Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Powinienem... Nie. Nie powinienem, właśnie. Może jednak? Mam przecież powód. Nawet kilka, ale jeden ma całkiem sensowne i co ważniejsze neutralne uzasadnienie... Więc powinienem. Ezra ujął między palec wskazujący a kciuk róg żółtej karteczki przyklejonej do lustra w łazience. - Wyciągnij pranie... no tak - data wczorajsza, więc nawet nie było sensu tego robić. Może to nie jego numer... ale jaki miałoby to mieć sens, jeżeli tak bardzo zależy mu na odkryciu prawdy. Ezra nie pofatygował się nawet, żeby sprawdzić, czy ciuchy w bębnie faktycznie przeszły zapachem wilgoci i potrzebowały drugiego prania. Zaparłszy ortezę na brzegu pralki, wysunął zdrową dłonią szufladę, wlewając do niej płyn, z którym męczył się przez dobrych kilka minut, aby w ogóle otworzyć butelkę. Za bardzo mu to ułatwiam. Pierdolone zdjęcie... Krótka frustracja przebiła się przez wodospad myśli, atakując Ezrę w taki sposób, że sam na siebie wywrócił oczami, odpalając pralkę. 25 minut, kartka na lustrze, nie zapomnę teraz... Pewnie i tak jest w pracy, więc nie odbierze, zasadniczo niczym nie ryzykuję. Szum wlewającej się do bębna wody, jedynie potęgował skupienie mężczyzny, wprowadzając go wręcz w trans, przez który czuł się coraz mocniej skołowany. Albo nie poznał mnie na stacji...? Niemożliwe, byłem skrajnie oczywisty.

Ludzie normalnie nie odbierają połączeń od nieznanych numerów. Nieśpiesznie zamknął balkon w sypialni, wypuszczając ostatnią wstęgę dymu papierosa, starając się wycelować nią w wąską szparę między nimi a framugą. ⁣ Chyba, że komuś dajesz swój numer i chcesz, żeby ten ktoś zadzwonił. Z pomrukiem zrezygnowania i zmęczenia ciągłą gonitwą myśli, Ezra opadł na kanapę w salonie, odruchowo łapiąc za pilot. Tylko dlaczego pomyślał, że w ogóle mogę chcieć do niego zadzwonić. Wiadomości... turecki serial... nie, nie, też nie... gówno... Nieobecnym wzrokiem obserwował zmieniające się obrazy na ekranie, wpatrując się bezmyślnie w mężczyznę wciągającego na łódkę jakąś gigantyczną rybę. Wygląda jak sum... To pewnie sum. Co ja niby mam mu powiedzieć? "Wygląda jak prehistoryczny dinozaur. Niesamowite! Jest tak silny, że boję się, że złamie mi rękę. Piękny okaz błękitnego suma, bez mierzenia widać, że ma ponad 200 centymetrów..." - Sum, wiedziałem - uśmiechnął się sam do siebie w satysfakcji, sięgając dłonią po komórkę leżącą na kanapie przy swoim udzie. Wiedział, że może to zrobić w tylko jeden sposób — pośpieszyć się i wykręcić numer Jake'a z taką szybkością, jakby zrywał plaster.

Dźwięk wychodzącego połączenia wprawił żołądek Ezry w drganie. Poczuł, że przepływ prądu przez układ nerwowy spływa przez tylną część ud, jakby właśnie jechał w rozpędzonym samochodzie, nie wiedząc, czy kierowcy uda się zwolnić przed stłuczką. Odebrał... - Hej, Jake - i niczym za dotknięciem magiczną różdżką, pewność siebie znowu rozlała się w klatce piersiowej Ezry, sprawiając, że jego głos, chociaż brzmiał łagodnie, wybrzmiewał z nutą obojętności i mimo wszystko zadowolenia. - Jestem pierwszą osobą, którą okradłeś, czy robiłeś to już wcześniej? - Nie mógł się powstrzymać, a nawet nie chciał — subtelny uśmiech ułożył się na jego wargach, odbijając się w wypowiadanych przez niego słowach.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
- To był naprawdę długi dzień - wymamrotał do siebie, kiedy już pożegnał swojego dostawcę jedzenia, który przywiózł mu papierową torbę ze smaczną i parującą zawartością z McDonalda. Po tak długim dniu należało mu się coś od życia, nieważne, że był to jego zaledwie drugi posiłek od śniadania. Zdarzało się. Zwyczajnie zapomniał o jedzeniu. Miał dzisiaj poranną zmianę, wyjątkowo dłużącą się i wyjątkowo przepełnioną wkurwiającymi ludźmi. Co prawda przez stację benzynową przewijało się codziennie mnóstwo ludzi i nie wszyscy zawsze byli mili, ale akurat dzisiaj chyba wszystkie dzbany z Eastbourne zmówiły się, żeby zawracać mu głowę. Jake, choć nosił w sobie ogromne pokłady wyrozumiałości, musiał w pewnym momencie zacząć powtarzać jak mantrę, że “uśmiechaj się, potrzebujesz tej pracy”, bo w innym wypadku zacząłby rzucać kurwami na prawo i lewo. Z tego wszystkiego, po skończonej zmianie zdecydował się na spacer przez pół miasta do mechanika, żeby odebrać samochód, w nadziei, że kiedy rozprostuje trochę kości to się uspokoi. I może by to podziałało, gdyby nie fakt, że gdy wrócił do domu, okazało się, że spłuczka nie działa, a po wymienieniu całego mechanizmu, że uszczelki nie takie i musiał latać trzy razy do sklepu. Profesjonalista pewnie zrobiłby to szybciej, ale Verdone uparł się, że sam sobie poradzi, efektywnie ignorując wywracanie oczami Liany za każdym razem, kiedy przychodziła do niego zapytać, jak mu idzie.
Teraz jednak nareszcie mógł odpocząć, nareszcie miał czas dla siebie. Nie zamierzał dzielić się jedzeniem z maka, więc od razu pospieszył do swojego pokoju, zwalniając tuż przed samymi drzwiami, bo telefon w ręce zaczął intensywnie wibrować, ogłaszając przychodzące połączenie.
- Co tam? - zapytał zamiast przywitania, nawet nie patrząc na to, kto dzwonił. Od razu rozpoznał właściciela głosu “hej, Jake”, ale reszta słów mu umknęła, bowiem zahaczył o coś nogą, kiedy wchodził głębiej do pokoju, runął jak długi do przodu i wyrżnął głową o szafkę przy łóżku.
- Kurrrrwa - dało się słyszeć w słuchawce telefonu, zanim jeszcze Jake wyłożył się na ziemi - ja pierdolę - wymamrotane, kiedy zebrał się do tego, żeby usiąść na podłodze, rozmasowując powiększający się i pulsujący tępym bólem guz na czole - chuj tam - wyburczane pod nosem, gdy Jake’owi udało się zebrać z podłogi.
Z głośnym westchnięciem podniósł torbę z jedzeniem, rozerwał ją i położył na łóżku, po czym podniósł telefon i zwalił się ciężko na materac.
- Jak ręka? - zapytał, jak gdyby nigdy nic się nie stało. - Mam nadzieję, że pojechałeś do szpitala? - głos Verdone’a mógł w tym momencie ulec nieco zniekształceniu, bowiem wpakował sobie pięć frytek na raz do ust. - Ile szwów Ci założyli?

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Ezra akurat ułożył telefon na ramieniu, przytrzymując go w ten sposób przy uchu, chcąc przyciszyć radosne okrzyki wędkarza w telewizji, który trzymał rękę po sam łokieć w pysku suma. Pożałował, bo dźwięki, jakie usłyszał z głośnika telefonu, cały raban po drugiej stronie, ostro wbił się w jego ucho. Zmarszczył automatycznie czoło, zastanawiając się, co mogło się wydarzyć, że Jake przywitał go aż tak poetycką wiązanką. Ezra musiał zagryźć wewnętrzną stronę policzka, żeby nie parsknąć śmiechem. To nie tak, że się nawet trochę nie zmartwił, zasadniczo nie wiedział, gdzie Jake jest i w co się wpakował, więc myśl, że mogło stać się coś poważniejszego, wjechała w niego w sposób totalnie nieświadomy — po prostu słyszał już wiele słów z ust Death Wish'a, ale nigdy nie sprzedał mu takiej składanki przekleństw, które nijak mu do niego pasowały. - Masz wszystkie zęby czy zawieźć Cię do dentysty? - Nie, nie dał rady ukryć lekkiego rozbawienia, podszytego szczerą szyderą.

Jak ręka? Ezra automatycznie uniósł ortezę na wysokość oczu, przyglądając się jej przez moment. Obeszłoby się bez niej, gdyby potrafił się powstrzymać — ale nie, nie potrafił. Co najlepsze, nie winił za to wcale samego siebie. Zasadniczo, znalazł nawet godne siebie wytłumaczenie, że gdyby tego nie zrobił, zapewne puściłby się za Jake'm, co i dla niego i dla samego Ezry, mogłoby skończyć się tragicznie.  - No muy bueno - odparł luźnym tonem z przeciągłym westchnięciem, opuszczając dłoń na siedzisko kanapy. Skrzywił się przy tym nieznacznie, czując, że nie powinien jeszcze, aż tak miotać na prawo i lewo dłonią. - ... ale będę żył. Miałem przedwczoraj rekonstrukcję ścięgna. Nie polecam. Chyba że lubisz otwierać wszystko zębami. - the fuck, Ezra? Rozmawiasz z kolegą, że opowiadasz o tym, co się u Ciebie dzieje? Łapiąc się tej nagłej myśli, która jednym ciosem sprowadziła go do pionu, Capehart odchylił głowę do tyłu, zapierając ją na miękkim brzegu oparcia kanapy, świdrując wzrokiem sufit. Nie dzwonił po to, żeby sobie beztrosko porozmawiać o tym, jak mija im dzień. Mężczyzna nabrał głębszy wdech w płuca, z pomrukiem podnosząc się z sofy. - Jak się nosi kapelusz? - Mozolnym krokiem przeszedł przez pokój, kolejno sypialnie, otwierając drzwi balkonowe, wychodząc na przyjemny chłód. W głosie Ezry było coś jednoznacznego, jakby miał świadomość, że Jake rozbebeszył jego własność, sprawdził każdy zakamarek, aby tylko znaleźć się, chociaż o krok bliżej rozwikłania śledztwa. Ezra chciał mieć pewność, że się nie mylił.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Jake zastanawiał się, ile czasu zajmie Learowi podjęcie decyzji o zadzwonieniu do niego. Miał w głowie, że mogło to w ogóle nie nastąpić, że mężczyzna zgubił karteczkę z numerem, że w ogóle jej nie znalazł albo celowo ją zignorował. Jednocześnie po prostu czuł w kościach, że muzyk zwyczajnie czeka na odpowiedni moment - niczego nie robił od razu, a i jego reakcje były inne od spodziewanych, także połączenie przychodzące od niego po ponad dwóch tygodniach, odkąd ma jego numer, wydawało się całkiem na miejscu. Verdone przyjął to do wiadomości, odbierając telefon bez większego zdziwienia, za to narastającym poczuciem satysfakcji, czego nie zepsuł nawet rosnący z każdą sekundą, bolesny guz na czole.
- Dam sobie radę - odpowiedział niemal natychmiast po tym, jak muzyk skończył mówić, proponując zawiezienie go, nieważne czy mówił na serio, czy nie. - Ale zęby mam całe, głowę też, obyło się bez krwi, jest tylko guz. Głupia szafka… - wyburczał, nie przejmując się tonem głosu mężczyzny, bo gdyby był na jego miejscu, pewnie ryknąłby śmiechem. Love’a na pewno najpierw zabiłby śmiechem, a dopiero potem zapytał, czy wszystko jest okej.
Słuchał odpowiedzi Leara, pakując do ust jeszcze więcej frytek. Rekonstrukcja ścięgna?
- Co Ty robiłeś z tą ręką po drodze do tego szpitala? - zapytał, marszcząc nagle brwi. - Miałem głęboką ranę ciętą od noża na wewnętrznej stronie dłoni i obyło się bez rekonstrukcji ścięgna… z czego Ty miałeś te żarówki? - pytał dalej, bo trudno mu było sobie wyobrazić, że cienkie szkło żarówki było w stanie zadać aż takie obrażenia. A miał porównanie i skoro w jego wypadku po ciosie noża Susie skończył “jedynie” z paroma szwami (idącymi przez całą szerokość dłoni), to jakim cudem Lear musiał przejść przez poważną operację?
Niezależnie od powagi zadanego pytania, za chwilę w tle dało się słyszeć głośne siorbanie - truskawkowy shake przeżył upadek w stanie właściwie nienaruszonym. Musiał pamiętać, żeby napisać w opinii o świetnie zapakowanym napoju.
- Oh, nie noszy - zaseplenił, ponieważ mówienie z ustami pełnymi cheeseburgera było nieco trudne. - Wybacz, jem obiad - wtrącił po chwili - Czeka na Ciebie, bardzo o niego dbam. Wiesz, dopiero pod domem zorientowałem się, że go zabrałem - przyznał, kontynuując temat jak gdyby nigdy nic, ale było wyraźnie słychać, że Jake gryzie jedzenie pomiędzy słowami. - Ciekawe rzeczy chowasz w jego rondzie - wtrącił od niechcenia, podnosząc się z łóżka i zerkając na szafkę, na której leżało znalezione w kapeluszu zdjęcie. - Kim jest ten chłopak na środku? Ten, którego obejmujesz ramieniem? Przysięgam, że wygląda jak ja za dzieciaka - stwierdził z uśmiechem w głosie, po raz kolejny przyglądając się burzy loków i dziarskiej postawie. No kropka w kropkę. - Podoba mi się też Twój uśmiech. Jest taki… promienny i szczęśliwy - dodał po chwili, zupełnie nie wiedząc, dlaczego postanowił się tym z nim podzielić.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

- To dobrze - odparł krótko, ponownie dociskając telefon ramieniem do ucha, wyciągając z paczki papierosa i układając go między wargami. Trochę nieporadnie rozsunął zapalniczkę w lewej dłoni, zaciągając się od razu głęboko. To był dopiero jego początek przygody z ortezą, a już miał jej dosyć i zastanawiał się, co niby złego może się stać, jeżeli ją ściągnie. - Byłoby szkoda, gdybyś sam się wykończył przez swoją nieporadność. - Najpierw zerknął na leżak wystawiony na balkonie, nie chcąc wyłożyć się na mokrym siedzisku. Miał dosyć pogody w Anglii. Czuł, że przez ostatnie kilka miesięcy brak dostatecznej ilości słońca i ciepła, wyssały z niego resztki dobrego samopoczucia. Potrzebował naładować baterie, jeżeli faktycznie chciał zostać w Eastbourne nieco dłużej, niż założył to sobie na samym początku. Nie dostrzegając wody na materiale, przysiadł na leżaku, żeby po chwili rozciągnąć się na nim i rozprostować.

Wsłuchiwał się z uwagą w każde słowo Jake'a — nie tylko przez fakt, że jego głos był przyjemny, ale przez to, że ciągle coś przeżuwał i siorbał. Brwi Ezry ściągały się za każdym razem, kiedy docierały do niego dźwięki jedzenia. Intuicyjnie rozmasował kciukiem nasadę nosa, wypuszczając dym papierosa. - Droga do szpitala była raczej bezproblemowa - wspomnienie błądzącego pod skórą palca, prześlizgnęło się miłym dreszczem przez jego ramiona, wykrzywiając usta w uśmiechu. Nie miał zamiaru rozwodzić się nad tym, co się stało, czy raczej nad tym, co sam sobie zrobił. Czy wniosłoby to coś do ich rozmowy? Nie. Czy wyciągnąłby z Jake'a informacje, na których mu zależało? Też nie.

- To podchodzi trochę pod kleptomanię, bo nie tylko on zniknął - wykorzystał moment „ciszy" po pierwszym zdaniu Jake'a, żeby od razu się odezwać. I co zabawne, brak kapelusza zauważył dopiero przy próbie znalezienia „prezentu" od Kai'a. W silnych emocjach, chociaż wcześniej odnotował, że Jake ma go na sobie, nie połączył kropek, że w nim wyszedł. Wydawało mu się, że go ściągał — ale podczas zaślepienia, mogło mu się wydawać doprawdy wszystko. Słysząc informację, na którą czekał, czyli wzmiankę o zdjęciu, nieświadomie zacisnął na moment mocniej szczęki. Nie przygotował się na tę rozmowę. Nie na rozmowę o Leo. Nawet jeżeli nie miał zamiaru nic mu powiedzieć, sam fakt prowadzenia dialogu oscylującego wokół wspomnienia przyjaciela... ranił. Bo właśnie, Leo już nie jest. Muzyk pozwolił sobie na chwilę milczenia, zaciągając się. Wypuścił wyjątkowo powoli dym, wlepiając spojrzenie w przestrzeń. Budowało się w nim napięcie, którego nienawidził. - Przyjaciel - odpowiedział krótko, nie chcą bardziej rozbebeszać tematu. Dodatkowo Jake miał rację; przypominał mu Perez'a, była to pierwsza rzecz, jaką dostrzegł podczas ich pierwszego spotkania — utrudniając mu tym samym myślenie w racjonalny sposób. Na ułamek sekundy wydawało mu się, że ma przed sobą twarz, za którą tak cholernie tęsknił przez tyle lat. Twarz, której był winien przeprosiny. Twarz, która nie powinna mu nigdy wybaczyć.

Ezra odniósł jednak wrażenie, pierwszy raz odkąd poznał Death Wish'a, że w tonie jego głosu nie ma tej gorączkowej próby rozgryzienia go. Zadawał pytania, ale nie były one tak ostre, jak zazwyczaj. - Cóż... - rozpoczął po chwili łagodnym tonem - trochę mi go przypominasz, nie da się temu zaprzeczyć. - Krótki pomruk, bardziej krótka faza śmiechu zabrzmiała w głosie muzyka, kiedy uświadomił sobie, że Death Wish przypominał mu przyjaciela nie tylko przez wygląd, ale również przez zachowanie; a raczej tę próbę zaprowadzenia porządku i wpakowaniu czarnych charakterów za kraty.

Szczęśliwy... Zawiesił się na tym słowie, doskonale pamiętając, kiedy zostało zrobione zdjęcie i tym samym, kiedy szczęście, o którym wspomniał Jake, zostało całkowicie rozpierdolone. Gorycz zaczęła wlewać mu się do gardła, torując sobie powoli drogę w dół. - Dużo się zmieniło od tamtego dnia. - skomentował jedynie słowa Death Wish'a, układając między wargami filtr papierosa, podnosząc się ponownie do siadu. Musiał się skupić. Musiał się bardziej skupić. - Masz pod ręką coś do pisania? - ton głosu mężczyzny uległ słyszalnej zmianie, stał się ponownie twardy i zimny.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Nieporadność. Brew Jake’a natychmiast znacznie się uniosła, a on sam poczuł nagły przypływ poirytowania, jakiego zwykle doświadczał, kiedy ktoś wydawał o nim błędny osąd, co automatycznie powodowało chęć tłumaczenia sytuacji. Zbyt dużo zrobił w życiu dla innych, zbyt dużo poświęcił, żeby ktoś nazywał go nieporadnym. To nie było sprawiedliwe. Zepchnął jednak narastający gniew w głąb siebie, jak najdalej, tłumacząc sobie, że teraz nie był na to czas, że Lear go w ogóle nie zna, że, patrząc na sytuację, pewnie zwyczajnie użył złego słowa.
Tylko bez spiny.
Głośne nabranie powietrza przykrył wyjątkowo głośnym siorbnięciem, a żeby w jego głosie nie było nawet najmniejszych śladów emocji, jakie na krótko go opanowały, zapchał usta cheeseburgerem.
- Chyba miałeś na myśli niezdarność - zauważył, siląc się na najnaturalniejszy głos w świecie, bo po prostu nie mógł się powstrzymać, żeby tego nie naprostować. - I owszem, byłaby szkoda, jeszcze zatęskniłbyś za moim głosem… i wszystkimi rzeczami, które mogły się wydarzyć - rzucił zupełnie od niechcenia, całkiem niedbale, jakby wcale nie zarzucał właśnie przynęty. Kiedy nie widział Leara i kiedy on nie mógł go w żaden sposób dosięgnąć, Jake odkrył, że mówienie zupełnie niewinnych tekstów mogło być dobrą zabawą. Właściwie nawet przednią, jeśli tylko naciśnie na odpowiednie tony: wyborne źródło rozrywki i idealny rozpraszacz w jednym. Podcaster uśmiechnął się na samą myśl o możliwościach. Wystarczy poczekać na odpowiednią okazję.
- Raczej? Chyba pobiłeś się z kimś po drodze - stwierdził, wywracając oczami. Jake nie mógł uwierzyć, że taka rana powstała jedynie dzięki szkłu żarówki, ale ostatecznie się nie znał. Być może powstała. Być może jednak wtedy Lear udzieliłby odpowiedzi w inny sposób. Drążenie tego tematu nie było jednak priorytetem Jake’a. - Eh, i na co Ci to było… teraz ze dwa miesiące będziesz unieruchomiony. Nie będziesz mógł grać na gitarze! - dodał po chwili, bo właśnie to sobie uświadomił. - Czy ręka po rekonstrukcji ścięgna wraca do pełnej sprawności? - jedna myśl pociągnęła drugą, a Verdone nawet nie wiedział, kiedy opuściła jego usta.
- Oooh, naprawdę? - zapytał, wygrzebując z telefonu aplikację do nagrywania rozmów. - Wszedłem w posiadanie jedynie kapelusza, o niczym innym nie mam pojęcia - powiedział tonem, który jasno wskazywał, że zdecydowanie miał pojęcie i podkreślił to wyraźnie głośnym siorbnięciem na koniec wypowiedzi. - Jesteś pewny, że w emocjach nic Ci nie umknęło? Całkiem sporo było tych emocji pod koniec - zauważył, dociskając telefon ramieniem do ucha, żeby mieć wolne dwie ręce i otworzyć słodko-kwaśny sos do nuggetsów. Niewinność w najczystszej postaci, no nikt o Jake’u złego słowa nie powie. Uśmiechnął się pod nosem, pakując do ust nuggetsa.
Przyjaciel odbiło się echem w głowie Verdone’a, a on sam nagle przeniósł się myślami do rozmowy w Moonshine, kiedy Lear opowiedział mu o bandyckim pakcie, jaki zawarł za dzieciaka z przyjaciółmi. To w takim razie musieli być oni. Hołd beztroskim, dziecięcym zabawom.
- Naprawdę? - Jake wyczuwalnie rozpromienił się na słowa Leara, że faktycznie przypomina mu przyjaciela z dzieciństwa. - Założę się, że to on był najlepszym szeryfem - palnął, bo on sam zawsze najlepiej wcielał się w postaci stojące na straży prawa, ewentualnie bandytów, którzy przejmowali się losem biednych i pokrzywdzonych.
Kolejne słowa muzyka zabrzmiały dziwnie, Jake nie mógł pozbyć się wrażenia, że wyczuł w nich jakąś gorycz, coś, co wskazywało, że już nie jest jak dawniej, jakiś cień. Życie dorosłe nie zawsze jest kolorowe, ale jaką drogę przechodzi tak promiennie uśmiechnięte dziecko, żeby stać się Learem, mordercę ze wszystkimi wskazaniami na seryjnego?
- Już nie jesteś szczęśliwy? - zapytał Jake, ale jakoś ciszej, bardziej miękko, ostrożnie. To pewnie było pytanie, na które nie doczeka się odpowiedzi, ale nie mógł się powstrzymać, że go nie zadać. Może to też przez to, że to nie Leara miał przed oczami, a jego znacznie, znacznie młodszą wersję, jeszcze niewinną, jeszcze beztroską, taką, którą miał ochotę przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie okej.
Verdone zamyślił się na dłuższą chwilę nad zdjęciem, dlatego na pytanie o coś do pisania zareagował z opóźnieniem. Nie umknął mu też nowy ton muzyka, znacznie mniej przystępny niż ten, który towarzyszył jego poprzednim wypowiedziom.
- Mhm, daj mi chwilkę - wymamrotał, ze stęknięciem podnosząc się z łóżka, żeby usiąść przy biurku. Przyciągnął do siebie losowy notatnik i chwycił pierwszy lepszy długopis, kilka razy nim klikając dla ogłoszenia gotowości, ale zorientował się, że Lear pewnie tego nie słyszy, a nawet jeśli, to skąd mógł wiedzieć, o co mu chodzi. - Dobra, jestem gotowy - obwieścił, czując rosnące w klatce piersiowej napięcie. Z jakiego powodu mężczyzna kazał mu zacząć coś notować - nie miał pojęcia, ale nie zamierzał tego kwestionować, bo coś mu mówiło, że będzie warto.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

- Jake... - rozpoczął z westchnieniem, pozwalając jednak, aby parszywy uśmiech, który otarł się o jego wargi, rozbrzmiał również w jego głosie. W słowach Ezry była jednak jakaś doza wyrozumiałości, coś, co jasno określało to, że pomimo faktu, że słowo było skrajnie pejoratywne, użył go specjalnie. Jak widać, z zamierzonym efektem. - Wiem, co miałem na myśli. - Ezra nie pociągnąłby dalej tematu, gdyby Jake sam się o to nie prosił. Dlatego, kiedy tylko usłyszał jego kolejne słowa, zaciągnął się papierosem, strzepując po chwili popiół do popielniczki na podłodze. - Za Twoim głosem? - już w tym krótkim pytaniu Jake mógł wyczuć niosącą się w tonie głosu Ezry ciekawość, swoistego rodzaju rozbudzenie zainteresowania przeplatanego tak już dobrze znaną mu lubieżnością. - Masz na myśli ten krótki, rozkoszny jęk, który wydałeś z siebie, kiedy poczułeś mój dotyk na swoim ciele? - Jake źle trafił; Ezra nie mając możliwości dotknięcia go, był o wiele spokojniejszy, więc prowadzenie rozmowy nawet na bardziej rozbudzające tematy, było dla niego relatywnie łatwe. Tym bardziej że od kilku dni wpakowywał w siebie duże ilości środków przeciwbólowych, które koiły go w minimalnym stopniu, blokując jego reakcje, nieznacznie temperując ognistą naturę mężczyzny. Dodatkowo skłamałby, deklarując, że to pierwszy raz, kiedy mówi takie rzeczy przez telefon. - Tak, za tym mógłbym zatęsknić. Przez moment żałowałem, że nie mogłem Cię zobaczyć. - Naprawdę tego żałował. Wiedział jednak, że nie jest to ich ostatnie spotkanie i dopóki będzie podsuwał mu kolejne wskazówki, utrzyma go blisko siebie. Potrzebował tego. Potrzebował jego rozedrganego ciała pod palcami.

- Możemy uznać, że to po prostu krótki urlop od grania. To i tak prawa dłoń, bardziej potrzebuję lewej. Nic mi nie będzie, nie musisz się martwić - bezwolnie przełożył prawe przedramię przez tors, asekurując opuszkami palców wystającymi spod ortezy telefon na ramieniu. Przez umysł Capehart'a niczym piorun, przedarła się krótka myśl, rozbudzająca jego racjonalność. Odkąd Dew zaczął pracować w policji, Ezra nauczył się od niego kilku ważnych rzeczy. Między innymi tego, aby nigdy przez telefon nie przyznawać się do posiadania narkotyków. Złota zasada. Dodatkowo brał dostatecznie długo, aby taką wiedzę wynieść z kontaktów ze swoimi dilerami. Plus z wszelkiego typu przetrzepywania, przesłuchań i nadzoru, jaki sprawował nad nim przyjaciel. Jeżeli Jake naprawdę chciał uzyskać jakieś informacje w tej materii, musiał się bardziej postarać. - Mhmm... - mruknął przeciągle, zdając sobie sprawę z tego, w jaki sposób Death Wish stara się go podejść - Dużo emocji. Szczególnie w momencie, w którym mnie ugryzłeś. Muszę Cię jednak zasmucić, skarbie... - zrobił sobie krótką przerwę, aby podnieść się z leżaka i rozciągnąć się powoli w chłodnym powietrzu. - Takie rzeczy tylko mnie bardziej rozbudzają - chociaż głos Ezry rozbijał się w nucie od niechcenia, ten zadbał o to, aby smolista głębia wydobywała się z jego przepastnego wnętrza, wibrująco wślizgując się w telefon. Jeżeli Jake postanowiłby nagrywać ich rozmowę, niech ma, chociaż krótki urywek, do którego będzie mógł wracać rozpaloną myślą.

Zgasił papierosa w popielniczce, schylając się do niej, po czym wyszedł z balkonu, zostawiając go jednak rozchylonym — mordowanie się teraz z drzwiami, było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Ezra uśmiechnął się mimowolnie, słysząc słowa Jake'a, to w jak radosny sposób wypowiadał kolejne zgłoski. Zdawało mu się, że przywoływanie wspomnień o Leo, kiedy wyczuwał obecność Jake'a, po drugiej stronie, nie było aż tak bolesne. Ciążyło, ściągało go nadal w dół, ale nie z taką samą siłą jak zazwyczaj. Dopiero stwierdzenie był najlepszym szeryfem, rozbiło się w jego czaszce boleśnie, oblizując zepchnięte w niepamięć wspomnienia. Szczęka ponownie na moment zacisnęła się w żelaznym uścisku. Oddychaj... On o niczym nie wie. - Tak. - Nie chciał ciągnąć dalej tego tematu. Rwący ból rozbił się w klatce piersiowej mężczyzny, przez co musiał usiąść na brzegu łóżka.

Jake jednak nie odpuszczał. Wwiercał się słowami coraz głębiej, pozostawiając po sobie ziejącą pustkę. Czy chociaż przez moment powinien być z nim w pełni szczery? Czy chociaż na krótką chwilę powinien się przed nim otworzyć? Pozwolić mu wejrzeć w swoje wnętrze? Wiedział, że zostanie to wykorzystane przeciwko niemu. Ezra wiedział, że każde obnażenie się z emocji jedynie spotęguje ból zalegający na dnie trzewi. - Nie, Jake - rozpoczął spokojnym tonem, jakim prawdopodobnie nigdy do niego wcześniej nie przemawiał. Głos niósł się łagodnie, bez żalu, a jedynie z jakimś rodzajem akceptacji i pogodzeniem się z własnym losem, goryczą, dozą nostalgii rozciągającej się na całej długości strun głosowych. - Od dawna jestem martwy.

W oczekiwaniu na potwierdzenie, że udało mu się dogrzebać do czegoś do pisania, Ezra opadł plecami na łóżko, zamykając na moment oczy. Czuję się jak iluzja... - Na tyle zdjęcia są dwie informacje, które kiedyś zapisałem. Obie dotyczą osób, które się na nim znajdują - żałował już teraz, ale nie mógł się wycofać. Jeżeli Jake miał poznać prawdę, niech docieka jej w sposób całkowity. Niech zderzy się nie tylko z Learem, ale też z Ezrą. Niech ma do czynienia z całym cierpieniem, jakie przeszywało każdego dnia jego ciało. - Co miałeś z matematyki w szkole? - rzucił, chcąc dać sobie chwilę na skupienie, spoglądając na otwartą dłoń, którą uniósł nad twarzą, przesuwając spojrzeniem po palcach, w szybki sposób przeliczając w głowie dni wszystkich miesięcy, które minęły od wycieczki nad Wielki Kanion. W tle można było wyłapać ciche wyliczenia, powoli zmieniające się liczby, z każdą chwilą coraz bardziej rosnące; dwa tysiące siedemdziesiąt osiem... cztery tysiące... pięć tysięcy siedemnaście... - Dobrze. Minus sześć tysięcy osiemset trzydzieści jeden. - Wiedział, że się nie pomylił. Mógł zapominać o praniu, mógł zapominać o płaceniu rachunków, o wszystkim tym, co określało jego ziemską egzystencję; ale wyliczanie dni, które mijały od dnia zatracenia, były sensem jego istnienia. - Za każdą z liczb znajdują się dwie litery. To inicjały. Do tej dopisz EC. To ja. - Leo Perez, Edward Lynch, Ezra Capehart. Cienie. - Możesz mi zadać jedno pytanie, które pomoże Ci zrozumieć, co mogą oznaczać te liczby.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
Wiem, co miałem na myśli.
Akurat.
Jake zgrzytnął zębami, wyraźnie obruszony. Nie mógł jednak nic z tym zrobić, nie mógł wyraźnie dać do zrozumienia Learowi, jak bardzo go te słowa oburzyły, bo czuł, że muzyk tylko na to czekał. Pewnie nie ciągnąłby tematu, gdyby podcaster sam tego nie zrobił. Sam pokazał mu, czego może się uczepić. Rozmasował palcami nasadę nosa, kierując cały gniew na samego siebie. Powinien być mądrzejszy, mógł nie rzucać tego rodzaju pożywki, to dawało Learowi przewagę, którą mógł wykorzystać w sposób, który zupełnie nie spodoba się Jake’owi. I pewnie to zrobi. Verdone wypuścił powoli powietrze przez nos, zastanawiając się, jaka odpowiedź będzie najlepsza, bo w tym wypadku pozostawienie tego bez odpowiedzi będzie nawet bardziej wymowne.
- Czemu w takim razie rozmawiasz z kimś nieporadnym? - zapytał już zupełnie spokojnie, wygrzebując z dna pudełka ostatnią frytkę. - Nie zależało Ci na kimś bardziej… umiejętnym? - Nieporadny w uszach Jake’a było poważną obelgą. Miało znacznie szersze znaczenie. Świadczyło o niekompetencji. Czy to naprawdę było słowo, którego chciał użyć Lear? Czy właśnie tak o nim myślał? Skoro odmówił użycia innego określenia?
Znacznie bardziej ochoczo przeszedł do dalszej części poruszanego tematu.
- Cóż, sam zadbałeś o to, żeby nic nie było widać - odparł luźno, zgrabnie pomijając fragment, w którym musiałby się na głos przyznać, że tak, w istocie, dotyk Leara na jego ciele wywoływał w nim reakcje pożądania. Czego w dalszym ciągu do końca nie rozumiał, nie potrafił objąć umysłem, choć jego ciało po prostu zmusiło go do zaakceptowania tego faktu. Pod wpływem chwili rzucił nawet muzykowi wyzwanie. Co innego było przyjąć do wiadomości własne odczucia, a co innego o nich rozmawiać - Jake nie wiedziałby nawet jak zacząć. Dlaczego strach mógł być tak ekscytujący? Dlaczego im bardziej wyzbywał typowych ludzkich odruchów, tym bardziej czuł się wolny? I dlaczego to właśnie Lear budził w nim te wszystkie uczucia?
I ponownie - zamiast poświęcić temu dłuższą chwilę, po prostu wpakował sobie do ust dwa kolejne nuggetsy, a wszelkie inne inwazyjne myśli pokonał agresywnym siorbnięciem z rurki swojego shake’a.
- Skąd w ogóle pomysł, że się martwię… - wymamrotał ledwo słyszalnie pod nosem, próbując złapać językiem uciekającą słomkę i marszcząc brwi tym bardziej, im dłużej musiał za nią gonić. - Będziesz chyba musiał odwołać parę koncertów, prawda? - dodał jednak już nieco głośniej kilka chwil później. Odstawił shake’a na nocną szafkę, po ostatnim porządnym siorbnięciu, żeby przestał go tak rozpraszać, bo musiał bardziej skupić się na rozmowie. Kto wie, może przyłapie Leara na nieuwadze.
Ale po wysłuchaniu odpowiedzi muzyka stało się jasne, że nie da się on tak łatwo podejść. Spodziewał się tego, ale trochę liczył na szczęście.
- Mhmm… - spapugował pomruk Leara, wodząc wzrokiem po suficie i prawdopodobnie zbyt głośno oblizując palce. - Myślisz, że mnie to zasmuciło? Jakby, domyśliłem się po tym jak zmiażdżyłeś te dwie żarówki. - Wzruszył ramionami, choć muzyk nie mógł tego zobaczyć i wbrew sobie poczuł echo strachu, które mu towarzyszyło, kiedy obserwował mężczyznę podczas tej czynności. Bo wtedy był straszny, wtedy wyglądał dokładnie jak seryjny morderca, którego opisywał w swoim podcaście. Jak maniak. Zdecydowanie jak ktoś, przed kim powinien uciekać, a nie stać jak kołek pod ścianą czekając na niewiadomo co. I tylko dalej go prowokując. Czy Jake miał życzenie śmierci? Kiedy tematyka twojego podcastu staje ci się tak bliska, że sam zaczynasz wchodzić w ten schemat…
Potrząsnął głową, starając się zachować czystość myśli, nie reagować na odgłosy wydawane przez Leara i nie dać się wciągnąć w rozważania na temat rozbudzania, tylko odwrócić kota ogonem.
- Oooh, jaka więc szkoda, że pod koniec zostałeś zupełnie z niczym - teatralnie zmartwiony, trochę od niechcenia zaakcentował specjalnie dwa ostatnie słowa, uśmiechając się przy tym powoli i szeroko, zupełnie jak kot z Cheshire. Z niczym znaczy: rozbudzony i bez swoich narkotyków. Jakże Jake’owi było z tego powodu przykro. Aż nawet zachichotał pod koniec.
Dobry humor utrzymał mu się również podczas rozmowy o zdjęciu, ale przez wyjątkowo krótką odpowiedź Leara wyczuł, że nie jest to temat, który chciałby on ciągnąć. Uśmiech Verdone’a zaczął powoli blednąć. Dlaczego? Dlatego że niespodziewanie dotknął życia prywatnego muzyka, o którym miał nie wiedzieć, czy dlatego, że wspomnienia niosły ze sobą ładunek emocjonalny? Dalsza wypowiedź mężczyzny sugerowała zdecydowanie to drugie. Swego rodzaju ból wyczuwalny w krótkim “tak”, a także niezwykle spokojny ton głosu, jakiego jeszcze u niego nie słyszał, pełen nostalgii i goryczy, sprawiły, że Jake stracił wszelką ochotę na dalsze dokazywanie. W przypadku takiego ładunku emocjonalnego to po prostu nie wydawało się w porządku. To mogła być manipulacja ze strony Leara, miał tego świadomość, ale Verdone nie mógł powstrzymać się od ludzkiego odruchu współczucia, od zejścia z tonu i podejścia do sprawy zupełnie inaczej, szczególnie, że podskórnie po prostu czuł, że wypowiedź muzyka była autentyczna.
Od dawna jestem martwy.
Nie jest szczęśliwy, bo od dawna jest martwy. Kim był jako żywy i kim jest jako martwy?
- To bardzo smutne - stwierdził tym samym cichym tonem, co wcześniej. Neutralnym, ale nie mógł się powstrzymać od pewnej dozy współczucia, bo co musiał przejść ten uśmiechnięty chłopiec, żeby teraz mówić o sobie, że jest martwy? Jake bezwiednie przesunął palcem po postaci Leara-dziecka, pogrążając się znów w swoich myślach. - Czy jako żywy byłeś szczęśliwy? Nie masz wspomnień, których mógłbyś się trzymać? - Czy były zbyt słabe, żeby Lear zaczął mówić o sobie inaczej? Po raz pierwszy zobaczył w muzyku człowieka, po raz pierwszy dostrzegł jego ludzką stronę i nie był to widok, którego się spodziewał. Otoczony tymi, których kochał, promiennie uśmiechnięty chłopiec - to nie był typowy rys seryjnych morderców.
Nieco ociężale sięgnął po coś do pisania.
Po słowach muzyka, uwaga Jake ponownie skupiła się na zdjęciu, ale tym razem na jego odwrocie, gdzie oprócz daty i nazwy miejsca wykonania fotografii, znajdowały się tajemnicze dopiski.
- Byłem całkiem niezłym uczniem - mruknął krótko, bardziej skupiając się na dziwnych wyliczeniach Leara, które słyszał w tle. Rosnące liczby, z każdą chwilą coraz bardziej i bardziej. Jake zmarszczył czoło, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. I nie doczekał się, ale skrzętnie zapisał wskazane przez muzyka cyfry. I inicjały Leara. Podcaster poruszył się niespokojnie, czując ten przypływ ekscytacji, który zawsze mu towarzyszył, kiedy śledztwo zaczynało wreszcie ruszać do przodu. Co prawda w tym momencie miał pojęcia czy rusza, ale miał już bardzo konkretne coś, nad którym mógł pracować. To znaczy będzie mógł, jak tylko zrozumie, czym jest ta liczba. Milczał przez dłuższą chwilę, starając się podejść na różne sposoby do tego, co mu podyktował muzyk i kombinując, jak zadać to jedno właściwe pytanie, kiedy nagle uświadomił sobie…
- … co oznaczają te liczby? - walnął po prostu, stwierdzając, że właśnie to pytanie najlepiej pomoże mu je zrozumieć. Po co utrudniać sobie jeszcze bardziej życie? Zamilkł, czekając na reakcję mężczyzny.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Każde kolejne siorbnięcie, każdy kolejny mlask i dźwięk przeżuwania, jaki docierał ze strony Jake'a, wyprowadzał Ezrę z równowagi coraz bardziej. Mężczyzna rozumiał doprawdy wiele i zazwyczaj odgłosy, jakie wydawali ludzie wokół, nie sprawiały mu problemów. Jednak teraz, kiedy starał się prowadzić poważną rozmowę — czuł, że zaczyna się irytować. Czy naprawdę było tak ciężko, chociaż na dziesięć minut powstrzymać się od jedzenia? W ramach okazania komuś szacunku? Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że Jake pomimo tego, że ciągle jadł, wcale nie mówił mniej.

Słysząc, setny siorb, Ezra odciągnął na moment komórkę od ucha, wyciągając ją na wyprostowanym przedramieniu przed siebie. Ściągnął brwi, czując jak do jego żołądka, dosłownie wpadła gula wielkości pięści. Nie zdążył się nawet powstrzymać ani trzeźwo pomyśleć, bo z jego ust wypadło przytłumione westchnięciem Du farkirtst mir di yorn, którego nasłuchał się od własnej babki, za każdym razem, kiedy to on podnosił jej ciśnienie swoim zachowaniem. Nie ważne czy Bube była praktykującą żydówką, czy też nie, przekleństwa w jidysz latały po domu dzień w dzień. I tak jak Ezra nie był nauczony praktyk, a jeżeli już to tylko wybiórczo, tak przeklinanie — opanował do perfekcji bardzo szybko. Po krótkiej chwili zbliżył ponownie telefon, czując, że chwilowa frustracja rozpłynęła się i zniknęła. - To, że w jednej kwestii jesteś nieporadny, nie oznacza, że w innej też tak jest. W tej chwili sam się nakręcasz i niepotrzebnie rozdrabniasz coś, nad czym wcale nie powinieneś się skupiać, ani zapewne nawet przejmować. - Sam nie był idealny; sam popełniał błędy i sam bywał nieporadny. Chociaż samo przyznanie się przed sobą kosztowało go wiele, zdawał sobie z tego sprawę. Wszystkie błędy, jakie dotychczas popełnił, koniec końców albo były do odkręcenia, albo nie prowadziły do niczego „złego". Jedyne zło na jakie mógł narzekać, to te związane z dźwiękami wydawanymi przez Jake'a. I rozumiał to na dwóch płaszczyznach; te, które usłyszał w Primal Play, oraz te, z którymi miał do czynienia teraz. - Zależało mi na Tobie, jeżeli teraz rozmawiamy. To całkiem proste. - Było proste do momentu, w którym go nie zobaczył. Od ich pierwszego spotkania wszystko zaczęło się komplikować. Z jednej strony mógł zakończyć ich znajomość w bardzo prosty sposób, czując, że mężczyzna zaczyna mu ciążyć — z drugiej natomiast, nie mógł tego zrobić. Jake za bardzo przypominał mu Leo i świadomość, że miałby go zabić, nie była do zaakceptowania. Mógł natomiast robić wszystko, żeby go od siebie odstraszyć. Miał szczerą nadzieję, że po ostatnim spotkaniu, Death Wish podkuli ogon i zniknie. Cicho wierzył w to, że nie podniesie dzisiaj słuchawki i nie odbierze. Ezra był przez to na siebie wściekły, że zaczyna patrzeć na niego nie jak na marionetkę w swoich dłoniach, tylko jak na kogoś bliskiego. Kogoś, kogo chciał mieć obok siebie.

Na wargi Ezry już cisnęły się bardzo skonkretyzowane słowa. Jake, czy ty musisz cały czas coś wpierdalać? - Jake... jest już po północy. Jesteś mi w stanie wytłumaczyć, dlaczego jesz o takiej godzinie? Wiem, że pracujesz nocami, ja też... ale przygotowanie sobie czegoś w ciągu dnia to jest doprawdy chwila. A z tego, co słyszę, toto nie jest przekąska, tylko pełen posiłek. - nie było w głosie mężczyzny żadnego zarzutu. Po prostu nie rozumiał; był nauczony spożywania regularnych posiłków, nie tylko przez fakt, że trenuje, ale też przez to, że wychowywał się w restauracji dziadków. Działał odruchowo, wewnętrzny zegar co do minuty wyznaczał czas, kiedy powinien zjeść. - Dobrze, więc po kolei. Gdybyś się nie martwił, raczej nie zadawałbyś tak konkretnych pytań, które nijak mają się do twojego śledztwa. Jasne, możemy to wytłumaczyć tym, że chcesz wiedzieć, gdzie i kiedy będę, ale równie dobrze możesz to po prostu sprawdzić w internecie. Dodatkowo można się bardzo szybko domyślić, że odkąd działa Primal Play, będę tam każdej nocy. Jesteś bardzo inteligentny, więc takie wnioski już dawno sam wyciągnąłeś, ja jedynie wypowiadam je na głos. I tak, pewnie przez najbliższe dwa miesiące niczego nie zagram nigdzie, ale i tak nie będzie mnie w Anglii w sierpniu przez większość czasu. Będziesz mógł nieco ode mnie odpocząć. Krótka przerwa dobrze nam zrobi, prawda? - poczuł się dziwnie, kiedy sam uświadomił sobie, że w pytaniach Jake'a może być coś więcej niż tylko próba wybadania gruntu. Ezra już po kilku sekundach wyczuł, jak znowu zaczyna się osuwać w głąb siebie, próbując zablokować niewygodne odczucia. Ciężar na klatce piersiowej zaczął się pogłębiać z każdym kolejnym oddechem, wgryzając się w nerwy. Nie teraz... Odkaszlnął krótko, na moment przymykając oczy. Nie dzisiaj, przebrnę przez to sam...

Zaśmiał się krótko, słysząc kolejne słowa Jake'a, czując, że uścisk wokół płuc znacząco zelżał - Czyli zdając sobie sprawę z tego, że to ugryzienie prawdopodobnie sprawi mi przyjemność... i tak to zrobiłeś. No proszę. Bardzo sprytnie. Spokojnie, pamiętam też o Twojej prośbie. - Zmuś mnie było czymś więcej niż prośbą. Było dla Ezry otwartym zaproszeniem, z którego miał zamiar skorzystać bez zawahania się.

- Taki jest urok polowania, Jake. Czasami zostajesz z pustymi rękami, bo zdobyczy uda się uciec, co nie oznacza, że łowy się zakończyły. Jest wręcz odwrotnie. Najlepsze jest jeszcze przed nami - uśmiechnął się na moment sam do siebie, praktycznie wyczuwając pod palcami skórę Jake'a, słysząc w głębi głowy jego przyśpieszony oddech. Na krotki moment przez ciało Ezry przedarł się impuls, rozkoszne ciepło rozciągające się przez biodra, pnąc się leniwie ku górze. Brakowało mu go.

- To nie była szybka śmierć - rozpoczął spokojnie, podnosząc się z łóżka - umierałem powoli przez wiele długich lat - spacerowym krokiem przeszedł przez salon, wyłączając telewizor. Jego szmer w tle zaczął być irytujący. - Jeżeli uważasz, że na tym zdjęciu wyglądam na szczęśliwego, to tak... Zapewne byłem. Jakieś dwadzieścia cztery lata temu - żachnął się krótko śmiechem, w którym nie było jednak nic radosnego, nic co mogłoby chociaż przywodzić na myśl jakąkolwiek formę uśmiechu - Wspomnienia szybko bledną - w bezruchu przystanął na środku pokoju, wodząc spojrzeniem po spokojnej ulicy za oknem. - Nie wiem, ile masz lat, Jake, ale jeżeli dla mnie to większa część mojego życia, to możesz sobie wyobrazić, jak wyglądałyby Twoje wspomnienia, kiedy żyłeś tyle czasu w ciągłym zmęczeniu i ujmującej pustce - nie rozumiał, dlaczego nie może przestać mówić. Słowa układały się jednak na języku i opuszczały usta bezwolnie. Jego głos zdawał się lekki, przyjemnie rozbrzmiewając w ciszy nocy, wręcz sennie. Tak też się czuł Ezra, jakby snuł spokojną opowieść na dobranoc. - Wydaje Ci się, że mógłbyś przespać całą wieczność, ale nie możesz zasnąć. Nie możesz uciec, bo nie da się uciec od samego siebie. - zatrzymał na moment biegnące myśli, aby móc się im przyjrzeć. Wirowały jednak zbyt szybko, aby wyłapać jakiekolwiek konkretne przemyślenie, którego mógłby się teraz złapać i zakotwiczyć. Zejść na ziemię, schować się w bezpieczną kryjówkę. Pustka, tak bardzo znajoma... - Więc pewnego dnia w końcu umierasz, robiąc miejsce komuś innemu.

Gdyby nie złożona obietnica, rozłączyłby się po swoich ostatnich słowach. Nabrał głęboki wdech, zamykając oczy, resztkami siły utrzymując skupienie. - Ahh, naprawdę? - w głosie mężczyzny można było bez najmniejszego problemu wyłapać zawiedzenie, zmianę nastroju, która, chociaż zapewne brzmiała sztucznie, to jemu samemu przynosiła nieznaczne ukojenie - Tak po prostu? Psujesz zabawę... - liczył, że Death Wish wysili się nieco bardziej, zamiast sięgać po coś tak prostego i łatwego. - Ale dobrze, nie mi to oceniać - Ezra przysiadł na podłokietniku fotela, zastanawiając się przez moment, w jaki sposób ugryźć zadane mu pytanie, aby nie przekazać przy okazji Jake'owi zbyt dużo informacji. Chciał, żeby główkował. Chciał, żeby się trochę namęczył. - Każda z tych liczb określa ilość dni, które pozostały do konkretnego... nazwijmy to wydarzenia. Z tyłu jest też data zrobienia zdjęcia, która będzie dla Ciebie odniesieniem do przeprowadzenia obliczeń. Poznając datę związaną ze mną, powinieneś bez problemu zrozumieć znaczenie tych wydarzeń. Czy jest jeszcze coś, co mogę dla Ciebie zrobić, zanim powiemy sobie dobranoc?

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
- Cokolwiek - burknął jedynie w odpowiedzi, mając pełną świadomość tego, że Lear miał rację. W głowie automatycznie usłyszał głos Liany, powtarzający mu, że przesadza i robi z siebie drama queen - nie miał problemów, żeby wyobrazić sobie, jak wywraca przy tym oczami. Rozmasował nasadę nosa palcami raz jeszcze, powoli wypuszczając nosem powietrze. To nie był czas ani miejsce i tym bardziej osoba, z którą chciał wchodzić w dyskusje na ten temat, łatwiej było po prostu rzucić sprawę w zapomnienie i udawać, że nic takiego nie miało miejsca.
Znacznie bardziej wolał się skupić na tym, jak muzyk w końcu nie wytrzymał i zwrócił mu uwagę na to, że je. Co - i Jake dałby sobie za to rękę uciąć - pewnie nie miałoby miejsca, gdyby nie uraczył go symfonią siorbnięć i mlasków, w akompaniamencie słów wypowiadanych z pełnymi ustami. Podcaster uśmiechnął się szeroko sam do siebie, wykonując ważną mentalną notatkę.
- Dopiero teraz mam czas, a musiałem coś zjeść, bo mój ostatni posiłek to śniadanie - westchnął, wzruszając ramionami. - Nie umiem gotować, moich posiłków nawet bezdomne psy nie chcą jeść. - Tak, próbował, żeby nie było, że wywala cały garnek jedzenia do śmieci, ale jego wesołą potrawką, składającą się z rzeczy akurat znajdujących się w lodówce, pogardziły nawet zwierzęta, które w kwestii jedzenia specjalnie nie wybrzydzają. Jake do tej pory pamiętał spojrzenie jednego kundelka, tak pełne wyrzutu o to, że chciał go otruć, że Verdone’owi było głupio do tej pory. - Maczek jest szybką, sprawdzoną opcją, która zawsze dobrze wchodzi. - Uważał się za niezwykłego szczęściarza, że jest jedną z tych osób, które mogą jeść bez końca różne śmieciowe rzeczy, a i tak tego po nich nie widać, bo patrząc a jego dietę, to niechybnie miałby do tej pory problem ze zmieszczeniem się w drzwi.
Otworzył usta, żeby zacząć się kłócić z Learem, że to nieprawda i wcale się nie martwi, ale jego argumenty były tak w punkt, że nie potrafił znaleźć takich, które obroniłyby jego twierdzenie. Szybko jednak zapomniał o kombinowaniu nad odpowiedzią, bo jego głowie rozbrzmiewały już tylko słowa muzyka o tym, że nie będzie go w Anglii przez jakąś część sierpnia.
- Wracasz do Vegas? - zapytał czujnie, momentalnie prostując się na łóżku. - Pilne wezwanie czy rodzina zatęskniła? - Choć ton głosu Jake’a był zupełnie niezobowiązujący, tak naprawdę czekał w napięciu na odpowiedź: do któregokolwiek z pytań Lear by się nie przychylił, Verdone mógł uzyskać ważne informacje. Jeśli, oczywiście, w ogóle postanowi odpowiedzieć. Dzisiaj muzyk zdawał się być w nastroju do rozmów, sądząc po ilości słów, jaką od niego do tej pory usłyszał, dlatego był dobrej myśli.
Rozluźnił się nieco, słysząc śmiech mężczyzny w słuchawce.
- A może nie "i tak to zrobiłem", ale "właśnie dlatego to zrobiłem"? - Jake zdecydowanie był dzisiaj w nastroju na droczenie się i nie zamierzał dać się zbić z pantałyku tak łatwo. - Żeby nazwać coś swoją zdobyczą, trzeba to najpierw złapać, Lear - zauważył, czując jak na sam dźwięk słów “polowanie” i “zdobycz” (szczególnie w kontekście o nim) robi mu się gorąco. Może właśnie o to chodziło, o pościg. - Na razie to chyba ja robię lepszą robotę, skoro to Ty masz na sobie mój znak, nie odwrotnie - poinformował go słodko, bardzo z siebie zadowolony. Nie miał Leara bezpośrednio przed sobą, nie słyszał też tonu głosu, na jaki wszedł muzyk, kiedy miażdżył dłonią te żarówki, czuł się więc wyjątkowo pewnie w swoim dokazywaniu i zdecydowanie dało się to wyczuć.
Już chwilę później, kiedy Lear zaczął swoją opowieść, podcaster uspokoił się i wyciszył, nie chcąc w żaden sposób mu przerywać. Słuchał w skupieniu, nie chcąc przegapić ani jednego słowa. Im dłużej muzyk mówił, tym atmosfera robiła się cięższa, tym większy smutek Jake odczuwał w piersi. Mężczyzna wcale nie musiał mówić prawdy, ale jego słowa brzmiały tak autentycznie, coś w tonie jego głosu sprawiało, że Verdone mu po prostu uwierzył. Transformacja wesołego chłopca w osobę, którą stał się teraz. Jake odkrył, że potrzeba przytulenia chłopca wcale nie zmalała, wręcz przeciwnie, przeniosła się teraz na Leara, chcąc mu przynieść ukojenie, którego pewnie wcale sobie nie życzył.
Więc pewnego dnia w końcu umierasz, robiąc miejsce komuś innemu.
Żywy. Martwy.
- Learowi? - zapytał, ale i tak przeczuwał, jaka będzie odpowiedź. - Dziękuję, że się tym ze mną podzieliłeś - dodał chwilę później, uznając, że w ten sposób najlepiej okaże szacunek tej opowieści.
Atmosfera rozmowy bardzo wyraźnie uległa zmianie. Jake miał świadomość, że po takim wyznaniu, jeśli było prawdziwe, powrócić do zwykłej rozmowy nie było łatwo, ciężar niedawnej opowieści w dalszym ciągu był wyczuwalny. Wiedział też, że żadne słowa nie przyniosą Learowi ukojenia, ale może uda mu się skierować jego myśli w bardziej lekkie rejony. Verdone zazwyczaj tak robił z przyjaciółmi - starał się zająć ich głowy czymś przyjemnym i niezobowiązującym. Zazwyczaj więc gadał głupoty.
- Psuję zabawę? Gdybym zaczął kombinować z pytaniem, to tylko byś szydził, że nie zadałem właśnie tego i sobie problemy robię. Nie ma głupich, E. C., nie ma głupich - pokręcił głową, w jednej chwili decydując, że skoro już zna jego inicjały, to może z nich skorzystać. Zapisał skrzętnie wskazówkę Leara, uświadamiając sobie, że naprawdę czekało go sporo liczenia, ale jeśli mu się uda, zostanie nagrodzony ważnym faktem z życia muzyka, a więc zdecydowanie było warto. Może nawet zacznie jeszcze dzisiaj.
- Ale dawno tyle nie liczyłem, od liceum właściwie nie tknąłem matematyki. - Oprócz tych momentów, kiedy musiał odrabiać z Lianą zadania domowe. - Wiesz, jednego nauczyciela matematyki w sumie niejako wywaliłem z pracy. To znaczy, należało mu się, żeby nie było. W szkole skradziono pierścionek dyrektorce, a ja stwierdziłem, że to świetna okazja, żeby się popisać moimi niezwykłymi umiejętnościami detektywistycznymi. Wszyscy oskarżali woźnego, ale mnie udało się ustalić, że to pan Woods był odpowiedzialny za kradzież. Ujawniłem to razem z faktem, że miał romans z dyrektorką, a zrobiłem to podczas audycji szkolnego radia na żywo przed całą szkołą. Wiesz, jaka była afera? Wszyscy kociokwiku dostali - zaśmiał się pod nosem, wracając myślami do wydarzeń sprzed lat. - Moja pierwsza poważna sprawa. Ach, wspomnienia. - Uśmiechnął z rozmarzeniem, bo pomimo tego nakręcił niezły skandal, nikt nie mógł mu za to nic zrobić. A woźny jeszcze podziękował.
Czy jest jeszcze coś, co mogę dla Ciebie zrobić, zanim powiemy sobie dobranoc?
- Skoro już pytasz… nakryj mnie kołderką i pocałuj w czółko, daddy - wymruczał, niemal od razu zanosząc się tłumionym śmiechem. Dobry humor zdecydowanie mu dopisywał.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Ezra Ira Capehart
Awatar użytkownika
33
lat
192
cm
muzyk, właściciel Primal Play
Nowi Zasobni Pracownicy

Ezra dosłownie odczuł na sobie słowa Jake'a, kiedy ten przyznał się, że nie potrafi gotować. Pewien rodzaj zdziwienia, jakaś doza współczucia, ale przede wszystkim brak zrozumienia, ściągnął jego brwi i zmarszczył czoło. Bo jak to jest możliwe, żeby nie mieć tak podstawowej zdolności? Wiedział, że nie każdy musi być od razu fanem stania przy garach, albo mieć jakiś niesamowity talent do tego, ale żeby całkowicie nie gotować? - Żartujesz sobie? - rzucił od razu z wyczuwalnym zdziwieniem - kolejne kilka lat takiego żarcia i będziesz miał pozapychane żyły. Jeszcze może się okazać, że McDonald wykończy Cię szybciej niż ja - żachnął się krótko, doskonale wiedząc, że Jake podłapie znaczenie jego ostatniego zdania. Na krótki moment Ezra zamyślił się, przecierając dolną wargę kciukiem. - Mam dla Ciebie propozycję, albo raczej daję Ci możliwość zjedzenia czegoś, co nie jest w osiemdziesięciu procentach samą solą i chemią. Wybierz wieczór, jaki Ci pasuje. Miejsce też możesz wybrać. - Czy właśnie zaproponował mu wspólną kolację? Tak. Czy przemyślał to? Nie. Czy już czuł, że popełnił błąd? Owszem. Obawiał się dwóch rzeczy; przebywania z Jake'm jako Ezra, a nie Lear oraz tego, że w restauracji też będzie wydawał te same dźwięki, którymi raczył go przez całą ich rozmowę.

Przy pytaniu o Vegas i rodzinę, uśmiechnął się automatycznie. Nie miał zamiaru odpowiadać w bezpośredni sposób, oczywiście, że nie. - Hmmm, może tak, może nie. Zapewne się o tym dowiesz w jakiś sposób... Albo ode mnie, albo z wiadomości, zobaczymy - energia, jaką emanował Jake, bardzo szybko przeniosła się na Ezrę, sprawiając, że dał się wciągnąć w tę grę na półsłówka, przerzucając się niedopowiedzeniami. Death Wish nie wiedział jednak, że wchodził na bardzo niebezpieczny grunt, starając się być tym wyszczekanym i pewnym siebie. Ezra czerpał z tego jedynie dodatkową energię, która pozwalała jego parszywej naturze wyleźć na światło dzienne.

Przymrużył oczy, słysząc, że mężczyzna pierwszy raz zwrócił się do niego bezpośrednio per Lear, co liznęło jego ego nieznacznie. Szczególnie kiedy stwierdził, że to on jest na prowadzącej pozycji, a nie właśnie Lear. Capehart chciał go przez moment utrzymać w tym fałszywym przeświadczeniu, aby dopiero fizycznie uświadomić mu, w jak wielkim błędzie się znajduje... ale nie potrafił się powstrzymać. - Nie, Jake. Jest między nami pewna bardzo znacząca różnica. Ty zostawiłeś ślad na moim ciele, który znika bardzo szybko. Ja natomiast jestem w Twojej głowie. Zdobyczy, nie trzeba złapać w jednoznaczny sposób. Zdobycz jest w czyimś posiadaniu, kiedy sama wraca po więcej - w jego głosie pojawiła się bezsprzeczna twardość, ton głosu wybrzmiewał z niesamowitą pewnością, a każde kolejne słowo wybijało się z tą specyficzną chrypą i głębią. Nie przemawiał do Jake'a jak do znajomego, czy nawet do wroga. Mówił teraz tak, jak do każdego mężczyzny, który stawał się jego... podległym. Zależną, uległą jednostką, łaknącą oddania kontroli drugiej stronie. Minęło trochę czasu, odkąd Ezra faktycznie posiadał nad kimś pełną kontrolę i zaczynało mu tego znacząco brakować.

Przysłuchiwał się odpowiedzi Death Wish'a z mieszanymi odczuciami. Nie liczył na podziękowania, na jakąkolwiek formę współczucia, ani co gorsza, litowania się nad nim. Już teraz czuł, że paplanina, ta nadmierna otwartość, wgryza się boleśnie w kości, dając mu znać, że posunął się za daleko. Pokazał się z tej miękkiej strony, otworzył się, odkrywając przed Jake'm, że posiada jeszcze ludzkie emocje, których się brzydził. - Mi, tak- skomentował krótko, dając jasno do zrozumienia, że Lear nie jest jedynie kreacją, a faktycznie zajął w pełni czyjeś miejsce.

Skrzywił się, słysząc swoje inicjały, jakby ktoś wylał właśnie na niego święconą wodę. Świadomość, że Death Wish dotykał teraz jego prawdziwej osobowości, o której starał się całkowicie zapomnieć, wcale nie była wygodna. - Lear w Twoich ustach brzmi o wiele przyjemniej. - Czy szydziłby z niego, gdyby zadał inne pytanie? Był pewien, że tak. Nie ważne, o co by zapytał i w jaki sposób, odciąłby mu się jadowicie, dla czystej zabawy. Bo przecież o nią mu chodziło. Całe to śledztwo było prowadzone przez Jake'a tylko i wyłącznie dla przyjemności, jaką odczuwał z niego Lear. Grał z nim, bawił się, rozkoszował. I dopóki mu to odpowiadało, wszyscy byli bezpieczni i mogli spać spokojnie — z Death Wishem na czele. Lear nie mógł się nudzić, bo kiedy pojawiało się znużenie, pojawiały się również pierwotne potrzeby i żądze, których nie potrafił kontrolować. Nie potrafił... ale też nie chciał. Kącik ust mężczyzny wywinął się niebezpiecznie do góry, kiedy w głowie ponownie rozlały się rozkosznie nienawistne wspomnienia. Napięcie związane z planowaniem morderstw, nerwowe podniecenie w jego trakcie i zimne, bezlitosne spełnienie, kiedy ciało upadało z głuchym łoskotem w pustynny dół.

Czyli od samego początku były z nim problemy... Żywa myśl przecięła skupienie Ezry podczas wsłuchiwania się w historię, jaką podzielił się z nim Jake. Jego potrzeba dociekania nie pojawiła się niedawno, a żyła w nim od lat. Zdążył nabrać wprawy w rozgryzaniu ludzi, ale miał też w sobie tę naturalną zdolność, dzięki której zbliżył się tak szybko też do niego. Dzięki temu zlepkowi cech, jakie posiadał w sobie Death Wish, Lear widział w nim godnego przeciwnika, co w pewien sposób mu imponowało. Jake nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że podając tak dokładne informacje, Ezra będzie mógł sprawdzić, o jaką szkołę chodzi. A tym samym... kto stał za tym kociokwikiem. Wystarczyło popytać, a przecież przekonywanie ludzi i zwodzenie ich, było dla Leara niczym chleb powszedni. Pewne afery nie umierają aż tak szybko, zawsze są żywe w pamięci uczniów, a co ważniejsze, pracowników szkoły. Szczególnie w niewielkich miastach, takich jak Eastbourne. Nie miał zamiaru oświecić mężczyzny, że właśnie się potknął. Nie, zostawi to dla siebie. Zaśmiał się jedynie szczerze, chociaż nie z historii, a ze swoich własnych spostrzeżeń. - No proszę, wrodzony talent. Gratuluję, Jake. Czyli mamy coś wspólnego. Też dawałem trochę popalić nauczycielom w liceum. To były dla nich ciężkie cztery lata. Szczególnie jak byłem w ostatniej klasie. Widzisz, jak pewnego dnia może uda Ci się poznać moje imię i nazwisko, albo chociaż rok, w którym mniej więcej mogłem zacząć liceum, to dogrzebiesz się w internecie do yearbook'a z mojego liceum. Ale niestety, nie ułatwię Ci tego, a wydaje mi się, że jednak w Vegas jest nieco więcej szkół, niż w Eastbourne.

Na moment go zacięło. Poczuł, że ciężar słów Jake'a wbił go mocniej w podłokietnik fotela, na którym przysiadł. I ów ciężar wcale nie był nieprzyjemny — wręcz odwrotnie. Ponownie ego zostało rozkosznie połechtane, sprawiając, że w Ezrze obudziły się instynkty, które tak bardzo starał się dzisiejszej nocy trzymać na wodzy. Nie mógł się jednak oszukiwać zbyt długo, to nie było zdrowe, ani też... potrzebne. - Myślisz, że zachowywałeś się dostatecznie dobrze, żebym to dla Ciebie zrobił, darling? - rozpoczął łagodnie wibrującym głosem, pozwalając mu nabrać delikatnej głębi. - Najpierw usłyszysz z moich ust good boy i dopiero wtedy zadbam o to, żebyś poszedł grzecznie spać... - uśmiechnął się sam do siebie, podnosząc się z fotela, wiedząc, że to odpowiedni moment, aby zakończyć rozmowę i pozostawić Death Wish'a z własnymi myślami. On sam musiał dać sobie chwilę na ochłonięcie. - A teraz, dobranoc, Jake. Nie siedź za długo. Chociaż zapewne nawet zmęczony wyglądasz rozkosznie. - Rozłączył się. Nie czekając nawet na odpowiedź swojego rozmówcy.

@Jake Verdone
Mów mi god almighty. Możesz się ze mną skontaktować przez Discorda krez#4898. Piszę w 3 os. czas przeszły. Wątkom +18 mówię yes, ma'am.
Szukam następnej ofiary.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: napaść fizyczna, nagość, problemy medyczne, krew, nadmierna lub nieuzasadniona przemoc, znęcanie się (fizyczne, psychiczne, emocjonalne, słowne), śmierć lub umieranie, porwanie, morderstwo, Doxxing, przekleństwa, alkohol..

Podstawowe

Osobowość

Likes & dislikes

Jacob Verdone
Awatar użytkownika
27
lat
180
cm
pracownik stacji benzynowej/podcaster
Pracownicy Usług
- Gdybyś faktycznie chciał mnie zabić, to już byś to zrobił - odparował, zanim w ogóle przemyślał swoje słowa. A kiedy zastanowił się nad nimi po ich wypowiedzeniu, doszedł do wniosku, że miał rację - gdyby Lear zakładał pozbycie się go od samego początku, to po takim czasie z pewnością już coś by z tym zrobił albo przynajmniej dawał niejasne wrażenie, że o czymś takim myśli. Tylko nie dawał. Chciał go przestraszyć, to jasne, scena w Primal Play najpewniej właśnie temu służyła, ale Jake jakoś nie mógł skupić na tym, jak przerażająco wtedy wyglądał, a na tym, jak w ostatecznym rozrachunku muzyk sam siebie skrzywdził. Skoro Verdone dalej żył, to znaczyło to tyle, że mężczyzna miał w tym swój cel. Przynajmniej na razie. Podcaster musiał mieć z tyłu głowy myśl, że to się może zmienić, że w końcu wejdzie na lód tak cienki, że ten momentalnie się pod nim załamie, wciągając go w lodowatą ciemność. Na razie mógł jednak do woli korzystać ze swoich nietypowych przywilejów.
- Zapraszasz mnie na kolację? - zapytał z szerokim uśmiechem, całkowicie ignorując przytyki Leara względem jego wyborów żywieniowych. Chwilę później zaśmiał się cicho pod nosem - czy muzyk nie miał dość jego sposobu jedzenia? Ma ochotę posłuchać wszystkiego na żywo? Ostatecznie będą w miejscu publicznym, Lear będzie musiał się zachowywać. - Nie pamiętam swojego grafiku, potem podeślę Ci dzień i miejsce, okej? Ale Ty płacisz! - zastrzegł od razu, zastanawiając się, czy woli wyciągnąć go do jakiegoś drogiego miejsca, czy gdzieś, gdzie wie, że dobrze zje. Na przykład do Mcdonalda.
Westchnął jedynie głęboko, kiedy Lear zręcznie wymigał się od odpowiedzi, ale nie skomentował tego w żaden sposób, bo właściwie właśnie tego się spodziewał. Bardziej skupił się na słownej przepychance.
Czy Lear siedział w jego głowie? Cóż, od miesięcy zbierał informacje na jego temat, najpierw na pierwszy odcinek swojego podcastu, teraz na kontynuację, w dodatku od ponad tygodnia chodzi za nim niczym cień, więc odpowiedź na to pytanie była akurat bardzo prosta: tak, muzyk był stale obecny w jego głowie. Jako cel, jako spełnienie ambicji. I być może udowodnienie sobie czegoś. Nie było niczego innego, reszta to tylko… część gry. Zabawa w odkrywanie granic. Podpuszczanie. Troska o ranę to zwyczajny ludzki odruch? Jake pominął milczeniem swój pogląd na tę kwestię.
- Hm, to zostawiam Ci tylko do zastanowienia fakt, z czyjej inicjatywy dzisiaj rozmawiamy i kto zaledwie przed chwilą zaprosił mnie na obiad. - Lear przecież nie musiał zrobić żadnej z tych rzeczy, pozostawiony numer telefonu był zaledwie opcją, a wspólnie spędzony czas w restauracji do tej pory nawet nie przemknął Jake’owi przez myśl. Jeśli muzyk chciał, żeby jego słowa wywarły na podcasterze faktycznie wrażenie, musiał postarać się bardziej. Wcale nie zamierzał ułatwiać mu zadania.
Verdone nigdy wcześniej nie brał pod uwagę faktu, że Lear to nie tylko pseudonim sceniczny, ale cała osobowość kryjącego się pod maską mężczyzny. Ktoś, kto powstał, by wypełnić puste miejsce po poprzedniku, który umarł. Jake nie potrafił nawet sobie wyobrazić, przez co musiał przejść mężczyzna, żeby dojść do tego punktu. Do narodzin Leara. Kiedy dokładnie narodził się Lear?
- Jeszcze przyjemniej brzmiałoby imię kryjące się za tymi inicjałami - odparł gładko, choć w wyraźnym zamyśleniu, bowiem myślami wciąż krążył przy narodzinach muzycznej osobowości mężczyzny.
Kiedy muzyk wspomniał o swoim liceum i możliwości znalezienia yearbooka, umysł Jake’a znowu wskoczył na najwyższe obroty, ale wraz z końcem wypowiedzi uległ zamrożeniu na kilka sekund.
(...) w Vegas jest nieco więcej szkół, niż w Eastbourne.
K u r w a.
Dopiero teraz zorientował się o swoim błędzie, a galopujące myśli analizowały, jak bardzo jest prawdopodobne, że ktoś w szkole w ogóle jeszcze mówi o tej sprawie. Miała miejsce prawie 15 lat temu, istniało więc spore prawdopodobieństwo, że osoby, które pracowały wtedy w szkole, już odeszły na emeryturę, ale jeśli nie… cała ta chryja z pewnością zapisała się w ich pamięci. Jake nawyklinał na siebie w myślach, postanawiając, że będzie jeszcze bliższym cieniem Leara i w razie gdyby postanowił faktycznie wybrać się do szkoły o niego powypytwać, to przypadkiem mógłby go ubiec i powstrzymać odgrzebywanie przeszłych spraw.
Na następne słowa mężczyzny już nie odpowiedział, bo go zwyczajnie zacięło. Coś, co miało być żartem, skończyło się na nerwowym poprawianiu się na krześle, po usłyszeniu nie tylko słów Leara, ale również tonu, w jaki je wypowiedział. Nagle Jake’owi w ogóle nie było do śmiechu. Powoli odłożył telefon na szafce (ale nie trafił i urządzenie wylądowało na ziemi), po czym znienacka gwałtownym ruchem wstał i zasiadł przed biurkiem. Musi zebrać się w sobie, musi się ogarnąć i zacząć pracować. Sen pewnie i tak szybko by nie nadszedł.

@Ezra Capehart
Mów mi Jake. Piszę w 3 os. czasu przeszłego. Wątkom +18 mówię czemu nie!.
Szukam kłopotów.
Uwaga, moje posty mogą zawierać: brak danych.

Podstawowe

Odpowiedz