Obiektyw analoga strzelił cicho, gdy Lydia po raz kolejny nacisnęła spust w miejscu, gdzie bogata wyobraźnia ustawiała już łuk ślubny. Nie spodziewała się po sobie wciągnięcia w ślubną gorączkę, ale coś w chaosie planowania wszystkiego tego, co w jednej chwili mogło iść tragicznie źle, do pewnego stopnia ją nakręcało. W domu Thomasa rozrzucone były magazyny ślubne, a na lustrze w łazience i w skrzydle jego szafy Lydia poprzyklejała zdjęcia z sugerowanymi outfitami dla swojego wybranka. To nie tak, że wątpiła w jego styl, po prostu... No dobra, wątpiła. Nie po to przeszła tysiąc kursów fotograficznych, żeby potem jakiegoś nieszczęśnika, który będzie im robił zdjęcia zostawić z parą nowożeńców w niedobranych do siebie strojach. -
I jesteś na sto procent pewny, że nie mogę być jednocześnie panną młodą i fotografem na własnym ślubie? Może do tego czasu wymyślą jakiś sposób na teleportacje. O albo klonowanie! Chociaż dwie "ja" to mogłoby być dla ciebie za dużo. Ledwo z jedną dajesz radę. - Dotychczas podążali grzecznie za starszą kobietą oprowadzającą ich po budynku hotelu, a Lydię powoli już nużyła monotonia wychwalania koronkowych obrusów. Przytakiwała jednak z lekkim uśmiechem, doceniając zaangażowanie pani, w skrycie serca czekając na gwóźdź programu, który wreszcie okazał się przed ich oczami. Suto zastawiony kawałkami najróżniejszych tortów stół miał służyć za centrum degustacji, a szef kuchni w wysokim białym nakryciu głowy szybko wytłumaczył im zasady konsumpcji, po czym wreszcie zostali na chwilę sami. -
O kurde, nie wiedziałam, że pełny pakiet to na serio pełny pakiet. - Sięgnęła po pusty talerz, srebrnym widelczykiem nabierając pierwszy lepszy kawałek ciasta ozdobionego puszystym białym kremem. -
O matko, spróbuj jakie dobre mi amor. - Nie czekając na odpowiedź, władowała Tommy'emu do ust kawałek nabrany na widelec i ruszyła dalej wzdłuż blatu stołu, rozglądając się za kolejnymi smakołykami. Chalk Farm była naprawdę bogatą miejscówką, nie pasującą odrobinę do typowego klimatu, w jakim Lydia czuła się komfortowo, ale z drugiej strony wesele w założeniu miało się tylko jeden raz w życiu. Chciała, by ten moment był wyjątkowy dla nich wszystkich i godny zapamiętania na wszystkie te następne lata, kiedy będzie już pomarszczona i stara. Przy głębszym zastanowieniu, mogli na spokojnie dodać co nieco od siebie i zrobić z eleganckiego parku miejsce doskonałe na wielką, pół kolumbijską imprezę. Słysząc już w głowie latino hity, poruszyła zawadiacko biodrami i oblizując łyżkę z kolejnego testera, wskazała brodą miejsce pomiędzy płytką sadzawką a kłębowiskiem drzewek ogrodowych. -
Tam powiesi się takie małe lampki i będzie parkiet do tańczenia, a na sadzawkę wypuścimy lampiony. Tylko trzeba mieć gaśnicę w pogotowiu, żeby nie było powtórki z ostatnich urodzin Eloy'a.