań.
— Macie jeszcze maksymalnie minutę, zanim poprosi o kontakt z prawnikiem. Gówno wam powie. — Wiedzą, że to prawda.
Drzwi się otwierają, a policjant prowadzący przesłuchanie wstaje. Wpatruje się jeszcze w Paula z nieukrywaną niechęcią, kiwa mu głową, jakby mówił “do widzenia”, i zabiera wszystkie swoje rzeczy, włączając w to kubek z zimną kawą, różowy długopis z napisem
Najwspanialsza księżniczka (dostał go od córki na urodziny) i zabrudzoną lukrem teczkę.
W korytarzu odbywa się rozmowa. Ktoś na chwilę podnosi głos, ktoś obniża swój do ledwie słyszalnego szeptu. W końcu dźwięki ucichają, a drzwi otwierają się jeszcze raz. Duke zamyka je za sobą, starając się powstrzymać drżenie dłoni. Najwyraźniej tych kilka głębokich oddechów, które wziął jeszcze w holu, wcale mu nie pomogło.
Nie wita się. Żadnego “dzień dobry”, “cześć” ani “jak się masz?”, które mogłoby świadczyć o tym, że się znają. Oboje mają zaczerwienione oczy (może ze zmęczenia?), twarz obojga wygląda jak po spotkaniu z bardzo twardym słupem. Duke nie nawiązuje kontaktu wzrokowego.
Zajmuje miejsce, na którym wcześniej siedział policjant z różowym długopisem, i otwiera przed sobą własną teczkę. W tej papierów jest znacznie więcej, więc dobre dwie minuty miną, nim znajdzie kartki, których szuka. Rozkłada na blacie kopie przesłuchań Paula, w większości pokreślone kolorowymi markerami i z kilkoma wykrzyknikami na marginesie. Zrobił notatki.
— Czuje się pan na siłach odpowiadać dzisiaj na pytania? Czy biorąc pod uwagę swój obecny stan psychiczny, obiektywnie jest pan w stanie dostarczyć nam prawdziwych informacji o zdarzeniach, w których sprawie jest pan przesłuchiwany?