Olivia jako osoba ciepłolubna w październiku już praktycznie nie jeździła poza halą. Pogoda w Anglii może nie była jeszcze tak drastyczna, ale nie chciała ryzykować tym, że złapie ich jakiś nieprzewidywalny deszcz i po prostu wybierała halę, jeśli miała taką opcję. Dzisiaj przypadł jej trening z Belvedere, który miał być dla niej sporym wyzwaniem. Koń był na sporym poziomie z ujeżdżenia, w przeciwieństwie do Olivii, która nie czuła się na tyle "wtajemniczona". Niemniej zgodziła się na taką propozycję, będąc zwyczajnie ciekawą, jak bardzo będzie się różnił od skoczków.
Po tradycyjnym zapoznaniu się, wyczyszczeniu i osiodłaniu przyprowadziła go na małą halę, wybierając ją przez wzgląd na lustra. Stanęła z ogierem przy schodkach, gdzie ubrała kask, rękawiczki i sprawnie zapakowała się na jego grzbiet. Od razu dała mu łydkę do stępa, pozwalając na swobodny ruch po całej hali. Najpierw dwukrotnie okrążyli całą halę, zmieniając kierunek przez przekątną, na której prowadziła go w łydkach. Dosiadem podążała za jego ruchem, pozwalając na niczym nieograniczony, swobodny krok. Takie "przesiadanie" się z siodła skokowego do ujeżdżeniowego sprawiało, że potrzebowała chwili, by przestać czuć się jak na nocniku.
Łydkami obejmowała jego boki, ale nie ingerowała w jego pracę, o ile podtrzymywał równy, energiczny stęp. Sprawa długości wodzy zależała od niego. Jeśli energia go rozpierała, to trzymała je na kontakcie, chociaż bez narzucania ustawienia i majstrowania w jego pysku. Chciała, by sam przyszedł na kontakt, do czego zachęcała go dołem, już teraz pilnując, by pracował odpowiednio zadem. Pomocne były w tym łuki, które wkrótce zaczęła wdrażać w rozgrzewkę, w dalszym ciągu pracując przede wszystkim łydkami oraz biodrami.
@Belvedere